[XVI] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

TO BYŁ ZŁY POMYSŁ, ale Tyler uświadomił to sobie za późno.

Oferta Bellerofonta była zbyt dobra i zbyt kusząca. Odrzucenie jej nie wchodziło więc w grę. Zadanie nie wydawało się skomplikowane, na dodatek podczas jego wykonywania mógł dokładniej przyjrzeć się nastrojom panującym w Grecji, a po zakończeniu zdobyć jeszcze więcej przydatnych informacji. Sęk w tym, że gdy coś wydaje się proste, zazwyczaj w rzeczywistości jest bardzo skomplikowane. Tak było i tym razem.

— Jakiś czas temu nieumyślnie zaplątałem się w pewien konflikt — tłumaczył Bellerofont, choć początek opowieści streszczał z niekłamaną niechęcią. — Ludzie zdążyli już nagłośnić mnóstwo nieprawdziwych pomówień, przez które nie mogę pójść do... tej jedynej osoby będącej w stanie pomóc.

Z nieznanych powodów nie kwapił się do ujawnienia tożsamości tego kogoś, aż Tyler się rozzłościł.

— Jeśli chcesz żebym coś dla ciebie zrobił, musisz mi powiedzieć wszystko co wiesz.

W zielonych oczach Bellerofonta błyszczała ciekawość, jakby każda reakcja, każde zachowanie i każde wypowiedziane słowo przez Tylera go zaskakiwały.

— A czy to nie tak, że i tobie powinno zależeć na układzie? — pytanie zabrzmiałoby przekornie, gdyby nie wypowiedział go poważnym, rzeczowym tonem. Nie dając chwili czasu na odpowiedź, dodał: — Wiesz tyle ile potrzeba.

Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że coś ukrywał. Musiał być jakiś powód, dla którego nie chciał ujawnić imienia swojego dawnego znajomego.

Ale nie dało się zaprzeczyć, że jego słowa trafiały w samo sedno. Claire wyruszyła do źródła Egerii, by poznać odpowiedź na jedno pytanie. Ewentualnie dwa, gdyby dobrze poszło, ale na więcej nie było sensu liczyć. Tymczasem wątpliwości było znacznie więcej, a Tyler właśnie dostał okazję, by zdobyć nowe informacje.

To miała być szybka akcja. Nie zamierzał wnikać w szczegóły, tylko dowiedzieć się tyle ile potrzeba. Skończyć mógł najpóźniej wieczorem. Później pozostawało jak najprędzej wrócić do Rzymu i wykorzystać całą wiedzę, którą tu zdobył, by uporać się z boginią zdrady.

I tyle.

W sumie najmniej przyjemną część tego wszystkiego stanowił warunek Bellerofonta, sam w sobie.

Znaleźć nitkę Ariadny.

Przez pierwsze pół minuty od momentu usłyszenia tej prośby Tyler miał wrażenie, że się przesłyszał. Ale Bellerofont nawijał dalej w najlepsze tak, że wszystko układało się w spójną całość. O pomyłce nie było więc mowy.

— Nie dasz rady zdobyć tej prawdziwej, oryginalnej — tłumaczył. — Jest jednak niewielki, bo niewielki cień szansy, że Chaos lub Apate zdołali ją odtworzyć. Tak jak stworzyli cały wymiar. A jeśli moje przypuszczenia są słuszne, to mam szansę nie do przepuszczenia.

Tyler skłamałby, twierdząc, że od razu uwierzył w tę teorię. Nić Ariadny było trudno znaleźć nawet w normalnym świecie, więc co dopiero tutaj. Nawet gdyby się udało, to wątpił, że zadziała zgodnie z oczekiwaniami Bellerofonta.

Ale z drugiej strony większość absurdalnych rzeczy w jego życiu wydarzyła się naprawdę. Dlaczego z nitką kreteńskiej księżniczki miałoby być inaczej? Musiał się postarać. Nieważne już, że oznaczało to współpracę z jakimś dawnym przyjacielem Bellerofonta, z którym syn Posejdona ewidentnie był skłócony. Nieistotne. Liczyło się tylko wypełnienie misji.

I w taki sposób Tyler skończył tam, gdzie zaprowadziły go wcześniejsze wskazówki Bellerofonta — do pałacu króla Syzyfa.

Tak, jasne. Na początku wyglądało to na dowcip. Albo to był żart, albo były znajomy słynnego herosa uchodził za wyjątkowo dziwaczną osobę. Ale prawda okazała się nieco inna.

