[XV] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑
SPOTKANIE SŁAWNEGO HEROSA nie należało do zadań wybitnie trudnych. Ale rozpoznanie go — to już sprawiało pewien problem.
Niekiedy prawdziwy wygląd i zachowanie półboga zupełnie odbiegały od opisanych w mitach wytworów ludzkiej wyobraźni. Tyler wciąż pamiętał, jak około pół roku temu widział się z facetem, który nie wyróżniał się z tłumu niczym szczególnym, a potem okazało się, że to Erechteusz — mityczny król Aten, którego historia była znana wszystkim w Obozie Jupiter.
Kiedy więc pierwszy lepszy heros z tłumu przedstawił się jako słynny Bellerofont, nie wydawało się to Tylerowi szczególnie dziwne. Imię utkwiło mu w pamięci z opowieści słyszanych w Obozie Jupiter i Nowym Rzymie: syn Posejdona, wielki bohater znany z tego, że jako pierwszy pokonał Chimerę. (Oraz z tego, że zabił własnego brata, a potem został strącony z nieba przez Zeusa podczas nieudanej próby wtargnięcia na Olimp, ale to mniej ważne). Znacznie większe zainteresowanie budziła jego wiedza.
Tyler miał pewność, że Bellerofont wie znacznie więcej niż powinien, więcej niż inni herosi z tego wymiaru. W końcu gadał do rzeczy, no i znał jego nazwisko. To nie mogła być pomyłka ani żadna przypadkowa zaczepka. W innym wypadku Tyler bez większej filozofii by go zignorował. Ale w takiej sytuacji nie mógł tego zrobić.
Tak się więc wszystko potoczyło, że kilkanaście minut później siedział w miejscu, które syn Posejdona nazywał swoim domem, a było po prostu ciemną, zagraconą norą. Gdziekolwiek by się nie odwrócić, tam wzrok napotykał liczne stosy notatek po łacinie, podniszczone laurowe wieńce, małe posążki i inne rupiecie tego typu. Prawdopodobnie pod największymi stertami kryły się typowe domowe meble (z naciskiem na prawdopodobnie). Z niewyjaśnionych powodów wszędzie roznosił się morski, słony zapach. Czyżby bycie dzieckiem Pana Mórz gwarantowało moc roznoszenia po mieszkaniu woni oceanu?
— Jest coraz gorzej.
Tak brzmiały pierwsze słowa Bellerofonta po wejściu do środka. Nad wyraz optymistycznie, nie ma co. Heros od razu podbiegł do jednej ze stert śmieci... to znaczy swoich rzeczy i najwyraźniej zaczął czegoś szukać.
— Uch, gdzie to się podziewa? — wymamrotał niezadowolony i nie przestając przekopywać się przez stos skarbów, odwrócił się. — Musimy być gotowi, Tyler. Niedługo przyjdą tu...
Urwał, bo nagle natknął się na coś ręką i już po chwili zdołał wydobyć na światło dzienne sztylet.
Tak, po prostu sztylet, który nie wyglądał nawet jakoś wyjątkowo. Był schowany w pochwie, ale po chwili Bellerofont go wyciągnął. Klinga zalśniła najbardziej typowym dla Rzymian cesarskim złotem. Tyler widywał mnóstwo takich ostrzy — najpierw w rodzinnym domu, potem w Obozie Jupiter, aż w końcu w portalu. Mógł wskazać całą moc podobnych, jeśli nie identycznych noży. Już jego własne wydawały się dużo bardziej interesujące, z magiczną zdolnością zmiany kształtu klingi. Co prawda nie używał jej często, ale jednak była.
— Jest — Bellerofont odetchnął z satysfakcją.
Tyler oparł się o ścianę. Skrzyżował ręce na piersi, po raz pierwszy od dłuższego czasu przestając mocno ściskać buteleczkę w kieszeni. Nie chciał dawać po sobie znać, że coś ukrywa.
— Niesamowite — skomentował sarkastycznie.
W odpowiedzi uzyskał wymowne spojrzenie morskozielonych oczu.
