[XXI] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

Z TRUDEM BIORĄC ODDECH, oparł się plecami o drzwi, by je zatrzasnąć. Miał gdzieś, że jedno zamknięte pomieszczenie wśród mnóstwa otwartych na oścież przyciągnie uwagę. Ta jedna sala po prostu musiała zostać zamknięta. I najlepiej, żeby się już nigdy więcej nie otwierała.

Oczywiście Tyler mógł się tylko łudzić, że ma na to jakikolwiek wpływ.

Tak się skupił na tych przeklętych drzwiach, że nie zauważył niczyjej obecności, dopóki nie usłyszał znajomego głosu:

Bonum est te videre, Tyler.

Oczywiście bez większych problemów rozpoznał jego właścicielkę. Podniósł wzrok. Stała tam, dumna, wysoka, jaśniejąca nieludzkim blaskiem, jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej irytująca niż jej malutki posążek w jednym z pomieszczeń.

Odsunął się od drzwi i rzucił jej zirytowane spojrzenie.

— Co ty tu robisz? — zapytał buńczucznie, dopiero po chwili dostrzegając pełen satysfakcji uśmiech, który malował się na jej ustach.

Choć ukazała się teraz w takiej formie jak zazwyczaj, z czarnymi lśniącymi włosami, idealnie gładką i jasną skórą oraz mnóstwem srebrnej biżuterii, to miała teraz na sobie inną suknię — nieco dłuższą, wlekącą się trochę po ziemi. Ciekawe czy używała jakiś boskich mocy, żeby się w niej nie potknąć. Jej czarne, przenikliwe, zdecydowanie nieludzkie oczy błyszczały.

— Przyszłam, żeby się z tobą spotkać. Czy to nie oczywiste? — rozłożyła ręce, jakby wołała go do uścisku.

Rzecz jasna, nie ruszył się z miejsca.

— Jakoś nie mogłaś się spotkać, żeby dać mi to — wyciągnął z kieszeni buteleczkę, na którą nie spojrzał, ale czerwień tajemniczej substancji odbiła się w jego tęczówkach.

Apate wyprostowała się jeszcze bardziej. Jeśli niechęć Tylera w jakimkolwiek stopniu zbijała ją z tropu, to nie dała tego po sobie poznać.

— Wybacz. Byłam szczególnie zajęta, musiałam zgromadzić całą swoją formę w jednym miejscu — westchnęła. — Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, czy w najbliższym czasie w ogóle zdołam cię odwiedzić.

— A to by była wielka szkoda.

Tyler odsunął się od ściany i skierował się dalej, w głąb korytarza, kiedy Apate zawołała:

— Zaczekaj! Dokąd chcesz iść?

— Mam coś do zrobienia — warknął. — Zostaw mnie w spokoju.

Wyminął ją, przypadkiem zauważając iskierki rozbawienia w jej oczach. Przez krótki, cudowny moment szedł przed siebie i nie słyszał za sobą żadnych kroków. Zaczynał nawet mieć nadzieję, że bogini postanowiła zrezygnować.

Oczywiście nic z tego. Już po chwili poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i automatycznie się zatrzymał.

— Bądźmy poważni, Tyler. Wiesz, że chcę ci tylko pomóc. — Zbliżyła się, by wyszeptać mu do ucha: — Nie zapominaj, dzięki komu się tutaj znalazłeś.

Im ciszej mówiła, tym mocniej jej głos rozbrzmiewał nie tylko w normalny sposób, ale też wbijał się w umysł Tylera.

— Bellerofont próbuje mnie odnaleźć, prawda? — zapytała delikatnie.

Tyler naprawdę się cieszył, że stoi do niej tyłem. Gdyby nie to, zobaczyłaby zdumienie na jego twarzy.

Musiała tam być. Musiała słyszeć tę rozmowę. Musiała wiedzieć jeszcze więcej niż się spodziewał.

— Śmiało. Wracaj do niego i powiedz wszystko, co wiesz. Nie będzie musiał mnie szukać. Albo lepiej, spróbuj mnie powstrzymać. Tu i teraz.

