[XXXIII] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

JUŻ ROZUMIEM, TYLER — Lea przytrzymywała ręką włosy, które pod wpływem lekkiego wietrzyku zasłaniały jej oczy, jednocześnie przypatrując się uważnie okolicy. — To jest to zadupie, które uważasz za idealne miejsce na nocleg.

Odwrócił się specjalnie, żeby nie zobaczyła, jak się uśmiecha.

— Zamknij się. Jest dobre.

Wszystko działo się tak szybko. Jeszcze niedawno omawiali szczegóły całego planu z Claire. Potem rozegrała się ta akcja z Bellerofontem. A na koniec spotkał Leę Farewall, co było jednocześnie najlepszym jak i najgorszym wydarzeniem dnia. Przynajmniej do tej pory.

Gdy dziewczyna skończyła zasypywać go pytaniami (To tu są tylne drzwi?, Skąd wiesz, że tu są?, Dokąd idziemy?, Co, jeśli ktoś mnie już zobaczył? i tak dalej), bo w końcu zaakceptowała, że dostanie wszystkie odpowiedzi po dotarciu na miejsce, akurat na nie dotarli. Plac przed budynkiem, w którym Tyler tymczasowo mieszkał, może faktycznie nie wyglądał na perfekcyjne miejsce do dyskusji o losach świata. Mieścił się jednak z dala od okolic pałacu Syzyfa, gdzie zdarzało się najwięcej nieprzyjemnych akcji. A poza tym praktycznie nikt tutaj nie chodził, więc czego chcieć więcej?

Lea usiadła na schodku, ułożyła łokcie na kolanach, podbródek oparła na rękach i czekała.

W promieniach słońca jej ciemnoblond loki zdawały się jaśniejsze. Tyler dawno nie widział ich całych w naturalnym kolorze. Poza tym sięgały teraz do ramion, więc w ciągu minionych... no, prawie dwóch lat... musiała je trochę skrócić. Mimo to, gdy podeszła z zaskoczenia i zerknęła na niego tak przelotnie, z błyskiem rozbawienia w zielonych oczach i swoim charakterystycznym, delikatnym uśmiechem, nie mógł jej nie rozpoznać już w pierwszej sekundzie.

Strasznie przeklinał się za to, że gdy tylko zaskoczenie minęło, a jego umysł zarejestrował informację, iż Lea Farewall tu jest, nie poczuł złości. Ani nawet niepokoju. Ani... nic negatywnego. Po prostu jakaś cząsteczka głęboko w nim odetchnęła z ulgą.

Ostatni raz widział ją jakoś w połowie bitwy. Później... właściwie nie miał pojęcia, co się z nią działo. I przez ten cały czas nie mógł się dowiedzieć.

A teraz tu przed nim siedziała i nic nie wskazywało na to, by po bitwie zostały jej jakieś poważniejsze obrażenia. I ewidentnie była na niego zła.

Gdyby Tyler miał trochę więcej rozumu w głowie, zwyczajnie by ją zignorował albo od razu dał jasno do zrozumienia, że nie powinna plątać się w tę sprawę. Ale nie potrafił tego zrobić, patrząc jej prosto w oczy. Bo w końcu musiała się postarać, aby tutaj dotrzeć przez ten przeklęty portal. Poza tym wciąż nachodziły go myśli, że pomoc dziewczyny mogłaby być bardzo przydatna. A jeszcze poza tym, dobrze było ją widzieć.

Bardzo dobrze. I bardzo źle zarazem.

Dlaczego wszystko musiało się tak komplikować?

Chciał usiąść obok niej, ale uniosła rękę.

— Nie, nie. Jeszcze się załapiesz na obraz w iryfonie.

W jakimś stopniu go to ucieszyło.

— Czyli się nie wygadałaś? — spytał, zajmując miejsce na schodku niżej.

— No... — zaczęła szurać nogami w białych tenisówkach. — Najpierw chcę usłyszeć twoje wyjaśnienia. Potem ustalę, kto powinien wiedzieć.

Tyler poczuł suchość w ustach, choć całkiem niedawno pił kawę.

— Nikt nie powinien.

Odwrócił się w porę, by nie napotkać poirytowanego spojrzenia zielonych oczu.

— Polemizowałabym.

Westchnął ciężko. Po części dlatego, że nie miał pomysłu, co odpowiedzieć, ale też dlatego, że znów ścisnęło go w piersi. Następnie silny ból zaczął rozchodzić się dalej, po całym ciele.

Nie teraz pomyślał nagląco Tyler.

