[XXIV] 𝐋𝐔𝐈𝐒
PODRÓŻ MIJAŁA ZASKAKUJĄCO DOBRZE.
Za pierwszym razem właściwie nie pamiętał, co mu się śniło, ale obudził się nagle i niespodziewanie, tuż po tym, jak wydawało mu się że spada. Towarzyszyło mu silne uczucie niepokoju, a serce waliło mocno jak prawie nigdy. Ale kiedy otrząsnął się wystarczająco, by pokierować dalej, wszystko się uspokoiło. Próbował przypomnieć sobie choćby fragment snu — bez skutku. Może to i dobrze.
O dziwo, przez cały czas, gdy prowadził, wciąż nie działo się nic niezwykłego. Zatrzymali się parę razy, by zamówić coś do zjedzenia na wynos albo skorzystać z toalety. Resztę czasu spędzali na rozmowach w samochodzie. Głównie to Felicia dopytywała o szczegóły, których jeszcze nie poznała. Między innymi chciała wiedzieć coś więcej o Obozie Herosów. Wówczas Larry opisał jej go tak dokładnie jak mógł.
— Co prawda nie dorównuje Obozowi Jupiter, ale wciąż jest w porządku — powiedział.
I dodał coś jeszcze, aczkolwiek tego Luis już niespecjalnie słuchał.
Gdy po raz kolejny przyszła kolej na zmianę, Larry zaproponował, że on poprowadzi. Luis usiadł więc na jego wcześniejszym miejscu z tyłu, gdzie zresztą było znacznie wygodniej. Przez jakiś czas wahał się, czy próbować zasnąć. Jasne, to bez sensu, jako że właśnie zrezygnował z siedzenia za kierownicą właśnie po to, aby odpocząć. A jednak obawiał się kolejnych wizji. Nie stanowiłoby to aż tak dużego problemu, gdyby mógł obudzić się w domu, we własnym łóżku. Nie w samochodzie, w towarzystwie trójki osób i przez kilka minut dochodzić do siebie. Tak jak po wojnie z Chaosem, gdy rano po wstaniu dosłownie się trząsł.
Ale mimo wszystko lepiej było przespać się teraz, niż zasnąć w czasie jazdy. Dlatego gdy oczy zaczęły mu się same zamykać, nawet nie próbował z tym walczyć.
Później nie mógł sobie przypomnieć, kiedy dokładnie odpłynął. Następnym, co kojarzył, był powiew świeżego powietrza na twarzy i niewyraźny, docierający do niego z trudem głos. Dopiero gdy Larry ścisnął go za ramię, otworzył oczy i uświadomił sobie, że nic mu się nie przyśniło. Nic, co zapadałoby w pamięć.
— Moja kolej — oznajmił Larry. W oczach miał zmęczenie, ale również lekkie rozbawienie.
A przynajmniej Luisowi się tak wydawało. Musiał zamrugać parę razy, żeby obraz się wyostrzył.
— Mhm.
Jak tylko wstał, mroczki pojawiły mu się przed oczami, ale tylko na chwilę. Ukradkiem wziął głęboki wdech. Już niedaleko.
Przesiadł się na miejsce kierowcy.
Wówczas nie wiedział jeszcze, że to ostatni raz, kiedy dane mu było spać spokojnie.
***
Zapach truskawek wlatywał do samochodu przez odsunięte szyby.
Lea, siedząca znów po stronie pasażera, westchnęła tęsknie, gdy w oddali pojawiła się już sosna Thalii. Delikatny, przyjemny wiatr smugał jasnymi lokami dziewczyny. W jej spojrzeniu malował się spokój jak nigdy dotąd, nie wierciła się też nieustannie na fotelu, dając upust swojej nadpobudliwości. To miejsce, Obóz Herosów, potrafiło obudzić pozytywne emocje niemal u każdego. A gdyby Lea i Luis nie mieli takiego pecha i nie zaplątaliby się w sprawę z Chaosem wcześniej, niż było to konieczne, może spędzaliby tutaj wakacje.
