[XXXII] 𝐋𝐄𝐀

PO WYJŚCIU NA ZEWNĄTRZ NIE ZAINTERESOWALI SIĘ, by zamknąć za sobą drzwi. Po chwili one same trzasnęły — wystarczająco głośno, żeby zwrócić uwagę herosów siedzących przy stolikach, którzy błyskawicznie się odwrócili (jedni dyskretnie, inni nie za bardzo). Lea przejęłaby się tym bardziej, gdyby nie fakt, że Tyler z tą tajemniczą trójką zrobił wcześniej znacznie większe przedstawienie, które niewątpliwie wzbudziło zainteresowanie. Teraz nie dało się już pogorszyć sytuacji.

Dopiero kiedy zeszli na bok, dziewczyna podniosła wzrok. Zdążyła już opanować emocje (mieszankę szoku, wściekłości i ulgi), ale wciąż czuła się, jakby to wszystko było snem. Po dwóch latach wreszcie go zobaczyła. I był tak blisko. Nawet nie odepchnął jej ramienia.

Upewniła się, że nikt z przechodniów nie gapi się zbyt uporczywie, po czym spojrzała mu głęboko w oczy.

— Co ty tu robisz? — zapytał.

Naprawdę przyjemnie było usłyszeć jego głos. Miała ochotę potraktować to jako obrazę, rzucić ironiczne Też miło cię widzieć albo coś w tym stylu, lecz nie potrafiła się na to zdobyć. Nie mogła nawet oderwać od niego wzroku.

Tyler Clarke nie zmienił się znacząco, co przyjęła z pewną ulgą. Był równie wysoki jak zapamiętała, jeśli nie odrobinę wyższy, i w sumie przystojny — nigdy o tym zbyt intensywnie nie myślała, ale skłamałaby, gdyby próbowała temu zaprzeczyć. Rysy jego twarzy były ostre, ale regularne. Włosy miał trochę krótsze, jednak wciąż w tym czekoladowobrązowym kolorze, podobnym do Ikelosa. W jego ciemnych, niemal czarnych oczach pod wachlarzem niesprawiedliwe długich, gęstych rzęs malowały się dokładnie te same uczucia, które dopadły Leę na początku. Tyle że ona zdążyła je uspokoić. Tyler nie miał na to czasu.

Nawet przed dwoma laty nieczęsto widywała u niego takie zaskoczenie. Oczywiście bardzo się starał, by zachować opanowanie, ale wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć i z trudem się powstrzymywał. Lei przyniosło to odrobinę satysfakcji.

Nie odpowiedziała. Puściła jego ramię, żeby swobodnie wspiąć się na palce i pocałować go w policzek.

A potem przypomniała sobie, że przecież jeszcze niedawno miała ochotę go zabić za to, co zrobił. Jej czoło przecięła wąska kreska, kiedy zmarszczyła brwi.

— To ja tu oczekuję wyjaśnień — odsunęła się i skrzyżowała ręce na piersi. — Jak mogłeś ot tak zniknąć? I dlaczego dowiedziałam się ostatnia? Jesteś kompletnie beznadziejny!

Tyler westchnął. Przez moment miała wrażenie, że się prawie uśmiechnął, ale ostatecznie pokręcił głową.

— To nie była moja decyzja.

— Akurat. Miałeś wybór.

Zacisnął usta, a dłonie wsadził do kieszeni, jednak nie zaprzeczył.

— Pod koniec bitwy w ogóle cię nie widziałem. Nie możesz mieć do mnie pretensji o...

— Czy ty się usprawiedliwiasz? — przerwała.

Popatrzył jej prosto w oczy.

— Tak.

Wzięła głęboki wdech. Nie musiała się już martwić, że zostanie przez kogoś dostrzeżona — w końcu nikt jej tu nie znał poza Tylerem, Felicią załatwiającą nocleg, Luisem i Larrym będącymi gdzieś daleko oraz Claire, która nie zdołała jej nawet poznać. No i Ikelosem, który podobno gdzieś się tu kręcił, lecz póki co nie zamierzał interweniować. A że robiło się coraz cieplej, zsunęła bluzę z ramion i ponownie zawiązała ją sobie w pasie.