Na chwilę głos ugrzązł mu w gardle. Jasne, zdawał sobie sprawę, że Apate przebywa w tym wymiarze. W końcu to nie pierwszy raz, kiedy się spotykali — o czym Bellerofont, jeszcze nie do końca zasługujący na zaufanie, nie musiał koniecznie wiedzieć. Ale nigdy dotąd nie ingerowała tak bardzo w codzienność herosów, bo przecież utrzymywanie wymiaru bez mocy Chaosu wymagało sporo wysiłku. Najwyraźniej wyjątkowo zależało jej na tym, by go śledzić w jakiejś niepozornej formie.

Powiedz wszystko, co wiesz.

Wykluczone.

Spróbuj mnie powstrzymać. Tu i teraz.

Niewykonalne.

— Widzisz, Tyler. Nie potrzebujesz go, żeby uzyskać informacje, na których ci zależy. Masz mnie. Jestem po twojej stronie.

— Mam w to uwierzyć?

Ruszył dalej, starając się nie zwracać na nią uwagi. Oczywiście Apate nie zamierzała się tak łatwo poddać. Tym razem nie siliła się nawet na bezgłośne podejście. Słyszał jej kroki, gdy zaczęła iść za nim. Rozglądał się uważnie dookoła, by niczego nie przeoczyć, jednak ostrożnie omijał miejsce, w którym ona się znajdowała.

— Och, proszę. A kto wskazał ci źródło Egerii?

— Egeria już tam nie mieszka — wymamrotał. — Założę się, że o tym wiedziałaś.

Kątem oka zauważył, jak bogini rozkłada ręce.

— Ciągle mnie o wszystko oskarżasz. Ale mimo to nosisz miksturę ode mnie, bo wiesz, że się przyda.

Po raz kolejny nie odpowiedział.

Apate w końcu westchnęła ze znudzeniem. W jednej krótkiej chwili rozpłynęła się w powietrzu, lecz zaraz pojawiła się dokładnie naprzeciwko niego. Jej dłonie w czarnych rękawiczkach spoczęły na jego piersi.

— Posłuchaj. Ja posiadam odpowiednie środki i informacje, a ty i Claire z nich korzystacie. Ostatecznie dążymy do tego samego celu. To uczciwe, prawda?

Tyler musiał się naprawdę wysilić, żeby powstrzymać chęć odepchnięcia jej od siebie. Choć wiedział, że kłamie i że w pewnym momencie może go wystawić, to kiedy patrzyła mu w oczy, była bardzo przekonująca.

Czasami po prostu musiał zrobić to, czego chciała. Czasami... może nie musiał, ale z osobistych względów się na to decydował. Sam fakt, że się tutaj znalazł, był wynikiem zawarcia umowy z Apate. Ale nie miał innego wyjścia.

— Już tak dobrze nam szło — dodała bogini pokrzepiająco. — Widziałeś na własne oczy, co się dzieje w Grecji.

— Tak. I nie określiłbym tego jako dobrze  — mruknął.

— Tyler, jeśli mnie posłuchasz, damy radę ich powstrzymać. Właśnie po to dostałeś tę buteleczkę.

Chłopak zmarszczył brwi. Przypomniał sobie słowa hologramu Egerii: Nadejdzie moment, gdy będziesz musiał to wykorzystać. Przyniesie to wiele przykrych konsekwencji, ale jeśli tego nie użyjesz, nastąpi jeszcze większe nieszczęście.

Zacisnął pięści. Apate po raz kolejny stawiała go w sytuacji bez wyjścia — takiej, w której chcąc czy nie chcąc będzie musiał zrobić dokładnie to, czego ona chciała. Czyli to najmniej złe rozwiązanie.

— To już niedługo — powiedziała zachęcająco bogini z ciepłym uśmiechem na ustach. — Jeszcze dzisiaj ci się przyda.

— Zgaduję, że mi nie powiesz, do czego — mruknął Tyler.

— Och, nie będę musiała. Zresztą sam zobaczysz. — Uniosła rękę i dotknęła jego ciemnych włosów, jeszcze dwa lata temu nieco przydługich, teraz przyciętych krócej z dłuższą, uniesioną nad czołem i rozdzieloną grzywką. — Pamiętaj, do niczego cię nie zmuszam. Daję ci tylko radę: cokolwiek zrobisz, pomyśl, jakie to skutki przyniesie. Pomyśl o swoim dawnym życiu, o współczesnych herosach... Chyba nie chcesz, żeby twoi przyjaciele niepotrzebnie się narażali. Pomogę ci ich ochronić. Jestem w stanie tego dokonać. Jedyne, o co cię proszę, to porzucenie współpracy z Belle...

