[XLVIII] 𝐋𝐔𝐈𝐒

LEA PIERWSZA WESZŁA DO ŚRODKA z mocno skwaszoną miną. Jeden kosmyk wymknął się jej z końskiego ogona i opadał swobodnie wzdłuż twarzy, lekko przysłaniając jej oko, dopóki dziewczyna nie schowała go za uchem. Po raz kolejny kontrast jej współczesnego stroju z tłem starożytnego miasta okazał się uderzający. Wyglądała jakby zwiedzała tylko rekonstrukcję typowego starorzymskiego domu w ramach szkolnej wycieczki. Jedynie kołczan na jej plecach burzył to wrażenie. Teoretycznie powinni już przywyknąć, a jednak...

— Chcę go zobaczyć — oznajmiła już na starcie tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Trudno było powiedzieć, do kogo się zwracała. Jej wzrok błądził kolejno po Claire, Luisie i Felicii z Larrym, którzy weszli tuż za nią. Ale to Claire zdobyła się na odpowiedź (czy też jakąkolwiek reakcję) przed pozostałymi.

Westchnęła niemal niesłyszalnie, zagarniając czarny kosmyk za ucho. Wcześniej jej fryzura ledwo się trzymała, aż w pewnym momencie dziewczyna sama zdjęła gumkę i założyła ją na nadgarstek. Teraz jej włosy opadały swobodnie na plecy. Były proste i cienkie, ale końcówki lekko się zawijały. Sięgały do połowy pleców.

— Nie mam pojęcia gdzie go znajdziesz.

Luis poczuł, jak skręca go w żołądku. Raz chciał zajrzeć do Tylera. O jeden raz za dużo. (Wychodzę. Nie waż się za mną iść). Nie był pewien, czy na koniec oczy naprawdę rozbłysły mu czerwienią, ale wydawał się być już w trochę lepszym stanie.

Lea opuściła ramiona i przygryzła wargę z wyrazem niezadowolenia na twarzy. Ostatecznie nie odpowiedziała, tylko usiadła obok Claire. Kołczan zsunięty z jej pleców opadł na ziemię.

— Graje powiedziały, że powinniśmy szybko znaleźć wskazówkę od Iris w tej książce — zająwszy miejsce między Luisem a Felicią, Larry postanowił bezpiecznie zmienić temat. — Oraz że...

Tutaj zerknął niepewnie na Leę. Przeciągał sylaby umyślnie, jakby chciał dać jej odpowiednio dużo czasu, by zdążyła wyrwać się z zamyślenia i w odpowiednim momencie się wtrącić.

Lea dokładnie tak zrobiła.

— Nic takiego — bąknęła, podrygując gwałtownie.

Co ciekawe, Felicia również przybrała zaniepokojony wyraz twarzy, a na jej szyję wstąpiły czerwone plamy. Czegokolwiek ta trójka dowiedziała się od Starek, musiało mieć jakiś związek z nimi dwiema.

Luis posłał Lei znaczące spojrzenie, na które ona zareagowała wyraźnym spięciem. Ale zanim zdążył w ogóle otworzyć usta, dziewczyna dodała prędko:

— Ważne jest to, że mamy dziś trzeci maja. Zostały tylko cztery dni. Jeśli nie chcemy przegapić, no nie wiem, otwarcia portalu, które jest superważne, trzeba zachować czujność. I czytać ten mit o Argonautach, choćby nie wiem co.

Otworzyła usta, jakby zamierzała coś dodać, jednak finalnie się powstrzymała. Luis domyślił się, o co mogło jej chodzić. Według Famy, potrzebowali conajmniej jednej osoby chętnej do przejścia przez portal w pierwszej kolejności, by przejąć nad nim kontrolę od drugiej strony. Wciąż nie ustalili, kto to będzie, ale sądząc po minach wszystkich zebranych, podczas gdy Felicia wyjaśniała rozwiązanie, nie było szans ustalić tego na spokojnie. Zapewne podejmą decyzję w ostatniej chwili. Zresztą, dużo zależało od tego, kto w ogóle dotrwa do siódmego maja.

Nie. Wszyscy dotrwają.

Luis starał się odgonić te myśli, co niekoniecznie przynosiło satysfakcjonujące skutki. Próbował sobie wyobrazić, jak by miało wyglądać szczęśliwe zakończenie tej całej historii, ale okazało się to trudniejsze niż przedtem sądził. Z Tylerem działającym na tej przeklętej miksturze, której działania nie do końca rozumiał, i z Leą (a może i całą resztą) ściągającą uwagę starożytnych, żądnych wojny herosów mogli co najwyżej liczyć na przychylność Tyche. Lub Fortuny, skoro już byli w Rzymie.

