[XVII] 𝐋𝐔𝐈𝐒
CZYLI TO MIAŁ NA MYŚLI IKELOS, mówiąc o przeżyciu kilku następnych godzin.
— Wolniej się nie da? — zapytał zniecierpliwiony Larry.
Wcześniej wahał się przed udaniem się po nitkę (A może ona chce was zmylić, a tak naprawdę nie ma tam żadnej nici? — szepnął dyskretnie Luisowi na ucho). W końcu jednak zdecydował się to sprawdzić, ale że wszedł ostatni, teraz musiał iść na końcu.
— Zamknij się — syknęła Lea.
Ona z kolei szła w środku, bo ruszyła schodami dopiero po chwili, to znaczy: po otrzymaniu zachęcającego spojrzenia od nimfy. Nie była na tyle głupia, by po słowach nebulae o niemal pewnej śmierci wepchać się tam od razu, bez zastanowienia. Jak Luis Ward.
Im głębiej schodzili, tym robiło się ciemniej. Jedyne słabe światło dawała klinga miecza Luisa. Trudno było stwierdzić, ile stopni jeszcze zostało, więc upadek w dół mógł skończyć się niezbyt fajnie. A i tak nie byłby pewnie dużo gorszy od tego, co czekało w dole.
Nić jest dobrze chroniona — powiedziała wcześniej nebulae. — Osobiście nie chciałabym się spotkać z potworem, który jej strzeże.
Zapowiadało się nieźle. Naprawdę nieźle.
W pewnym momencie Lea delikatnie złapała Luisa za rękę. Miała ciepłe dłonie, w przeciwieństwie do niego. Ilekroć się denerwował, ręce robiły mu się lodowato zimne, ale jeśli Lei to przeszkadzało, nie dała tego po sobie poznać.
— Dlaczego? — zapytał Larry, ani odrobinę nie ściszając głosu. — Jeśli coś w dole ma nas zabić, prędzej czy później i tak nas wyczuje.
Lea parsknęła cicho. Ciekawe, czy Larry'ego też chwyciła za rękę. Wysoce wątpliwe.
— Ale ty mu to ułatwiasz. Zamknijże się.
Larry wywrócił oczami. Chyba. A może tylko światło miecza mignęło w taki sposób, że tak się wydawało. Kiedy odezwał się po raz kolejny, w jego głosie wciąż brzmiała pogarda, ale mówił już szeptem.
— Nie wiem, po co w ogóle zgodziłem się na ten głupi pomysł.
Luis starał się go nie słuchać. To było strasznie rozpraszające. Postawił kolejny krok, i kolejny... i nagle poczuł, że stoi na tym samym poziomie co przedtem. Schody się skończyły.
— Jesteśmy — rzucił szybko.
Tym samym powstrzymał Leę, która już zamierzała odpowiedzieć Larry'emu. W ostatniej chwili zacisnęła usta w wąską kreskę. Zeskoczyła ze schodka, by stanąć tuż obok Luisa. Na moment zapadła taka cisza, że zdołał usłyszeć, jak wstrzymała oddech. Nawet Larry przestał się odzywać. Tymczasowo.
Luis skupił się najmocniej jak mógł. Dotarli już na sam dół... o ile zaraz nie zaczynała się kolejna część schodów. Właściwie nie miał pojęcia. W tym mroku nie widział za wiele. Zgadywał jedynie, że są w jakimś pomieszczeniu. Nie wiadomo jak dużym. I nie wiadomo, co się tu znajdowało.
Błysk klingi oświetlał tylko to, co znajdowało się najbliżej niego. Widział zarys twarzy Lei — jej pełne usta zaciśnięte z niepokojem, oczy wbite w dal, usiłując coś dojrzeć. Jej ciemnoblond włosy wydawały się dużo ciemniejsze. W końcu popatrzyła na niego.
Rzucił jej znaczące spojrzenie. Usłyszał, jak Larry schodzi z ostatniego stopnia i już chciał ruszyć dalej, kiedy niespodziewanie... zapaliło się światło.