— Pieprz się.

Tyler po prostu ją wyminął i ruszył szybkim krokiem dalej. Nerwy w nim buzowały.

Każde kłamstwo, które wychodziło z ust bogini, było ubrane w takie piękne słowa i ubarwione tak niezwykle kuszącym tonem, że brzmiały jak cudowna melodia. Chciało się ją chłonąć bez ustanku, a gestykulacja i fantastyczne oczy Apate jeszcze tę pokusę podsycały. Jakaś część umysłu Tylera naprawdę była skłonna jej uwierzyć i posłuchać. Ale zdrowy rozsądek przypominał, że to patronka zdrady. Ufanie jej nie mogło skończyć się dobrze.

Spodziewał się, że Apate znowu użyje tej sztuczki — zniknie i pojawi się tuż przed nim, by zablokować mu drogę. Ona jednak tylko za nim zawołała:

— Bellerofont nie pomoże ci zamknąć portalu!

— Ty też nie — syknął Tyler. — Tylko Chaos to potrafił. Nie masz wystarczającej mocy.

— Może i nie, ale mam pomysł, jak to obejść. Nie rozumiesz, co się dzieje, Tyler? Kiedy portal się otworzy, herosi z twojego świata tutaj przyjdą. Naprawdę chcesz ich w to wplątywać?

Nie słuchaj jej — powiedział sobie Tyler, choć z trudem się powstrzymywał. Oczywiście że tego nie chciał. Gdy pierwszy raz usłyszał propozycję Apate, nie był do niej przekonany. Zmienił zdanie zaraz po tym, jak wojna z Chaosem się rozkręciła. Poległo mnóstwo obozowiczów, w tym jego dawna centurionka. Wciąż majaczył mu w pamięci obraz jej niegdyś pięknej, zatrutej jadem twarzy, przylepionych do czoła czarnych kosmyków i gasnących, lecz pełnych nadziei szarych oczu. To go dostatecznie przybiło. A kiedy na dodatek Luis Ward dosłownie otarł się o śmierć podczas spotkania z arai... Cóż, to wystarczyło, by zdecydować. Narażanie obozu na kolejną falę ataku kompletnie nie wchodziło w grę.

Gdyby więc teraz Tyler pozwolił na przejście przez portal prosto tutaj, do wymiaru wypełnionego w większości czarnymi charakterami z mitologii o olimpijskich korzeniach, odkrywających właśnie na nowo, jaką rozrywkę zapewniają im walki na śmierć i życie, to całe jego starania poszłyby na marne. Co prawda przekonywał Luisa Warda, żeby trzymał się z daleka od wszelkich kłopotów. Ale czy Luis wziął to sobie do serca? Wątpliwe. A nawet jeśli nie on, z pewnością znajdzie się ktoś na tyle głupi, by wykorzystać okazję do konfrontacji z boginią zdrady.

Apate chciała mu pomóc tego wszystkiego uniknąć. Pytanie tylko, ile warte były jej słowa.

Tyler niechętnie to przyznawał, jednak w tej chwili jedyną nadzieję widział w Bellerofoncie. Jeśli nawiązaliby współpracę, mogliby zniszczyć cały wymiar. Czy raczej: przyspieszyć ten proces zniszczenia, który już nadchodził.

Tak... to było jedyne wyjście.

Mimo to Tyler poczuł się w jakimś stopniu rozdarty, gdy pomyślał o Luisie. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Tak bardzo tęsknił, czego nie zamierzał przyznawać na głos. I choć nie widzieli się dobre dwa lata, teraz było tak, jakby stali po przeciwnych stronach wysokiej, twardej ściany. Tyler niby chciał zajrzeć za ścianę, ale obawiał się konsekwencji. Dlatego uznał, że lepiej wzmocnić tę dzielącą ich barierę.