Z jakiegoś powodu nagle przypomniała mu się Shana, z sugestywnym spojrzeniem błyszczących oczu i breloczkiem obracanym na palcu. Jakby to tak teraz podsumować, wymigał się z propozycji randki i to dosyć słabo, a potem zniknął na... Uch. Tydzień. Albo na zawsze. To się jeszcze okaże.

Z perspektywy czasu żałował, że nie dowiedział się wcześniej, w jakim momencie misja się rozpocznie. Nie zostawiłby wtedy niedokończonych spraw.

Może bardziej by to poroztrząsał, gdyby nie miał poważniejszych spraw na głowie. Na przykład nadchodzącego niebezpieczeństwa i ze strony niektórych mieszkańców wymiaru, i samej Apate. I...

Zanim zdołał skończyć myśl, którą zapewne zaraz by cofnął, Claire zastukała knykciami o blat, tym samym skutecznie sprowadzając go na ziemię. No tak. Wciąż siedzieli w jej domu, wciąż razem dyskutowali. Na tym trzeba się było skoncentrować.

— Mogę pożyczyć tę książkę? — zapytała. — Chciałabym się dokładnie wczytać, w ciszy. Nie obiecuję, że coś wymyślę, ale...

— Jasne — odparła szybko Lea, jakby była gotowa podchwycić każdy temat inny niż przepowiednia Starek.

Miodowe oczy Felicii zmierzyły ją uważnie, po czym spojrzały gdzieś w kąt. Rumieńce na szyi dziewczyny powoli wlekły się w górę, ku twarzy. W końcu jej gładkie czoło przecięła wąska kreska.

Luis stwierdził, że nie wytrzyma dłużej w ten sposób — martwiąc się o Tylera Clarke'a i jednocześnie siedząc w tym towarzystwie, gdzie napięcie pomiędzy Leą i Felicią dosłownie skrzyło się w powietrzu. Na domiar złego Larry prawie bezgłośnie wystukiwał nogą rytm (prawie), a w jego spojrzeniu czaiły się zawadiackie iskierki. Może tylko tak potrafił reagować na tę całą pogmatwaną, śmiertelnie niebezpieczną sytuację. A jednak sam fakt, że wyglądał, jakby się znakomicie bawił, wyczekując momentu na wtrącenie jakiegoś komentarza, był dokuczliwie wytrącający z równowagi.

— No dobra — Luis się podniósł, a Lea odruchowo zrobiła to samo, żeby odejść, przez co przestała skupiać się na Felicii i (na szczęście) napięcie trochę zmalało. — Czyli najbliższe cztery dni będziemy po prostu czekać, aż portal się otworzy. I... no, musimy się dowiedzieć, gdzie to się stanie.

Claire powoli skinęła głową. Mimo że ze swoim niskim wzrostem, dużymi oczami i delikatnymi rysami twarzy sprawiała wrażenie młodszej niż w rzeczywistości, jej spojrzenie było dojrzałe, bystre i skupione. Już miała odpowiedzieć, gdy nieoczekiwanie odezwała się Felicia:

— Ten mit. Może on ma jakiś związek, no, z lokalizacją portalu?

— Nie sądzę — odparła Lea, zmuszając się do zachowania spokoju podczas patrzenia jej prosto w oczy. — Poprosiłam matkę o drobną pomoc, a nie rozwiązanie podstawowego problemu.

Felicia zacisnęła usta. Luis był całkiem pewien, ze zwinęła dłonie w pięści, choć nie odważył się zerknąć. Zupełnie jakby Lea powiedziała coś niewłaściwego, coś co wszystko zepsuło.

— Drobną pomoc — powtórzył Larry. — To znaczy co?

— Sama nie wiem — przyznała Lea.

Claire jeszcze raz poprawiła włosy za uszami.

— Przeglądałeś już mit, prawda? — to pytanie retoryczne z całą pewnością kierowała do Larry'ego. — Ja przeczytam go dzisiaj i dam wam znać, jeżeli coś znajdę. Może nie chodzi o samą historię, może wiadomość jest jakoś ukryta. Chyba że sedno tkwi w jakimś szczególe. Nie czytałam mitów od dosyć dawna, ale jestem pewna, że w historii Argonautów nie pojawiła się żadna wzmianka o magicznych portalach, wymiarach i boginiach zdrady.

