[XXXIV] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑
NAJWYRAŹNIEJ BARDZO WIELE.
Udawał się na wzgórze, na którym mieściły się świątynie, po raz drugi. I, co najdziwniejsze, wszystko wyglądało niemalże tak samo, podczas gdy w pozostałych częściach miasta wydarzyło się tak wiele.
Wokół i w środku budowli wciąż kręciły się tłumy. Słońce wciąż grzało, może trochę mocniej. Jedyna zauważalna z miejsca różnica była taka, że tym razem nikt nikogo nie zabił w wyniku sporu.
No... przynajmniej nie na oczach Tylera.
Robiło mu się niedobrze i to nie tylko z powodu mikstury od Apate. Od razu gdy stracił kontakt z Leą zaczął żałować, że nie opisał jej możliwych zagrożeń nieco dokładniej. Powinien był wspomnieć, żeby trzymali się razem w miarę możliwości. Teraz pozostała mu jedynie nadzieja, że sami dojdą do takich wniosków.
Chociaż jakby się dłużej zastanowić... sam nie brał sobie do serca żadnej rady, którą dał Lei. A ona oczywiście o tym wiedziała albo się domyślała. I pewnie znów wygłosiłaby złośliwy komentarz. No, ale może choć trochę by do niej dotarło.
Nieustannie napominał się w myślach, aby się lepiej skupić. Wyminął wszystkie świątynie należące do najbardziej popularnych bóstw — te, które przyciągały najwięcej osób. Tuż za nimi wznosiły się budowle wzniesione ku czci mniej znanych bogów. Tam tłumy były znacznie mniejsze. Tyler nie mógł się zdecydować, czy działa mu to na korzyść, czy wręcz przeciwnie.
W końcu wielkie zbiorowiska obok świątyni Famy mogłyby świadczyć o tym, że wieść o wszechwiedzącej bogini rozeszła się wśród masy herosów. Ale z drugiej strony... w sporym tłumie każdy zajmowałby się swoimi sprawami, więc ktoś szukający przejścia do pałacu bogini nie wyróżniałby się specjalnie.
Tyler westchnął lekko. Im bardziej oddalał się od miasta, tym wiatr zdawał się przybierać na sile. W pewnym momencie chłopak zauważył, że wokół jednej z budowli faktycznie wieje zdecydowanie mocniej.
Okrągły kłębek, który ściskał w kieszeni, zdawał się sam poruszyć. Tyler złapał go mocniej i ostrożnie wysunął. Nić błysnęła w słońcu, a jej czerwony kolor odbił się w jego tęczówkach, czego oczywiście on sam nie zauważył.
Przez krótki czas był w całkiem dobrym humorze. Okej, miał mnóstwo zmartwień. Musiał poradzić sobie z przekonaniem kapryśnej bogini, by wyjawiła mu prawdziwe pomówienia i pewną grupkę osób, żeby dali sobie spokój z podróżami między wymiarami. Hmm, to pierwsze było zdecydowanie łatwiejsze.
Ale przynajmniej zaczynał dobrze. Pierwszy krok mu się udał. Z nicią Ariadny, wiedzą od Egerii i Faetona był dalej od Bellerofonta.
Kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że z tyłu za świątynią stała dwójka pochłoniętych kłótnią herosów. Chłopak wyglądał na zrezygnowanego, miał opuszczone ramiona i z wyraźną irytacją próbował przerwać monolog dziewczyny — jeszcze bardziej poirytowanej, w sumie strasznie wściekłej. Poza nimi kręciło się tam zaledwie parę osób.
Gdyby tylko mogli wyjść trochę na środek... Skupiliby na sobie uwagę całej reszty. A Tyler praktycznie nie musiałby się martwić.
Niestety, nic nie wskazywało, żeby zamierzali to zrobić.
Chłopak zacisnął usta i przyjrzał się uważniej świątyni. Nie różniła się znacząco od pozostałych. Wyglądała zwyczajnie i miała siedem kolumn w fasadzie. Nitka w kieszeni nadal wskazywała, żeby udać się w jej stronę, dlatego podszedł do pronaosu.
— Całkiem ładna, prawda? — odezwał się nagle głos tuż po jego lewej stronie.
