Bonus III (+18)

Niniejszy rozdział pożegnalny zawiera żałosne próby opisania stosunku między bohaterami, których prawdopodobnie lubicie (idk, ja tam za Emilem nigdy nie przepadałam). Każdy, kto poczuje się urażony, zniesmaczony, rozczarowany, ma pełne prawo zlinczować autorkę, która w tym miejscu przyrzeka, że trzeci raz nie popełni tego błędu i nie będzie pisała o seksie (chyba, że kiedyś się jeszcze tego nauczy, ewentualnie upije)


Zorganizowanie ślubu w teorii miało być dość prostą sprawą. Przynajmniej tak myśleli Dawid i Eve, kiedy sporządzali wstępne plany. Oczywiście los nie mógł być tak łaskawy i ułatwić im zadania, więc prędzej czy później musiały wyniknąć problemy, którym nawet ciocia Rose wspierana przez Lucy nie mogły sprostać. Tak więc, na miesiąc przed wielkim dniem dosłownie wszyscy zostali zaprzęgnięci do pracy i wsparcia młodych. Will oczywiście rozumiał, że od tego są przyjaciele, ale fakt, że praktycznie zamieszkali z Emilem oddzielnie, doprowadzał go do szewskiej pasji.

Will pomagał Dawidowi sprawdzać czy wszystko zostało opłacone, w hotelu na sto procent są zabukowane pokoje dla wszystkich przyjezdnych gości, podróż poślubna odbędzie się bez żadnych komplikacji i czy pan młody po raz trzeci nie zgubił obrączek, bo w przeciwnym razie Eve zadbałaby o to, by wyprawili stypę zamiast wesela.

Kto znał Dawida na tyle długo, by wiedzieć jak nierozgarnięty jest, kiedy się stresuje, albo słyszał o wyprawie Willa po pierścionek zaręczynowy, ten żył niepokojem o przebieg całej uroczystości. Główni zainteresowani jednak nie mieli sobie nic do zarzucenia i ciągle utrzymywali, że załatwią wszystko bez żadnych wpadek. Oczywiście o ile czwarty komplet obrączek dotrze z Francji na czas, ale o tym nikt poza ich dwójką wiedzieć nie musiał...

Zadanie Emila było prostsze, gdyż jemu przypadło wspieranie panny młodej, która spokojniej podchodziła do całej sprawy. Początkowo był przerażony mając w perspektywie wyprawę z nią i Amy po suknię ślubną, buty, czy załatwianie dekoracji sali, ale okazało się, że kompletnie niepotrzebnie. Eve, w przeciwieństwie do panien młodych z komedii romantycznych, nie biegała po sklepach od świtu do zmierzchu. Weszła do jednego salonu, nie zobaczyła nic wartego uwagi, w kolejnym przymierzyła trzy sukienki, stwierdziła, że druga jest najlepsza, wpłaciła zaliczkę, a resztę dnia spędzili w trójkę na obgadywaniu swoich gorszych połówek.

Tak pięknie było niestety tylko na początku, bo im mniej dni do ślubu, tym więcej kuriozalnych sytuacji miało miejsce. Finalnie Emil na dwa tygodnie zamieszkał z przyjaciółką i non stop musiał uspokajać ją, co nie było wcale takie proste. Za trzynaście dni maiła wyjść za mąż, a okazało się, że salon pomylił się i jej piękna suknia trafiła do panny młodej wyprawiającej gotycki ślub w Walii i nie było wiadomo, czy zdąża ją odzyskać na czas, natomiast ona dostała ubranie w stylu wiktoriańskim w kolorze czarnym. Okazało się, że Dawid ma alergię na kwiaty, które miała mieć w swojej wiązance, nie mogła znaleźć butów, a kilku gości zapomniało poinformować czy w ogóle się zjawią. Na domiar złego sala, którą wybrała musiała być zastąpiona, bo w tej właściwej wybuchł pożar. Dziewczyna była przerażona na myśl o tym, co jeszcze może pójść nie tak.

- Emiś - Will starał się zwrócić na siebie uwagę chłopaka, który siedział obok niego na sofie. Ten niby w końcu wyrwał się z szału przygotowań i wrócił na chwilę do domu, ale zamiast okazać swojemu narzeczonemu trochę (a nawet więcej niż trochę) czułości, non stop siedział z nosem w telefonie.

- Will, daj spokój, czekam na telefon. Nie będę odbierał w łóżku!

- Mamy jeszcze sofę, dywan, podłogę, stoły, blaty, ściany, szafki, kabinę prysznicową, basen, wannę, ogród - William wymieniałby tak dalej, gdyby brunet nie zasłonił mu ust dłonią, czerwony na twarzy. W tej chwili walczył z sobą, by nie naprostować swojemu ukochanemu światopoglądu najbliżej leżącym, ciężkim przedmiotem.