Właściwie dwa lata temu mieli okazję, żeby nadrobić zaległości, lecz z niej nie skorzystali z kilku mniej lub bardziej znaczących powodów.
Po pierwsze, Luis uznał, że mu się już nie opłaca.
Po drugie, mieli na głowie ważniejsze sprawy. A dokładniej jedną bezdyskusyjnie najważniejszą sprawę portalu Apate.
Po trzecie, gdy Lea raz przymierzyła koszulkę z nadrukiem Obozu Herosów, postała piętnaście minut przed lustrem, po czym stwierdziła głośno, że w pomarańczowym jej nie do twarzy.
Ale mimo wszystko, przyjemnie było zajrzeć do greckiego obozu, chociażby od czasu do czasu.
Dzień był dość ciepły i pogodny. Zaraz po wyjściu na zewnątrz Luis zrzucił z siebie czarną bluzę, w której pewnie by nie wytrzymał, i jego wzrok od razu padł na widoczny z góry obóz.
Tak jak się spodziewał, zastał praktycznie same pustki. O ile podczas wakacji krąg domków z trudem mieścił wszystkich herosów, o tyle na rok szkolny większość wyjeżdżała. Zostali tylko całoroczni, którzy zdecydowanie nie grzeszyli liczebnością. Luis dostrzegł z daleka jedną postać wchodzącą na ściankę wspinaczkową z lawą i dwie spacerujące obok jedenastki.
— Widzisz tę barierę? — Larry opierał się o samochód, spoglądając na Felicię z nietypowym dla siebie błyskiem w oku.
Oczywiście sam jej nie dostrzegał. Bariera była niewidzialna dla herosów. Ale Felicia nie zaliczała się do herosów ani do śmiertelników, których umysły osnuwała Mgła. Podniosła tylko wzrok i potaknęła.
— To zabezpieczenie przed potworami — domyśliła się, po czym zmarszczyła brwi. — Teoretycznie, gdyby zawiodło...
Larry uśmiechnął się blado.
— No tak, byłoby niezbyt ciekawie.
— A zdarzyło się to kiedyś?
— Jakieś dwa, trzy razy? — zastanowił się chłopak, a zaraz potem zamrugał. — Eee, ale Grecy już wszystko naprawili. Po wojnie z Chaosem bogowie nałożyli nową barierę, jeszcze mocniejszą. Można na niej stuprocentowo polegać.
— Ach tak? — Felicia uniosła brwi.
Podeszła i wyciągnęła przed siebie rękę. Przez krótką chwilę powietrze zafalowało w miejscu, w którym jej dłoń zderzyła się z niewidoczną ścianą.
Larry zamarł na jakieś pół sekundy, by następnie ruszyć przed siebie.
— I... normalnie, śmiertelnicy też nie mają wstępu — dodał szybko, łapiąc Felicię za drugą rękę i przeprowadzając przez barierę. — Z pewnymi wyjątkami.
— No dobrze — dziewczyna uśmiechnęła się filuternie i na krótki moment uniosła ich splecione dłonie, ścisnęła mocniej, po czym puściła. — Skoro jestem pewnym wyjątkiem, przejdźmy już do sedna, zgoda?
I odwróciła się.
W tym samym czasie Lea wyciągała swój kołczan z bagażnika. Zarzuciła go na plecy, zerknęła przelotnie w stronę sosny Thalii, po czym zatrzasnęła klapę.
— Dobra, zamykaj — westchnęła, zwracając się do Luisa.
Kiedy zeszli na dół, do Obozu Herosów, słońce wyszło zza chmury. Lea podwinęła rękawy swojej szarej bluzy, a wtedy srebrne bransoletki na jej nadgarstkach zabrzęczały. Felicia odrzuciła włosy do tyłu, przez co nawet do Luisa dotarł zapach kwiatowego szamponu. Larry, który szedł obok niej, niemal ukradkiem wziął głęboki wdech.