Znajomy głos.
Tyler oczywiście poczuł złość, jednak nie zaskoczenie. Już naprawdę go nie dziwiło, kiedy bogini pojawiała się nieoczekiwanie tuż obok niego, po czym zaczynała rozmowę jakby nigdy nic.
Nie odwracał się. Wywrócił oczami, żeby na nią spojrzeć. Okazało się, że miała na tyle przyzwoitości, by nie paradować w Koryncie w swojej tradycyjnej postaci i dać się rozpoznać. Nosiła ciemną pelerynę z mocno naciągniętym kapturem i tylko z bliska Tyler mógł dokładnie zobaczyć jej twarz — wystające czarne włosy i czarne oczy z filuternymi iskierkami.
— Apate, co znowu? — w jego głosie brzmiało raczej znudzenie, nie złość.
Uśmiechnęła się.
— Och, chciałam powiedzieć, że jest skromna, ale całkiem mi się podoba. Ta świątynia — sprecyzowała. — A przy okazji... mikstura niedługo powinna zacząć działać. Jak się czujesz?
Zadając to pytanie, wpatrywała się w niego z oczami błyszczącymi fascynacją i dziwną, niespotykaną zazwyczaj u niej koncentracją.
Tyler zmarszczył brwi.
— Nie przyszłaś tylko żeby o to spytać — stwierdził. — Zresztą, co cię to obchodzi?
Miała tyle czelności, aby zrobić zdumioną minę.
— Obchodzi mnie bardziej niż sądzisz. Spodziewałam się, że mogą wystąpić... nieznaczne skutki uboczne — machnęła ręką. — Ale zobaczysz, miną, kiedy działanie się rozpocznie.
— Działanie, tak?
Robiło się coraz ciekawiej.
Apate wzruszyła ramionami i zawahała się.
Naprawdę — zawahała się, co rzadko u niej widywał, a jeśli już, to na krótką chwilę. Teraz jednak niepewność w jej oczach malowała się dłuższy czas niż zwykle. I przez to wydała mu się nagle taka...
Czy ludzka było dobrym słowem?
Nie zdążył się nad tym poważnie zastanowić, bo zaraz jej twarz ponownie rozjaśnił sprytny uśmiech.
— Chyba rozumiesz, że to konieczne — oznajmiła pogodnym głosem. — Uporanie się z tym portalem to trudne zadanie, ale nie niemożliwe. Po prostu... potrzeba trochę mocy, która została po Chaosie. Nie jest jej wiele, jednak jeśli ktoś zdoła je właściwie wykorzystać, z pewnością wystarczą.
Spojrzał na nią z ukosa.
— Aha.
Gdzieś tam, pod przysłoną słodkich słówek, udawanej troski i fałszywego uśmiechu, kryły się jej prawdziwe motywy. Z pewnością miała wszystko zaplanowane i już wiedziała, w którym momencie wykonać nieoczekiwany krok i wszystko zrujnować.
Musiał więc być gotowy. W każdej chwili.
Nawet teraz.
— No a ty, Tyler, nadajesz się do tego! — dodała z entuzjazmem. — Masz pewne ograniczenia, prawda, ale to już nie problem.
— Nie wiem o czym mówisz — westchnął. — Mam coś do załatwienia, więc...
— Idziesz do Feme — przerwała. — Chętnie pójdę z tobą.
Oczywiście.
Tyler zatrzymał się tuż obok wejścia do świątyni i po raz pierwszy od początku tej głupiej rozmowy skupił na niej całą uwagę. Odwrócił się i popatrzył jej prosto w oczy.
— Nie, nie pójdziesz.
Niewykluczone, że jakaś inna bogini spaliłaby go na popiół za taką odpowiedź. Ale Apate wyglądała na bardziej rozbawioną niż urażoną.
— Daj spokój. Chcę tylko zobaczyć tę drogę. Nie jestem w dobrych stosunkach z Feme, a już na pewno nie zamierzam zwracać się do niej z żadną sprawą.
— To się nie zwracaj. Miałaś mnóstwo czasu, zanim tu przyszedłem, żeby obejrzeć świątynię.
