[XXXVIII] 𝐋𝐄𝐀
WYSTRZELIŁ BEZ WAHANIA.
Wszystko działo się tak szybko, że nie miała pojęcia, jakim cudem zdążyła zrobić unik. Gdy tylko strzała przemknęła niebezpiecznie szybko jej twarzy, trącając pukle miodowych włosów, dziewczyna zobaczyła, że tamten łucznik szykuje już kolejną.
Claire pociągnęła ją za sobą i wepchnęła do pierwszego lepszego budynku, przeklinając. Zatrzasnęła drzwi. Lea nie protestowała, ale też nie kryła wściekłości.
— Co jest? — zapytała z wyrzutem. — Nie znam tego faceta!
Claire potrząsnęła głową.
— Nie musisz. Czuć od ciebie energię... spoza wymiaru.
— Że co?
— Jesteś tu od niedawna, racja? — Claire upewniła się, że są dobrze zamknięte. Trafiły na jakąś kompletną dziurę. Było w niej prawie ciemno, tylko przez niewielkie okna u góry wpadało trochę światła.
Lea otrząsnęła się.
— Ale... wcześniej nikt nie próbował mnie tutaj zabić.
— Dopiero niedawno herosi zaczęli to wyczuwać. I to tylko ci, którzy siedzą tu odpowiednio długo.
— No to co mam zrobić? — nie chciała, aby w jej głosie dało się wyczuć pretensję, ale wyszło jak zwykle.
I już zamierzała coś dodać, kiedy przyszło jej do głowy coś innego, przez co omal nie spanikowała do reszty.
— Larry!
Został tam. A on też najwyraźniej promieniował tą energią. Gdy pomyślała o tym w taki sposób, wpadła na niezbyt przyjemne skojarzenie — na podobnej zasadzie potwory potrafiły wyczuć półbogów. W sumie niektórzy herosi z wymiaru byli trochę jak potwory.
— Wiem — odrzekła uspokajająco Claire. — Poczekaj chwilę.
Zdjęła z ramienia swój granatowy plecak, odsunęła największą kieszonkę i zaczęła w niej grzebać.
Wydawała się zdumiewająco opanowana w obliczu zaistniałej sytuacji, co powinno pozytywnie zadziałać na Leę. Zadziałałoby tak, gdyby jej myśli nie biegły wciąż do Larry'ego.
Chłopak miał swoje wady, ale przekomarzanie się z nim dawało jej dziwną przyjemność, a więc w jakiś osobliwy sposób go lubiła. A nawet gdyby nie to, nie miała ochoty zostawiać go na pewną śmierć.
— Mamy się chować i nic nie robić? — parsknęła.
Claire nie spojrzała na nią, ale odpowiedziała.
— Nie, oczywiście że nie.
Jej uderzający spokój podniósł Lei ciśnienie. Zacisnęła zęby i już miała podzielić się jakąś uwagą, która pewnie nie wpłynęłaby dobrze na przyszłość ich relacji, kiedy Rzymianka wyciągnęła dwie szare koralikowe bransoletki. Wsunęła jedną na nadgarstek, a drugą rzuciła Lei. Córka Iris była tak zdumiona, że z trudem ją chwyciła.
— Naciśnij — poinstruowała Claire.
Chwilę zajęło Lei zrozumienie o co chodzi. Potem zauważyła jeden większy, podłużny i jaśniejszy od reszty koralik. Ściągnąwszy go mocno, omal nie zderzyła się twarzą ze srebrną tarczą, która zmaterializowała się tuż przed nią.
Oczy Claire rozbłysły.
— To jeden z gadżetów z Obozu Jupiter. — Dziewczyna nie przestawała przeglądać zawartości plecaka. — Zatrzymaj ją przynajmniej na jakiś czas.
Lea zamrugała, nie wiedząc na czym się lepiej skupić — na dźwiękach dochodzących z zewnątrz, na tarczy, na Claire, na martwieniu się o Larry'ego?