Starał się nie myśleć też o innych rzeczach: o Obozie Jupiter (za którym wcześniej nie przepadał specjalnie, teraz jednak dałby wszystko, by zajrzeć tam chociaż na chwilę), o wszystkim co tam zostawił i o wszystkich ludziach (lub w połowie ludziach), którym udało się przeżyć bitwę.

Apate skutecznie uderzała w każdy czuły punkt. Wiedziała dobrze, na czym i na kim najbardziej mu zależy. To było nie do zniesienia.

— Nie potrzebuję cię, żeby to załatwić — powiedział, zaglądając do kolejnej pustej sali.

Apate roześmiała się.

— Jesteś tego taki pewien? Znasz historię Bellerofonta. Niczego cię to nie uczy? On jeszcze za życia miał zbyt ambitne cele. Po śmierci nic się nie zmieniło. Nie z nim, a ze mną uda ci się dopiąć swego.

Tyler zatrzymał się na moment. Jedne z drzwi były zamknięte w skomplikowany sposób, na kilka zatrzasków. W innych okolicznościach otwieranie tego pomieszczenia byłoby strasznie irytujące, ale teraz Tyler cieszył się, że ma okazję skupić się na czymś innym niż głos i spojrzenie Apate.

— Nie chcesz ze mną rozmawiać — stwierdziła bogini.

— Teraz zauważyłaś — Tyler uniósł brwi, zerkając na nią kątem oka.

Jej ciemne, skrzące się radośnie oczy nieoczekiwanie zapłonęły.

— Nie masz pojęcia, co robisz — rzuciła w chwili, gdy Tyler otworzył drzwi i zajrzał do środka. —  Popatrz na mnie.

Tyler omiótł wzrokiem pomieszczenie, które właśnie otworzył. Nie było w nim nic niezwykłego. Nie było całkiem puste, ale poza paroma starymi, zakurzonymi meblami nic interesującego nie przyciągnęło jego uwagi. Odwrócił się do Apate.

— Już dzisiaj, już niebawem, będziesz musiał użyć mojej mikstury — oświadczyła zdecydowanym tonem. — W razie wątpliwości, przyjmujesz normalnie, doustnie.

Tyler wywrócił oczami.

— Jeszcze się nad tym zastanawiam.

— Jak sobie życzysz. Tylko w tych zastanowieniach uwzględnij fakt, że póki wymiar jako tako funkcjonuje, mam kontrolę nad nim całym. To oznacza, że muszę skrupulatnie pozbywać się wszystkich... zakłóceń — ostatnie słowo wypowiedziała, patrząc na niego znacząco i dając jasno do zrozumienia, że to on jest jednym z zakłóceń.

To było do przewidzenia. Typowe dla bogini zdrady: w jednym słowie obietnica, pochwała i ciepło, w następnym — groźba. Tyler nie zdołał się pohamować i kącik ust powędrował mu nieznacznie w górę.

— No to powodzenia — odparł. — Bo twój wymiar za długo już nie wytrzyma.

Spodziewał się, że Apate zezłości się jeszcze bardziej. Gdyby tylko zechciała, jednym spojrzeniem mogłaby zamienić go w garstkę popiołu. Ale najwyraźniej nieszczególnie jej na tym zależało.

Uśmiechnęła się. Nagle cała złość, którą ukazywała, zniknęła.

— Mówisz jakby to zależało od ciebie. Jestem tak bardzo ciekawa, jak poradzisz sobie dalej.

Tyler zmarszczył czoło. Zaledwie wczoraj usłyszał od Peliasa coś podobnego.

Wiesz co, Tyler? Jestem ciekaw, jak długo zdołasz przeżyć.

Gdyby mógł odpowiedzieć greckiemu królowi, oznajmiłby: ODPOWIEDNIO długo. Aż do zniszczenia wymiaru.

Ostatnie dwa lata radziłem sobie świetnie — przypomniał. — Dziwnym trafem problemy się pojawiły, jak tylko ty zaczęłaś się wtrącać.

Apate uniosła brwi.

— Tak sądzisz?

Podeszła bliżej niego i delikatnie pchnęła drzwi, by je zamknąć, uciekając wzrokiem na ułamek sekundy.

— Nie chcę się z tobą kłócić, Tyler. Uwierz mi. Próbuję ci tylko wskazać, który wybór opłaca się bardziej.