Pomimo panujących pustek Obóz Herosów roztaczał równie ciepłą, rodzinną atmosferę jak zwykle. W oddali, wśród zieleni, driady w zielonych sukienkach śmiały się donośnie, umykając przed satyrami. Domki ustawione w okręgu tylko czekały na nadejście wakacji, by powitać gromadę półboskich mieszkańców. Jeden większy budynek, Wielki Dom, miał niemal ten sam błękitny odcień co pogodne niebo. Dopiero po chwili Luis dostrzegł dziewczynę stojącą na wernadzie.
Stojąc tyłem, nie wyróżniała się niczym szczególnym, toteż idealnie pasowała do spokojnego krajobrazu. Była ubrana w pomarańczową koszulkę wciśniętą w dopasowane, czarne dżinsy oraz zwyczajne trampki. Jej długie, jasnobrązowe włosy delikatnie powiewały na wietrze.
A potem się odwróciła i spojrzała prosto na nich swoimi czarnymi niczym węgiel oczami. Zacisnęła usta, jednocześnie ściskając palce na szklance lemoniady. Miała mlecznobiałą skórę, idealnie wykrojone usta i urodę godną greckiej bogini.
Zapewne dlatego, że była grecką boginią.
Dawniej.
Odłożyła szklankę i zbiegła po schodach na dół.
— No proszę — skomentowała od razu. — Dobrze was widzieć... ale zgaduję, że nie przyjeżdżacie bez powodu.
Zmierzyła wzrokiem każdego po kolei, zatrzymując się w końcu na towarzyszącej im śmiertelniczce.
— Mhm, długa historia — wyjaśniła Lea, po czym z lekką niechęcią dodała: — To jest Felicia.
— Kalipso — czarodziejka wyciągnęła dłoń.
Jeśli fakt, że przedstawiła się imieniem nimfy znanej z mitu o Odyseuszu wywołał u Felicii jakiekolwiek zdumienie, nie dała tego po sobie poznać.
— Miło poznać — uścisnęła jej rękę. — My tylko na chwilę, żeby otworzyć portal.
Kalipso wytrzeszczyła oczy.
— Co?
Luisowi zaczynało się już nudzić wyjaśnianie całej sprawy od początku, po raz kolejny, lecz ostatecznie i tak on to zrobił. Kalipso była przynajmniej znakomitą słuchaczką. Chłonęła każde słowo i nie przerywała... dopóki nie odezwał się Larry.
— Właściwie, chcieliśmy na początek porozmawiać z Chejronem...
Czarodziejka uniosła ręce.
— Nie, nie — pokręciła przecząco głową. — On jest chwilowo... zajęty. Ale to nic. Chodźcie za mną.
Larry zmarszczył brwi.
— Ale...
— Chodźcie — uparła się.
A potem strzeliła palcami. Powiew wiatru porwał stojącą na wernadzie lemoniadę i w idealnie prostej pozycji przekazał ją Kalipso.
Pociągając łyk, dziewczyna skierowała się do lasu.
I finalnie wszyscy ruszyli za nią.
— Bogowie, dobrze się złożyło — wymamrotała czarodziejka. — Nie miałam w planach przyjeżdżać tutaj, przynajmniej nie teraz, ale Leonowi zależało na jakimś projekcie właśnie do obozu... No więc uznałam, że wybiorę się z nim, bo na pierwsze tygodnie wakacji mam zaplanowany wyjazd na kolonie z dzieciakami...
Nietrudno było się domyślić, dokąd ich prowadziła. Ale Luis utwierdził się w swoim przekonaniu, gdy Bunkier 9 ukazał się w oddali. Kalipso przyspieszyła kroku, opowiadając dalej, aż wreszcie zamrugała gwałtownie, jakby coś sobie nagle uświadomiła.
— Leo to mój chłopak — wyjaśniła, zwracając się do Felicii. — Syn Hefajatosa, boga ognia i kowali. Jest trochę, hmmm...
Położyła dłoń na drzwiach do bunkru, szukając odpowiedniego słowa. Teraz, gdy byli tak blisko, mogli wyraźnie usłyszeć dobiegające ze środka hałasy, sugerujące jasno, że Leo Valdez pracował nad kolejną ze swoich maszyn.
— A zresztą, sama zobaczysz — orzekła wreszcie Kalipso i otworzyła.