Po tych słowach Claire również się podniosła. Spojrzała po nich wszystkich po kolei, nadal z uderzającym spokojem wymalowanym na twarzy. A następnie odezwała się, obiecując, jakby usiłowała przekonać zarówno ich jak i siebie:

— Coś się na pewno wymyśli.

***

Później Luis i tak poznał treść przepowiedni Starek. I to od Lei, która tak wytrwale unikała ujawnienia jej.

Zamierzał zapytać przy pierwszej okazji, ale ostatecznie tego nie zrobił. Jakoś się rozkojarzył myślami o tym micie, o dziwnym zachowaniu Felicii, o Tylerze, o wszystkim co zostawił w normalnym świecie... Niekoniecznie w takiej kolejności. Jednak okazało się, że wcale nie musiał pytać.

Lea sama do niego podeszła — chwilę po tym jak zdołał pozbyć się Larry'ego rozprawiającego w najlepsze, jak bardzo podoba mu się Felicia (wcześniej myślał, że uniknie wysłuchiwania takich monologów, ale nic z tego, bo przecież miała takie piękne oczy). Szczęśliwie się zdarzyło, że Claire zawołała po coś Larry'ego, a on posłuchał.

Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, Luis skoncentrował się na widoku, jaki przed sobą miał. Miasto wyglądało na niemal opuszczone i takie powinno pozostać, dopóki część herosów nie zorientuje się, że ich podróż do Koryntu była bezcelowa. Na razie nie kręcił się tutaj nikt szczególnie podejrzany... No, poza Skironem. Ale ostatnio Tyler starał się go unikać, więc teraz, jeśli by zaszła potrzeba, powtórzyłby to.

Prawda?

Luis wbił wzrok w najdalszy punkt, jaki mógł zobaczyć. Sam nie wiedział na co liczyć. Że Tyler nagle wróci? Wątpliwe. Jeśli już to zrobi, to na pewno nie w jakiś miłych okolicznościach. Luis chciał wprawdzie coś zrobić. Ale przecież nie zmusi Tylera Clarke'a do niewychodzenia na świat przez cztery dni. To było jeszcze bardziej niemożliwe niż zadanie powstrzymania Apate, które zamierzali wypełnić, licząc się ze wszelkimi przeciwnościami. A jednak się martwił. I jednocześnie nie miał pojęcia co zrobić. Może powinien...

— Luis.

Nie dokończył myśli. Odwrócił się; Lea już za nim stała. Nawet nie usłyszał, kiedy wyszła na zewnątrz i się zbliżyła. Niesforny lok, wcześniej wciśnięty za ucho, wydostał się znów na wolność.

Dziewczyna podeszła do niego, najpierw przejechała ręką po ściance, by się upewnić czy nie jest brudna, po czym oparła się ramieniem.

— Właśnie dałam Claire książkę. No i, cóż... chyba obawiam się jutrzejszego dnia.

Luis uniósł brwi.

— Jutrzejszego. Nie siódmego maja?

— No, tego też — odwróciła wzrok. — Ale jutro, według Starek, mam coś do zrobienia z Felicią. Musimy... — zawahał się, jakby to słowo ledwo przechodziło jej przez gardło — współpracować.

Mimo wszystko Luis się uśmiechnął.

— To wiele wyjaśnia. A mówiąc o czymś do zrobienia, masz na myśli...

— Zdobywanie informacji. Podobno Apate ma jeszcze jednego haka, o którym... no, nie wiemy — skrzywiła się. — I podobno Felicia będzie wiedziała co zrobić.

Jeszcze jednego haka. Luis przygryzł policzek od środka. Jakby mieli mało problemów.

Oczywiście nie powiedział tego na głos.

— Nic więcej się nie dowiedzieliście? — zapytał niby od niechcenia.

Tak naprawdę był zwyczajnie zdesperowany i miał głupią, nikłą, ale wciąż jakąś nadzieję, która szybko okazała się płonna. Lea pokręciła głową.

— Ale tobie i... — urwała na moment. —To znaczy, ty nie dostałeś przepowiedni?

Luis westchnął. Nie powinien pytać. Sam zszedł na niewygodny dla siebie temat, ale musiał to zrobić, by zyskać pewność, że zna każdy niezbędny szczegół.