— Nie ocenia się książki po okładce. Czy nie takie powiedzenie rozpowszechniono w twoim świecie? Może i nie wygląda imponująco, ale to własność mojego przyjaciela. Niedługo powinien przybyć do Koryntu, razem z innymi.
— Z innymi — powtórzył Tyler. Nie żeby na poważnie obchodziło go, kim są ci inni, ale zależało mu, by jak najprędzej zakończyć niepotrzebną rozmowę. — Świetnie. To po co miałem tutaj przychodzić?
Syn Posejdona ponownie wsunął broń do pochwy.
— Chodzi o prywatność. W moim domu mamy pewność, że nikt nas nie obserwuje ani nie usłyszy. Większość herosów, których się tu spotyka, otwarcie poparło Apate, Chaos i inne bóstwa wrogie Olimpowi. Byliby bardzo rozgniewani... gdyby poznali prawdę.
To mogła być pułapka. Albo próba cierpliwości. Cóż, jeśli tak, to była wyjątkowo udana.
Z każdym kolejnym słowem podejrzenia Tylera się pogłębiały, ale dopiero ostatnie zdanie przelało czarę goryczy. To nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Największe i najpilniej strzeżone tajemnice w oczach Bellerofonta nie były tajemnicami. A skoro on wiedział, pozostawało tylko kwestią czasu, zanim wieść się rozprzestrzeni.
Ciało Tylera zareagowało szybciej niż jego umysł. Jeszcze przed chwilą zupełnie luźno opierał się o ścianę z założonymi rękami. Teraz, stojąc na drugim końcu pomieszczenia, trzymał jeden sztylet tuż przy gardle zaskoczonego herosa. Wolną rękę zacisnął na rękojeści drugiego noża.
Bellerofont spojrzał na niego ze zdziwieniem. Jego własna broń wyślizgnęła mu się z dłoni.
— Skąd o tym wiesz? — zapytał Tyler cicho, ale i nagląco, przydeptując nogą nóż, który upadł na ziemię i przesuwając go w swoją stronę.
— To nie tak jak myślisz — odparł prędko syn Posejdona.
Pomimo wyraźnego wytrącenia z równowagi, patrzył na Tylera z uwagą, jakby go oceniał, próbował przewidzieć jego następny ruch.
— Mogę ci pomóc — zaoferował, czując najwyraźniej coraz większy nacisk klingi.
Wciąż nikt się nie pojawił. Może Bellerofont mówił trochę prawdy i faktycznie byli tutaj zupełnie sami, bez obaw, że ktoś będzie usiłował podsłuchiwać ich rozmowy. W końcu gdyby to był podstęp, już teraz półbóg próbowałby kogoś wezwać, a nie zrobił tego.
Jednakże wciąż wiedział więcej niż powinien. Tyler nie zamierzał odpuścić, dopóki się wszystkiego nie dowie.
— Niepotrzebna mi pomoc — prychnął.
Bellerofont odpowiedział mu pobłażliwym spojrzeniem, które wzbudziło jeszcze więcej awersji. Zupełnie jakby czytał w jego myślach. Jakby wiedział że to, co mówi, stanowi dokładne przeciwieństwo prawdy.
W ciągu paru ostatnich dni Tyler odnosił wrażenie, że każdy w jego otoczeniu stara się dobitnie go zirytować na swój własny oryginalny sposób, ale najlepiej wychodziło to właśnie Bellerofontowi. On w jakiś niewyjaśniony sposób przejrzał jego prawdziwe odczucia. To było naprawdę denerwujące.
— Jesteś pewien? — zapytał spokojnie.
Nie przestawaj, powiedział sobie Tyler w duchu, ale odruchowo palce na obu rękojeściach powoli zaczęły mu się rozluźniać.
Przypomniał sobie słowa Apate: Nie musisz robić tego dla mnie, tylko dla siebie, dla swoich przyjaciół. Zachowaj tajemnicę. Inaczej rozpocznie się kolejna, niepotrzebna wojna.
Początkowo nie brał tego na poważnie. Z czasem... cóż, trochę się zmieniło.