W siedzibie dawnego władcy nikt nie mieszkał, gdyż Syzyf nie znalazł się wśród wybranych mieszkańców wymiaru Chaosu. Mimo to zdarzało się, że herosi spotykali się w jego pałacu. Budowla prezentowała się w końcu całkiem nieźle, ale z tego co Tyler wiedział, żaden półbóg nie palił się, aby zamieszkać tam na stałe. Nic dziwnego, w końcu ostatni właściciel nie skończył w Elizjum i to nie bez przyczyny. A Bellerofont zapewniał, że poda miejsce zamieszkania byłego przyjaciela. Coś więc musiało się zmienić.

Dotarłwszy na miejsce, Tyler zaczął się zastanawiać, po co mu w ogóle pomoc kogoś obcego. Mógłby sam znaleźć nitkę, przecież robił już trudniejsze rzeczy. Potem jednak uznał, że skoro już się zjawił, niech będzie: spyta o radę inną osobę.

Gdy tylko przekroczył próg, pożałował swojej decyzji.

Całe to miejsce zdawało się krzyczeć: Tu mieszkał Syzyf. Kłamca, złodziej. (Oraz parę innych, mocniejszych określeń w języku starogreckim). Puste korytarze i komnaty były dobijające. W pewnym momencie Tyler dostrzegł na ziemi przewrócony srebrny kielich, z którego wylewały się resztki jakiegoś napoju. Napoju o niezwykle słodkim, kuszącym zapachu.

Nektar.

Jeżeli ktokolwiek zamieszkiwał to miejsce, nie dawał tego po sobie poznać.

Wtedy Tyler pomyślał, że może to nie jest ani miejsce zamieszkania starego przyjaciela Bellerofonta, ani żart. Może to pułapka.

Ale nawet jeżeli to była pułapka, co go to obchodziło? I tak musiał tutaj przyjść, zobaczyć, poszukać śladu żywej duszy.

Szedł korytarzem, mijając kolejne puste pomieszczenia, kiedy nagle coś dostrzegł. Zatrzymał się i przyjrzał, by mieć pewność, że wzrok nie płata mu figli. Ale nie, ta jedna sala naprawdę nie była pusta, w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich. Tyler zatrzymał się i zajrzał do środka.

I zaraz się rozczarował, bo nic interesującego się tam nie znajdowało. Nie było też nikogo, co oznaczało, że znajomy Bellerofonta krył się gdzieś indziej. Pomieszczenie wypełniały tylko przestarzałe meble. Szafki i półki pokrywała gęsta warstwa kurzu. Łóżko pościelono niemal perfekcyjnie. Wątpliwości, że ktokolwiek zatrzymywał się w tym pałacu na dłużej, ciągle rosły.

Tyler poszedł dalej. Kolejna sala wyglądała zupełnie inaczej. Na licznych regałach zakrywających całe ściany stały różne przedmioty, jeszcze bardziej zakurzone niż w poprzednim pomieszczeniu: od grubych ksiąg przez niewielkie rzeźby aż po sztylety w pochwach. Tyler pośpiesznie rzucił na wszystko okiem i już miał to minąć, kiedy nagle jedna rzecz przykuła jego uwagę. Zatrzymał się.

Jedna figurka przedstawiała postać kobiety znacznie odbiegającej od wizerunku typowej, starogreckiej rzeźby bogini. Miała na sobie długą do ziemi, zdobioną bogato suknię, a na włosach (nie długich, nie zaplecionych, tylko w zasadzie krótkich) spoczywało coś w rodzaju diademu. Jej usta układały się w podstępny uśmiech, oczy błyszczały. Maleńki podpis na dole głosił: Ἀπάτη. Ale nawet bez tego było wiadomo, kogo ukazuje figurka.

Apate.

Tyler nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widział rzeźbę pomniejszego bóstwa. W ciągu ostatnich dwóch lat zdarzyło się to parę razy. Wcześniej natomiast mógł takie zobaczyć w Obozie Jupiter, ale to tylko z powodu projektu Jasona Grace'a. Nie dało się ukryć, że główni bogowie, na przykład Zeus, Hera czy Posejdon, byli o wiele częściej ukazywani w sztuce.

Poza tym, większość posągów wykonali ludzie, którzy nigdy nie widzieli prawdziwych Olimpijczyków. Polegali wyłącznie na własnych wyobrażeniach. A tutaj Apate, jedną z najbardziej pomijanych i uznanych za nieważne bóstw, ukazano taką, jaką ona sama się ukazywała. Ktoś, kto wykonał to dzieło, musiał naprawdę ją widzieć albo słyszeć o niej od kogoś, kto rzeczywiście ją spotkał.

A koło Apate stała jeszcze jedna postać, jednak ją Tyler zauważył dopiero po chwili. Gęste, zaplecione w kłosa włosy. Pełne usta z łukiem kupidyna. Prosta, biała sukienka. I wiele innych szczegółów zdradzających jej tożsamość. Egeria, legendarna nimfa, wyglądała dokładnie tak jak w rzeczywistości. Albo przynajmniej na tym hologramie.

