[XLIX] 𝐋𝐄𝐀

TYLER MUSIAŁ WRÓCIĆ PÓŹNYM WIECZOREM albo w nocy. Lea nie była pewna, ale takie wnioski same jej się nasuwały. Położyła się spać krótko po tym, jak Luis przyszedł do jej tymczasowego pokoju (kolejnego w tym tygodniu), odłożył książkę, informując lakonicznie, że Claire ją zwraca, po czym wyszedł. Wyglądał przy tym na tak zmęczonego, że Lea miała ochotę za nim zawołać, jednak ostatecznie się powstrzymała. Może i powinni unikać niepotrzebnych sprzeczek, lecz trudno było siedzieć cicho i się nie skarżyć.

Dziewczyna myślała, że nie da rady zbyt prędko zasnąć. Ale gdy tak siedziała, wyczerpana wydarzeniami, jakie miały miejsce w ostatnich dniach i gapiła się na tę przeklętą, niemożliwą do rozszyfrowania książkę, nawet nie wiedziała kiedy odpłynęła do krainy Morfeusza.

Jej sny, niestety, nie przyniosły zbyt wiele ulgi.

Na początek zobaczyła kobiecą postać stojącą na piaszczystej plaży. Fale co chwilę zalewały jej bose, pokryte piaskiem stopy, następnie się cofały, a później znów wracały. Nieznajoma była odwrócona, więc Lea nie mogła ujrzeć jej twarzy. Zwróciła natomiast uwagę na zwiewną sukienkę do ziemi, przewiązaną cienkim złotym sznurkiem w talii i skromny naszyjnik na szyi. Jej jasnobrązowa skóra lśniła w promieniach słońca, podobnie jak długie ciemne włosy opadające luźno na plecy, jedynie z boku zaplecione w dobieranego warkocza.

Spoglądała w stronę... no tak. W stronę ogromnego statku przypominającego projekt Leona Valdeza, który Lea miała okazję zobaczyć w Obozie Herosów, tylko że bez głowy smoka na dziobie. To był oryginalny statek Argo. Nie jego druga wersja, środek transportu Wielkiej Siódemki.

Czy w śnie dało się wstrzymać oddech tak, żeby to poczuć? Najwyraźniej się dało, bo Lea to właśnie zrobiła. Skojarzenia w jej głowie zaczęły układać się w sensowną całość. Kobieta na wyspie, Argo...

Ależ jasne, pamiętała tę scenę!

Chciała się odwrócić, by zobaczyć, co znajduje się za jej plecami, jednak jej ciało nie reagowało. Zaklęła z frustracji, co oczywiście nie pomogło za wiele.

Aż nagle usłyszała za sobą kroki. Nie minęła chwila, a wysoki, solidnie zbudowany młody mężczyzna zbliżył się do nieznajomej. Miał na sobie typową, grecką zbroję. Jego twarz była dobrze widoczna i Lea domyśliła się, kto to jest — Jazon, ulubiony mityczny bohater Hery.

— A zatem podjęliście decyzję? — kobieta w sukience opuściła podbródek, dotychczas uniesiony dumnie i skierowany ku statkowi.

Jej głos... wydawał się znajomy. Niekoniecznie należał do osoby, którą Lea znała. Po prostu ten sposób układania, wypowiadania słów... cóż, chyba już u kogoś go słyszała. Nie potrafiła sobie tylko przypomnieć, u kogo. Sen mącił jej trzeźwość umysłu.

Jazon opuścił ramiona i delikatnie zwilżył wargę.

— Wiesz, że... nie mamy wyboru.

— Właściwie to macie — w głosie kobiety zaczęła pobrzmiewać lekka irytacja. — Byłoby wam tutaj dobrze. Może przekleństwo wyspy w końcu by ustąpiło.

Odwróciła się gwałtownie. Jej brwi marszczyły się nad jasnobrązowymi oczami, ale ogólne rysy twarzy wydawały się lekko rozmazane, jakby Lea widziała tę postać z daleka, bez soczewek czy okularów. Wytężyła wzrok, żeby cokolwiek dostrzec. Nieznajoma miała małe oczy, mały nos i wąskie usta. Może gdyby ukazała się w wyraźniejszej wersji, kogoś by przypominała córce Iris.

Jazon wziął głęboki wdech.

— To nie jest takie proste. Chodzi o... ważną misję.

Wraz z ostatnimi słowami złość kobiety jakby wyparowała. Ramiona jej opadły, wiatr posłał jeden czarny kosmyk prosto w jej twarz.

— Oczywiście. Ważna misja — powtórzyła smutno, po czym machnęła ręką w stronę Argo. — Zbierz swoich towarzyszy. Możecie ruszać.