Zgodnie z jego przewidywaniami, Apate nie wzięła tego zbyt poważnie. Wsunęła rękę pod kaptur i zaczesała sobie parę lśniących kosmyków w kolorze lukrecji za ucho. Zerknęła przelotnie w stronę pochłoniętych sprzeczką herosów obok adytonu.
— Racja, jednak postanowiłam na ciebie zaczekać — powiedziała, a srebrne pierścionki na jej palcach brzdęknęły o zwisające, dopasowane kolczyki. — Ponieważ niedawno dotarły do mnie interesujące wieści. Ktoś użył tutejszego portalu.
Tyler wziął głęboki wdech. Nie był pewien, do kogo zwrócić się z pretensjami: do Apate, do jakiegoś losowego herosa przechodzącego akurat obok, który mógł usłyszeć jej słowa, czy też do samego siebie.
— Widzisz, z jednej strony to strasznie komplikuje sprawę — bogini ciągnęła jakby nigdy nic. — Ale z drugiej, nareszcie dzieje się coś ciekawego.
Nie było sensu jej tłumaczyć, że i bez tego mają miejsce przeróżne ciekawe rzeczy. I to aż zbyt ciekawe.
— W związku z tym, mam do ciebie prośbę — straciwszy zainteresowanie skłóconą dwójką, Apate ponownie popatrzyła mu prosto w oczy. — Mógłbyś...
— Nie.
Jeden jedyny sukces — wreszcie udało mu się na chwilę zbić ją z tropu. Zamrugała, zdekoncentrowana.
— Ale posłuchaj — zaczęła od nowa.
Tyler oparł się o ścianę świątyni, a obie ręce włożył do kieszeni, ściskając kłębek nici.
— Nie, to ty posłuchaj. Wziąłem to co chciałaś. Wystarczy.
— Tu już nie chodzi o przysługę dla mnie — uniosła podbródek, przez co kaptur odchylił się lekko do tyłu. Srebrna opaska na jej głowie zalśniła. — Domyślam się, o co chcesz zapytać Feme. Ale powinieneś zmienić priorytety.
— Mam inne zdanie — skinął w stronę pronaosu. — A teraz wybacz, nie będę dalej marnować czasu.
Początkowo milczała, gdy odwrócił się do niej plecami i skierował się do wejścia, tym samym nie mogąc dostrzec irytacji, która pojawiła się w jej oczach. Dopiero przekroczywszy próg świątyni, znowu usłyszał za sobą jej głos.
Niestety.
— Pomyśl o innych. Na przykład o... jak on się nazywał? Luis Ward, prawda?
Automatycznie się zatrzymał.
Dotąd nie słyszał jego nazwiska w ustach Apate. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo to może irytować.
Nie rzucił bogini nawet krótkiego spojrzenia przez ramię. Ścisnął nitkę jeszcze mocniej. Wszystko, żeby się skupić na najważniejszym.
Bogini zdrady nie mówiła mu prawdy, jak zresztą zwykle. Z tym że po raz pierwszy uderzyła w ten punkt.
— O co ci chodzi? — spytał jeszcze bardziej suchym głosem niż planował.
Apate chyba wzruszyła ramionami, jej peleryna się sfałdowała.
— Domyślam się, o co chcesz zapytać Feme. Nie zdajesz sobie jednak sprawy, jak trudno zdobyć od niej jakiekolwiek informacje. Poza tym, jest dosyć... nieprzewidywalna. Często podejmuje pochopne, szkodzące innym decyzje.
Wreszcie się odwrócił, jednocześnie odchodząc na bok, aby wejście było wolne. Wyjął ręce z kieszeni i skrzyżował je na piersi.
— Czyli nie lubisz konkurencji.
Apate wydęła usta i nie odpowiedziała. Przeglądała mu się uważnie, lecz nie z powodu tego komentarza, co pojął dopiero po chwili. Miała taki wyraz twarzy, jakby spodziewała się po nim jakiejś nagłej, gwałtownej reakcji.
W tym samym momencie na nowo poczuł mocniej ucisk, ale po chwili wszystko wróciło do normy. Bogini wyraźnie rozluźniła ramiona.