- Możesz się ogarnąć? Przed naszym ślubem też będziesz myślał tylko o jednym? Boże, z kim ja się zwią... - Przerwał mu dzwoniący telefon, a już chwilę później Will widział jak jego maleństwo wybiega z domu, żeby coś załatwić. Ostatnimi czasy było tak ciągle i Bethell naprawdę nie wiedział ile to wytrzyma.

Wieczór przed wielkim dniem Dawida i Eve, był jak wybawienie. Za kilka godzin miało być po wszystkim i Will nie musiałby już wysłuchiwać narzekań swojego skarbu, na temat tego jak jest nieodpowiedzialny i dziecinny. Nic nie zapowiadało niespodziewanych zwrotów akcji. W końcu, co może się stać, kiedy wszyscy są już w swoich domach, albo w hotelu, a dla bezpieczeństwa wieczory kawalerski i panieński odbyły się tydzień wcześniej, żeby nikt nie dotarł na ślub skacowany, łysy, czy niekompletnie ubrany? Gdyby Eve wiedział jak wiele, w życiu nie poprosiłaby Emila o małą przysługę...

Ślub miał odbywać się na obrzeżach miasta, więc państwo młodzi też mieli zapewniony pokój w hotelu, bo prędzej czy później wesele się skończy i będą musieli gdzieś się zatrzymać. Oczywiście apartament dla nowożeńców miał być specjalnie udekorowany, chociaż im aż tak bardzo na tym nie zależało. Im nie, Rose tak. Musiała zadbać o odpowiedni klimat, bo naprawdę chciała doczekać się jakiejś ślicznej wnuczki, a jej syn znów nie chciał współpracować. Eve tknięta przeczuciem zadzwoniła do bruneta, który już był na miejscu, by ten zabrał z recepcji klucz i sprawdził ów pokój. Wiedziała, że do dekoracji miały posłużyć świece i kwiaty, ale nie była pewna, czy ktoś przypadkiem nie wykorzystał tych, na które uczulony był Dawid.

Emil chciał szybko załatwić tę sprawę i wrócić do Willa, który powinien czekać w ich pokoju. Wszedł do apartamentu nowożeńców i rozejrzał się dokładnie. Zobaczył kremowe ściany, dębowe meble i wielkie okna przysłonięte jasnymi zasłonami. Większość pomieszczenia zajmowało łóżko, na którym bez problemu zmieściłyby się cztery osoby, po którego obydwu stronach stały szafki nocne z jasnego drewna, na których stały świece, pachnąca misa z suszonymi kwiatami, a kolejnego dnia pojawić się mały płatki róż i szampan. W kilku miejscach chłopak dostrzegł wazony z kwiatami, ale po szybkich oględzinach stwierdził, że Dawid może bezpiecznie przebywać w pokoju. Pozostało mu tylko zamknąć pomieszczenie i wrócić do swojej sypialni.

Nagle został objęty od tyłu. Pisnął zaskoczony, a już po chwili ktoś zaczął całować jego kark. Odwrócił się, by zobaczyć roziskrzone oczy narzeczonego, a po chwili już go całował.

Will pchnął go na miękką pościel i zawisł nad nim, po raz kolejny łącząc ich usta w głębokim pocałunku i wędrując dłońmi pod jego koszulę.

- Zwariowałeś? - Spytał brunet, między coraz cięższymi westchnieniami.

- Możliwe - Will uśmiechnął się lekko, po czym przeniósł się z pocałunkami na szyję chłopaka. Na zmianę kąsał jego delikatną skórę i zasysał się na niej pozostawiając po sobie czerwone punkciki. W głowie Emila kołatała się myśl, że nie powinni robić takich rzeczy w pokoju przyjaciół, ale nie potrafił teraz przerwać mężczyźnie, który dobrze znał jego słabe punkty.

Umknął mu moment, gdy zniknęły ich ubrania, było mu zbyt dobrze. Na jego czole zbierały się pierwsze krople potu, usta były napuchnięte od ciągłych pocałunków i ukąszeń, Will jak zwykle najlepiej prezentował się bez ubrań, a jego dotyk wręcz palił, doprowadzając bruneta na skraj szaleństwa i wyrywając raz po raz jęki z jego ust.

