[XXXVII] 𝐋𝐄𝐀

GARŚĆ DRACHM Z HUKIEM OPADŁA NA BLAT. Larry skrzyżował przed sobą ramiona i oparł je na brzegu, wbijając lodowato niebieskie oczy w sprzedawcę.

— Tylko się pospieszcie — rzucił, a wówczas unikający jego spojrzenia mężczyzna wziął pieniądze, skinął pospiesznie głową i oddalił się najprędzej jak umiał.

Parę osób ukradkiem zerknęło w ich kierunku. Lea starała się udawać, że tego nie dostrzega. Przegladziła ręką włosy, przesuwając je do przodu, na ramiona, ale jednocześnie szturchnęła swojego towarzysza łokciem.

— Gapią się.

Larry zastukał palcami o ladę.

— No to co?

Dyskretnie wzięła głęboki wdech. Może była przewrażliwiona po tej akcji, którą urządził Tyler z dwójką nieznajomych herosów. Może niepotrzebnie się przejmowała. Larry nie posunąłby się do czegoś takiego, to nie było w jego stylu.

Mimo to wspomnienia nieustannie przewijały się przez jej myśli. Nadal nie miała pewności, czy postąpiła dobrze, pozwalając Luisowi i Felicii iść do świątyni, skoro zdawała sobie sprawę z czym się to wiąże. Albo zrobiła coś niewyobrażalnie wspaniałego, albo kompletnie beznadziejnego — na sto procent nic pomiędzy.

Im dłużej nad tym dumała, tym humor jej się pogarszał. Dlatego finalnie postanowiła skupić się na swoim aktualnym zadaniu.

(Łatwo powiedzieć, a o wiele trudniej wykonać).

— Wiesz — wyszeptała, zbliżając się, żeby ją usłyszał — nie ręczę, że ją tutaj znajdziemy.

Na wszelki wypadek wolała nie wypowiadać głośno imienia Claire. Jakąś minutę temu wydawało jej się, że widziała ją wchodzącą do tego miejsca, aczkolwiek zniknęła za drzwiami tak szybko, że Lea nie zdążyła się przyjrzeć. Nie dałaby sobie uciąć ręki, że to ona.

Larry zerknął na nią przez ramię i uśmiechnął się półgębkiem. Zaciągnęła go tu, lecz nie przedstawiła żadnego dowodu, a on sam nie zauważył przemykającej prędko drobnej postaci. Wiadomo, do kogo mógł wyskoczyć z pretensjami w razie niepowodzenia.

— A ja ręczę — odpowiedział ku jej zdumieniu. — Znałem Claire Le Bon. Uwielbiała takie miejsca.

Lea w pierwszej chwili uznała to za słaby żart. Miejsce przypominało nieco tamtą niby-kawiarnię, w której znalazła Tylera, z tym że było conajmniej pięć razy bardziej ponure. Co rusz czuła na sobie wzrok jakiś podejrzanych gości z głębi pomieszczenia, co strasznie rozpraszało jej uwagę. Poza tym wystrój był utrzymany w ciemniejszych barwach i zupełnie pozbawiony nowoczesności. Większość klientów nosiła tradycyjne starożytne stroje. Niemal każda kobieta w zasięgu wzroku Lei miała włosy zaplecione w misterny, skomplikowany oraz efektowny sposób (Lea nigdy nie potrafiłaby się tak uczesać) i ozdobione równie ślicznymi dodatkami.

Claire... Ona miała zwyczajny strój. I włosy związane z równą dbałością, ale bez zbędnych akcesoriów. Powinna wyróżniać się w tłumie. Jeśli Lea jej nie widziała, to oznaczało, że siedziała gdzieś dalej. A sama perspektywa zapuszczenia się głębiej w to towarzystwo przyprawiała ją o mdłości.

Zacisnęła usta. Nie wiedziała jak długo tak tkwiła w milczeniu, aż wreszcie wrócił ten facet i postawił przed nimi dwa pełne drewniane kubki.

— Dłużej się nie dało — skomentował kąśliwie Larry, ale złapał za ucha i przysunął je do siebie.

Lea zamrugała. Dotarło do niej, jaka była rozkojarzona — nie usłyszała nawet co zamawiali. Pamiętała, że Larry ją o coś pytał, ale przytaknęła wtedy bezmyślnie.

Teraz patrzyła na złotawy napój, nie mając pojęcia co to. Przygryzła policzek od środka.

Nieważne.

Nadal nie uśmiechało jej się ruszanie w głąb pomieszania, ale była gotowa to zrobić. Zdmuchnęła z czoła krótszy, niesforny lok, objęła obiema dłońmi kubek i już zamierzała tam pójść, kiedy zatrzymał ją głos Larry'ego: — Czekaj.

— Co? — burknęła.

— Nie musimy się tam pokazywać — odrzekł cierpliwie chłopak, używając takiego tonu, jakby objaśniał coś trzyletniemu dziecku. — Claire nie będzie siedzieć tam wiecznie.

Mówiąc to, zajął wolne miejsce tuż przy wejściu, zdecydowanie na widoku, po czym posłał Lei pełen zadowolenia uśmiech.

Dziewczyna wydęła usta w podkówkę. Usiadła obok niego, postawiła kubek przed sobą i siedziała tak sztywno równo przez trzy sekundy. W końcu uderzyła dłońmi o stół.

— A jeśli jest tylne wyjście?

Larry westchnął teatralnie.

— Niby po co miałaby z niego korzystać?

Lea po prostu nie mogła wytrzymać w bezczynności. Podniosła się gwałtownie.