— O bogowie — westchnęła, unosząc rękę, zanim Tyler ponownie się odezwał. — W porządku, ja...

I w tym momencie się zawahała. Nie wiedziała, od czego zacząć. Nie widzieli się tyle czasu i była wściekła, a jednocześnie szczęśliwa, spotykając go teraz. Jednakże mieli mnóstwo spraw do omówienia. Jak tu wybrać najważniejszą?

Tyler okazał się na tyle bezczelny, by podjąć decyzję za nią.

— Strasznie się wkopałaś, Lea — zaczął. — Wymiar niedługo się rozpadnie, a wszyscy, którzy w nim zostaną, wylądują w Hadesie. Ale możesz jeszcze zdążyć. W Rzymie otworzy się nowy portal...

— Przecież wiem! — wtrąciła. To znaczy, nie wiedziała wszystkiego i nie miała pojęcia o portalu w Rzymie, jednak na razie nie chciała o tym słyszeć. — Nie tylko tobie zależy na powstrzymaniu Apate, Clarke. Jestem tutaj, żeby ci pomóc. Albo żebyś ty pomógł mnie. Nieistotne. I nie myśl, że jestem sama.

Przyjemnie było dostrzec, jak wyraźnie spiął mięśnie pod ciemną koszulką z krótkim rękawem, a przez jego twarz przemknęła fala kolejnych emocji: obawy, nadziei, zmartwienia.

— Słuchaj...

— Nie — zaprotestowała Lea. — Ty słuchaj: pójdziemy do mojej... hm, znajomej, która właśnie zajmuje się czymś ważnym. A potem dołączą do nas Luis i Larry i dadzą znać, jak im poszła rozmowa u Faetona...

Tyler się wzdrygnął, jakby powiedziała coś odrażającego.

— U Faetona? — powtórzył.

— Mówić wyraźniej?

Tyler przygryzł policzek od środka. Albo Lei się przewidziało, albo lewa powieka dziwnie mu drgnęła.

— To nie jest najlepszy pomysł.

Dziewczyna opuściła ręce.

Nie najlepszy? Nie nadążam za tobą. W takim razie co zamierzasz...

— Usiądźmy gdzieś, co? To skomplikowana sprawa.

— Nie mam czasu, Tyler. Chodź ze mną, jeśli chcesz dłużej porozmawiać.

Nie wyglądał na szczególnie zachwyconego tym pomysłem, ale nie pozostawiła mu wielkiego wyboru.

Lea miała nadzieję, że dobrze zapamiętała trasę powrotną. Jeśli nie, może Tyler lepiej się orientował w terenie... Chociaż nie. Była na niego zła, więc nie zamierzała go prosić o pomoc.

Przez pewien czas znów nie wiedziała, od czego zacząć. Kątem oka obserwowała przechodniów, a w jej głowie kłębiły się przeróżne obawy. Bała się, że ktoś usłyszy wystarczająco z ich rozmowy, żeby zrozumieć o co chodzi.

Nie... gadanie o planach pokonania Apate w takim miejscu nie wchodziło w grę.

— Martwiliśmy się — wyrzuciła wreszcie z siebie. — Bardzo.

Tyler nie zaszczycił jej odpowiedzią ani nawet spojrzeniem, przez co jeszcze bardziej się zirytowała.

Zapewne wygłosiłaby mu kolejną reprymendę, ale gdy zerknęła na niego spode łba, postanowiła się powstrzymać. Ledwo zauważalne szczegóły w jego wyglądzie stały się teraz nieco wyraźniejsze — a może to Lea wreszcie, po tym jak trochę ochłonęła, zaczęła je dostrzegać. Jeden kosmyk sterczał mu z boku, odstając od reszty. Oczy miał nieco podkrążone, a wzrok — nieobecny. Jego ciemne brwi niemal się schodziły, bo cały czas miał minę, jakby coś mu nie pasowało. Lub po prostu był koszmarnie zmęczony.

Ewentualnie... Nie, to raczej nie.

— Zdawało mi się, że widziałam Claire — Lea szybko zmieniła temat. — Ale nie jestem pewna. Była daleko.