Emil zaczął się niecierpliwić. Will powoli torturował go leniwym obcałowywaniem jego ciała, jakby chciał zemścić się za te dni ignorowania. Członek bruneta pulsował boleśnie i jedyne, czego chłopak chciał w tamtym momencie to, żeby w końcu poczuć jakiś konkretny dotyk, ale albinos z wrednym uśmieszkiem zajął się zostawianiem malinek na jego drżących udach. Chłopak jęknął po części zirytowany, po części podniecony i pociągnął mężczyznę tak, że ten musiał położyć się oparty o wezgłowie.

Emil usadowił się na nim i zarzucił mu dłonie na kark, łącząc usta w niedbałym pocałunku. Jego biodra zaczęły się poruszać. Raz po raz ocierał się o Willa, jęcząc i ciągnąc go za włosy.

- Celibat ci szkodzi - zakpił Will, przenosząc dłonie na pośladki niższego.

- Cholera, zrób coś w końcu, albo się zamienimy! - Warknął brunet, po czym zaczął zostawiać czerwone malinki na szyi mężczyzny. Nie miał zamiaru, jako jedyny wyglądać rano jak ofiara epidemii. - Boże! - Krzyknął po chwili czując w sobie nawilżony palec albinosa. Instynktownie spiął się i długo próbował rozluźnić. Wiedział, że nigdy nie przyzwyczai się do uczucia rozciągania, nawet, jeśli Will starał się robić to najdelikatniej jak mógł. Po chwili mężczyzna dołożył jeszcze jeden palec i przyspieszył swoje ruchy. Emil czuł, że nie wytrzyma dłużej. Złapał za przedramię Williama i dał mu znak, że już wystarczy.

Brunet uniósł się lekko na piętach, a po chwili po pokoju rozległy się jęki jego i te o wiele niższe Willa. Nabił się na członek narzeczonego i wstrzymał na chwilę, by przyzwyczaić się do tego uczucia. Po chwili zaczął się poruszać i z każda chwilą zwiększać tempo. Will złapał go za biodra i zaczął wychodzić biodrami naprzeciw jego ruchom. Starał się raz po raz trafiać w prostatę bruneta, wsłuchując się w opuszczającą jego usta mieszankę przekleństw, jęków i krzyków. Will czuł, że obaj są blisko. Chłopka zaciskał się na nim i coraz głośniej jęczał. Albinos przyspieszył swoje ruchy. Ciało Emila napięło się, zobaczył mroczki przed oczami, a po chwili opadł bez sił w ramiona Willa, dochodząc w tej samej chwili, co on.

Will obudził się pierwszy, ale nie zamierzał budzić Emila. Patrzył jak brunet śpi wtulony w niego, co jakiś czas uroczo marszcząc nosek. Rzęsy rzucały cienie na jego policzki, a usta były lekko rozchylone, aż prosząc się o ucałowanie.

Chłopaka przebudziły dopiero dźwięki kroków i głosy na korytarzu. Na początku, wciąż zaspany zastanawiał się gdzie w ogóle się znajdują, ale już po chwili wspomnienia z poprzedniego wieczoru uderzyły w niego z całą mocą. Poderwał się do siadu, krzywiąc lekko, przez ból, a na widok uśmiechniętego Willa, miał ochotę dokonać morderstwa. Zwłaszcza, że kiedy dorwie ich Eve to już nie dożyje takiej okazji.

- Witaj kochanie - William chciał pocałować go na dzień dobry, ale jedyne, co otrzymał to gniewne spojrzenie ukochanego.

- Co myśmy zrobili?! - Ręką wskazał na cały pokój, by zwrócić uwagę mężczyzny na tą katastrofę. Will najwyraźniej pochłonięty podziwianiem bruneta kompletnie nie dostrzegał, tego, że wokół panowało pobojowisko. Pościel była skotłowana i poplamiona, większość poduszek spadła na ziemię, to samo zresztą spotkało jedną z mis z suszonymi kwiatami i, na szczęście niezapalone, świece. Wszędzie walały się ich ubrania i Emil naprawdę wolał nie wiedzieć jak jego spodnie znalazły się na karniszu, a koszula Willa na żyrandolu. W duchu modlił się też, żeby zlokalizował swoją bieliznę zanim przypadkiem zrobi to Eve. - Zginiemy dziś! Rozumiesz, cholera, zginiemy, zanim zdążę cię zabić, albo poślubić, ale głównie zabić! - Emil potrząsał Williamem trzymając go za ramiona, które wciąż nosiły znamiona po zadrapaniach. Mężczyzna miał ochotę wybuchnąć śmiechem widząc jego złość, ale ich małą sprzeczkę (albo jednak monolog Emila) przerwały im głosy na korytarzu, które stały się głośniejsze.

- Daj spokój, mamy czas, moglibyśmy... - Usłyszeli pierwszy stłumiony głos, który łudząco przypominał Erica.