Nie czuł się jednak dobrze, zatajając przed Leą tyle rzeczy — zwłaszcza że ona czegoś się domyślała. Tak wnioskował po sposobie, w jaki wwiercała w niego te przenikliwe jasnozielone oczy. Najpierw nie podzielił się z nią swoją interpretacją rysunku Rachel Dare, co jeszcze mogło przejść, ponieważ nie miał co do niej pewności. Następnie w opowieści o spotkaniu z Tylerem pominął parę szczegółów, na przykład ten sztylet, który omal nie rozciął mu gardła. To już trochę pogarszało sytuację. Później nie wspomniał o umowie zawartej z Famą. Lea pewnie zwróciłaby uwagę na fakt, że Felicia wiedziała o tym wcześniej od niej, gdyby Luis zdecydował się teraz to wyznać. I nie przyjęłaby żadnych wyjaśnień, nawet tych sensownych — w końcu Felicia wiedziała wyłącznie dlatego, że miała nieszczęście tam być. To jeszcze nie koniec, bo gdy będąc jeszcze w Koryncie, wyszedł na jakiś czas, również zachował dla siebie jedną istotną rzecz. Nie mógł teraz na domiar złego nie zdradzać nic na temat podpowiedzi Starek.

Lea wysłuchała krótkiego i zwięzłego do granic możliwości wytłumaczenia, po czym zmarszczyła brwi.

— Nic mi to nie mówi — oświadczyła wreszcie. — Ale to chyba jest dobra wiadomość? — jej ton zrobił się nieco łagodniejszy. — Istnieje rozwiązanie.

Cóż, miała rację. Jednak Luis nie patrzył na to w ten sposób, nie skupiał się tak na tym fakcie. To że rozwiązanie istniało, nie znaczyło wcale, że on da radę wykorzystać okazję. A po drugie, nie wiedzieli, jakie jest to rozwiązanie. Przemknęło mu przez głowę parę scenariuszy, o których wolał zapomnieć. I na pewno nie wypowiadać ich na głos.

— Tak, no — wymamrotał, ponownie wbijając wzrok w dal.

Lea przestąpiła z nogi na nogę. Wydawała się lekko spięta, zresztą jak zwykle, kiedy ostatnimi czasy poruszali temat Tylera. Przez chwilę milczała, a z jej oczu można było odczytać, jak się namyśla. I nagle uniosła wysoko podbródek, równocześnie splatając ręce na piersi.

— Naprawdę bym chciała z nim porozmawiać. Jeszcze raz. Wcześniej wyszło tak spontanicznie i... beznadziejnie.

Pomimo pełnej pewności siebie postawy mówiła cicho, chyba w obawie, że ktoś poza Luisem ją usłyszy.

Luis miał ochotę parsknąć śmiechem, ale nie z faktycznego rozbawienia czy radości. Zerknął na nią przez ramię.

— Aha, domyślam się.

— To naprawdę irytujące. Zanim ta mikstura zaczęła działać, sądziłam, że wszystko gra. Zachowywał się... normalnie. A potem...

— Wiem — uciął Luis.

Może powinien pozwolić jej mówić dalej i wyrzucić to z siebie, ale niechęć wysłuchiwania jej wywodu była silniejsza. Bo przecież wiedział, co się działo. I nie miał najmniejszej ochoty sobie tego przypominać, nieustannie przetwarzać tych wspomnień.

Lea miała inne zdanie. Jej ramiona spięły się jeszcze mocniej.

— Wiesz, staram się — wycedziła nieco mniej przyjemnie.

Położyła taki nacisk na ostatnie słowa, że Luis nie mógł się całkiem nie odwrócić. Tym razem cała jej złość, którą wcześniej kierowała przeciwko nie-wiadomo-komu, skupiała się na nim.

W jednej chwili wszelkie jego wcześniejsze rozmyślania odeszły na bok. Zmarszczył brwi.

— Przecież...

— Nie chcę powtórzyć jednej przykrej sytuacji sprzed dwóch lat — głos Lei brzmiał gorzko. Dwa lata temu miało miejsce mnóstwo przykrych sytuacji, dlatego niełatwo było zgadnąć, o którą konkretnie jej chodzi. — Ale to trudne. Liczyłam, że Ikelos się pojawi, a on już od dłuższego czasu tego nie robi. I... dobrze, może on jeszcze ma jakiś powód. Za to Tyler wszystko utrudnia. A ty...

Wzięła głęboki oddech, jakby szykowała się do powiedzenia czegoś, co niełatwo rzucić komuś prosto w twarz. Aż wreszcie wykrztusiła:

— Ty też masz coś głupiego w planach. Widzę to. I z nikim się tym nie dzielisz. Oboje jesteście beznadziejni.