Lea nadal się w niego wpatrywała. Brwi miała zmarszczone, a usta zaciśnięte. Już wcześniej zauważyła, że coś jest nie w porządku, więc pozostawała czujna. Jednak to skrzywienie mogła uznać za reakcję na jej słowa.

Przez chwilę drżały jej wargi, jakby się obawiała, czy powinna to powiedzieć. W końcu wykrztusiła z siebie:

— Tamtej nocy, podczas bitwy... coś między wami się wydarzyło. Nie prosiłam go o szczegóły, więc ciebie też nie będę, ale... powinien wiedzieć, że wszystko gra.

Tyler naprawdę się wysilił, żeby nie parsknąć śmiechem. Sęk w tym, że nie radosnym.

Taak, pewnie, że zrobił krok do przodu, wyznając Luisowi miłość. To było beznadziejnie desperackie, bo bał się, że kolejna okazja się nie przytrafi. A potem znalazł się w tym wymiarze, przez co automatycznie zrobił milion kroków do tyłu. I tak miało pozostać. Pozostałoby, gdyby Luis posłuchał jego prośby i został w Sacramento. Lub gdzie tam chciał, byleby z daleka od Apate.

A teraz był tutaj. I wszystko się posypało.

Co jednak najgorsze, Tyler po części chciał się z nim spotkać, choć przecież wiedział, że to okropny pomysł. Co by miał niby powiedzieć?

Cześć, kochanie. Nie byłem do końca lojalny przez ostatnie dwa lata, no ale to bez znaczenia, bo niedługo cały ten wymiar ulegnie zagładzie, a ja zamierzam w nim zostać do samego końca, jeśli będzie trzeba. I tym razem już NAPRAWDĘ się więcej nie zobaczymy. Rozumiesz?

No nie. Luis mógłby nie przyjąć tego ze szczególnym entuzjazmem.

Ich przybycie do wymiaru tak bardzo komplikowało sprawę. Tyler nie był pewien, czy dobrze robi (to już standard), ale skoro Lea zdążyła już go wyśledzić... Miał jedno wyjście z sytuacji.

Oczywiście gdyby Lea je poznała, najprawdopodobniej poczerwieniałaby ze złości. Ale w tej chwili to wydawało się najlepsze.

— Może... — zaczął ostrożnie.

— To znaczy, jeśli wszystko gra — przerwała mu, by się poprawić i spojrzała na niego podejrzliwie zmrużonymi oczami.

Postanowił zignorować tę uwagę.

— Może lepiej, jeśli zrobię to sam. W odpowiednim czasie.

— Mam nadzieję, że tak — odparła.

Nie poprosiła go o złożenie obietnicy. Ani na Styks, ani nawet zwyczajnej, niewiążącej. Ponownie poczuł silny ucisk, lecz tym razem nie z powodu mikstury Apate.

— No dobra — odchrząknęła. — Przejdźmy już do rzeczy. Mów.

Odruchowo przeczesał sobie ręką włosy do tyłu. A więc koniec końców i tak musiało się to wydarzyć.

— Niech będzie. Podstawowe rzeczy pewnie już wiesz. Wymiar niedługo zostanie zniszczony, dlatego wszyscy jego mieszkańcy chcą w porę przejść przez portal. Teraz największe tłumy zjeżdżają się do Koryntu, bo tutaj otworzył się jeden, prowadzący do wymiaru. Ale kiedy zorientują się, jak działa... zapewne szybko rozejdzie się kolejna plotka. Wtedy ruszą do Rzymu, gdzie wkrótce otworzy się drugi portal w drugą stronę.

Lea słuchała zadziwiająco spokojnie, na jej twarzy malowało się skupienie.

— Siódmy maja — rzekła.

— Co?

— Za niecały tydzień portal ulegnie zagładzie, a więc pewnie krótko przed tym będzie można skorzystać z portalu. Aha — Lea potaknęła, jakby mówiła o normalnych, codziennych sprawach, które nie powinny wywoływać zdziwienia. — Kontynuuj.

Więc kontynuował.

Streścił jej tak krótko i zwięźle, a zarazem treściwie, to co uznał za najistotniejsze. Wszystko, co się działo, odkąd razem z Claire i tym tajemniczym Grekiem szukali źródła Egerii. Oczywiście przekręcił trochę historię, tak, by nie wspomnieć o prezencie, który otrzymał od Apate. Ani spotkaniu z Apate w pałacu Syzyfa.

Lea słuchała uważnie, zadając pytania w odpowiednich momentach.

— Podobno bogowie mogą przenikać do wymiaru, od kiedy moc Chaosu osłabła. Jak wyglądał ten Grek?

