[XXVI] 𝐋𝐄𝐀

PIERWSZYM, CO POCZUŁA, było dokuczliwe pieczenie skóry.

Felicia nie wiedziała wszystkiego. Nie tylko otwarcie portalu wymagało poświęcenia. Przejście przez niego — również.

Zostawiwszy za sobą las Obozu Herosów, Lea natychmiast zorientowała się, że coś ją blokuje. Jakaś niewidzialna siła, może resztki mocy Chaosu, zagradzały jej drogę. Nie chciały jej przepuścić. Zamknięte oczy zbyt ją piekły, by mogła je otworzyć (w dodatku zaczynały już łzawić), więc nie widziała nic dookoła. Po prostu brnęła przed siebie, podczas gdy coś pchało ją do tyłu.

Sądziła, że to potrwa chwilę. Wyobrażała sobie, że wystarczy przełożyć nogę przez portal, a wówczas stanie po drugiej stronie. Od razu poczuje pod sobą twardy grunt. Albo trawę, żwir, albo... cokolwiek.

Oczywiście rzeczywistość znowu ją zaskoczyła.

Przypomniała sobie fragment książki, którą czytała w zeszłym roku, gdy była naprawdę zdesperowana. Jej życie wydawało się zbyt skomplikowane i szalone w porównaniu z życiem innych — znajomych ze szkoły. Dlatego chciała zagłębić się w historię z gatunku fantasy, by poznać inne postacie z równie zwariowanymi problemami jak ona.

Nie zawiodła się.

Co z tego, że to była fikcja?

I to jeszcze dla młodszych czytelników?

W pamięć zapadł jej wątek jednego z głównych bohaterów, chłopca, który został uwięziony w lustrze. W pustej przestrzeni oświetlonej tylko przez obrazy ze zwierciadeł, gdzie nie odczuwał głodu, pragnienia, bólu. Gdzie nie mógł się zestarzeć ani umrzeć. Nie musiał nawet oddychać ani wykonywać innych niezbędnych do życia czynności. Po prostu tam trwał.

Przez jedną paniczną chwilę Lea pomyślała, że może znajduje się w podobnym położeniu. Co, jeśli nie da rady przebić się przez tę barierę?

Ale nagle cały opór wyparował. Nie czuła, by biegła, a jednak posuwała się prędko naprzód.

Po czym dotarł do niej zapach... Trudny do opisania. Typowy dla starych budowli.

Lea stanęła na twardej podłodze, omal się nie zataczając.

Portal był teraz za nią.

***

Chwilę musiała poświęcić, by to wszystko do niej dotarło.

Wdech, wydech.

Była sama. W ogromnym pomieszczeniu, które...

O bogowie.

Kiedyś mogło wyglądać nie najgorszej. Regały wypełnione zakurzonymi książkami, pięknymi sztyletami i małymi figurkami stały zapewne tuż przy ścianach. Kiedyś.

Teraz większość z nich była poprzewracana, a rzeczy pospadały na ziemię. Lea ukucła, by podnieść jedną książkę, ale gdy tylko jej dotknęła, brud osiadł na czubkach jej palców. Cofnęła więc rękę i już zamierzała wstać, gdy nagle dostrzegła coś jeszcze.

Pył.

Nie kurz, lecz resztki charakterystycznego pyłu, który zostawał, kiedy zabiło się potwora.

Lea odwróciła się. Pozostali... nadal nie przychodzili.

W tym momencie pożałowała, że chciała pójść pierwsza.

Jej ręka odruchowo powędrowała do sztyletu ukrytego w rękawie. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, aby się uspokoić.

Niemal jej się udało.

Niemal, bo kiedy się rozejrzała, zobaczyła drzwi. A wtedy serce podeszło jej do gardła. Były zatrzaśnięte. Równie dobrze mogły być zamknięte.

Zawahała się, zanim podeszła to sprawdzić. Skąd mogła wiedzieć, co czeka za nimi? Z drugiej strony nie mogła siedzieć wiecznie w tym pomieszczeniu i nie oszaleć. Dlatego finalnie podeszła, nacisnęła i pchnęła.

Przez pierwsze pół sekundy prawie spanikowała, bo nie mogły się otworzyć. Ale zaraz potem naparła mocniej.

Otworzyły się.

Oczom Lei ukazał się korytarz, na którym ten zapach zrobił się jeszcze intensywniejszy. Przypomniała sobie, jak dwa lata temu przemierzała samotnie pałac Nyks.

Tutaj było podobnie.

Obejrzała się po raz ostatni za siebie. Portal się nie zamykał, ale też nic się z nim nie działo. Może powinna poczekać, lecz ta cisza skutecznie ją dobijała. Lea czuła, że jeśli będzie tak bezczynnie stać, to oszaleje.