Tyler wzruszył ramionami.

— Możliwe.

— Pewnie nie byłaby zachwycona, gdyby wiedziała o tamtym zajściu?

— To skomplikowane — odparł, a po jego spojrzeniu Lea z łatwością rozpoznała, że trafiła w punkt. — Porozmawiamy za chwilę.

Cały czas dyskretnie się rozglądał z pewną obawą odmalowaną wyraźnie na twarzy.

Gdyby nie to, że wyraźnie spodziewał się jakiegoś podsłuchu, Lea ponaciskałaby bardziej. Chciała już wiedzieć więcej o tych herosach, którzy z nim byli, jak i również o Claire, Apate i mnóstwie podobnych spraw. Musiała jednak zejść na inne tematy.

Tutaj pojawiał się problem. Skrycie pragnęła poruszyć tę kwestię, ale nie do końca wiedziała, jak się za to zabrać. W tym miejscu, które tak jej się wizualnie podobało, Tyler Clarke zmarnował prawie dwa lata. Powinien spędzać ten czas w normalny sposób... No, normalny jak na standardy herosów. Z pewnością przydałby się lepszy centurion w Drugiej Kohorcie (teoretycznie wybrano kogoś innego, kto jednak nie sprawdzał się zbyt dobrze — zresztą jego poprzedniczka, Ida, sama wskazała właśnie Tylera). A nawet jeśli by się uparł i odmówił, mógł pójść do szkoły, do Nowego Rzymu, gdziekolwiek. Miał po prostu szansę na w miarę zwyczajne życie.

Ale nie. Musiała pojawić się pewna irytująca bogini, wygrzebać jakieś ostatnie możliwe niebezpieczeństwo i nie dać mu zniknąć wraz z Chaosem, by wszystko się przeciągnęło.

Lea wzięła głęboki wdech. Musiała zacząć jeszcze raz. Uderzyć w taki temat, który nie będzie dotyczył planów pokonania Apate. Przynajmniej nie bezpośrednio.

Tylko co by tu...

— Jak długo tu jesteście? — Tyler miał na tyle rozumu w głowie, żeby ją w tym wyręczyć. Chociaż... wyglądał, jakby mocno próbował się skupić, a więc może faktycznie chciał to wiedzieć.

Lea zamrugała.

— Cóż... jakieś dziesięć minut w pałacu Syzyfa, bo tam był po... znaczy sam wiesz co. Kolejne pięć, dziesięć minut drogi, a później... — zmarszczyła brwi. Nie, to było bez sensu. — Nie mam pojęcia. Nie mam nawet zegarka. A w ogóle działają tutaj zegarki, kalendarze czy cokolwiek?

— Mmm, teoretycznie tak. Ale trochę się różnią od tych zwyczajnych. Większość herosów pochodzi ze starożytnej Grecji i woli tamten stary podział miesięcy — Tyler machnął ręką. — Nieważne. Jeśli dobrze liczę, to dziś wypada pierwszy maja.

Czyli jednak był na bieżąco.

Lea potknęła, a potem się zatrzymała.

— To tutaj.

Miała dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności, że to właśnie tutaj wchodziła Felicia, gdy się ostatnio widziały. Budynek był całkiem spory, bez żadnego szyldu, a wewnątrz kręciło się parę osób  — dwie kobiety i kilkoro mężczyzn.

Idealnie. Spory tłum trochę by im przeszkadzał.

A jednak Tyler obrzucił budowlę pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

— Chcecie się tutaj zatrzymać?

— A co jest nie tak z tym miejscem? — zdziwiła się Lea.

— Za blisko... — zawahał się. — Wszystkiego.

— Lepsze by było kompletne zadupie?

— No. — Uznał chyba, że to koniec rozmowy, ale gdy się odwrócił i napotkał spojrzenie dziewczyny, westchnął. — Po prostu w miastach dzieje się teraz dużo zamieszek, od których lepiej się odsunąć. 

Lea oparła ręce na biodrach, jednocześnie odsuwając się, gdyż jeden heros właśnie wychodził na zewnątrz.