Tyler zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć.

— W miarę wysoki, niebieskie oczy, jasne włosy...

Bardzo jasne? — chciała wiedzieć.

— No. A co?

Uśmiechnęła się z satysfakcją.

—  Pewnie bóg wyższych rejonów niebieskich, Eter. Widziałam go na przyjęciu na Olimpie z Ikelosem i Taleją. A później był jeszcze w mojej szkole... — kiedy dostrzegła minę Tylera, dodała: — Trzeba było zostać.

To Tyler również zignorował i mówił dalej.

— Ach... — Lea skrzywiła się, gdy usłyszała o Bellerofoncie. — Odrzuciłeś propozycję współpracy z tym gościem o niewymawialnym imieniu? I... to jego wtedy widziałam! Razem z pozostałymi... ta dziewczyna z ciemnymi włosami i chłopak...

— Tak — Tyler skinął głową. —Rozmawialiśmy... no, całkiem spokojnie, dopóki tamten nie przyszedł.

Był z siebie niemal dumny. Do tej pory powiedział Lei większość prawdy. W końcu pokazała, że mu ufa i że jej zależy, żeby wrócił. Rzecz jasna nie mógł tego zrobić, ale należało jej się choć trochę informacji. Tak dużo, jak mógł zdradzić, maksymalnie.

Lea patrzyła na niego z rezygnacją i pokręciła głową.

— Moje gratulacje. Zadarłeś z Bellerofontem, Peliasem, całymi ich paczkami... — wyliczała na palcach. — I nie wiem z kim jeszcze. Znakomicie na tym wyjdziesz.

Faktycznie. Mógł wcześniej przewidzieć, że zwróci mu uwagę na taki szczegół.

Wzruszył ramionami.

— Przesadzasz.

Przesadzam? prychnęła. — Zawierasz z nimi umowy, ale albo sprawiasz wrażenie wrogo nastawionego, albo się nie wywiązujesz. Tragedia na całej linii.

Cóż, skoro to wywołało u niej taką wściekłość, Tyler utwierdził się w przekonaniu, że zwierzanie się ze wszystkiego nie byłoby dobrym pomysłem. Dlatego nie wspomniał o paru stosunkowo ważnych szczegółach.

Na przykład o tym, że Bellerofont oskarżył go o współpracę z Apate (naprawdę okropne). Lub o tym herosie z teatru, który prawie zamachnął się na niego nożem. Lub o jego obecnych stosunkach z Apate i skutkach wypicia tego czegoś. Lub o... No dobrze, wystarczy.

— Wiesz, ja też bym nie ufała przypadkowemu herosowi z ulicy — ciągnęła Lea. — Zwłaszcza takiemu, któremu minutę przed pierwszą rozmową zaświeciły się oczy na czerwono i zabił jakiegoś gościa pod świątynią. Ale nie sądzisz, że powinieneś od razu postawić sprawę jasno, a nie zbierać od niego informacje, po czym się wycofywać? No bo teraz jesteś dla niego zagrożeniem. I z pewnością cię podejrzewa.

— Mam trochę poważniejsze problemy — odpowiedział wymijająco, na co dziewczyna wywróciła oczami. — Sprawę z Peliasem już załatwiłem, a Bellerofont nic nie zrobi bez nici Ariadny.

— Ale...

Nie pozwolił jej dokończyć. Przeszedł od razu do bardziej znaczących wydarzeń.

Pominął oczywiście parę drobiazgów takich jak nieznajomy heros usiłujący dostać się do teatru, żeby nie wdawać się w kolejne kłótnie z Leą. I tak oto dotarł do sedna sprawy.

Wyjaśnił, czego Claire dowiedziała się od Egerii, a wówczas Lei na chwilę przeszła złość. Wyglądała na bardziej zaintrygowaną. Nie wtrąciła się ani razu, gdy mówił o zajściu w teatrze.

— Według wskazówek, które znalazła Claire, przejście do siedziby Famy mieści się w jej świątyni.

Dopiero wtedy Lea się odezwała:

— Fama to rzymska bogini. Jej świątynia powinna być w Rzymie, co nie?

— W Grecji ma inne imię, ale to praktycznie ta sama bogini.

— A zatem wiesz, gdzie znaleźć jej świątynię? — uniosła brwi.

— Nie. Ale po coś mam tę nitkę.

Lea pokiwała głową i zamyśliła się. Milczała przez równo cztery sekundy (liczył), zapewne układając sobie w głowie to wszystko, czego się dowiedziała.