W środku panował chaos... przez małe c. Chociaż zapewne ten widok zaimponowałby również bóstwu, którego imię pisało się dużą literą.
Narzędzia były wszędzie porozrzucane. Wśród nich leżała również walizka — to znaczy smok Festus, tymczasowo sprowadzony do takiej formy. Najdalej, w rogu bunkra, siedział na oko dziewiętnastoletni chłopak z potarganymi, ciemnymi włosami, w roboczym, poplamionym ubraniu. W brązowych tęczówkach malowało się skupienie, kiedy lustrował uważnie jakiś plan. Wydawał się tym tak pochłonięty, że nawet nie zauważył, kiedy ktoś wszedł.
Kalipso wywróciła oczami i strzeliła palcami, tak samo jak wcześniej. Dokładnie rozrysowany plan wyrwał się z rąk Leona i trzasnął go w twarz.
— No naprawdę, Valdez — odezwała się karzącym tonem, chociaż wyglądała na rozbawioną. — Nie odpływaj.
Nie musiała powtarzać dwa razy. Spokój, tak rzadko widoczny na twarzy herosa z ADHD, błyskawicznie się ulotnił. Zawadiackie iskierki znowu zaświeciły Leonowi w oczach.
— Ooo. Już się bałem, że będzie nudno — poprawił podwinięte rękawy koszuli i się podniósł, a jego wzrok padł na Felicię. — My się jeszcze nie znamy, prawda? Leo Valdez, ten słynny, niesamowity i tak dalej... Podałbym rękę, ale... — spojrzał na swoje ubrudzone smarem dłonie.
— Nic nie szkodzi — Felicia uśmiechnęła się z czymś, co Lea nazwałaby udawaną uprzejmością albo wyrozumiałością. — Felicia.
W tym momencie Luis sobie uświadomił, że jeszcze ani razu nie usłyszał jej nazwiska. Zastanowiłby się nad tym, gdyby nie mieli ważniejszych rzeczy na głowie.
— Potrzebowaliśmy pomocy śmiertelniczki — wyjaśnił. — Chcemy otworzyć portal, który... no, według nici Ariadny jest tutaj.
Oczy Leona rozbłysły jeszcze bardziej.
— Macie nitkę Ariadny?
— Leo — westchnęła Kalipso — to nie jest teraz najistotniejsze...
Ale Larry już wyciągnął kłębek z kieszeni, powiedział: No, mamy. I to wystarczyło, by Valdez zapomniał o całym świecie poza urządzaniem nawigacyjnym.
— Na Hefajstosa — mruknął. — Mogę?
Larry wzruszył ramionami i podał mu nić. Leo natychmiast zaczął się nią bawić.
— Faktycznie jest w Obozie Herosów.
— Ekhem — wtrąciła Kalipso.
— Tak, tak, mamacita. To o co chodzi? — zapytał, oddając wynalazek Dedala.
Czarodziejka nerwowo okręcała sobie kosmyk włosów wokół palca.
— Cóż... pomyślałam, że to miejsce, które wczoraj znalazłeś... to może być to.
— Ach. Faktycznie.
— Zaraz, zaraz — odezwała się Lea. — Jakie miejsce?
Kalipso puściła pasmo włosów, które ponownie się rozprostowało.
— No bo... nić Ariadny nie jest aż tak dokładna. Musielibyście przeszukać cały obóz... Niepotrzebnie. Leo, gdzie to znalazłeś?
Chłopak zabrał się za pospieszne, niedokładne zbieranie bałaganu. Zwinął plan i obwiązał go recepturką, po czym kopnął trochę leżących na podłodze narzędzi, torując sobie przejście.
— Eee. Gwoli prawdy, nie ja to znalazłem, tylko Festus. — Złapał swoją walizkę. — No dobra, idziemy.
Leo wyszedł z bunkra jako ostatni ze wszystkich, targając za sobą tę walizkę, by następnie zacząć przy niej majstrować. W pewnym momencie gogle opadły mu na oczy, ale nie zwrócił na to uwagi.
— Kim jest Festus? — zapytała Felicia.
— Moim kumplem — wymamrotał Leo. — A także... tą walizką.