Heros chciał chyba coś odpowiedzieć, gwoli ścisłości — już otwierał usta, by to zrobić, ale ostatecznie się zawahał i po prostu odwrócił wzrok. Zdawał się tłumić w sobie obawy, jakby oczekiwał, że ta drobna, niepozorna kobieta zaraz dostanie szału.

W tym momencie oczy Lei gwałtownie się otworzyły. Obudziła się.

Przez chwilę wpatrywała się w jasny sufit, a do jej umysłu powoli docierały istotne informacje. Ta wizja senna nie mogła być przypadkiem.

To była najważniejsza część mitu. Pozostawało tylko pytanie, co z niej niby wynikało?

***

Minęło parę godzin, zanim poczuła się gotowa, by wyjść na światło dzienne. Gdy w końcu nastąpiła odpowiednia chwila, Leę powitał widok, który niekoniecznie chciała oglądać.

Tyler stał zaledwie paręnaście metrów od niej, ale nie zwrócił uwagi na jej zjawienie się. Prowadził dyskusję z jakąś dziewczyną, kiedy nagle z naprzeciwka nadszedł Larry. Po pokonaniu właściwej odległości jego kroki stały się wyraźnie słyszalne, a wtedy Tyler odruchowo odwrócił się. Larry skinął mu głową na przywitanie jakby nigdy nic i ruszył dalej.

Lei tak zakręciło się w głowie, że cofnęła się parę kroków, usiłując opanować mętlik myśli. I natychmiast wyczuła za sobą jakiś ruch.

— Wychodzisz czy nie? — poirytowany głos Felicii rozbrzmiał jej tuż obok ucha.

Zamrugała. Spojrzała za siebie, w czym rozpuszczone włosy trochę jej przeszkadzały, a następnie odsunęła się na bok. Dopiero potem uświadomiła sobie, że właśnie ustąpiła Felicii bez żadnego słowa.

Zmierzyła ją pełnym złości wzrokiem, zagarniając jasne loki za uszy. Jej uwadze nie umknął drobny fakt, że Felicia odrobinę się zawahała przed postawieniem kolejnego kroku. Tak jakby zamierzała w ostatnim momencie się odwrócić i powiedzieć coś półbogini, jednak finalnie nic takiego nie zrobiła.

Rozległ się pogodny, perlisty śmiech, który (zdaniem Lei) nie pasował kompletnie do tej całej ponurej, napiętej atmosfery. Dziewczyna zerknęła na nieznajomą pochłoniętą dyskusją z Tylerem. Coś jej tu nie pasowało. Przecież Tyler by nie...

Aż nagle to dostrzegła: śliczna, zielona sukienka. Gęste, seledynowe włosy. Spiczaste uszy. Te wszystkie cechy nie pozostawiały wątpliwości — ona była driadą.

Kto jak kto, ale duchy natury nie uczestniczyły w większości sporów herosów. No i często wiedziały naprawdę dużo. W innym wypadku Tyler nie pozwoliłby sobie na swobodne rozmowy, nie w takiej sytuacji.

Mimo to Lea była zmuszona wziąć głęboki oddech, aby powstrzymać wzburzenie. I kiedy już jej się wydawało, że da radę się nie zdenerwować (a nawet zignorować Felicię rzucającą się Larry'emu na szyję i opowiadającą o czymś podekscytowanym głosem), usłyszała za sobą kroki. Kolejne.

Luis przeszedł dość blisko niej, a jednak dopiero w ostatniej chwili otrząsnęła się i złapała go za rękaw.

Wyrwał się, ale spojrzał na nią przez ramię. Patrząc z tej perspektywy i w tym świetle, jego tęczówki miały ponury, ciemny odcień granatu. Zupełnie jakby dostosowywały się do jego nastroju, bo sprawiał wrażenie mocno zdenerwowanego.

— Będziesz tego żałował — rzuciła Lea ostrzejszym tonem niż zamierzała, w pewnej desperacji, by powiedzieć mu cokolwiek, zanim sam nie dopuści jej do głosu.

Prawda, że sama chciała podjąć próbę rozmowy z Tylerem. Ale nie teraz. Chciała pomówić z nim w cztery oczy jak na przesłuchaniu. Ta driada trochę jej przeszkadzała, no i Felicia z Larrym w tle niewątpliwie również.

Dlatego że teraz jedyne, co miało szansę z tego wyjść, to afera na pół Rzymu.

Luis miał to wszystko gdzieś.

— Nie będę — odparł krótko i ruszył dalej.

Jakaś maleńka cząstka umysłu Lei krzyknęła, żeby za nim pobiec. Reszta odmówiła i w efekcie dziewczyna zrobiła krok do przodu, a zaraz potem zamarła w bezruchu. Oprzytomniawszy tak szybko jak potrafiła, odwróciła się i zatrzasnęła drzwi.