Odzyskawszy pełną trzeźwość umysłu, do Tylera dotarło, że ta dyskusja już trochę zajmuje. A tymczasem Lea pewnie już się zbierała, by też dostać się do Famy. Albo ona, albo Larry, albo...
No, w każdym razie wnioski były oczywiste.
— Przejdziesz wreszcie do sedna? — nie potrudził się, aby ukryć zniecierpliwienie.
Apate przechyliła głowę na bok.
— Oczywiście. Kiedy dotrzesz do siedziby Feme, nie próbuj się dowiedzieć niczego o portalu. To zbędne.
Zbędne.
To stwierdzenie było tak absurdalne, że przez pierwsze kilka sekund w ogóle nie docierało do Tylera.
— Zbędne — powtórzył i zmrużył oczy.
Gdyby Apate miała nieco inne poczucie humoru, spodziewałby się, że parsknie śmiechem i przyzna, że to żart. Jednak wcale się na to nie zbierało.
— Zastanów się porządnie. Nawet gdyby istniał jakiś sposób i gdybyś go odkrył... — pokręciła głową. — Nie. Za dużo zamieszania. Skoncentruj się lepiej na prawdziwym zagrożeniu.
To znaczy na tobie? — cisnęło mu się na usta, ale bogini pierwsza dopowiedziała:
— Przekonasz się, co mam konkretnie na myśli, gdy już dotrzesz na miejsce. No dobra, teraz możemy się spieszyć.
Cała ta sprawa gmatwała się coraz bardziej.
— Wątpię, że to coś zmieni — mruknął Tyler. — Portal jest tu kluczowy.
Lecz odwrócił się i wszedł do świątyni.
Apate nie byłaby sobą, gdyby pomimo wyraźnych protestów nie wepchnęła się za nim. Posłała mu przy tym pełen ekscytacji uśmiech.
Jakby ją to bawiło. Jakby wiedziała, że i tak wszystko pójdzie zgodnie z jej planem.
Po przejściu przez pronaos znaleźli się we właściwej części świątyni, gdzie stała lekko podniszczona figura. Zapewne ukazywała ona Famę (a właściwie grecką Feme), choć jak na oko Tylera nie różniła się specjalnie od jakiejkolwiek innej rzeźby żeńskiej postaci z mitologii. No... nie licząc skrzydeł, które nie każda z nich miała.
Z jakiegoś powodu, patrząc na nią, pomyślał o niewielkiej figurce bogini zdrady, wciąż leżącej spokojnie w jego kieszeni. Nadal nie był pewien, dlaczego w ogóle ją zabrał.
Apate przystanęła obok i przesunęła dłonią po marmurze.
— Ciekawe — wymamrotała. — Na żywo robi większe wrażenie.
Tyler rozejrzał się. Nikogo nie było w środku, jedynie na zewnątrz przechadzali się pojedynczo herosi, aczkolwiek nie w żadnej zdumiewającej liczbie. A jeśli zwracali na coś uwagę, to pewnie na szczęśliwie skłóconą dwójkę. Zatem mało prawdopodobne, by zdołali dostrzec, co działo się tutaj.
Chłopak wyciągnął z kieszeni kłębek, który błyskawicznie zaczął się rozwijać i już po chwili końcówka nitki upadła tuż pod posągiem Famy.
Dopiero wtedy Tyler zobaczył lekkie wgłębienie w podłodze, na które właśnie opadła nić. Zaczęło się wówczas wysuwać, aż w podłodze ukazała się niemała wyrwa. I schody wiodące głęboko w dół.
Apate rozsądnie cofnęła się o krok i uniosła kąciki ust z zadowoleniem.
— No proszę.
Tyler modlił się w myślach, żeby nikt z przechodniów w pobliżu tego nie zauważył.
To był błąd. Wprawdzie nie przyciągnął żadnych ciekawskich spojrzeń herosów, ale Apate zerknęła na niego spod kaptura.
— O nic się nie martw — zapewniła gładko.
Postanowił, że więcej nie będzie się modlić w takich sytuacjach.
Zwinął kłębek i podszedł bliżej.
— Ta siedziba Famy — odezwał się — nie mieściła się czasem gdzieś wysoko?
— Mieściła się — potaknęła bogini zdrady. — I mieści się dalej.
