[XLVI] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

A WIĘC ZNÓW SIĘ SPOTYKAMY — Wścieklica, Graja siedząca za kierownicą, wyszczerzyła się w szyderczym uśmiechu. To ona miała dziś i oko, i ząb. — Któż by się spodziewał, Tylerze Clarke.

Tyler nie był w nastroju, żeby się z nimi użerać i wyciągać od nich przepowiednię. Czuł się już trochę lepiej niż wcześniej, ale podejrzewał, że niedługo ból powróci, a po zjedzeniu całego batonika nie mógł ryzykować większej dawki. Jednak nie tylko to go martwiło. Tak jak na początku skupiał się wyłącznie na wybraniu kursu i ignorowaniu kłótni tych starych wiedźm, tak teraz, kiedy oprzytomniał, zdał sobie sprawę z własnego błędu.

Nie powinien był ulegać słabości i zgadzać się na wspólną wyprawę z Luisem. Czy Graje przejęłyby się, gdyby ktoś z pasażerów zginął po drodze? Bardzo wątpliwe — no, chyba że nie zdążyłby przedtem zapłacić. Ale szansa na wycofanie się z tego głupiego pomysłu już minęła.

Na starcie Tyler rzucił Luisowi niezbyt przyjemne i niezbyt zachęcające spojrzenie. W reakcji Luis wcisnął się głębiej w róg swojego siedzenia, tak daleko od niego jak tylko się dało (choć warto zaznaczyć, że w rozsypującej się taksówce Starek stworzenie znacznej odległości od siebie nie było możliwe) i wbił wzrok w okno. Z widocznym na twarzy smutkiem wyglądałby trochę jak aktor grający w filmie scenę tuż po jakimś tragicznym wydarzeniu z dopasowaną muzyką w tle. Jednak widoki za szybą, jakie fundowały im Graje, bez skrępowania obijając się o wszystko co stało im na drodze, psuły cały urok.

Tyler próbował zebrać myśli, skupić się na ważnych sprawach dotyczących powstrzymania Apate, byleby nie dopuścić do siebie żalu i poczucia winy.

Mogliby spędzić całą podróż w ten sposób, nie odzywając się do siebie, ale Graje wytrwale im to uniemożliwiały. Wydzierały się, sprzeczały i poruszały mnóstwo niewygodnych kwestii.

— Ha! To ja ci to przepowiedziałam, pamiętasz? — zwróciła się do Tylera starucha zajmująca miejsce pośrodku, Nawałnica (nie umiał ich odróżniać, lecz tak wynikało z rozmowy sióstr). — Ostrzegałam cię!

— Chyba coś ci się przyśniło — prychnęła Sekutnica. — To była moja przepowiednia nadchodzącego niebezpieczeństwa w postaci tej małej buteleczki!

— Nieprawda, bo moja! — warknęła Wścieklica, ściskając kierownicę mocniej.

Luis poruszył się w swoim fotelu na wspomnienie buteleczki. Dyskretnie, kątem oka, zerknął na Tylera, jakby spodziewał się po nim jakiegoś wybuchu albo powrotu do dokuczliwego bólu. Zresztą całkiem trafnie, bo w tym momencie Tyler poczuł przypływ silnego ucisku w skroniach. Po chwili minął, co jednak wcale nie oznaczało, że to już koniec.

Ale pomijając nawet skutki działania mikstury, nastrój nieustannie mu się pogarszał. Arogancka postawa, której utrzymywanie przychodziło mu zwykle naturalnie, może czasem nawet nieświadomie, zrobiła się jawnie wymuszona. Niby wiedział, że tak będzie najlepiej, że misja pokonania bogini zdrady jest wystarczająco niebezpieczna, więc nie musi dokładać dodatkowego zagrożenia ze swojej strony. Tyle że racjonalne myślenie sprawiało mu trochę trudności, kiedy Luis Ward siedział obok. Całkiem blisko.

Luis musiał mieć podobny problem, jeśli chodziło o myślenie. Im dłużej razem przebywali i im więcej się między nimi działo, tym szybciej pękała jego maska spokoju i opanowania. Ostatnim razem, tuż przed wyjściem z sali w pałacu Famy, w ostatniej chwili zdecydowanie miał w oczach łzy. Ta świadomość nachodziła Tylera w najmniej pożądanych momentach.

Czy naprawdę właśnie tego chciał?