Po dłuższej wędrówce w niemal kompletnej ciemności Luis musiał zmrużyć oczy, dlatego nie od razu dostrzegł wszystkie szczegóły. Zamrugał parę razy i dopiero wtedy w pełni zarejestrował obraz, który mu się ukazał: pomieszczenie wielkości dużej sportowej hali, jasnoszare ściany, mnóstwo wolnego miejsca. Jedynie kilkanaście metrów od niego stało najwyższe biurko, jakie w życiu widział, a za nim siedziała potężna i dobrze znana z mitologii postać.
Plus był taki, że miała normalną, ludzką twarz i klatkę piersiową. Miała też normalne włosy — nie wężową plątaninę jak Meduza, nie języki ognia jak Empuza, tylko zwyczajne szarobrązowe kosmyki upięte w ciasny kok. Minus stanowiły natomiast reszta ciała (zdecydowanie lwia) i ogromne orle skrzydła.
Sfinga.
Luis opuścił miecz. Nie był mu potrzebny. Na krótki moment poczuł ulgę, bo przecież sfinga nigdy nie atakowała od razu. Na dodatek potworzyca zasiadająca za biurkiem przeglądała jakieś papiery, które ledwo dawała radę utrzymać w swoich lwich łapach. Po chwili podniosła wzrok; miała mocny makijaż i niepokojące żółte oczy, które mogłyby wyglądać groźnie, ale teraz wyrażały jedynie znudzenie ich właścicielki.
— No, nareszcie — powiedziała, monotonnie przeciągając sylaby. — Ktoś się pojawił.
Lea puściła rękę Luisa. Może to był naturalny odruch, ale sięgnęła po rękojeść swojego sztyletu. Nie wyjęła go jednak z pochwy.
— No — wymamrotał Larry prawie bezgłośnie. — Lepiej trafić nie mogliśmy.
Jeżeli nawet sfinga usłyszała co powiedział, nie wydawała się tym szczególnie przejęta. Zerkając ponuro znad swoich dokumentów, ciężko westchnęła.
— No dobra, załatwijmy to szybko. Herosi, mam rację? — zapytała i jakimś cudem chwyciła w łapę długopis. — Herosi smakują lepiej niż jacyś zabłąkani śmiertelnicy.
Luis zareagował tak samo jak wcześniej, kiedy nebulae otworzyła im przejście do podziemi — bez większego zastanowienia. Jeśli coś go łączyło z potworem pilnującym nitki, to chęć jak najszybszego uporania się z całą sprawą. Był zdeterminowany, żeby zdobyć tę nić bez względu na wszystko, dlatego podszedł i zaczął mówić:
— Tak. Szukamy...
— Nici Ariadny? — oczy sfingi rozbłysły rozbawieniem, ale kąciki jej ust nie uniosły się ani odrobinę. — Tak, domyśliłam się. W końcu wszyscy herosi przychodzą tutaj po nią.
Wszyscy. Przychodzą. To znaczyło, że ktoś przed nimi usiłował zdobyć nić, ale nie podołał zadaniu.
— Jest tutaj? — zapytał Luis.
W końcu sala wydawała się pusta, nie licząc wysokiego biurka sfingi. Może nitkę ukryto w którejś z szuflad od strony strażniczki? Nie, to by było zbyt proste. Więc może leżała w jakimś oczywistym miejscu, tylko przykrywała ją warstwa Mgły? A może, by się do niej dostać, trzeba było otworzyć kolejne przejście i zejść jeszcze niżej? Niezależnie od tego, najpierw należało uporać się ze sfingą.
— Zgadza się. Skoro chcecie podjąć próbę, musicie...
— Odgadnąć zagadkę? — podpowiedziała Lea.
Sfinga popatrzyła na dziewczynę i zmrużyła oczy.
— Nie. To jest kompletnie przereklamowane! — wstała i nachyliła się, by wcisnąć Luisowi długopis i kartkę położoną na twardej teczce. — Podpisz się tutaj.