A teraz właśnie jeden z herosów w jakiś sposób odkrył prawdę. Ktoś mu powiedział? Ale kto inny mógłby mieć dostęp do takich informacji? Może miał sen? Czy przywróceni do życia herosi też mają koszmary z wizjami? Może tylko podejrzewał? Tylko skąd te podejrzenia się wzięły?
Po chwili milczenia i refleksji Bellerofont podjął wątek.
— Zastanów się. Wolisz omówić to ze mną czy z kimś innym, kto wykorzysta taką wiedzę do własnych celów?
— A skąd mam wiedzieć, że ty nie chcesz wykorzystać tej wiedzy do własnych celów? — odparował Tyler.
Uśmiech wciąż nie schodził Bellerofontowi z ust.
— Musisz mi zaufać. Właściwie nie masz wyjścia.
To była prawda. Tak dobijająca prawda, że Tyler poczuł się, jakby to on miał nóż przy gardle. Przyjechał w końcu do Koryntu, aby czegoś się dowiedzieć. Już stracił jedno źródło informacji, Faetona. Nie chciał, by historia się powtórzyła.
Opuścił sztylet i wsunął go do pochwy. Szybkim ruchem odsunął się i kopnął ten nóż, który leżał na ziemi.
Bellerofont odetchnął, po czym oparł ręce na piersi. Jego oczy błyszczały. Teraz cała ta scena zdawała się go bawić.
— Jak się dowiedziałeś? — zanim zdążył się odezwać, Tyler zadał pytanie podobne do tego na początku. Tym razem mówił o wiele spokojniej.
Przed udzieleniem odpowiedzi syn Posejdona pochylił się, aby podnieść sztylet z podłogi. Tylerowi przeszło nagle przez myśl, że niepotrzebnie mu odpuszczał. Teraz Bellerofont mógł ujawnić prawdziwe zamiary. Ale on tylko schował broń do pochwy i odłożył ją na stertę innych rzeczy.
— Bogini przekazała mi wiadomość — odparł.
Zabrzmiało absurdalnie. Po chwili heros podniósł wzrok i, widząc reakcję Tylera, dodał:
— Nie wierz, jeśli nie chcesz. Dowiedziałem się czegoś więcej. Im dłużej nie ma Chaosu, tym gorzej działa portal. Wśród Rzymian i Greków rozchodzi się mnóstwo plotek. Na pewno słyszałeś niektóre z nich: źródło Egerii, otwarcie portalu. Będą chcieli skorzystać.
— Nie — ton Tylera był zdecydowany, ale w głębi duszy chłopak zastanawiał się, kogo próbuje przekonać. — Nie mogą wiedzieć o czymś takim.
Bellerofont parsknął.
— Czyżby? Niektórzy są tutaj dłużej od ciebie. Potrafią wyczuć, gdy porządek portalu się chwieje. Ja też to czuję.
Co miał na myśli? Tyler nie miał pojęcia, ale nie rozwodził się nad tym szczególnie. W takiej sytuacji nasuwał się prosty wniosek... trudny, niemal niemożliwy do wykonania. Jak typowe zadanie dla herosów.
Trzeba było przekonać herosów, że się mylą. A jeżeli się nie dało, jeżeli faktycznie nie potrafiliby pogodzić się z klęską Chaosu... pozostawało po prostu zakończyć grę. Zniszczyć cały wymiar od środka.
Nie powiedział tego na głos, jeszcze nie. Poruszył jednak inną kwestię.
— No i co z tobą? Nie zdenerwowało cię to?
Bellerofont roześmiał się.
— Zdenerwowałoby mnie, że dałem sobie wmówić takie marne kłamstwo. Że cały świat uległ zagładzie. A dowód stanowiło tylko poświadczenie dwójki głupich dzieciaków, którzy podobno stamtąd pochodzą. Tak, to by było frustrujące, gdyby faktycznie zależało mi na triumfie Chaosu.
Tyler znów oparł się o ścianę. Odważył się puścić rękojeści noży. Wcisnął ręce w kieszenie, lecz trzymał je luźno, nie ściskając buteleczki z czerwonym płynem.
— A nie zależało ci? Mogłeś zostać w Podziemiu.