Zależało mu, żeby uporać się ze sprawą szybko i bez większych sentymentów. Ale najwyraźniej tak się nie dało. Problem był zbyt złożony. Uczucia były zbyt złożone i zbyt silne. I teraz pozostawało mu tylko brnąć dalej w bałagan, który sam wywołał. Pomimo ciągłych wyrzutów sumienia miał pewność, że to jedyna właściwa droga.

Oczywiście wciąż musiał się opierać niedorzecznym pokusom. Tak jak teraz, kiedy chciał powiedzieć Luisowi prawdę, przeprosić go, spróbować zacząć od nowa. Nie mógł tego zrobić, o czym doskonale wiedział. Ale chciał tego tak bardzo, że doprowadzało go to do szaleństwa.

Nie zarejestrował momentu, w którym Nawałnica wyrwała siostrze oko, dopóki nie spojrzała na niego w lusterku.

— Aha! Dokładnie tak jak przewidywałam, wyglądasz okropnie.

— Oddawaj to, złodziejko! — ryknęła Wścieklica.

Po czym oczywiście zaczęły się szarpać.

Nieumyślnie szturchnęły kierownicę. Taksówka skręciła w lewo, gwałtownie i z przeraźliwym piskiem.

Luis poderwał się nagle do góry, marszcząc brwi z konsternacją. Szczęśliwie nie zapomniał się zapiąć, bo inaczej poleciałby na bok.

No tak. Przez to wszystko Tyler nie pomyślał, że nie tylko on może go zabić w Rydwanie Potępienia.

— Ja prowadzę! — szczebiotała Wścieklica. — Muszę widzieć gdzie jadę!

Nawałnica fuknęła.

— Nic mnie to nie obchodzi. Miałaś oko i ząb. To niesprawiedliwe!

— Obie jesteście idiotkami — zbeształa je Sekutnica. — Teraz moja kolej na ząb!

Po tych słowach przepchnęła się, by dosięgnąć Wścieklicy. Starucha prowadząca taksówkę zignorowała swoje priorytetowe zajęcie i próbowała odepchnąć od siebie siostrę, żeby zachować przynajmniej ząb.

Nawałnica postanowiła wykorzystać sytuację. Wepchnęła się głębiej w siedzenie, po czym odwróciła się. Wciąż miała swoje oko.

— Uch. Sprecyzuję może: wyglądasz na okropnie wyczerpanego. — Jej słowa ledwo dało się zrozumieć przez hałas dwóch pozostałych Graj. — A ty, Luis...

Przechyliła głowę. Luis nie miał już tego nieobecnego spojrzenia co przed chwilą, ale w dalszym ciągu nie sprawiał wrażenia skupionego na słowach Starek. Wydawał się przejmować tylko tym, czy taksówka się zaraz nie rozpadnie.

— Dla ciebie mam naprawdę interesującą przepowiednię! — zawołała z entuzjazmem Nawałnica, poprawiając sobie oko w gałce jakby to były okulary.

Sekutnica i Wścieklica najwidoczniej to usłyszały, ponieważ zamarły w swojej przepychance, po czym krzyknęły równocześnie:

— Nie!

— Nic im nie mów, di immortales — syknęła Wścieklica. — A w ogóle to oddaj oko!

I wróciły do kłótni. Żadna z nich nie przejmowała się kierownicą.

Tyler w końcu nie wytrzymał. Od krzyków Graj powoli zaczynało mu się kręcić w głowie. W pewnym momencie chyba o coś uderzyli, ale nie od jego strony.

— Prowadźcie tę cholerną taksówkę! — kopnął w fotel kierowcy. Choć z każdą chwilą czuł się coraz gorzej, zdobył się jeszcze na odpowiednio zdecydowany głos, by przebić się przez sprzeczkę Graj.

Wścieklica nie kryła urażenia. Spojrzała na niego... no, tak właściwie to nie spojrzała, bo nic nie widziała, ale chyba pamiętała, że siedział tuż za nią.

— Możesz sam ją sobie prowadzić, co?!

Kłótnie z tymi starymi wiedźmami nigdy do niczego nie prowadziły, ale wymknęło mu się, zanim zdążył się namyślić:

— Nie za to płaciliśmy!

Wścieklica zacisnęła usta i już miała odpowiedzieć, kiedy Nawałnica nieoczekiwanie zepchnęła ją z fotela z pomocą Sekutnicy i sama chwyciła kierownicę.