Kiedy wreszcie uniosła podbródek i już otwierała usta, by coś powiedzieć, jej wzrok padł gdzieś niżej. Zawahała się.

— Co to jest? — zapytała.

W pierwszej chwili Tyler nie wiedział, o co jej chodzi. Dziewczyna wykorzystała ten moment i zanim się zorientował, sięgnęła po tę jedną rzecz, która wypadła mu z kieszeni.

Chłopak nie miał pewności, czy byłoby lepiej, czy gorzej, jeśliby wzięła figurkę Apate. Ale jej uwagę przyciągnęła ta przeklęta, pusta już buteleczka, której nawet nie zakręcił dobrze — nie wydawało mu się to istotne, skoro już i tak opróżnił jej całą zawartość. Teraz jednak okazało się bardzo ważne. Lea obejrzała naczynie ze wszystkich stron. Mimo że nie pozostała w nim ani kropelka tajemniczego płynu, od ścianek nadal odbijał się lekki, czerwony połysk.

Tyler wyrwał buteleczkę z rąk Lei w momencie, kiedy pochyliła się, by ją powąchać (oczywiście i tak nie mogła nic poczuć) i wyrzucił ją za siebie. Natychmiast rozległ się trzask.

— Nie ruszaj — wycedził, z trudem hamując się od dodania jakiegoś mocniejszego zwrotu.

Lea uniosła ręce.

— Rany, wystarczyło powiedzieć. Myślisz, że ktoś to za ciebie posprząta?

— Fama powinna wiedzieć, gdzie dokładnie otworzy się portal — Tyler szybko zmienił temat. — Sam do niej pójdę. Claire obiecała mieć oko na sytuację w Koryncie, na ten czas.

— Hmmm — Lea podciągnęła kolana bliżej siebie i objęła je ramionami. — Może być. Ale jedna uwaga: nie pójdziesz tam sam.

Moment zajęło mu zrozumienie, że dziewczyna mówi poważnie.

— A to niby dlaczego?

— Bo będzie koniec świata — odparowała. — No dobra, Luis i Larry niepotrzebnie się starali. To nic. Też mieliśmy szukać Famy, więc...

Tyler gwałtownie wstał.

— Nie, nie. To ma być dyskretna wyprawa. Plotki się rozchodzą, co oznacza, że nie tylko nam zależy na dotarciu do Famy. Z nią jest tak jak z Egerią.

— Zdradzi coś tylko, jeżeli ładnie poprosisz? Tym bardziej nie powinieneś iść.

Sytuacja robiła się coraz bardziej pogmatwana. Tyler był przygotowany, jak rozwiązać problem korzystania z portalu, jednakże nie miał bladego pojęcia, jak odciągnąć Leę Farewall od pomysłu wyciągnięcia informacji od bogini plotek.

— Nie — przygryzł policzek od środka. — Dotarcie do niej wiąże się z ryzykiem. Możesz zostać z Claire.

Lea wyprostowała nogi i podparła się plecami o wyższe schodki.

— Owszem, mogę. Ale wcale nie muszę. Zastanowię się jeszcze.

Tyler wziął głęboki wdech.

— Po prostu podsumujmy to wszystko. Teraz wracasz, mówisz reszcie o...

— Nie, nie, ja wszystko podsumuję — przerwała. — Powiem im o tej plotce, o ile Luis i Larry jeszcze sami już tego nie wiedzą. Potem pomyślimy wspólnie, kto powinien wybrać się do Famy, a kto zostać z Claire. Jeśli... to znaczy kiedy zdobędziemy już potrzebne informacje od bogini — poprawiła — spotykamy się znowu. I nawet nie próbuj się wymigać.

Nie zdążywszy się powstrzymać, uśmiechnął się. Akurat to mógł jej obiecać bez cienia wyrzutów sumienia czy wątpliwości.

— Nie ma sprawy.

Lea podniosła się i rzuciła mu ostatnie spojrzenie, znacznie spokojniejsze od poprzednich.

— Muszę wracać, bo zaczną coś podejrzewać. Domyślam się, co teraz zrobisz, ale postaraj się nie ściągać więcej kłopotów.

Nawet w jej głosie nie brzmiała już żadna złośliwość.

Tylerowi na chwilę pociemniało przed oczami, lecz zaraz wszystko wróciło do porządku.

— Postaram się — rzucił.

Lea odwróciła się i odeszła.

Pozostało mu tylko poczekać, aż wystarczająco się oddali. A potem musiał jak najszybciej wziąć się do roboty z tą nitką Ariadny. Wreszcie wiedział, co dokładnie robić.

Co mogło więc pójść nie tak?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top