Luis zmarszczył brwi. Tekst napisano po starogrecku, więc nie miał najmniejszych problemów z odczytaniem, ale sama treść wywoływała w nim emocje nie lepsze od tych, które towarzyszyły mu podczas prób odczytania czegoś po angielsku. Wygladało to na jakąś kartę uczestnictwa, a w odpowiednich miejscach było wpisane jego nazwisko... A przecież nie przedstawiał się sfindze.
— Skąd wiesz...
— Wiem, czego się spodziewaliście — parsknął mityczny stwór, ignorując jego zdziwienie. — Słynna zagadka: Jak nazywa się zwierzę, które rano chodzi na czterech nogach, po południu na dwóch, a wieczorem na trzech.
Na krótką chwilę Luisowi zadrżała ręka. Każdy o zdrowych zmysłach wiedział, by nie podpisywać niezrozumiałych papierów. Ale kiedy pomyślał o Tylerze, automatycznie uzupełnił puste pole i przekazał kartkę Larry'emu, który spojrzał na niego jak na idiotę.
Tymczasem Lea zarumieniła się.
— No... nie tak miało być? Chodzi o człowieka.
— Oczywiście że chodzi o człowieka. Ja to wiem, ty to wiesz, każdy to wie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak trudno jest wymyślić trudną, podchwytliwą zagadkę! Raz mi się udało, a wtedy jedna osoba zdołała ją rozwiązać. I proszę, wieści rozeszły się po całym świecie. To beznadziejne zabezpieczenie nie miało sensu. I wtedy postanowiłam ułożyć test ogólnej wiedzy. Dostałam nawet maszynę od Hefajstosa, by nie musieć sprawdzać prac ręcznie. A potem co? Zjawiła się ta mała córka Ateny, skrytykowała moje metody i na dodatek razem z kumplami rozwaliła tę maszynę. Zostałam bez niczego.
— Och — mruknęła Lea.
Sfinga przerwała na moment opowieść. Żółte oczy powędrowały w stronę Larry'ego, który ze skupieniem analizował tekst. Nieoczekiwanie pojawił się w nich błysk złości.
— Radzę się spieszyć — warknęła, po czym podjęła przerwany wątek: — Koniec końców stwierdziłam, że skoro sprawdzanie umiejętności herosów w teorii się nie sprawdza, czas przejść do praktyki.
Odczekała niezbyt długo, aż i Lea skończyła się podpisywać. A potem po raz pierwszy od początku rozmowy uśmiechnęła się z zadowoleniem.
— No dobra, zaczynamy.
I gdy tylko zdążyła wypowiedzieć te słowa, pusty dotąd plac natychmiast się wypełnił.
Możliwe że to wszystko było tu już wcześniej, ale Luis dostrzegł to dopiero teraz. Najwidoczniej ktoś posłużył się Mgłą. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą nie znajdowało się kompletnie nic, leżał aktualnie kłębek nici.
I ten kłębek sam w sobie nie prezentował się zbyt okazale. Nitka miała nieco wyblakły kolor i nic nie wskazywało, iż jest tą słynną nitką, urządzeniem nawigacyjnym stworzonym przez samego Dedala oraz podarunkiem dla Tezeusza od kreteńskiej księżniczki, która później została boginią. Znacznie większą uwagę przykuwało jej otoczenie... bo niestety (i oczywiście) nie położono jej swobodnie, tak, aby móc ją w każdej chwili zabrać bez najmniejszych komplikacji.
Otaczała ją bariera — na pierwszy rzut oka niewidoczna. Dodatkowo... cóż, było takie słynne powiedzenie: znaleźć się między Scyllą a Charybdą. Luis nigdy nie brał go tak dosłownie, aż do teraz, kiedy dwa potwory identyczne jak te z Morza Potworów, tylko że mniejsze, wynurzyły się z powstałej nagle wyrwy w podłodze. Ich macki przykryły dokładnie strzeżoną nić.
Lea od razu drgnęła.
— To jest Mgła — powiedziała szybko. — To wszystko iluzje.
Ale w jej głosie brzmiało wahanie. Trudno było ocenić, czy zadaje pytanie, czy stwierdza fakt.