— Teraz ja prowadzę, więc wszystko będzie dobrze! — zaskrzeczała.

— Chyba sobie żartujesz! — Wścieklica szarpnęła ją za łokieć.

Kolejny poważny błąd.

Znów skręcili i popędzili prosto w kierunku drzewa. Taksówka pewnie by się rozpadła, gdyby w ostatniej chwili nie rozczepiła się na pół, idealnie omijając przeszkodę, a następnie złożyła się z powrotem.

— Widzicie? — Nawałnica wyglądała na dumną z siebie. — Świetnie nam idzie.

— Nieprawda — Luis odezwał się chyba po raz pierwszy od początku tej podróży, z wyraźną złością w głosie. — Właśnie się wracamy.

— Daj mi to! — zażądała Wścieklica i, nie czekając na pozwolenie, pociągnęła kierownicę. — Tylko ja powinnam tu mieć oko, ząb i miejsce kierowcy.

— Akurat! — oburzyła się Sekutnica, po czym spojrzała przez ramię. — Pewnie chcecie usłyszeć przepowiednię, hmm?

Nawałnica wzdrygnęła się.

— To ja zaczęłam, Sekutnico. To ja im to przepowiem!

Zanim zdążyły posprzeczać się we dwie, Wścieklica dosłownie zatrzęsła się na swoim miejscu. Jej gęsta grzywa siwych włosów była jeszcze bardziej potargana niż zazwyczaj przez tę przepychankę.

— Obie się zamknijcie, kretynki! Jeszcze nie straciłyśmy oka!

No jasne. Graje wyjawiły przepowiednię dopiero po zabraniu im oka... Dotykanie tego czegoś było wystarczająco nieprzyjemne nawet w normalnych okolicznościach. A teraz nawet bez tego Tylerowi chciało się wymiotować, więc nie zamierzał robić powtórki z rozrywki.

Poza tym... Nawałnica powiedziała, że ma specjalną przepowiednię dla Luisa. A Tyler niekoniecznie chciał jej słuchać. Ciekawe, czy tak się dało — wysiąść z ich głupiej taksówki bez żadnej mądrej rady.

— I go nie stracimy — dodała Sekutnica. — Chyba że... Ale wtedy to będzie moja przepowiednia.

— No nie! — jęknęła Nawałnica.

— Właśnie że moja, jeśli już! — zaprotestowała Wścieklica.

Kolejnej wymianie zdań Tyler nie przysłuchiwał się ze szczególną uwagą. Jechali już w dobrym kierunku i to się liczyło.

Luis nie wyglądał na szczególnie przejętego tą całą przepowiednią. Wciąż na niego zerkał, wciąż miał w oczach niepokój, a jego jasne włosy wciąż podkręcały się bardzo delikatnie przy końcach i wydawały się przyjemne w dotyku, że aż kusiło, by zanurzyć w nich palce.

Tyler otrząsnął się po chwili. Dałby wszystko, żeby znaleźć się już na miejscu.

— Okej! — głos Sekutnicy na dobre wyrwał go z rozmyślań. — A teraz dawaj to oko!

Sięgnęła ku siostrze siedzącej za kierownicą, ale Wścieklica blokowała jej drogę.

— A to niby dlaczego? — zapytała Nawałnica.

Sekutnica westchnęła teatralnie.

— Pomyśl chwilę, ty stara raszplo. Więcej ich nie zobaczymy, mam teraz ostatnią okazję.

Sens tych słów dotarł do Tylera z pewnym opóźnieniem. Graje zachowywały się jakby nigdy nic. Ale właśnie nieumyślnie zdradziły jeden szczegół dotyczący przyszłości.

Więcej ich nie zobaczymy. W jego przypadku to było dość oczywiste, niczego innego się nie spodziewał. Tylko w jego przypadku.

Poczuł suchość w gardle. Może źle to zrozumiał. Chodziło tylko o korzystanie z Rydwanu Potępienia, jedyną okazję, żeby spotkać Starki... Raczej.

Tymczasem Graje szarpały się, aż wreszcie Sekutnica zdołała na chwilę umieścić oko w swojej gałce. Pospiesznie po nich zerknęła.

— Widzę! — wykrzyknęła triumfalnie, ale długo się tym nie nacieszyła, bo zaraz Nawałnica odzyskała oko. — Ej! Nie zdążyłam się przyjrzeć.