— I kto to mówi — prychnęła. — Nie komentuj, tylko chodź za mną.

Częściowo tego pożałowała, bo dobrze by było usłyszeć jakieś jego tłumaczenia albo próby zmiany tematu, jednak ostatecznie liczył się dla niej czas.

Weszła do środka. Ponownie w pierwszej kolejności skupiła się na zapachu — nie poczuła tej przyjemnej woni kawy co wcześniej, ale i tak było całkiem miło. Znalazła się w korytarzyku z jasnymi, kremowymi ścianami obwieszonymi fantazyjnymi ozdobami. Nie potrafiła ocenić, czy to charakterystyczny styl jakiejś epoki; odetchnęła z ulgą, ujrzawszy Felicię idącą w oddali w jej stronę.

Wow. Nigdy nie sądziła, że widok Felicii wzbudzi w niej jakieś pozytywne emocje.

— No dobrze — zwróciła się do Tylera. — Muszę się dowiedzieć, jak poszło, a potem...

Urwała, bo Felicia zdawała się jej nie dostrzegać, mimo że miała ją dosłownie naprzeciwko. Jej ramiona były lekko spięte, gdy mijała się z inną młodą dziewczyną — półboginią albo legatariuszką ze starożytnego Rzymu, sądząc po stroju — i rozglądała się, jakby czegoś albo kogoś szukała.

— Jasne — wypalił nagle Tyler.

Lea podniosła na niego wzrok. Wpatrywał się w głąb korytarza, skąd nadchodziła Felicia, więc przez jakieś pół sekundy sądziła, że patrzy na nią. Ale gdy dziewczyna odeszła na bok, jego wzrok za nią nie podążył. Zdecydowanie coś innego przyciągnęło jego uwagę.

Lea już otwierała usta, by odpowiedzieć, jednak nie zdążyła.

— Załatw to, zaraz tu wrócę — powiedział szybko i odszedł, zanim zdołała choćby złapać go za rękaw.

Chciała go jeszcze zawołać, ale głos zamarł jej w gardle, kiedy spostrzegła, że Felicia ją właśnie dostrzegła.

Niech będzie — pomyślała Lea. Skoro już znajdowali się z Tylerem w jednym budynku, to raczej go w nim nie zgubi.

Raczej.

— I co? — zapytała od razu Felicia, poprawiając torbę na ramieniu. — Musiałaś się nagle oddalać?

Lea przygryzła wargę, czując, jak malutki kawałek się odrywa.

Czy ja w ogóle spakowałam pomadkę? — przemknęło jej przez myśl.

— Znalazłaś chociaż coś interesującego? — Felicia westchnęła.

Lea nie była pewna, czy powinna o tym wspominać, zanim Tyler jej wszystkiego nie wytłumaczy. Choć gdyby Luis spytał, to by była inna sprawa.

— Nie bardzo.

W sumie nie skłamała.

Felicia zmrużyła oczy.

— Tak sądziłam. No, w każdym razie załatwiłam nam nocleg. Teraz chętnie wysłucham, czy masz jakiś pomysł, co robić dalej.

Oczywiście zrobiła tę swoją głupią, wyczekującą minę z uniesionymi brwiami. Dodatkowo skrzyżowała ręce na piersi. Brakowało tylko, żeby potupała nogą ze znudzenia. Lea widziała już u niej identyczną postawę — kiedy czekała, aż ktoś wręczy jej gotową pracę domową. To skojarzenie omal nie doprowadziło jej do białej gorączki.

Mam — wycedziła. — Czekamy na iryfon od chłopaków. Chcę zobaczyć ten pokój.

Kątem oka zaobserwowała, że Tyler (w towarzystwie jakiegoś podejrzanego, stojącego tyłem gościa w kapturze — a jakże) idzie jeszcze dalej. A przecież nie powinien się od niej za bardzo oddalać.

Felicia wywróciła oczami.

— Nieznośna jesteś — oznajmiła takim tonem, jakby była przekonana, że Lea nigdy wcześniej tego nie usłyszała i ktoś ją musiał jasno uświadomić. Ale odwróciła się, by zaprowadzić ją we właściwe miejsce.