— Komu się opłaca? — prychnął. — Tobie?

Bogini wzruszyła ramionami. Czarny pukiel jej włosów wepchnięty za ucho wymknął się do przodu, jednak w żaden sposób nie zepsuło to jej idealnego wizerunku.

— Mnie. Tobie. Mamy jeden cel. I razem osiągniemy go o wiele szybciej.

Wyciągnęła przed siebie dłoń, wewnętrzną stroną do góry. Już po chwili rozbłysło tam niewielkie światło, a gdy zniknęło, jego miejsce zastąpił okrągły przedmiot — niemal tak czerwony jak mikstura w buteleczce Apate.

Tyler nie chciał tego przyjąć, jednak bogini wcisnęła mu to do rąk.

— Przemyśl to sobie, Tyler. Wolałabym nie musieć cię zabijać.

A następnie rozpłynęła się we mgłę.

***

Gdyby Tyler miał choć odrobinę więcej rozumu w głowie, całkowicie zignorowałby słowa Apate. Bo przecież dało się domyślić, że próbowała nim tylko manipulować, wykorzystać go do własnych celów, a na koniec i tak wystawić. Była boginią zdrady. Była aż do bólu przewidywalna.

A jednak potrafiła też bardzo skutecznie przekonywać. Albo stawiać go w takiej sytuacji, że nie pozostawało mu inne wyjście niż przystać na jej warunki.

I właśnie dlatego tak jej nienawidził.

Powinien być już u Bellerofonta. Powinien przekazać mu tę cholerną nitkę i dostać w zamian informacje, na których mu zależało. Ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej się wahał.

A może lepiej byłoby po prostu zrobić całą robotę samemu. Mógłby przekonać tylko Claire, żeby wróciła, po czym zniszczyć cały przeklęty wymiar Chaosu. Gdyby dowiedział się, co się dzieje w normalnym świecie... Cóż, to by go niepotrzebnie rozproszyło. Musiał myśleć racjonalnie. Nie potrzebował Bellerofonta.

Oczywiście Apate też nie mógł całkowicie zaufać. Ale gdyby użył tej jej mikstury i w zamian otrzymał wszystko, co potrzebne... Tak, to miało szanse się udać.

Zacisnął palce na swoim kubku, mierząc przechodniów wzrokiem tak dyskretnie, jak tylko był w stanie. Chociaż obiecał Bellerofontowi, że zaraz po wykonaniu zadania do niego przyjdzie, oczywiście tego nie zrobił. O nocleg w Koryncie nie było trudno, więc skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji. Pozbył się już części swoich rzeczy, która nie nadawała się do użytku i kupił nowe, z czym też problemu nie było. W końcu od dwóch lat często podróżował. Teoretycznie w Rzymie miał stałe miejsce, najbardziej zasługujące na określenie dom, ale nie bywał w nim szczególnie często. Jedynymi rzeczami, jakie nosił przy sobie zawsze i wszędzie, były jego dwa sztylety.

Zostawił więc wszystko poza nimi, buteleczką i nicią Ariadny (czy raczej jej kopią), po czym wyszedł. Nie potrafił siedzieć bezczynnie. Wiedział, że powinien już wrócić do Rzymu, do Claire, ale załatwianie spraw w Grecji nieoczekiwanie się przedłużyło. Priorytet stanowiło teraz podjęcie decyzji: co zrobić z Bellerofontem. A Tylerowi najlepiej się myślało na świeżym powietrzu.

Starał się nie zwracać na siebie uwagi, jako że miał przy sobie dwa najważniejsze przedmioty na świecie... No, przynajmniej na tym świecie. Nie wsuwał już ręki co chwilę do kieszeni, by nie pokazać, że ma przy sobie coś cennego. Mimo to co chwilę się skupiał, wyczuwając, czy kłębek i mikstura nadal tam są. Oraz, oczywiście, rozglądał się, czy w pobliżu nie kręci się ktoś podejrzany.

Upił kolejny łyk. Nikt nie rzucał mu się w oczy. Kiedy odstawił kubek, ktoś do niego podszedł.