— Przykro mi! — wysyczała sarkastycznie Nawałnica i docisnęła jeszcze gazu.

Ale nie wcisnęła sobie oka wystarczająco mocno. A nie tylko Sekutnica usiłowała jej je odebrać.

Wścieklica rzuciła się na nią. Rozległy się wrzaski, a po chwili oko toczyło się gdzieś po ziemi.

Tyler zaczął odnosić wrażenie, że one to robią specjalnie.

Przez dłuższy czas nie mogli znaleźć oka. Nawałnica nadal trzymała kierownicę, pilnując, by żadna z sióstr nie zajęła jej miejsca, jednak co chwilę oglądała się za siebie lub zerkała pod nogi jak pozostałe Graje. Tyler sam niechętnie się schylił, a wtedy chór głosów wykrzykujących Gdzie ono jest? zmienił się na Nie ruszaj!

Finalnie Luis wsunął nogę pod siedzenie Sekutnicy i po niedługim czasie wypchnął stamtąd niewielką białą kulkę. Nie musiał jej nawet podnosić; Starki od razu wrzasnęły donośniej i mimo że miały blisko (zwłaszcza Sekutnica) nie próbowały mu go odebrać. 

Luis przytrzymał oko pod podeszwą buta, która pewnie nie była zbyt czysta. Ale skoro wcześniej oko toczyło się po jeszcze brudniejszej wykładzinie, jakie to miało znaczenie?

— No dobra — powiedział, jakimś cudem przebijając się przez trajkotanie Graj. — Co to za przepowiednia?

Staruchy spojrzały po sobie uważnie, jakby — w co ciężko było uwierzyć — doszły do milczącego porozumienia. Już zamierzały coś odpowiedzieć.

Tyler poczuł nagły niepokój. Jeżeli Graje chciały zdradzić mu jakieś istotne szczegóły dotyczące przyszłości, wolałby, żeby Luisa przy tym nie było. Jednak z drugiej strony... jakaś irracjonalna część jego umysłu chciała to wszystko usłyszeć, dlatego nie zaprotestował, gdy wiedźmy zaczęły mówić.

— Ach, tak — westchnęła Sekutnica. Gdyby miała oko, powędrowałoby w stronę Tylera, ale teraz mogła się tylko do niego odwrócić. — Cała ta... historia będzie miała spektakularny finał.

Skrzywiła się w taki sposób, że dopiero po chwili można było się zorientować, że to jej uśmiech.

Wścieklica rozchyliła usta, ukazując swój jeden ząb.

— Spektakularny — powtórzyła. — Cóż, można tak to ująć.

— Znajdziesz rozwiązanie, ale musisz się postarać — Nawałnica zwróciła się do Luisa, po czym wskazała palcem Tylera. — On sam ci je wskaże. Prawa strona.

Oczy Luisa nagle rozbłysły z zainteresowaniem, ale zaraz potem pojawiło się w nich zmieszanie.

— Co?

Sekutnica ewidentnie zamierzała to rozwinąć.

— No bo wiesz, Tyler ma...

— Koniec podpowiedzi! — przerwała Nawałnica. — Jesteśmy na miejscu!

Po czym nieoczekiwanie zahamowała.

Zahamować — to brzmiało zwyczajnie i nie oddawało istoty rzeczy. Taksówka uderzyła w drzewo z taką siłą, że na pewno zrobiło się wgniecenie w przodzie. Rozległ się huk, przednia szyba pękła (właściwie to jej resztki). A Graje wyglądały na zadowolone z siebie, poza Sekutnicą, która wciąż chciała zdradzić więcej szczegółów.

Ale Tyler nie chciał tego słuchać. Nie rozumiał nic poza tym, że koniec miał być spektakularny. I chyba nie chciał wcale rozumieć.

— Powodzenia, herosi — zachichotała któraś z Graj (nie zarejestrował nawet, która).

Nie musiała powtarzać dwa razy. Tyler błyskawicznie odpiął pasy i otworzył drzwi po swojej stronie.

— Gnijcie dalej w tej taksówce — rzucił na pożegnanie, po czym wyszedł i trzasnął tymi drzwiami.

Luis wysiadł chwilę po nim. Patrzyli jeszcze, jak słynny Rydwan Potępienia odjeżdża z zabójczą prędkością, obijając się o wszystko po drodze i wykonując gwałtowne zakręty, aż w końcu zniknął w oddali.