— No to dlaczego trzeba się do niej dostać schodami w dół?
— Myślę, że działa to na tej samej zasadzie co Olimp na sześćsetnym piętrze Empire State Building — Apate oparła ręce na biodrach. — Ma to sens, którego nie rozumiesz.
— Świetnie.
Bogini posłała mu ostatni uśmiech i ścisnęła pokrzepiająco jego ramię, zanim zdążył zaoponować.
— Powodzenia, Tyler. Pamiętaj, ja wcale nie chcę twojej śmierci, więc nie zepsuj tego.
Po czym, nie czekając na odpowiedź, rozpłynęła się w powietrzu.
Tyler zastanawiałby się dłużej, gdyby nie obawa, że wraz z Apate stracił w tej chwili pewność, iż przechodzący niedaleko półbogowie się nie ockną i nie zauważą czegoś niepokojącego. Jak na przykład tajemne przejście do pałacu bogini otwarte w świątyni przy pomocy słynnej nici Ariadny w podłodze.
Cóż... musiał się spieszyć.
Skoncentruj się na prawdziwym zagrożeniu.
Nie, to było wykluczone. Powinien się skupić tylko na portalu — i na idealnej okazji, by zakończyć cały bałagan z wymiarem.
Odrzuciwszy wszelkie wątpliwości, postawił pierwszy krok. A wtedy coś błysnęło w dole, w oddali — niewyraźny kształt o wściekle czerwonym kolorze.
Tyler zamrugał. Myślał, że mu się przewidziało. Jednak nieoczekiwanie powrócił ten ból w piersi. Teraz był znacznie bardziej dokuczliwy.
Powinien dokładniej dopytać Apate o te skutki uboczne.
Spodziewał się, że po chwili to uczucie ustąpi, tak jak wcześniej, lecz póki co wcale się na to nie zbierało. A potem poczuł coś jeszcze — paraliżujący chłód na całym ciele. Obraz przed oczami zaczął mu się rozmywać.
Tyler zebrał całą siłę woli, żeby to zignorować. Zaczął schodzić niżej i niżej, i udało mu się nawet nie zemdleć, nie ominąć ani jednego stopnia ani nie zwymiotować. Był po prostu zdeterminowany, by dotrzeć do celu.
Ale wkrótce dotarło do niego, że nie ma pojęcia, ile drogi już pokonał, a ile mu jeszcze zostało.
Zamiast ustępować, ból jeszcze się nasilał. Ostatnim, co Tyler zapamiętał, zanim całkiem odpłynął, było jasne światło dochodzące z dołu. Poruszało się w jego stronę w zawrotne szybkim tempie, aż jego kolor nieoczekiwanie się zmienił.
Chłopak zdusił w sobie krzyk, kiedy jaskrawa czerwień, którą widział wcześniej, ogarnęła wszystko.
___________________
〖Notka〗
Myślę że to był idealny moment na zakończenie rozdziału.
A teraz ogłoszenie, bo dawno ich nie było.
Nie wiem czy kojarzycie, ale kiedyś, chyba niedługo po zakończeniu 1 albo 2 tomu (prehistoryczne czasy), czy tam z okazji 100 (?) obserwujących, miałam na profilu książkę w której MIAŁY pojawić się 3 one-shoty.
Jeden, z shipu Diana & Harper (kochałam ten ship... nie pytajcie czemu go rozwaliłam) nigdy się nie pojawił XD
Pojawiły się dwa. Jeden z Liamem i Jimmym (będę szczera, już dawno się nimi znudziłam) i drugi z Laurel i Owenem. Oba były mocno średnie, więc usunęłam publikację.
A ostatnio tak zaglądam i myślę sobie: Kurde. Chcę poprawić opowiadanie z Laurel i Owenem i wrzucić je na nowo XD
Także zapowiadam Wam, że pewnego dnia, w nie wiem jak dalekiej przyszłości, opublikuje nową książkę z one-shotami do DW. A w pierwszej kolejności wrzucę tam tego "odnowionego" one-shota. (Być może później będzie też coś z Diarper lub co mi tam przyjdzie do tej pustej głowy).
Jak zwykle dziękuję za przeczytanie rozdziału, widzimy się w następnym! 💖
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top