— Ale... co ty chcesz zrobić? — spytała w końcu.
Ledwie skończyła mówić, a Claire wyjęła z kieszonki coś jeszcze — niewielką ciemnozieloną latarkę. Czy w magicznym wymiarze Chaosu mogła sobie dokupić baterie do latarki?
— Wykorzystamy zamieszanie — oświadczyła — i spadamy stąd. W razie czego mogłabyś użyć Mgły?
— No tak, ale...
— To wspaniale.
Claire przeszła obok niej, oświetlając sobie drogę. Duże brązowe oczy lśniły w półmroku, aczkolwiek sprawiały teraz wrażenie znacznie ciemniejszych, prawie czarnych.
Dzięki latarce Lea dostrzegła wyraźniej poustawiane z tyłu rzeczy — wcześniej widziała tylko ich kształty i nie zamierzała się zbliżać. Okazało się, że to stare meble pokryte pokaźną warstwą kurzu. Dziewczyna wzdrygnęła się.
Nie dopytywała dlaczego Claire bez skrępowania odsuwa niewielki stolik (chciała jej pomóc, ale na szczęście Rzymianka sama dawała radę). Hałasy z zewnątrz się nasilały. Umysł Lei automatycznie skoncentrował się na czymś innym — w jej odczuciu nieco bardziej istotnym.
— Claire — odezwała się, czując jak zasycha jej w gardle — nie wiem czy to dobry pomysł.
— Mmm?
— Chodzi o te ogniste strzały. Wolałabym nie...
Claire zmusiła się do uśmiechu.
— To ważny magazyn. Nie poświęcą go.
Ważny? Te stare zakurzone rupiecie były ważne?
— A teraz się skup — zgasiła latarkę, po czym schowała ją z powrotem do plecaka i podniosła jakiś stołek. — Jak tylko stąd wyjdziemy, będą gotowi do ataku. I to od razu. Myślę, że to ci pomoże.
Jej spojrzenie było ledwo widoczne z powodu ciemności, ale uniosła stołek odrobinę wyżej. To wystarczyło, by Lea zrozumiała przekaz.
Skinęła głową. Podeszła i położyła rękę na klamce — najpierw bardzo delikatnie, by nikt na zewnątrz nie zauważył nacisku. Starała się przy tym nie zwracać uwagi na brud, który zapewne osiadł na jej dłoni, co (nie ukrywała) było trudne. Ale wciąż lepsze od perspektywy oberwania płonącym pociskiem.
Wzięła głęboki oddech. Strzały mogły jej się skończyć, nóż nie sprawdzał się w każdej sytuacji, ale na takie okazje miała jeszcze jednego asa w rękawie. Na Mgle mogła polegać prawie zawsze.
Drugą ręką otworzyła zamknięcie i pchnęła drzwi.
Skoncentrowała się tak mocno jak mogła, by spojrzeć na tę scenę oczami wrogo nastawionego łucznika i wszystkich pozostałych szykujących się do ataku. Stanowiła według nich pewne zagrożenie. Coś nieznanego, spoza wymiaru, do którego zdążyli przywyknąć. Nie chcieli nawet jej wysłuchać. Pozbycie się jej uznali za lepszą i bezpieczniejszą opcję.
Oczywiście Claire też ściągnęła na siebie ich uwagę, pomagając Lei. Ale ona najwyraźniej nie emanowała tą energią.
W momencie gdy mebel wypadł na zewnątrz, wszyscy zebrani uznali go za wybiegającą postać. Lea poczuła ciężar przygniatający jej umysł. Dopiero teraz pojęła, dlaczego Rzymianka zdecydowała się na zamiennik — mogłaby przecież stworzyć iluzję z niczego, ale to wymagałoby więcej wysiłku. Tymczasem na zewnątrz pod jej nieobecność powstało większe zamieszanie niż sądziła. Nakłonienie każdego z zebranych do ujrzenia innej wersji rzeczywistości kosztowało ją wiele siły.