Lea bez wahania poszła za nią. Miały dobre tempo, ale Tyler z tamtym drugim ruszyli pierwsi. Było więc idealnie, bo córka Iris miała go w zasięgu wzroku — dopóki nie skręcił w przeciwnym kierunku.

Zaklęła.

Obejrzała się przez ramię i przez dłuższy czas nie spoglądała przed siebie. W pewnym momencie Felicia złapała ją za rękę.

— Tutaj. Proszę bardzo — burknęła niechętnie, stając przed prostymi jasnymi drzwiami.

Ewidentnie zachęcała ją, aby pierwsza weszła do środka. Ale Lea wcale się do tego nie paliła.

Miała w nosie ten cały pokój. Nawet nie wiedziała, czy z niego skorzystają.

— No na co czekasz? — Felicia wreszcie sama nacisnęła klamkę.

— Muszę się rozejrzeć — Lea się cofnęła. — Zostań tutaj, zgoda? Mogłabyś sama zairyfonować. Poczekaj...

Zaczęła grzebać w kieszeni w poszukiwaniu drachmy, po czym wcisnęła jej monetę w dłoń.

Felicia wzdrygnęła się, jakby dostała do ręki rozgrzany węgiel.

— Coś ty znowu wymyśliła? Nie możesz tak znikać. Co mam powiedzieć Luisowi i Larry'emu?

— Że wszystko w porządku — warknęła. — Skontaktuję się, gdy tylko zdołam. Spytaj ich, jak poszło z Faetonem, jasne?

I nie czekała na odpowiedź.

Odwróciwszy się, pomknęła przed siebie. Nie miała pojęcia, jak długi okaże się korytarz, ale przecież nie mogła znowu stracić kontaktu z Tylerem. Musiał się gdzieś tutaj kręcić.

Idąc, minęła się z kobietą w średnim wieku, która odrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem. Mimo że nie aż tak młoda, była wysoka i pełna wdzięku, w biało-złotej sukni do ziemi i z upiętymi elegancko ciemnymi włosami. Lea nie zdążyła przyjrzeć jej się dokładnie, bo wkrótce się oddaliły.

Czy ta kobieta naprawdę się na nią patrzyła, czy tylko jej się zdawało?

Nie rozważyła tego porządnie, bo już po chwili zza rogu wyłonił się Tyler.

— Lea. — Rzecz jasna, miał irytację w oczach. — Dlaczego tędy chodzisz?

— Nie wmawiaj mi, że nie można. Mam wynajęty nocleg o tam, niedaleko.

— To nie aż tak niedaleko. Jeszcze cię ktoś zobaczy.

— No cóż, szczerze mówiąc... — urwała nagle.

Tyler oparł się o ścianę — tak to z początku wyglądało, choć zaraz potem Lea zaczęła się zastanawiać, czy nie wyszło mu to czasem zbyt gwałtownie. Jakby omal się nie przewrócił.

— Co ci jest? — zmarszczyła brwi.

— Nic — błyskawicznie się wyprostował i całe to zmęczenie, które wcześniej widziała, wyparowało.

— Przecież beznadziejnie kłamiesz. Co znowu zrobiłeś?

Naprawdę ją to zmartwiło, jednak była pewna, że zabrzmiała, jakby się poważnie złościła.

Szlag.

— Nic mi nie jest — powtórzył. — Posłuchaj... mam teraz trochę czasu. Możemy porozmawiać. Mogę ci wszystko wyjaśnić.

— Nie możesz, tylko musisz.

Tak, teraz zdecydowanie lekko się uśmiechnął.

— Pewnie. Oderwij się na chwilę od tej sprawy z Faetonem, zgoda?

— Zgoda — spojrzała na niego przeciągle. — Chcesz porozmawiać tutaj?

Spodziewała się odpowiedzi, zanim zadała pytanie, a jednak wolała się upewnić. Tak jak przewidywała, Tyler pokręcił głową.

— Nie, nie. Znam lepsze miejsce, w którym nie trzeba się martwić o prywatność.

Lea już zamierzała skierować się w stronę wyjścia, kiedy dodał:

— Użyjemy tylnych drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top