Uznała, że przejdzie się korytarzem. Niezbyt daleko. Tylko się rozejrzy.

Zostawiła uchylone drzwi i ruszyła. Prawie dokładnie tak jak dwa lata temu u Nyks.

Nic nie wskazywało na obecność nikogo poza nią, ale nie miała stuprocentowej pewności. Kiedy dotarła do zakrętu, zatrzymała się.

Najpierw przywarła plecami do ściany, potem przyszło jej do głowy, że ta ściana mogła być brudna. Teraz już trudno — uznała. Zamknęła oczy i skupiła się. Nie mogła bezpośrednio zajrzeć za róg. Właściwie wzrok był jej zbędny. Skupiła się najmocniej jak umiała.

Raz, dwa, trzy... Zaczęła powoli liczyć do dziesięciu.

Nie skończyła.

Kiedy stała tak w absolutnej ciszy, wróciło do niej wspomnienie sprzed laty, choć wcale tego nie chciała.

Letnie popołudnie — czerwiec, końcówka roku szkolnego. Nie miała jeszcze skończonych trzynastu lat (jej urodziny wypadały w listopadzie), a zatem było to pięć lat temu.

Stała przy ścianie, próbując się skoncentrować, tak jak teraz, a serce waliło jej niemal równie mocno. W ręce ściskała rękojeść sztyletu, który dopiero co otrzymała. Włosy, niedawno po raz pierwszy zafarbowane na granatowy kolor, bez ani jednego jasnego kosmyka, wyjątkowo nie plątały jej się ani nie wpadały do oczu. Miała je ciasno zaplecione w dwa dobierane warkocze.

Stała przed swoją dawną kalifornijską szkołą, już po skończonych zajęciach, gotowa, by zabić potwora.

Jakie to typowe.

Stresowała się, co z perspektywy czasu wydawało jej się śmieszne. Spotykała wtedy naprawdę niewiele mitologicznych kreatur gotowych ją zabić — zwłaszcza w porównaniu z tym co było teraz.

Teraz dałaby wszystko, aby wrócić do tamtych dni.

Słyszała ciche, lecz zdecydowane warczenie. Coś czaiło się za rogiem. Musiała zobaczyć, co to. A potem zaatakować.

Skupiła się jeszcze mocniej i jeszcze mocniej zacisnęła powieki. Słyszała kroki. Było już całkiem blisko. Musiała wybrać odpowiedni moment, żeby to coś zaskoczyć. Wolała więc znaleźć się w miarę blisko, mieć lepszy zasięg. Ale też nie za blisko, skoro potwory potrafiły wyczuwać zapach półbogów.

I też zaczęła liczyć w myślach.

Trzy, dwa...

Już prawie go miała. Moment był idealny. Gdyby teraz wyskoczyła i cisnęła sztyletem, z pewnością by go zabiła.

(Zakładając, że by trafiła. Ale raczej tak).

Jednak w ostatnim momencie rozległ się głośny ryk, od którego aż drgnęła. Odruchowo wyjrzała zza rogu, ale zdążyła zobaczyć tylko chmurę tego charakterystycznego pyłu rozwiewaną przez lekki wiatr.

W pierwszej chwili poczuła ulgę. W końcu potwora już nie było. Zaraz potem — oburzenie.

— Hej! — zawołała do chłopaka stojącego ledwie parę metrów dalej. — Ten był mój.

Ach — chłopak obrócił się w jej stronę. — Wybacz.

Może faktycznie dopiero teraz ją zauważył, ale to go nie usprawiedliwiało. Nie, kiedy na jego twarzy widniało widoczne rozbawienie.

Lea skrzyżowała ramiona na piersi.

— Wiesz co, Luis?

Ostrze noża błysnęło w słońcu, gdy je chowała.

Wzrok Luisa złagodniał, a szron pokrywający część jego prawej ręki, który zdradzał, że użył mocy do pokonania potwora, zaczął topnieć.

Zrobił to tak szybko. Bez wahania. Kiedy tylko zobaczył węszącego w pobliżu stwora, pozbył się go w mgnieniu oka.

Lea (czy raczej jej dwunastoletnia wersja) miała co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony się ekscytowała, bo całkiem możliwe, że Luis jej się podobał. Nawet jeśli nie był od niej dużo wyższy, chociaż trochę starszy, to jego granatowe oczy przyciągały uwagę, a jego uśmiech był zaskakująco ciepły i ujmujący jak na syna bogini śniegu.