Reszty figurek Tyler nie rozpoznawał. Pewnie one też ukazywały jakieś pomniejsze mityczne postacie, ale takie, których nigdy nie widział na żywo. A może nawet o nich nie słyszał. W końcu było ich całe mnóstwo.

Przyglądał się Apate i po chwili doszedł do wniosku, że jest trochę nowsza od pozostałych posążków. Była w lepszym stanie i nie przylęgło do niej aż tyle kurzu.

Może pozory myliły. Może jednak dobrze trafił.

Rozejrzał się w skupieniu po raz ostatni. Pustka. Głucha cisza. Żadnej żywej duszy... poza nim.

Złośliwe, przekorne spojrzenie Apate zdawało się padać prosto na niego. Uświadomił sobie nagle, że od dłuższego czasu ściska tę buteleczkę, którą podobno bogini przekazała mu przez Peliasa. Powinien się pozbyć tego odruchu. Puścił naczynie, by lewą dłoń zacisnąć na rękojeści jednego noża, a drugą wyciągnąć po figurkę.

Wiedział, że coś się stanie. Ale był na to przygotowany. Musiał spróbować.

W momencie, gdy ledwie dotknął posążku, usłyszał za sobą hałas. Nawet bez spoglądania za siebie mógł odgadnąć, co to. Jeden z regałów, pozornie kryjących ścianę, został gwałtownie odsunięty. I wtedy się okazało, że wcale nie znajduje się za nim sama ściana.

Tyler zareagował odruchowo, zanim zdążył się namyślić. Zresztą i tak nie mógłby tego zrobić, bo nie było czasu.

Najpierw cisnął za siebie sztylet, potem dopiero się odwrócił. Widok potwora teoretycznie powinien go zdziwić, bo w wymiarze Chaosu nie było żadnych potworów (świrnięci herosi zupełnie wystarczali). Tymczasem jeden z nich jakby nigdy nic siedział w swojej kryjówce w pałacu Syzyfa, najwidoczniej pilnując figurek, ksiąg i broni. A teraz ryczał wściekle, ponieważ w jednej potężnej łapie, którą szykował do ataku, tkwiło ostrze z cesarskiego złota.

Tak, Tyler zdecydowanie powinien być zaskoczony. Ale nie był. Właściwie z trudem powstrzymywał uśmiech. Od dwóch lat nie natknął się na żadnego potwora. Od dwóch lat nie czuł tej adrenaliny. To mu przypominało o starych dobrych czasach. I nie, nigdy nie sądził, że przygotowania do wojny z Chaosem nazwie dobrymi czasami. Przecież wtedy chciał, by jak najszybciej się to skończyło. Lecz z drugiej strony — wtedy miał trochę inne sprawy w perspektywie.

Był tylko jeden drobny problem. Potwór, który teraz mu się ukazał, nie przypominał swoich poprzedników. To znaczy, trochę właśnie przypominał... każdego z nich.

Tylerowi chwilę zajęło ustalenie, co to za mieszanka. Stworzenie miało tors Minotaura, głowę hydry, wężowy ogon jak Chimera i łapy... w sumie nie wiadomo czego.

To było do przewidzenia — pomyślał Tyler. — W końcu Chaos stworzył ten portal i wymiar.

Przypomniał sobie pierwszy atak na Obóz Jupiter jeszcze przed oficjalną bitwą, kiedy jakiś duch będący mieszanką kilku mitycznych postaci i, wniknąwszy w posąg Neptuna, wywołał trzęsienia ziemi. Uciekł, pokonany, zanim ktokolwiek z obozowiczów zdążył zidentyfikować jego tożsamość.

Ten potwór musiał być czymś w podobie. Innym tworem powstałym na skutek wzrastania siły Chaosu.

Tyler wsunął figurkę Apate do kieszeni, tam gdzie trzymał też buteleczkę i wyciągnął z pochwy drugi sztylet. Potwór zamachnął się tak mocno i szybko, że zdmuchnął kurz z połowy regałów, a gdy otworzył paszczę, rozległ się kolejny głośny ryk. Tyler odskoczył na bok, tym samym unikając zgniecenia na miazgę. Zwrócił uwagę na jeden istotny szczegół: choć stwór miał głowę hydry, nie zionął ogniem. Oszczędzał się? Mało prawdopodobne. Czyżby te wytwory Chaosu miały jednak swoje wady?

I właśnie wtedy Tyler wpadł na pewien pomysł. Niewiarygodnie głupi i ryzykowny. Ale musiał przecież to sprawdzić.

Wyciągnął rękę i skoncentrował się tak mocno jak tylko potrafił. Podmuch wiatru wyrwał rzucony wcześniej nóż z łapy potwora, by następnie szybkim ruchem odciąć mu głowę.

Ryk hydry ucichł, a głowa upadła.