Po raz pierwszy na twarzy Bellerofonta pojawił się grymas. Chyba nie chciał o tym rozmawiać, ale Tylera to nie obchodziło. Musiał się więcej dowiedzieć, zanim obdarzy go zaufaniem.
— Łąki Asfodelowe — wymówił nazwę tego miejsca, jakby mówił o Tartarze. — Nie najlepsze miejsce do spędzania wieczności.
— A tutaj niby jest lepiej?
— Może inaczej na to patrzysz — stwierdził syn Posejdona. — Zostawiłeś wszystko co miałaś, żeby tutaj trafić, prawda? Ja niczego nie miałem. W tym wymiarze mogłem przynajmniej zacząć życie od nowa. W lepszy sposób.
Trochę się wahał, mówiąc to wszystko. Jego głos nie brzmiał tak pewnie jak wcześniej.
— W takim razie dlaczego chcesz mi pomóc? — zapytał niechętnie Tyler. — Mógłbyś prowadzić to swoje lepsze życie czy coś.
Kącik ust Bellerofonta znów lekko drgnął.
— To nie takie łatwe. Chciałem po prostu... — machnął ręką — normalnego życia. Takiego jakie mógłbym mieć, gdyby Chaos zwyciężył. A naprawdę wierzyłem, że tak się stanie.
Urwał na chwilę. Jego wzrok spoczął na starym łuku spoczywającym na szczycie sąsiedniej sterty. Oczy koloru morza przygasły, co skojarzyło się Tylerowi z Percym Jacksonem pogrążonym w smutku po tym, jak stracił swoją dziewczynę. Jakby przypominał sobie dawne wydarzenia, które odcisnęły bolesne piętno w jego pamięci, odebrały mu coś ważnego.
Ten łuk... czyżby to był ten łuk? Według mitu, Bellerofont przypadkowo zabił swojego brata przy pomocy broni ojca.
— Ale kiedy poznałem prawdę — odezwał się znowu — pomyślałem, że teraz mam szansę naprawić dawny błąd. Był taki moment w moim życiu, kiedy sądziłem, że mogę zrobić wszystko. Dokonać wielkich rzeczy, o jakich innym bohaterom nawet się nie śniło. Teraz rozumiem, to niemożliwe. Nie możemy wiecznie żyć tutaj, kryjąc się przed władzą jakichkolwiek bogów poza Apate.
Miał rację. Tyler od samego początku liczył się z faktem, że będzie trzeba położyć kres całemu zamieszaniu. Portal nie da rady utrzymać się wiecznie. Nadejdzie moment, gdy herosi odkryją prawdę. Wtedy... cóż, nie wiadomo do czego się posuną. Nie wszyscy mieli takie podejście jak Bellerofont.
Tyler, choć obiecał sobie nie robić tego zbyt często, wsunął rękę głębiej w kieszeń. Jeszcze raz musiał się upewnić, że buteleczka nie zginęła.
— No — powiedział — do tego sam potrafię dojść. Masz jakiś pomysł?
Postanowił nie wspominać jeszcze o Claire i źródle Egerii. Co prawda Bellerofont poruszył na chwilę ten temat, ale nie wyznał, czy podjął jakieś działania, by odnaleźć mityczne źródło. Może lepiej było nie zdradzać wszystkiego od razu.
— W pewnym sensie — odparł Bellerofont. — Mam pewną teorię. Apate ukrywa się przed innymi bogami. To znaczy że musi być gdzieś tutaj. W naszym zasięgu.
Tyler zmarszczył brwi.
— I co? Chcesz przeszukać cały wymiar, żeby ją znaleźć? Powodzenia życzę. A nawet gdyby się udało, to co byś zrobił? Poprosił ją ładnie o zniszczenie wymiaru? Wątpię, że posłucha. Jest boginią zdrady. Ciągle zmienia strony. Pomagała nam, ale teraz chętnie wypuści armię rozwścieczonych herosów do normalnego świata.
— Jest parę rzeczy do dopracowania — przyznał Bellerofont. — Ale damy radę. A jeśli chodzi o znalezienie Apate...