A z drugiej strony mu zazdrościła. Choć usiłowała tę zazdrość stłumić, niespecjalnie się udawało. Zaledwie parę dni temu została uznana przez matkę, Iris — symbol tęczy pojawił się nad jej głową w najmniej oczekiwanym momencie. Niedługo później w swoim pokoju, na biurku, znalazła zapakowany sztylet. Może Iryda przekazała go osobiście, może wysłała jedną ze swoich asystentek-nimf. Nieistotne. Lea zrozumiała przekaz.

Jeśli chodziło o innych herosów — jasne, wiedziała, że niektórzy mają potężne zdolności po swoich rodzicach, a inni nie mają żadnych (poza talentami, które mogą uchodzić za typowo ludzkie). Jednak stojąc obok Tylera i Luisa, cóż... wysyłanie iryfonów bez tęczy i monety wypadało trochę marnie przy panowaniu nad wiatrem albo lodem.

Lea używała tylko jednej broni, którą odkryła, zanim Iris ją uznała — łuku. Teraz dostała dodatkowo sztylet, którym... no, kompletnie nie potrafiła się posługiwać. Ale gdyby się nauczyła, zyskałaby więcej możliwości. Nóż był mniejszy, więc było łatwo go schować. Poza tym w przypadku strzał miała pewne ograniczenia, bo po wykorzystaniu ich wszystkich... cóż, niewiele dało się zrobić.

Sztylet, będący prawdopodobnie prezentem od matki, okazał się zatem strzałem w dziesiątkę.

Pozostawało tylko się nauczyć nim obsługiwać.

A Lea właśnie straciła idealną okazję.

Luis podszedł do niej.

— Skończyłaś już lekcje?

— Chciałam właśnie wracać, ale... no — przygryzła wargę. — Miałam wrażenie, że za mną polezie. A lepiej załatwić to tutaj niż na środku ulicy.

Mimo wszystko nie potrafiła się na niego naprawdę gniewać i, jak sama zauważyła, podświadomie mówiła z coraz większym opanowaniem — w przeciwieństwie do tego, co było na początku.

— Aha, chyba tak — Luis uśmiechnął się, przez co irytacja dziewczyny już całkowicie wyparowała.

Lea nie była pewna, dlaczego to krótkie, z pozoru nieznaczące wspomnienie przyszło jej do głowy akurat teraz. Może po prostu nie chciała popełnić dawnego błędu, nie wahać się zbyt długo.

Liczyła dla uspokojenia, aż dotarła do ośmiu. Wtedy, choć nie usłyszała żadnych kroków, odezwało się w niej coś w rodzaju przeczucia.

Nie była sama.

Nie do końca wiedziała, skąd ma pewność. A jednak czuła, że ktoś się zbliża. Niekoniecznie kolejny potwór... Aczkolwiek wolała przygotować się na każdą ewentualność.

W momencie, gdy powinna powiedzieć w myślach dziewięć... Przestała myśleć. Po prostu działała instynktownie.

Otworzyła oczy. I wtedy to się stało — tak prędko, że gdyby nie ADHD, nie zdołałaby tego nawet ogarnąć, o reagowaniu nie wspominając.

Wbrew jej domysłom, ten ktoś nie nadszedł zza rogu, tylko z tej samej strony co ona. O ile nadszedł było w ogóle odpowiednim słowem — w rzeczywistości po prostu się pojawił, tuż obok niej, mimo że nie dostrzegła, jak się zbliżał.

Nie żeby jej to przeszkodziło.

Nawet mu się nie przyjrzała. Kiedy tylko poczuła czyjś dotyk na ramieniu, rąbnęła rękojeścią sztyletu prawie na oślep.

No dobra... potem doszła do wniosku, że mogła zrobić coś bardziej profesjonalnego.

Ale trafiła.

Po czym odwróciła się... i stanęła jak wryta.

A on zaklął, masując czoło, chociaż sądząc po błysku w oczach, bardzo się starał, by jednocześnie nie zaśmiać się w głos.

— O... wybacz.

Schowawszy sztylet, Lea podeszła do niego i na chwilę się nawet trochę zmartwiła, jednak później zmarszczyła brwi.

Musiałeś się tak nagle pojawiać? — zapytała z lekkim wyrzutem w głosie. — Mogłeś mnie jakoś uprzedzić. Jak możesz przychodzić po tym całym czasie jakby nigdy nic...

— Okej, przepraszam. Nie bij mnie już więcej.

Uśmiechnął się w ten typowy dla siebie sposób, z iskierkami sprytu w srebrnych oczach. Lea uświadomiła sobie, jak dawno nie widziała go na żywo. Podświadomie starała się teraz złagodzić spojrzenie.