Sfinga spojrzała na nią z rozbawieniem.
— Tak? No to spróbuj się przedrzeć przez te iluzje.
Lea wciąż nie wyglądała na zbyt pewną siebie, ale po słowach potwora nie usiłowała nawet ukryć uczucia urażenia. Scylla i Charybda nie poruszały się, jakby były pogrążone we śnie, ale w każdym momencie mogły się zbudzić. Lea ruszyła w ich stronę.
— Zaczekaj — odezwał się Luis, powstrzymując ją w ostatniej chwili. — Jesteś pewna?
Nie musiała odpowiadać głośno, by uzyskał odpowiedź. Nie, nie była pewna, tylko na chwilę dała się sprowokować.
— Na waszym miejscu bym się spieszyła — wtrąciła sfinga. — Jeżeli nie wyrobicie się w siedem minut, po prostu was zabiję.
Powiedziała to spokojnym, rzeczowym tonem, jakby bycie zabitym stanowiło naturalną konsekwencję niewyrobienia się w czasie. Tak, bardzo codzienna sytuacja.
Lea zacisnęła usta. Nie szła już dalej, a jedynie przypatrywała się uważnie potworom. W jej oczach błyszczało skupienie. Tymczasem sfinga przestała zwracać na nich uwagę — zajęła się całkowicie swoimi dokumentami.
Luis przygryzł policzek od środka. Nie mieli za dużo czasu. Odwrócił się więc do Larry'ego.
— Możesz iść — silił się na zwyczajny ton głosu.
Larry zamrugał.
— Co?
— Od początku o tym mówisz. Jeżeli nie chcesz umierać dla pomysłu, który uważasz za głupi, to możesz iść.
— Teraz? — przez twarz Larry'ego przemknęły po kolei zaskoczenie, irytacja i niepewność. — Już za późno.
Ale nagle zaczął unikać patrzenia mu w oczy.
Dziwne. Pomimo ciągłych narzekań, zachowywał się tak, jakby faktycznie zależało mu na zdobyciu nitki, a Luis chciał wierzyć, że wynikało to z chęci otwarcia portalu i pokonania Apate. Chciał. Ale w głębi duszy... nie wiedział dlaczego miał niedobre przeczucia. Może były uzasadnione. A może nie, może w końcu powinien przestać tyle nad tym myśleć.
Niemniej w ciągu ostatnich dwóch lat, kiedy więzi między większością herosów zacieślały się, bo wszyscy wspierali się wzajemnie po trudnej bitwie — przez cały ten czas Luis miał wrażenie, że tkwi w jednym punkcie, z tak świeżym podejściem do świata jak zaraz po wojnie. Wciąż się obwiniał, bo wiedział o Chaosie wcześniej niż spora część półbogów i legatariuszy, więc czy nie powinien być bardziej gotowy i świadomy, jak poważny okaże się finał? Właściwie zawalił test, do którego przygotowywał się pół życia. Wyszło, że jest na tym samym poziomie co ci, którzy dowiedzieli się o niebezpieczeństwie dużo później... A nie, na niższym. Teraźniejsze próby powstrzymania Apate można by porównać do poprawy. I na poprawie też się wybitnie nie wykazywał, bo właśnie stał między sfingą, Scyllą a Charybdą, z ograniczonym czasem i brakiem jakichkolwiek pomysłów.
Och... no i był jeszcze Larry, w dalszym ciągu niepewny. Oraz Lea, wręcz przeciwnie, zdeterminowana, ale trochę w stresie.
— Em, chłopaki — odezwała się z wyraźną niecierpliwością w głosie. — Nie mamy całego dnia.
— Już się nie mogę doczekać — odezwała się melodyjnym głosem sfinga.
Aha, pewnie nie ich zwycięstwa.
— Jestem pewna — Lea zignorowała jej słowa i odpowiedziała na poprzednie pytanie Luisa. — Musimy je pokonać, żeby dostać się do nitki. Ja podejdę od...
Luis zmarszczył brwi.