— Chodź — zwróciła się do niej Claire konspiracyjnym szeptem.
Wybiegły na zewnątrz. Lea obejrzała się za siebie. Zemdliło ją trochę, gdy patrzyła jak stołeczek płonie. Pomyślała, że to mogła być ona.
Nie tylko nieznajomy łucznik spieszył do ataku. Dostrzegła jakiś dwudziestu herosów, którzy go w tym wspierali. Reszta się wycofywała, zaledwie kilkoro usiłowało to powstrzymać.
Gdzieś w tym tłumie... gdzieś...
— Tędy! — zawołała Claire.
— No ale Larry... — zaprotestowała Lea.
Claire zmarszczyła brwi.
— Tam jest.
Faktycznie był. Dziewczyna zauważyła go w oddali, jak niemal niezauważalnie przemykał między innymi herosami.
Jego nikt nie usiłował zabić.
— Nic mu nie będzie — oceniła Claire.
— Dlaczego go nie wyczuwają?
— Nie wiem jak to dokładnie działa. No już!
Lea wciąż nie miała pewności, ale nie oponowała więcej. Rzuciła się biegiem za Claire.
— Dokąd mamy uciekać? — zapytała. — Ta iluzja już długo się nie utrzyma.
— Później coś wymyślimy. Póki co znam część Koryntu, gdzie mieszkają praktycznie sami... no, bardziej współcześni herosi. Zostaniemy tam.
Lea pomyślała o noclegu załatwionym przez Felicię. Oraz o jej durnych zapewnieniach, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. W tej fatalnej sytuacji mogła przynajmniej cieszyć się świadomością, że choć na chwilę zetrze jej z twarzy ten głupi, pełen dumy uśmiech.
Niezbyt dojrzałe... Cóż, trudno.
Claire zdawała się skupiać tylko na biegu, jednak przez cały czas jej oczy taksowały okolicę. Lea miała wrażenie, że jej uwadze nic nie zdoła umknąć.
Ale jej plan mógł się posypać, jeśli herosi przejrzą iluzję i je dogonią.
Proszę, nie — pomyślała Lea. Wiedziała, że większość bogów nie miało tu władzy, lecz skoro bariera Chaosu zaczynała słabnąć, dziewczyna ośmieliła się żywić cichą nadzieję. Skierowała prośbę do swojej matki, Iris, mimo że wątpiła, by bogini tęczy zajmowała się takimi sprawami.
Nagle Claire się zatrzymała, a Lea odruchowo zrobiła to samo. Dokładnie w tym momencie za ich plecami rozległ się znajomy, damski głos:
— Dokąd się tak spieszycie?
Claire wzięła głęboki wdech. Zacisnęła rękę na nadgarstku. Nie uruchomiła jeszcze swojej tarczy, ale teraz wyglądała, jakby była gotowa to zrobić.
Lea odwróciła się i zaklęła.
To znów była ta kobieta. Jakimś sposobem znalazła się blisko nich. Wbijała swoje przenikliwe spojrzenie prosto w nią, jednak tym razem nie było w nim ani odrobiny pogardy, tylko czysta fascynacja.
Uśmiechnęła się.
— Lea Farewall, twoja sztuczka z Mgłą była całkiem niezła. Ale nie aż tak, żebym ją kupiła.
Na szyję Lei wstąpiły czerwone plamy.
— Skąd wiesz, jak się nazywam?
Nieznajoma nie spieszyła się z odpowiedzią.
Claire zrobiła krok na przód z wyraźnie spiętymi ramionami i naszykowaną do rozłożenia tarczą.
— Odejdź, Ino. — Zabrzmiała jakby odpędzała jakiegoś demona. — Nie mieszajmy się więcej w swoje sprawy.
Ino zacmokała.