— Cześć — melodyjny kobiecy głos w pierwszej chwili skojarzył mu się z Apate. Ale to nie była Apate. Podniósł wzrok i zobaczył zwyczajną dziewczynę, jedną z wielu przywróconych do życia herosów.

Chociaż... jak się lepiej przyjrzał, dostrzegł pewne szczegóły. Ona nie należała do tych dawnych półbogów i legatariuszy. Musiała umrzeć wcześniej. Zdarzali się i tacy mieszkańcy portalu, choć było ich znacznie mniej. Dziewczyna miała na sobie bardziej nowoczesny strój: liliowe dżinsy i białą bluzkę z długimi rękawami, która kontrastowała z jej czekoladową skórą. Z szyi zwisał jej rzemyk z paroma koralikami — widocznie należała kiedyś do Obozu Herosów. Może zginęła w jakiejś wcześniejszej bitwie, zanim powstał Chaos? W każdym razie Tyler jej nie kojarzył.

Skinęła podbródkiem na puste miejsce obok niego.

— Wolne?

W pierwszej chwili ogarnęła go awersja. Akurat teraz, kiedy chciał posiedzieć sam i w spokoju podjąć decyzję, musiała sobie podejść.

Ale potem spojrzał jej prosto w oczy. Spodziewał się zobaczyć tęczówki w jakimś odcieniu brązu, one jednak błyszczały nieustannie zmieniającymi się kolorami jak u niektórych dzieci bogini miłości.

Dobra... i tak nie dałby rady wystarczająco się skupić. Dziewczyna mogła mu pomóc zająć się na chwilę czymś innym, żeby potem, z perspektywy czasu, podejść do sprawy bardziej racjonalnie.

— Jasne.

Rozpromieniła się i usiadła. Tyler był prawie pewien, że nie ma przy sobie żadnej broni. Przy pasie nie nosiła żadnego miecza ani sztyletu. Cienki, dopasowany materiał bluzki nie dałby rady ukryć kształtu jakiegoś ostrza w rękawie. Dłonie trzymała przed sobą — jedną położyła swobodnie na stole, a na drugiej podparła podbródek. Wyglądała zbyt niewinnie, by mogła należeć do buntujących się Greków, ale pozory nierzadko myliły. Czy wieści o portalu dotarły już do każdego mieszkańca wymiaru? Czy każdy w nie wierzył? Tyler dostrzegł teraz okazję, by się tego dowiedzieć.

— Nie jesteś stąd, prawda? — zagadnęła. — Mieszkam w Koryncie odkąd wydostałam się z Hadesu. Znam wszystkich w okolicy.

— Nie. Zostaję tylko na jedną noc.

Wzrok dziewczyny opadł na jego przedramię, gdzie widniał tatuaż rzymskiego legionisty.

— Ale... ach.

Przez jej twarz przemknęło zrozumienie. Akwilon, Obóz Jupiter — to wystarczyło, żeby się paru rzeczy domyślić.

— Tyler... tak? Jestem Caitlin. — W tym momencie mogła zacząć wypytywać go o wojnę z Chaosem: jak wyglądała, ile trwała i tak dalej, jak to robili czasami inni herosi, których spotkał, zwłaszcza przez pierwsze miesiące. Ona jednak zakodowała sobie tę informację i jeśli ciekawiły ją jakieś szczegóły, nie dała tego po sobie poznać. — Wiesz, ten cały wymiar nie jest najlepszym miejscem. Oczywiście podoba mi się bardziej niż Podziemie, ale starożytni półbogowie są strasznie denerwujący. Współczesność była lepsza.

Tyler mimowolnie się uśmiechnął.

— Nie mogę się nie zgodzić.

— Prawda? Wszystkie ich zwyczaje i w ogóle... Jednak mimo wszystko Chaos chciał zniszczyć świat. Chciałam skorzystać z okazji, żeby przenieść się gdzieś indziej. I nie żałuję.

Nie wie — uświadomił sobie Tyler, co pozwoliło mu częściowo odetchnąć z ulgą.

Wziął ostatni łyk, opróżniając kubek do końca i zanim podniósł wzrok na Caitlin, zanim się odezwał, poczuł to ukłucie w żołądku. Znowu. Takie samo jak za każdym razem, kiedy...