— Nie. To za proste.
— Za proste? — dziewczyna parsknęła. Mówiła bardzo szybko. — Śmiało, zrób wszystko sam i...
— Nie o to mi chodzi. Mieliśmy rozwiązać zagadkę, tylko w praktyce.
— A co tu do zgadywania? W które miejsce mam wbić sztylet, żeby zabić mini-Scyllę? — głos Lei zaczął lekko drżeć, kiedy sfinga podniosła wzrok.
— Sześć minut — poinformowała.
Luis spojrzał na potwory, by dojrzeć jakikolwiek maleńki ruch, ale niczego nie zauważył. Scylla i Charybda ewidentnie albo nie zdawały sobie sprawy z ich obecności, albo były pogrążone we śnie, albo zostały w jakiś sposób unieruchomione. Prawdopodobne było wszystko poza opcją, że zwyczajnie nie kwapiły się do ataku. Choć znaczenie mniejsze od swoich prawdziwych odpowiedników z Morza Potworów, niewątpliwie odziedziczyły po nich mordercze usposobienie. Tak przynajmniej należało zakładać, na wszelki wypadek.
— Są dwie możliwości — Luis podświadomie zaczął mówić trochę ciszej. — Albo zagadka pojawi się, kiedy pokonamy Scyllę i Charybdę, albo trzeba wymyślić jakiś sposób...
I nagle głos ugrzązł mu w gardle.
Za jego plecami dało się wyczuć ruch — tak szybki i gwałtowny, że w większym zamyśleniu można by było nawet nie zwrócić na niego uwagi. Luis odwrócił się, ale nic za sobą nie dostrzegł.
— Co? — zapytała Lea.
Stała naprzeciwko niego. Gdyby coś faktycznie tam było, nie umknęłoby przed jej spojrzeniem.
Luis otrząsnął się. Znowu coś mu się tylko wydawało. Zdecydowanie powinien trochę opanować ADHD i skoncentrować się na tym co ważne.
— Żeby odciągnąć je od nitki — dokończył, ale trochę ciszej, z mniejszym przekonaniem.
Larry zmarszczył czoło.
— Wszystko pięknie i super. Jakbyśmy jeszcze mieli jakiś pomysł.
Trafna uwaga.
Luis zawsze niespecjalnie lubił mity o morskich potworach: Scylla, Charybda, syreny... Te opowieści jakoś go nudziły. Oczywiście teraz żałował, bo próbował sobie przypomnieć coś o konkretnych dwóch stworzeniach, z którymi teraz mieli do czynienia, ale pamięć go zawodziła.
Tak, jasne, było coś z Odyseuszem. I pożeraniem okrętów. Ale jak herosi sobie z nimi radzili? Czy trzeba było mieć szczęście i po prostu je ominąć? Nie miał stuprocentowej pewności.
Rozległ się szelest. Znowu. Cichy, wystarczająco cichy, by uznać go za przesłyszenie. Luis odruchowo chciał już spojrzeć za siebie, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał.
Skup się.
Lecz najwyraźniej popełnił błąd.
To nie było tylko wrażenie. Coś naprawdę poruszało się za nimi i tym razem przyciągnęło uwagę nie tylko Luisa.
Scylla poruszyła się. Jedna z jej sześciu długich szyi okrywających barierę, za którą kryła się nić Ariadny, powędrowała w górę. Lea, która w tym momencie się odwróciła, odruchowo zrobiła krok do tyłu. Dopiero teraz, gdy szyja się rozciągnęła, można się było dokładnie jej przyjrzeć.
Paszcza. Świecące oczy. Trzy rzędy zębów wyglądających na... cóż, dosyć ostre.
Bardzo zachęcające — pomyślał ironicznie Luis. I to była ostatnia w miarę zdrowa myśl, na jaką zdążył się zdobyć. Chwilę później usłyszał dźwięk miecza wyciąganego gwałtownie z pochwy i krzyk Larry'ego:
— Za wami!
Luis odwrócił się. I tym razem, niestety, coś zobaczył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top