Dziewczyna zamrugała, jednak zanim zdążyła zadać kolejne pytanie, walizka zaczęła się zmieniać. Już po chwili w jej miejscu stał ogromny na jakieś dwadzieścia metrów spiżowy smok, połyskujący odcieniami miedzi i brązu. Rozprostował swoje potężne skrzydła, trzeszcząc głośno, podczas gdy Leo stał z rękami opartymi na biodrach i wyraźną satyafakcją w oczach.
— To jest Festus — sprecyzował.
— Rety — wymamrotała Felicia, kręcąc głową.
A potem smok pochylił się do Leona i zionął ogniem prosto w niego.
— Ej, stary — oburzył się Valdez.
Kiedy tylko płomienie się ulotniły, on sam był cały, ale ubrania miał nadpalone.
— Cholera. Mówiłem ci, żebyś przestał to robić tak niespodziewanie.
Festus wydał z siebie serię trzasków, które miały zapewne stanowić przeprosiny.
Lea chwyciła luźny lok koło twarzy, gdzie omal nie smugnął ją język ognia, ale nie poskarżyła się. Zacisnęła tylko usta.
— Często mu się wymyka?
Leo wzruszył ramionami, głaszcząc smoka po spiżowym pysku.
— Zależy. Chyba trochę zbyt długo trzymałem go jako walizkę. Ale zieje ogniem tylko na mnie.
— Powiedzmy, że wierzę — Lea zagarnęła włosy za uszy.
Leo uśmiechnął się przepraszająco.
— Wybaczcie. Trochę sobie polata i będzie w porządku. Okej, Festusie... zaprowadź nas tam, gdzie widziałeś znak.
Luis już parę razy widział, jak syn Hefajatosa rozmawia ze smokiem. Ale nie był w stanie rozgryźć, w jaki sposób maszyna go rozumie, a on ją. I wątpił, że kiedykolwiek uda mu się to ogarnąć.
W każdym razie Festus zatrzeszczał znowu, prawdopodobnie na znak zgody, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie.
Lea zmarszczyła brwi.
— A ten las tak oficjalnie należy do obozu?
— Nieważne — odparł Larry. — Nitka nie jest aż tak dokładna. W każdym razie, portal musi być gdzieś w okolicy.
Powiedział to z takim stoickim spokojem. Portal był blisko.
Luis poczuł, jak skręca go w żołądku. Miał nadzieję, że nie widać tego po nim za mocno. Nie wiedział, dlaczego nagle się denerwuje. Przecież czekał na ten moment ponad dwa lata. Przecież tak mu na tym zależało.
Ale jeśli się nie uda...
Nie myśl o tym — powiedział sobie w duchu.
— No więc — zagadnęła Kalipso — kiedy znajdziemy portal, od razu zamierzacie go otworzyć, tak? I z niego skorzystać?
Luis nie był pewien, co wywołało większą presję — samo pytanie Kalipso czy to, że Felicia, Lea i Larry momentalnie spojrzeli na niego wyczekująco.
Dlaczego na niego?
Odpowiedział mu głos z głębi umysłu:
Bo ty chcesz tego najbardziej. Bo ty byłeś na tyle głupi, żeby zakochać się w Tylerze w ostatnim, najgorszym momencie. Bo ty chcesz udowodnić, że nie jesteś kompletnie do niczego.
To wszystko było prawdą. Ale co, jeśli coś zepsuje?
Przełknął ślinę wraz ze smakiem goryczy w ustach.
— Tak. Mamy czas do siódmego maja, więc...
Więc jeżeli nie zdążę, to Tyler wymyśli jakiś inny, durny sposób na pokonanie Apate, który pewnie zadziała, ale on się przy tym zabije i...
— Nie tak mało — stwierdził Leo.
Miał taki wyluzowany ton. I postawę. I wszystko.
Dobra. Oddychaj.
— Niby nie — Luis sam był zdziwiony, że jego głos się nie łamał, nie drżał, nie mówił za szybko ani za wolno. — Ale i tak zawsze wychodzi na styk.