— Och, ale to niewykonalne, kiedy wywołujecie zamieszanie na cały wymiar. Spodziewałam się, że Tyler Clarke odrzuci ofertę Bellerofonta. Ale że ty?
Claire prychnęła cicho.
Lea niemal poczuła, jak trybiki w jej mózgu pracują na najwyższych obrotach. Tyler. Znowu on.
— No cóż — Ino wzruszyła ramionami. — Życzę powodzenia.
Ledwie zdążyła drgnąć, a Claire przycisnęła jeden większy koralik i osłoniła się tarczą.
Kobieta skwitowała to pełnym rozbawienia spojrzeniem, po czym odwróciła się i bez słowa odeszła.
Kiedy zniknęła za rogiem, zapadła niemal całkowita, zaskakująca cisza, świadcząca jasno, że oddaliły się już tyle ile było trzeba. Herosi z pewnością zorientowali się już, iż zostali oszukani, ale nawet jeśli zamierzali rozpocząć poszukiwania, nie wiedzieli w którą stronę się udać.
Nagle całe zmęczenie uderzyło Leę z impetem. Wszystkie mięśnie jej ciążyły. Spięła się więc, nie chcąc dać tego po sobie poznać.
— Kto to był? — zapytała. Imię Ino nic jej nie mówiło.
Twarz Claire lekko poczerwieniała. Jej tarcza zwinęła się znów w bransoletkę.
— Na pewno znasz mit o Fryksosie i Helle. Wiesz, te dzieciaki od latającego baranka, z którego zrobiono później Złote Runo. No więc... Ino była żoną ich ojca. Oszukała go, że zgodnie z wolą bogów powinien złożyć dzieci w ofierze, przez co musiały uciekać.
Lea zamrugała.
— Trochę jak zła macocha Jasia i Małgosi.
Kącik ust Rzymianki delikatnie drgnął.
— Coś w ten deseń... Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że ją tu spotkamy. Według jednej wersji mitu zginęła, ale według innej zamieniła się po śmierci... w jakąś nimfę czy coś. Nie pamiętam dokładnie.
— I teraz ona trzyma z Bellerofontem?
— I jest przy tym nie do zniesienia — potaknęła Claire. — Idźmy dalej.
Dotarły wreszcie do części miasta, która nie różniła się specjalnie od pozostałych. Pomijając oczywiście drobny fakt, że (tak jak uprzedzała Claire) przechadzali się tędy herosi ubrani w nowoczesny sposób. Lea poczuła nieco ulgi. Tutaj się nie wyróżniała.
Mimo wszystko usiadły razem na uboczu. Lea z pewnym opóźnieniem uświadomiła sobie, że nadal nosi rozłożoną tarczę.
— Uch... Jak to wyłączyć?
— Naciskasz wgłębienie z tyłu. O, tutaj.
Już wkrótce na jej nadgarstku widniała tylko bransoletka z szarych koralików.
Lea podniosła wzrok. Automatycznie dostrzegła gromadkę dzieci — wyglądały na nie więcej niż dziesięć lat i świetnie się bawiły, grając w piłkę.
Coś jej podpowiadało, że powinna się zawahać co do celu tej misji. Ale ona poczuła jedynie niepokój o to, co może się wydarzyć, jeżeli się nie powiedzie. Może te dzieci były niewinne, może nie wiedziały na co się piszą. Może zasługiwały na drugą szansę, na nowe, normalne życie. Pomyślała o Arely, o Lavinii, o mnóstwie poległych z powodu próby powstania Chaosu. Oni wszyscy zasługiwali na coś lepszego.
Ale ucieczka od przeznaczenia, od naturalnego porządku rzeczy... To nigdy nie kończyło się dobrze.
— Lea — głos Claire wyrwał ją z rozmyślań. — Powiedz mi coś. Widziałaś się wcześniej z Tylerem, prawda?
Przytaknęła.