A potem natychmiast w jej miejsce wyrosły dwie kolejne.

Okej, czyli to wciąż działa.

Oczywiście teraz potwór rozwścieczył się jeszcze bardziej. Natarł, wymachując wężowym ogonem, ale w dalszym ciągu nie zionął ogniem. Tyler ominął dwie zbliżające się hydrze głowy, ciął jednym nożem w łapę potwora, która stanęła mu na drodze, po czym drugi wbił prosto w pierś Minotaura.

To powinien być koniec. Stwór powinien zwyczajnie rozpaść się cały w pył i byłoby po sprawie... więc oczywiście się tak nie stało.

To znaczy, część Minotaura faktycznie się rozpadła. Co innego z resztą. Tułów potwora zaraz zaczął się zmieniać i po chwili Tyler miał przed sobą hydrę z wężowym ogonem i łapami jakiegoś innego stwora.

To trochę komplikowało sprawę. Trochę.

Tyler spojrzał na regały. Jeden z nich był przesunięty, pospadało trochę rzeczy, ale nic się specjalnie nie zniszczyło. No i wciąż miał spory zapas sztyletów. O ile dotknięcie ich nie przywoływało kolejnych potworów. (Raczej nie, ale powstrzymał się już od chęci sprawdzenia tego. Na razie nie potrzebował dodatkowej broni).

Potwór zaatakował po raz kolejny, tym razem z większą stanowczością. Jego oczy płonęły dziką wściekłością. Tyler uchylił się, ale wtedy stwór trafił w regał. Mebel zajmujący pół ściany cały runął.

Okej. Po tym Tyler doszedł do wniosku, że najwyższy czas z tym skończyć. Nie żeby zależało mu na tych rzeczach. Po prostu wątpił, by zdemolowanie pałacu króla Syzyfa miało przynieść jakiekolwiek korzyści.

Zdążył wystarczająco się odsunąć, zanim regał się przewrócił. Rzecz jasna potwór nie przepuścił takiej okazji. Wiedział, gdzie Tyler się cofnie. Od razu przeskoczył w odpowiednie miejsce i z donośnym rykiem natarł do ataku.

Tyler zmarszczył brwi. Przez dwa lata zdążył zapomnieć, jakie potwory potrafią być irytujące. Nawet te zwyczajne, a więc co dopiero zmutowane wytwory Chaosu. Nagle zapomniał o tym, że walka powinna mu przypominać dawne czasy.

Zdążył jeszcze zarejestrować, że za przewróconym regałem nie czaił się żaden kolejny potwór. Tyle dobrego. Następnie pod chwilowym wpływem adrenaliny ścisnął rękojeści obu noży mocniej.

Nie był później pewien, czy poszło szybko. Czy można stracić rachubę czasu w takim momencie? Jemu jakoś się udało. Najpierw łapy, potem ogon, no i na koniec wbił sztylet prosto w serce zwyczajnej, pozbawionej ognistego oddechu hydry.

Wspomnienia tych chwil były trochę niewyraźne. Kolejne co dobrze kojarzył to pył, który został po jego przeciwniku — czterokrotnie gęstszy niż po zwyczajnym potworze. Osiadł na jego ubraniach, na podłodze, wszędzie. Tyler odetchnął głęboko, otrzepał się z grubsza. Przynajmniej nie wyszedł z wprawy.

Wyciągnął z kieszeni figurkę Apate — tę, która przywołała potwora. Która przywołała kłopoty, kiedy tylko jej dotknął. To nie mógł być przypadek, że się tu na nią natknął i że tak dobitnie rzuciła mu się w oczy.

Obejrzał ją ze wszystkich stron. Z pozoru wyglądała całkiem zwyczajnie. Wiele dziwnych rzeczy z pozoru wygląda zwyczajnie.

Po chwili wsunął figurkę do kieszeni. Głupio byłoby po tym wszystkim zwyczajnie ją odłożyć. Podniósł wzrok... i wtedy zauważył coś, co wcześniej jakoś mu umknęło.

Za jednym z regałów, tam gdzie ukrywał się potwór, było mnóstwo przestrzeni. Ale znajdowało się tam jeszcze coś. Jedna rzecz, której Tyler naprawdę nie chciał oglądać. Nie chciał uwierzyć, że ona może tam być.

Dreszcz przebiegł mu po plecach, oddech przyspieszył. Ściana, którą zasłaniał wysoki mebel, nie była tak właściwie ścianą.

— Nie — wymamrotał Tyler. To jedyne słowo zdołało mu przejść przez gardło.

Falujące, blade kolory. Jakby coś się tam kształtowało i, choć jeszcze nie było gotowe, za niedługo miało tam powstać.

Przejście z normalnego, bezpieczniejszego świata do wymiaru Chaosu.

Portal.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top