Przynajmniej udawało mu się zachować pozory, bo Leo spojrzał na niego i uśmiechnął się jakby nigdy nic.
— Aha, coś o tym wiem.
Felicia wpatrywała się w otaczające ich drzewa, co jakiś czas dostrzegając czmychające między nimi driady. Nie skomentowała ich jednak w żaden sposób. Może nie było to jej pierwsze spotkanie z duchami natury.
— No a ta bogini zdrady... jest taka groźna? — zapytała. — Spotkaliście ją kiedyś?
Luisowi jeszcze bardziej zaschło w gardle.
— Parę razy — odparł, domyślając się trafnie, że Lea nie odpowie na pytanie Felicii. — Zanim Chaos zaczął bezpośrednio działać, widzieliśmy ją z Leą, ale nie zwróciliśmy na nią uwagi. Było tam mnóstwo pomniejszych bóstw. Ona też niezbyt się nami przejęła.
Tak naprawdę spotkał Apate jeszcze po bitwie w Obozie Jupiter, ale uznał, że zachowa to dla siebie. Wtedy wcale go nie ignorowała. Był co prawda zbyt zdezorientowany, żeby zareagować, ale wbiła ciemne oczy prosto w niego z zawadiackim uśmiechem na twarzy. I jeszcze do niego mrugnęła. Równie dobrze mogłaby powiedzieć: Zabieram ci chłopaka i jestem pewna, że przez conajmniej parę lat go nie znajdziesz. Siedź tu sobie dalej, i tak ledwie możesz przejść się do wyjścia.
— Ech, no... — Leo machnął ręką. — Te wszystkie pomniejsze boginie są w zasadzie do siebie podobne: tajemnicze, skryte, a jak przyjdzie co do czego to strasznie upierdliwe.
No dobrze, Apate nie mogła go usłyszeć. Ale pozostałe pomniejsze boginie — owszem. Przez chwilę było niewykluczone, że zaraz błyśnie coś na niebie i obróci Leona w garstkę popiołu, jednak nic takiego się nie stało. A on szedł dalej jakby nigdy nic.
Kalipso odchrząknęła.
— Wszystkie. Pomniejsze. Boginie?
I dopiero wtedy pewność siebie chłopaka minimalnie spadła, a czubki jego uszu poczerwieniały.
— Nooo... te obecne — sprecyzował. — Wiesz, kochanie, mówię o Apate, Chione, Nemezis albo...
— Wracając do tematu — przerwał mu Larry, tym samym ucinając wymienianie przez Leona imion mogących sprowadzić nieszczęście na nich wszystkich — Apate sama w sobie nie jest aż tak groźna. A już na pewno nie dorównuje Chaosowi czy innym bóstwom i tytanom, którzy wcześniej próbowali zniszczyć świat lub przejąć władzę. Nie będzie tak trudno ją powstrzymać.
Lea zmarszczyła brwi.
— No nie wiem. Może i Apate nie ma takiej mocy jak Chaos, ale ma szczęście, że trafił jej się ten portal i zdołała umknąć przed karą Zeusa. I tak załatwiła sobie całkiem potężną armię herosów. A poza tym, potrafi być bardzo przekonująca.
Bardzo.
Znów to nieprzyjemne uczucie w żołądku. Oczywiście, że Apate była przekonująca. I to najbardziej martwiło Luisa. Co konkretnie powiedziała Tylerowi i Claire? Nadal nie wiedział.
Rozmowę przerwał nagle donośny hałas wydobywający się z pyska Festusa. Smok przystanął w miejscu i zionął ogniem — tym razem nie w Leona ani w nikogo z nich, tylko, na szczęście, w górę.
Valdez zatrzymał się jako pierwszy, a wszyscy zaraz poszli w jego ślady. Przez moment sam stał jak zamurowany, wpatrując się w lekkim zdumieniu w miejsce, w które dotarli. W końcu zamrugał i odwrócił się ze swoim typowym, łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
— No, to musicie być jeszcze bardziej przekonujący od niej — uniósł brwi. — A swoją drogą, właśnie dotarliśmy. Czas już otworzyć ten portal.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top