— To bez sensu — westchnął Tyler, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
Wiedział już, co się dzieje w Grecji. Wiedział o rozchodzących się pomówieniach i nawet o tym, że dochodziło do pojedynków na śmierć i życie. Nie dało się już nad tym zapanować. Rada od nimfy, Egerii, była jedyną nadzieją. A więc musiał wracać do Rzymu.
— Zaczekaj! — zawołał Bellerofont. — Nie posłuchasz mnie nawet do końca?
— Nie.
Krótka, konkretna, pozbawiająca wszelkich złudzeń odpowiedź. Powiedzieć nie i wyjść — Luis Ward nigdy nie lubił, gdy Tyler tak robił.
Otrząsnął się po chwili. Dlaczego o nim pomyślał?
Tymczasem Bellerofont wymamrotał pod nosem niezwykle barwną wiązankę łacińskich przekleństw, z których części Tyler nawet nie rozumiał. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek je słyszał. Może to nawet nie była łacina, tylko jakiś inny starożytny, zapomniany już język?
— Możesz się nie zgadzać na ten plan — powiedział syn Posejdona. — Możesz zrobić po swojemu, chociaż wątpię, czy się uda.
W tym momencie Tyler uchylił drzwi. Już miał wychodzić, kiedy ostatnie słowa Bellerofonta go zatrzymały.
— Ale wiedz, że nie tylko ty szukałeś użytecznych informacji przez ostatni czas.
Stanął w miejscu. Nawet bez odwracania się mógł się domyślić, że na twarzy syna Posejdona zawitał pełen satysfakcji uśmiech.
— Jakich konkretnie informacji? — zapytał, siląc się, żeby nie wyrazić w głosie zbytniej ciekawości.
— Na przykład coś o twoich dawnych znajomych — mimo wyluzowanego, pogodnego tonu Bellerofonta te słowa brzmiały okropnie. — W końcu nie tylko my zainteresujemy się zachwianym działaniem portalu.
Dreszcz przebiegł Tylerowi po plecach. Chłopak nie mógł się już zdecydować, co jest gorsze: wiedzieć czy nie wiedzieć takie rzeczy.
— Nie da się nawiązać żadnego kontaktu — powiedział głucho. — Nie możesz wiedzieć, co się tam dzieje. Co oni robią.
Wciąż się nie odwracał.
— Jesteś absolutnie pewien? — tak, było słychać, że Bellerofont naprawdę świetnie się bawi. — Przecież wymiar nie działa tak jak dawniej, nieprawdaż?
Jak to robisz. To oczywiste pytanie nasuwało się od razu, ale Tyler nie potrafił zdobyć się na wypowiedzenie go na głos.
Zamiast tego odwrócił się.
— Czego chcesz?
— W zamian za coś takiego? — Bellerofont z zadowoleniem skrzyżował ramiona na piersi. — Cóż, mógłbym zażądać wysokiej ceny. Bardzo wysokiej.
Kogo teraz przypominał? No tak, olimpijskiego boga zamierzającego wyznaczyć jakieś zadanie. Przed chwilą mówił, że chce naprawić błędy z przeszłości. A jednak ewidentnie zostało w nim trochę dawnej dumy. Tej samej, która skłoniła go do próby wdarcia się na Olimp na grzbiecie Pegaza.
— Zawrzyjmy umowę — zaproponował. — Wyświadczysz mi drobną przysługę. Zdobędziesz coś, czego potrzebuję, żeby odnaleźć boginię. W zamian za to podzielę się z tobą informacjami, które pomogą tobie. Przysięgam na Styks i tak dalej. To uczciwa wymiana.
A jeśli coś brzmi uczciwie, zwykle jest w tym haczyk — pomyślał Tyler.
Nie podobało mu się to wyczekiwanie w spojrzeniu Bellerofonta. Nie podobał mu się jego plan odszukania Apate, mogący zmusić boginię do większej czujności. Nie podobało mu się to wszystko.
Ale miał przed sobą okazję. Nie zamierzał jej zmarnować. Choć już dwa lata temu zamknął za sobą tamten rozdział i nie zamierzał do niego wracać. A jednak wiedza o działaniach obu obozów mogła się przydać.
Spojrzał więc Bellerofontowi w oczy.
— O jakiej przysłudze mowa?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top