Rzymianka podciągnęła sobie kolana pod brodę. Kuląc się w ten sposób, wydawała się jeszcze mniejsza niż normalnie.
— Mam wrażenie, że coś jest nie tak.
Lea otworzyła usta, ale zaraz potem je zamknęła. Coś jest nie tak — to zbyt ogólnie ujęte. Nie tak z Tylerem czy nie tak ze wszystkim? Z obiema stwierdzeniami mogła się zgodzić.
Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć albo dopytać, piłka uderzyła o ścianę budynku niebezpiecznie blisko jej głowy. Dziewczyna wzdrygnęła się.
— Wiesz co? — odezwała się, gdy jakiś chłopiec podbiegł zabrać piłkę. — Może... skoro Larry'emu jakoś się udało, wyślę mu iryfon. I zaraz porozmawiamy.
Claire skinęła głową. Patrzyła na nią, jednak wzrok miała nieco nieobecny.
Lea wstała i oddaliła się. Nie chciała, by rozmowa przyciągnęła uwagę bawiących się dzieci.
Dość już miała kłopotów.
***
— Okej... Chyba do was trafię — rzekł Larry z nietaktowną wręcz beztroską.
Lea zmrużyła oczy. Obraz w iryfonie dobrze oddawał rzeczywistość. A zatem Larry faktycznie musiał być tak niedorzecznie wyluzowany.
— A swoją drogą — dodał — czy to nie ty upierałaś się, by nie wywoływać zbędnego zamieszania?
Prawie parsknęła śmiechem, ale niezbyt radosnym.
— Zamknij się. Za pięć minut cię tu widzę, na żywo.
— Wiesz co u Felicii i Luisa? — zapytał, nagle przybierając poważny ton. — Mogło się coś stać.
Niepokój ścisnął ją od środka, ale nie dała tego po sobie poznać.
— Nie dramatyzuj. To normalne, że wizyta u bogini zajmuje dużo czasu.
— Chodzi mi o powrót — sprecyzował chłopak. — Skoro też przebywają w wymiarze... no, krótko...
Lea nie pozwoliła mu dokończyć.
— Może mają szczęście jak ty. Może tylko ja mam pecha, tylko ode mnie to... czuć.
— Ale...
— Skontaktujemy się z nimi, jeśli sami tego wcześniej nie zrobią — obiecała. — A teraz się ruszaj. Do zobaczenia niebawem.
I urwała wizję.
Obraz Larry'ego się rozmył. Lea powinna od razu pomknąć do Claire, omówić ważne sprawy i tak dalej... Lecz poczuła, że musi trochę odpocząć.
Oparła się plecami o ścianę budynku i zamknęła oczy. Zaczęła liczyć w myślach do dziesięciu w nadziei, że to pomoże jej się uspokoić.
Dotarła ledwo do pięciu, gdy jej skupienie zakłóciła nagła, absurdalna myśl.
Modliła się wcześniej do matki. No... tak jakby. W każdym razie się do niej zwróciła. A Iris w gruncie rzeczy była jedną z jej ulubionych bogiń, na co w pełni zasługiwała. Gdyby tak jej pomogła... w jakiś drobny sposób. Może nie w sprawie pokonania Apate (nie mogła przecież przesadnie ingerować w problemy córki, a już dwa lata temu udzieliła jej małej podpowiedzi). Ale... gdyby dała jej jakąś drobną wskazówkę. Do drobnej, to znaczy drugoplanowej sprawy. To by było cudowne. Jednak nie mogło się zdarzyć.
Mimo to pod wpływem chwili Lea pomyślała: Proszę.
Przez chwilę nic się nie działo. Tak jak przewidywała.
A potem rozległ się gwałtowny huk. Dziewczyna aż podskoczyła i otworzyła oczy. Z trudem stłumiła krzyk zdumienia.
U jej stóp leżała książka w twardej, brązowej oprawie, z zakładką w środku.
Książka o mitologii greckiej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top