— Pójdę sprawdzić. Ty tu zostań — wwierciła w niego spojrzenie. — Niech nikt nie ośmieli się mnie podsiąść.

Nie otrzymała odpowiedzi, ale wcale jej nie zależało. Od razu po tych słowach odwróciła się i wyszła na zewnątrz.

Ponownie uderzył ją miły zapach unoszący się na świeżym powietrzu. Wypadła zza rogu nieco zbyt gwałtownie, przez co omal nie zderzyła się z wchodzącym do środka nieznajomym. Natychmiast poczuła na sobie czyjś wzrok. No jasne — Larry siedział wystarczająco blisko, by to zobaczyć. Przyspieszyła, zanim zdążył rzucić za nią złośliwy komentarz.

Zadanie było proste — obejść budynek dookoła i sprawdzić czy nie ma jakiś innych wyjść. Nie mogli stracić Claire. Jej pomoc była im potrzebna. I możliwe, że jej ich też.

Wcześniej Lea się wahała, czy może powinna powiedzieć Larry'emu o Tylerze. Powstrzymywał ją fakt, że przecież Luisowi nic nie zdradziła. No ale z drugiej strony — nie miała ku temu okazji. Widzieli się w czwórkę, zero prywatności, mnóstwo pośpiechu i presji... A potem się rozdzielili.

Poza tym Larry był kolegą Tylera z Obozu Jupiter... wcześniej z Nowego Rzymu. Lea miała prawie całkowitą pewność, że znał go jeszcze dłużej niż Luis. Mógł więc wiedzieć — i z prywatnych powodów, i ze względu na misję.

Luis był zawsze taki wyrozumiały. Nie obraziłby się.

Chyba.

Chyba że powoli przeginała. Ale przecież dała Tylerowi słowo...

Nagle poczuła jak przypadkowo ociera się o czyjeś ramię. Podniosła wzrok i omal nie krzyknęła.

To była ta kobieta. Ta, którą widziała w noclegowni, gdy wybrała się tam, gdzie według Tylera nie powinna chodzić. A teraz spotkała ją tutaj... Wyjątkowy przypadek. Lub koszmarny pech.

Kobieta obrzuciła ją pełnym irytacji spojrzeniem ciemnobrązowych oczu. Jej upięte czarne włosy lekko się trzęsły przy każdym kroku. Często mrugała; długie gęste rzęsy muskały jej policzki.

Poświęciła Lei zaledwie chwilę, po czym spojrzała za siebie i delikatnie otrzepała rękami spódnicę.

Okej... To wystarczyło, by Lea zaczęła jej nie lubić.

Ale zaraz pojawiło się więcej powodów. Nieznajoma ewidentnie zmierzała do miejsca, w którym był Larry (i prawdopodobnie Claire Le Bon). Zatrzymała się obok wejścia, a wówczas ktoś wyszedł ze środka.

Lea zatrzymała się, dochodząc do wniosku, że już nie musi szukać tylnego wyjścia.

Claire tu stała, parę metrów od niej. Zakręciło jej się w głowie. Co z Larrym? Czyżby Claire go nie zauważyła po drodze?

Kobieta w eleganckim stroju zwróciła się do byłej obozowiczki. Zaczęły dyskutować, może nawet się sprzeczać. Lea nie była pewna, gdyż nie słyszała dokładnie słów, ale tak jej się wydawało po ponurym spojrzeniu Claire. Stanowiły tak ostry kontrast... Obie miały wprawdzie ciemne włosy i oczy, ale tutaj stała dojrzała, wysoka, wystrojona aż przesadnie kobieta ze starożytności, a naprzeciwko niej — drobna współczesna nastolatka w dżinsach i koszulce.

Lea wpatrywałaby się w tę scenę nie wiadomo jak długo, gdyby jej rozmyślań nie zakłócił gniewny głos:

— Odsuń się!

Nie zarejestrowała jego właściciela. Nie zamierzała odpowiadać. Odeszła tylko na bok.

W tym właśnie momencie Claire się odwróciła i spojrzała wprost na nią. Na jej twarzy nie odmalowało się zdziwienie, a zrozumienie.

Teraz widziała Leę z bliska, teraz mogła ją rozpoznać.

Zignorowawszy swoją rozmówczynię, zbiegła po krótkich schodkach. Lei przyspieszył puls. Ona biegła w jej stronę.

Kobieta obróciła się i również zmierzyła ją wzrokiem, ale pogardliwym.

— Claire... — zaczęła Lea.

— Dobrze że jesteś — przerwała jej Claire. Swoją drogą, miła odmiana po Co tu robisz? od Tylera Clarke'a. — Później ci wszystko wyjaśnię. Padnij.

Powiedziała padnij tak spokojnie, że Lea by tego nie zrobiła, gdyby nie poczuła jej naglącego uścisku na ramieniu. Uchyliła się w porę, zanim nad jej głową przeleciał jakiś pocisk.

Trafił prosto w budynek stojący nieopodal i buchnął płomieniami na jej oczach.

Lea zdusiła krzyk. Rozległy się wrzaski, hałasy, huki. Niewyraźnie usłyszała za sobą głos Larry'ego, który najwidoczniej wyszedł na zewnątrz. Nic jednak nie zrozumiała.

Claire tymczasem nie puszczała jej ramienia. Minę miała zaciętą, wpatrywała się w jakiś punkt w dali.

Przez nie-wiadomo-jak-długo Lea nie miała pojęcia co się dzieje. Potem usłyszała za sobą głos.

— Czas zagłady nadchodzi.

Odwróciła się. Niedaleko od niej stał heros mierzący z łuku prosto w nią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top