— Niechcący — zaznaczyła, po czym przytuliła się do niego. — Nie spodziewałam się ciebie tutaj, Ikelos.

Poczuła jak ją objął i przez krótki moment wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Jednak w końcu się odsunęła i rzeczywistość wróciła — portal, wymiar, Apate, Tyler... i mnóstwo innych problemów.

— Jestem tu od jakiegoś czasu — oznajmił Ikelos, ręką przeczesując swoje ciemnobrązowe włosy. — Wiesz, kiedy resztki mocy Chaosu zanikają, mogłem skorzystać z okazji, żeby się tu dostać. Trochę wygodniejszym sposobem niż portal.

Lea skrzyżowała przed sobą ramiona.

— Mmm. Super.

— Nie radzę z tego korzystać. Chyba że chciałabyś sprawdzić, jak to jest spłonąć żywcem.

— Oprę się pokusie — zerknęła w głąb korytarza. — Skoro już o tym rozmawiamy, to ten portal trochę słabo działa, jak mi się zdaje.

Ikelos wzruszył ramionami.

— Słabo, ale jednak działa. Bariera Chaosu była naprawdę silna, więc się specjalnie nie dziwię. Za niedługo otworzy się znowu... a póki co, zastanawiasz się, po co tu przychodzę?

Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem i zamyśliła się na chwilę. Znając go...

— Pochwalić się nowym wizerunkiem? — uniosła brwi.

Po raz pierwszy widziała go bez skrzydeł i w prawdziwej greckiej zbroi. W takiej postaci mógł spokojnie spacerować w tłumie starożytnych herosów i uchodzić za jednego z nich.

Rzucił jej spojrzenie spode łba.

— Nie... No dobra, to też.

Jedno było pewne: mimo że przywykła do widoku jego potężnych, czarnych skrzydeł, wyglądał całkiem nieźle w tej zbroi. Nie widzieli się z dwa lata, więc teraz Leę na nowo uderzyły wszystkie jego idealne cechy wynikające z bycia bogiem. Był świetnie zbudowany i wyższy od niej jakieś piętnaście centymetrów. I gdyby tylko miała czas na umawianie się...

Ale oczywiście nie zamierzała mu jeszcze podbijać ego.

— Fajne były te skrzydła — stwierdziła wreszcie.

— To tylko tymczasowo. Muszę się wtopić w tło. Ale, co niemal równie istotne, chodzi o waszą misję. Jaki macie plan, co zrobić w pierwszej kolejności?

— Rozejrzeć się po okolicy. Ale zgaduję, że zaraz podpowiesz mi coś konkretnego.

Ikelos skinął głową.

— Słyszałaś o Famie?

Lei coś zaświtało, ale początkowo nie mogła sobie przypomnieć, gdzie słyszała to słowo. Dopiero po chwili wróciło jej wspomnienie: Obóz Jupiter, rysunek nieba wykonany przez Rachel Dare, imię Fama widniejące u dołu kartki.

Od tamtej pory Lea przejrzała dużo książek o mitologii, ale nie zdołała znaleźć nic na temat tego bóstwa. Prawie się pokusiła, by sprawdzić w internecie. Prawie.

Nie chciało jej się jednak opowiadać całej historii, więc wzruszyła tylko ramionami.

— Obiło mi się o uszy.

— Jej pomoc z pewnością się wam przyda. Odkąd my, bogowie, zyskaliśmy wstęp do wymiaru, to i ona ma tutaj wgląd. Problem polega na tym, że żeby ją znaleźć, musicie najpierw znaleźć jednego gościa. Mit o Faetonie na pewno już znasz, prawda?

— O Faetonie? Jasne że tak, ale... po co nam on?

Nagle dostrzegła w oczach Ikelosa napięcie, kontrastujące wyraźnie z jego zwyczajnym wyluzowaniem.

— Jest tutaj, w Koryncie. Muszę już lecieć... Spotkamy się później, obiecuję.

Lea zamrugała. Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała.

— Już? Poczekaj. Mam jeszcze parę pytań!

— To nagłe wezwanie — wyjaśnił pospiesznie. — Dasz radę, jestem pewien. Wrócę najszybciej jak to będzie możliwe.

Po czym uścisnął jej rękę.

I zniknął.

Przez chwilę Lea miała ochotę, by znów walnąć go rękojeścią.

Najszybciej to pojęcie względne, szczególnie w przypadku bogów. Może chodziło mu o krótką chwilę. A może o parę tygodni.

Wzięła głęboki wdech. Portal miał się za niedługo otworzyć.

Upewniła się, że sztylet jest na miejscu i pobiegła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top