Luis potrzebował chwili, by jego umysł zarejestrował te słowa i ich znaczenie. Wreszcie zamrugał.

— Chcesz się ze mną kłócić? — zapytał, niedowierzanie w głosie mieszało mu się z irytacją. — O coś takiego?

— Nie chcę! — Lea zacisnęła pięści. — Ale...

Ale zamierzała to robić. Brwi miała tak ściągnięte, że już mocniej się nie dało, a w oczach błyszczała jej złość.

Luis natomiast nie miał najmniejszej ochoty tego ciągnąć.

— O co ci w ogóle chodzi?

— O to, że nie mówisz mi, czego trzeba!

Nie był pewien, jak długo trwała ta cisza, która zapadła po słowach Lei. Oczywiście dziewczyna trafiła w punkt. Tylko dlaczego na tę myśl poczuł taką silną złość?

Nie urywając kontaktu wzrokowego ani na sekundę, wziął głęboki wdech i wreszcie zaczął:

— To nie tak, że...

— To jest właśnie tak — zaprotestowała chłodno Lea. — Pogadamy, kiedy łaskawie zechcesz mi cokolwiek powiedzieć.

Nie czekała na jego reakcję. Odwróciła się i wróciła do środka. Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem.

***

Wątpliwości, czy zdołają jakoś przeczekać te kolejne cztery dni, nieustannie rosły.

Lea nie rzuciła słów na wiatr — faktycznie przestała się do niego odzywać. Mógłby po prostu przeprosić, opowiedzieć jej wszystko z istotnymi szczegółami, ale jakoś nie potrafił się zebrać. Miała już wystarczająco dużo zmartwień, więc po co miał jej dorzucać swoją przysięgę złożoną Famie? A co do pozostałych rzeczy, sam nie był ich pewien. Po co miałby wzbudzać zbędne podejrzenia?

Wieczorem zdołał skupić się na czymś innym. Przyszła do niego Claire. Wyznała, że długi czas przeglądała ten mit, jednak nie zdołała nic specjalnego wymyślić.

— Lea chyba wyszła — rzekła, wciskając mu książkę. — Oddasz jej, jak wróci?

Najwyraźniej nie wiedziała o ich sprzeczce, bo zachowywała się swobodnie i normalnie.

Luis przełknął ślinę wraz ze smakiem goryczy.

— Jasne.

— Zrobiłabym to sama, ale też muszę gdzieś skoczyć — Claire odwróciła się i już miała wyjść, gdy nagle zatrzymała się i z pewnym wahaniem spojrzała jeszcze za siebie. — Ach, i mam jedno pytanie. Zaglądasz czasem do Obozu Jupiter?

Pytanie zdecydowanie dotyczyło przeszłości. Powinno więc brzmieć: Zaglądałeś czasem do Obozu Jupiter? Jednak Claire wypowiedziała je tak pośpiesznie, że chyba nie zdążyła tego dobrze przemyśleć.

Luis przejechał palcami po twardym grzbiecie książki.

— Nie za często. Ostatnio, przed wyjazdem, spotkaliśmy się tam z Rachel Dare, ale wcześniej byłem tam ledwie parę razy w czasie tych dwóch lat.

Claire kiwnęła głową. W jej spojrzeniu malowała się niepewność.

— Ponad — sprecyzowała. — Ale nieważne, nie o to chodzi. W czasie bitwy moja przyjaciółka... — zawahała się jeszcze bardziej. — No, wiem, że wielu herosów zginęło. Przykro mi z tego powodu, jednak co do Lyndy z Czwartej Kohorty nie mam nawet pewności. Czy ona...

W pierwszym momencie Luis poczuł panikę, bo nie mógł skojarzyć, kto to był. Dopiero potem z głębi jego pamięci odezwało się wspomnienie dziewczyny o brązowych włosach z prosto ściętą grzywką. To ona widziała przejście Claire przez portal, ona coś o tym opowiadała... Tylko że początkowo nikt nie wziął jej na poważnie.

A potem... No tak.

Luis poczuł się jeszcze gorzej ze świadomością, że imię heroski poległej w ważnej bitwie za Obóz Jupiter zatarło mu się w pamięci.

— Lynda, ona... — zaczął i natychmiast zamilkł.

To zdanie było takie proste, ale jakoś nie potrafił go wypowiedzieć, patrząc Claire prosto w oczy.

Nie musiał jednak tego robić. Rzymianka odczytała przekaz.