To nie jest zdrada — przekonywał sam siebie. — Nie byliśmy, nie jesteśmy i nigdy nie będziemy razem.

A jednak czuł się rozdarty. Z jednej strony chciał tego, z drugiej gdzieś w głębi tłumił wyrzuty sumienia. Nawet, jeśli żaden inny chłopak ani żadna dziewczyna nie znaczyli dla niego tyle co Luis Ward, to wciąż...

Na moment przestał myśleć o nitce i buteleczce, dlatego teraz gwałtownym ruchem sięgnął do kieszeni. Były tam. W porządku.

Skinął głową i odsunął kubek na bok. Zaraz ktoś powinien przyjść go zabrać.

— Rozumiem. Z pewnych powodów warto było się tu znaleźć.

Przysunął się odrobinę bliżej, Caitlin zrobiła to samo.

— No tak... — ręką, która wcześniej służyła jej za oparcie dla podbródka, dotknęła swoich całych zaplecionych włosów i zaczęła delikatnie muskać jeden z misternych, drobnych warkoczyków. — Dla tych przyjemnych chwil. Warto.

Mniej więcej w tym momencie Tyler popełnił błąd.

Stracił czujność. Nawet się nie zorientował, kiedy znalazł się aż tak blisko niej, kiedy nagle kątem oka dostrzegł coś po drugiej stronie drogi. A raczej: kogoś.

Szedł razem z ciemnowłosą dziewczyną drobnej postury i, patrząc od tyłu, mógłby uchodzić za kogokolwiek. Ale gdy się odwrócił, Tyler natychmiast rozpoznał jego strój i zielono-niebieskie oczy.

Cholera.

Uwadze Caitlin nie umknęła dezorientacja, która pojawiła się na jego twarzy. Dziewczyna zacisnęła usta. Jej czoło przecięła zmarszczka.

— Co...?

Odwróciła się. Oczywiście ona nie zauważyła nic niezwykłego.

— Nic! — Tyler podniósł się. — Muszę lecieć.

Caitlin wytrzeszczyła oczy.

— Przecież jeszcze...

Dalej jej już nie słuchał.

Normalnie zostałby chociaż chwilę dłużej, ale tym razem nie chciał ryzykować. Jeśli Bellerofont by go zobaczył, chciałby już dostać nić Ariadny. Albo przynajmniej wyjaśnienia.

Tyler nie namyślał się długo. Kiedy tylko zniknął za ścianą najbliższego budynku, ogarnęła go ogromna, niepowstrzymana chęć, by uciec się do drugiego rozwiązania. Tego, które podsunęła mu bogini. Po zobaczeniu Bellerofonta coś się w nim obudziło — przeczucie, że powinien zrobić to teraz. Jak najszybciej.

Wyobrażał sobie głos Apate: Czyli jednak mi ufasz. A może naprawdę ją słyszał? Nieważne, nie obchodziło go to w tej chwili.

Wyciągnął z kieszeni buteleczkę i odkręcił. Nie miała zapachu. Przypomniał sobie słowa Caitlin:

Dla tych przyjemnych chwil. Warto.

Cóż, jak na jego standardy przyjemne chwile oznaczały mniejszą tragedię z możliwych. Ale tak czy inaczej, było warto.

Chyba.

Rozejrzał się po raz ostatni. Nie czuł na sobie niczyjego wzroku. Gdzieniegdzie spacerowali przechodnie, jednak nie wydawało mu się, by zwracali na niego specjalną uwagę.

Potrząsnął ostrożnie buteleczką. Nic nie wybuchło. Nic nie wyprysło, nie wypaliło mu twarzy, nie rozwaliło wszystkiego w promieniu stu kilometrów, więc źle nie było.

Wypił wszystko na raz.

___________________

Notka
Wracam już po tych walonych egzaminach, z zarąbistą weną i nadzieją, że przerwy między rozdziałami nie będą trwały dłużej niż dwa tygodnie. Ogólnie patrzę sobie na plan (czy raczej namiastkę planu) fabuły i tak... nie jesteśmy nawet w połowie XD
Nie mam pojęcia, jak dlugie to wyjdzie. Jeśli odczujecie, że akcja się wlecze, dajcie znać, bo mi ciężko to ocenić.
Dzięki za przeczytanie ❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top