Tyler spojrzał po sobie. Prawa strona. Co to mogło oznaczać? I rozwiązanie czego miał wskazać? I co on takiego miał?

Od samego myślenia rozbolała go mocniej głowa. Podniósł wzrok na Luisa, który wpatrywał się w miejsce, gdzie ostatnio widzieli taksówkę, jakby  intensywnie się nad czymś zastanawiał. Powinien go tutaj zostawić i ruszyć w inną stronę, zanim odpali to coś, ale jakoś nie potrafił się przemóc. W Rzymie sytuacja nie była tak napięta jak w Grecji, jednak niewykluczone, że i tutaj zaczynało się dziać coś niedobrego. A może wyciekły już jakieś pomówienia, może ktoś inny wybrał się do Famy.

Tyler westchnął z niechęcią i włożył ręce do kieszeni. Nie miał żadnego sensownego planu. Nawet gdyby stało się coś złego, nie był w formie, żeby się z tym zmierzyć. Pozostawało mu więc mieć nadzieję, że nie spotkają żadnej przeszkody.

— Chodź — rzucił krótko i beznamiętnie, nie dając po sobie poznać, że szczególnie mu na tym zależy. Ale chciał mieć Luisa przy sobie, jeszcze przez jakiś czas. Może dopóki reszta nie dotrze. Powinien tyle wytrzymać.

Jak tylko zdołał oderwać od niego wzrok, odwrócił się i ruszył w stronę najbliższej bramy. Na myśl, że mógłby zacząć rozmowę, głos utkwił mu w gardle. Nie.

Ale szybko się okazało, że wcale nie musiał tego robić.

— Tyler — Luis wypowiadał każde słowo z niebywałą ostrożnością, jakby świat miał się zawalić, jeżeli tylko powie coś nie tak. — Nie wiesz, o co chodzi z przepowiednią?

Zacisnął usta. Skręciło go w żołądku.

— Gdyby zagadki Graj dało się zrozumieć od razu, to by nie były zagadkami. — I zaraz zmienił temat: — Claire powiedziała, że przyjedzie wcześniej, więc powinna już być na miejscu. Możecie razem poczekać na resztę. Tylko nie róbcie nic głupiego.

Starał się, by nie wyrazić w tonie głosu całego przejęcia, ale nie był pewien, czy się udało. W odpowiedzi otrzymał od Luisa podejrzliwe spojrzenie.

No tak. Z pewnym opóźnieniem zrozumiał, jak to absurdalnie brzmiało: on mówił komuś, żeby nie robić nic głupiego.

Ale ostatecznie Luis tego nie skomentował. Zapytał tylko:

— A co z tobą?

W tej chwili Tyler poczuł, że go nie znosi. Kocha go, ale jednocześnie naprawdę ma dość całej jego szczerości, troski i... wszystkiego.

— Tak jak mówiłem — odparł chłodno. — Nie powinno cię to interesować.

Luis wstrzymał na chwilę oddech. W jego oczach pogłębił się smutek, jednak nie było śladu rezygnacji. To poważnie irytowało.

— Pójdziemy razem, ale tylko na razie — wypalił Tyler, po czym przyspieszył kroku. Dolegliwości wracały, a on jeśli robił się bledszy (całkiem prawdopodobne) to nie chciał, by Luis to widział.

Nadszedł czas, żeby wrócić do miejsca, do którego prowadzą wszystkie drogi. To w Rzymie zaczęła się cała przygoda. I właśnie tam miała się też zakończyć.

Przekroczywszy bramę, podniósł wzrok, aby dokładnie ogarnąć wzrokiem widok przed sobą. A widok był piękny. Wydawało się niemożliwe, że to całe urokliwe miasto niedługo zniknie na zawsze. A jednak.

Nie spoglądał za siebie, ale kątem oka dostrzegł, że idąc, Luis się rozgląda. Wreszcie zatrzymał spojrzenie w jednym punkcie i gwałtownie zrównał z Tylerem krok. Chyba chciał coś powiedzieć.

Tyle że nie zdążył. W tym momencie usłyszał dobiegający z niedaleka znajomy głos. Zamarł na sam jego dźwięk, a gdy się odwrócił i jego obawy się potwierdziły, instynktownie sięgnął ku rękojeści sztyletu.

Wolałby już Apate. No, może odrobinę przesadził. Chociaż nie — w tej chwili bogini zdrady wyrządziłaby mniej szkód.

Ale to nie była ona.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top