— Rozumiem — rzuciła i zacisnęła usta. — Dziękuję... to znaczy... dobrze przynajmniej, że...

Że wiem. To ostatnie słowo wypowiedziała bezgłośnie, chwilę przed tym, jak odwróciła się i wyszła.

Luisowi jakoś wcześniej nie przyszło to do głowy, ale faktycznie, Tyler i Claire mogli nie wiedzieć wszystkiego. Lynda była w ciężkim stanie już pod koniec bitwy, ale ostatecznie zginęła jeszcze później, po odejściu Tylera.

Przez jakiś czas wpatrywał się w drzwi, nie bardzo wiedząc, co powinien teraz zrobić. W końcu uznał, że może Claire potrzebuje sama to przetrawić.

Otworzył książkę i zaczął jeszcze raz czytać ten przeklęty mit, byleby się czymś zająć. Skończyło się bezmyślnym brnięciem przez kolejne słowa, podczas gdy sens mu umykał.

Pomyślał o tych wszystkich herosach, którzy zginęli w bitwie. Ich śmierć pójdzie na marne, jeśli Apate uruchomi ostatnią, zapasową broń Chaosu.

Aż nagle, po przewróceniu ostatniej kartki opowieści, olśniło go.

Nie rozwiązał zagadki. Nie tej, którą zamierzał rozwiązać. Lecz coś mu się przypomniało. Zamknął egzemplarz i odsunął go na bok.

Will Solace. Jak zginął Will Solace?

Wielu obozowiczów szukało odpowiedzi na to pytanie. To znaczy, teoretycznie wiedzieli, jak to się stało, jednak nie znali szczegółów. To była wina... tego czegoś. Jakiejś istoty stworzonej przez Chaos.

Albo Miranda Gardiner.

Ona była szpiegiem. No... w pewnym sensie. Tak naprawdę przez cały czas coś ją kontrolowało. I wtedy, jeśli wierzyć wizjom Harper McRae, jej oczy stawały się czerwone.

Luis odruchowo złapał się najbliższej półki, żeby nie stracić równowagi. Nie... to nie do końca pasowało. Miranda nie pamiętała niczego, co się działo, kiedy nieświadomie wspierała siły Chaosu. A Will Solace po prostu zginął przy pierwszym zetknięciu z tym czymś.

A jednak te przypadki musiało coś łączyć. Gdyby Claire nie wspomniała poległej heroski, Luis nawet by o tym nie pomyślał. Teraz jednak wydawało się to do bólu oczywiste.

Przypomniał sobie tamtego bezkształtnego ducha w podziemiach Sacramento.

Dlaczego, na wszystkich bogów, wcześniej na to nie wpadł?

Nie żeby to wiele zmieniało. Wciąż nie wiedział, jak to coś powstrzymać. Ale przynajmniej zdawał sobie sprawę, z czym mają do czynienia.

Wytwór Chaosu. Ma w sobie coś z ejdolona, chociaż nie do końca. Połowa jego mocy była w talizmanie, a druga część — w tej miksturze.

Równocześnie jednak uświadomił sobie coś jeszcze.

Will i Miranda finalnie pozbyli się tych istot w taki sam sposób.

___________________

Notka
Uwielbiam kończyć rozdziały takim optymistycznym akcentem.
No dobra, najwyższy czas, by napisać coś od siebie. Jest to ostatni rozdział, jaki wrzucam w te wakacje. A że nie wiem, czego się spodziewać po roku szkolnym, to nie wiem też, jak często będę coś publikować.
Poza tym wrzuciłam obiecanego, poprawionego one-shota z Laurel i Owenem. Uznałam, że zrobię jedną "książkę" na wszystkie opowiadania związane z tą serią. Przy czym całkiem prawdopodobne, że rzadko będę coś tam wrzucać. Może napiszę coś na święta? Zobaczymy.
Jakiś czas temu wspomniałam też, że niedługo doczekamy się wspólnej sceny Luisa, Tylera i Lei. I ja wiem że wciąż to nie nastąpiło, ale hej, nic nie obiecałam XD
A tak na poważnie moje plany nigdy się nie udają. Na przykład teraz wynika z nich, że końcowa najważniejsza akcja rozpocznie się w 54 rozdziale (tj. drugim z rzędu rozdziale Luisa). Czy tak będzie? Przekonamy się.
Póki co, dziękuję ślicznie wszystkim którzy tutaj dotarli. Widzimy się wkrótce, mam nadzieję!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top