- Mamy ich znaleźć - Odezwał się prawdopodobnie Leo, ale po tym nie było już słychać żadnych słów, tylko coraz szybsze kroki i jakby uderzanie w ścianę, co jakiś czas. Nim Will i Emil zorientowali się, co się dzieje, drzwi do pokoju otworzyły się z impetem, a dwójka, którą wcześniej słyszeli wpadła do środka. Brunet krzyknął, zasłaniając się kołdrą, Will przeklął i pomógł mu się osłaniać, a słysząc ich Eric i Leo odskoczyli od siebie jak oparzeni i stanęli prosto. Patrzyli na nich oniemiali i speszeni jednocześnie.

- To może my pójdziemy szukać was gdzie indziej? - Rzucił szatyn, kierując się do wyjścia, razem z Ericiem.

- Świetnie, to może my ciągle będziemy w swoim pokoju? - Zasugerował Will, po czym zaczął rozglądać się za swoimi ubraniami.

Bóg jednak istnieje, kołatało się w głowie Emila, gdy strach przed gniewem przyjaciółki w końcu go opuścił. Obsługa hotelu szybko uporała się z przywracaniem pokoju do porządku i na całe szczęście nikt nie wnikał, kto taki w nocy zdemolował go. I całe szczęście, bo wydałoby się, że to świadek, który tę obsługę rano wezwał.

Brunet stał już w kościele, obok Willa, ubrany w garnitur, trzymając obrączki, które potem albinos miał podać młodym. Uznali, że on lepiej ich przypilnuje i nie będzie potrzeby szukania szóstego kompletu. W kościele większość miejsc była zajęta, a wszystkie ławki zdobiły małe biało-fioletowe bukieciki. Na środku rozwinięto długi, delikatnie liliowy dywan, po którym maiła iść Eve.

W końcu zaczęły grać organy. Blondynka szła powoli w stronę ołtarza. Jej włosy były upięte, a kilka wystających kosmyków zakręcono, miała na sobie długą suknię z dekoltem w serce z koronkowymi wstawkami w dłoniach trzymała niezbyt dużą wiązankę z róż w różnych odcieniach fioletu, od niemal białych, przez liliowe, po prawie czarne. Jej delikatny, haftowany welon przysłaniał twarz, ale mimo to widoczne były łzy zbierające się w jej zabarwionych na jaskrawy błękit, oczach. No cóż, nikt nie oczekiwał, że w dniu ślubu zrezygnuje ze swoich ukochanych soczewek, dała się jedynie przekonać na w miarę zwyczajny kolor.

Dawid patrzył na nią oniemiały, a kiedy stanęła wreszcie obok niego miał ochotę pominąć całą ceremonię i po prostu ją pocałować. Emil patrzył na parę oczarowany, w czasie, gdy Will zdawał się widzieć tylko jego, a myślami błądził po ich wspólnej przyszłości. Jedynym, czego obaj nie mogli dostrzec, były ukradkowe spojrzenia Eve, rzucane ich stronę, które mówiły wiem wszystko.

Żegnamy się z tym opowiadaniem, bo to bez sensu ciągnąć je w nieskończoność. A jako, że czuję, jakim niewypałem jest Enfant terrible, zajmę się czymś bardziej w moim stylu, więc wpadnijcie do mnie na Ordinary World! Opowiadanie składać się będzie z trzech serii, ale liczba rozdziałów w nich to zagadka nawet dla mnie, bo jak mnie poniesie fantazja... Taa stwierdziłam, że planowane ff mi wychodzą, ale zwykłe opowiadania nie, więc OW będę pisała tak jak Po prostu bądź przy mnie - spontanicznie!

I. Bully

Cierpienie nie musi być zasłużone, czasem po prostu masz pecha i stajesz się zabawką w rękach ludzi

II. Scars

Ponoć nigdy nie jest za późno na zmianę, ale ile warte jest jedno przepraszam, gdy dotąd niszczyłeś czyjeś życie?

III. Reality

Miłość może być piękna i perfekcyjna jak w książkach, ... ale nie musi. Czy można zdobyć kogoś, kto cię nienawidzi?

Poza tym jest jeszcze One shot, który mi się podoba (a mi nigdy nie podobają się moje opowiadania, więc naprawdę to coś znaczy!), więc jak już zapuścicie się na mój profil, to zerknijcie na Placebo

„Mówię do ciebie od wielu godzin, snuję opowieść dla nieistniejącej sylwetki utkanej ze wspomnień i dymu. Wzywam moje lekarstwo, z nadzieją, że ten jeden, ostatni raz zadziała. Choć tak naprawdę nie działało nigdy..."

Pa misiaki, do następnego opowiadania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top