Nie odważyła się rzucić okiem w stronę Luisa i Tylera. Od niechcenia skierowała się ku Felicii i Larry'emu, którzy (chwała bogom) zdążyli się już od siebie odkleić.

Kiedy była dosyć blisko, Larry wyszeptał coś do Felicii, tak, że Lea go nie usłyszała. To zepsuło całą radość i udawaną uprzejmość śmiertelniczki. Dziewczyna wycedziła chłodno jasne i odwróciła się sztywno w stronę Lei.

— Musisz o czymś wiedzieć, Farewall.

Larry błądził wzrokiem po okolicy, starając się uniknąć uczestniczenia w tej dyskusji. Jego niebieskie oczy padły gdzieś na bok i tam się zatrzymały, jakby chłopak dostrzegł coś bardzo interesującego, najlepsze przedstawienie. Niestety, Lea była całkiem pewna, że patrzy w stronę Tylera i Luisa.

Splotła przed sobą ramiona, udając, że nie zwraca na Rzymianina najmniejszej uwagi i że wcale nie jest zirytowana.

— Zdecydowanie muszę — potaknęła — wiedzieć dużo rzeczy.

Kątem oka Felicia skoncentrowała się na Larrym. Siląc się na opanowany, spokojny ton, podjęła:

— To sprawa, którą chciałabym ci wyjaśnić na osobności — rzuciła herosowi znaczące spojrzenie.

Larry w końcu skierował wzrok na swoje towarzyszki i uniósł ręce.

— Jasne, spoko. Tylko że...

Z całą pewnością chciał coś dodać, ale odpuścił, gdy upór w oczach Felicii się wzmocnił. Larry skinął więc głową i odszedł.

Wystarczyło, aby znalazł się poza zasięgiem ich słuchu, a Felicia oparła ręce na biodrach i westchnęła, nie kryjąc przy tym frustracji.

— Pamiętaj, że wcale mi się to nie podoba — zaznaczyła na początku. — Ale musimy wypełnić przepowiednię Starek.

Lea przekręciła oczami.

— Po prostu przejdź do rzeczy, di immortales.

Oczywiście wiedziała, jak mniej więcej rysowała się sytuacja. Graje utrzymywały, że z różnych względów nie wszyscy herosi żądni buntu mogli wybrać się do Koryntu. Ci, którzy zostali, dowiedzieli się teraz o komplikacjach związanych z portalem i planowali spotkanie, by omówić tę kwestię.

Spotkanie nie oznaczało wcale narady czarnych charakterów rodem z filmu (choć taka wizja początkowo utworzyła się w głowie Lei). Ze względu na to, że w ich mniemaniu Apate stanowiła zagrożenie i przez ponad dwa lata zatajała przed nimi prawdziwą wersję zakończenia bitwy w Obozie Jupiter, zamierzali użyć przykrywki. Jakiej — tego Starki nie zdradziły.

Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo zawile prezentował się plan bogini zdrady w rzeczywistości, nie zawracaliby sobie głowy mnóstwem zbędnych rzeczy. Apate wolała jednak, by było ciekawiej. A przynajmniej takie wnioski nasuwały się z jej kolejnych poczynań. Jakby nie patrzeć, trochę ułatwiła Lei i Felicii zadanie. Na prawdziwą, oficjalną naradę nie mogłyby wejść ot, tak sobie.

Lea dostrzegała w tym tylko dwa problemy. Po pierwsze, musiała podołać misji w towarzystwie ostatniej osoby, jaką by chciała. No i po drugie, wciąż miała problem ze zwracaniem uwagi starożytnych herosów, a głównie tacy pewnie się tam zjawią.

Nie poskarżyła się jednak przed Felicią ani na jedno, ani na drugie. No... w każdym razie nie tak otwarcie.

Felicia tymczasem wzięła głęboki wdech i oznajmiła:

— Wybierzemy się wczesnym popołudniem. To będzie przyjęcie.

Lea nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Wytrzeszczyła oczy.

— Przyjęcie? Takie typowo...

— Jak ze starożytnego Rzymu — na twarzy Felicii zawitał smętny, wymuszony uśmiech. — Aha. I musimy wtopić się w tło. Zgaduję, że wiesz, co to znaczy.

— Skąd o tym wiesz? — Lea uniknęła odpowiedzi.

— Larry się dowiedział. To jedyne poważniejsze wydarzenie w okolicy, będzie na nim mnóstwo starożytnych bohaterów. A więc to musi być to.

— Przypominam, że my nie jesteśmy starożytnymi bohaterami.

Felicia przygryzła wargę.

— Drobny szczegół. Och, na pewno pojawią się jacyś goście o bardziej współczesnych imionach. Niewinni, nieświadomi niczego mieszkańcy wymiaru. To w celu utrzymania pozorów. A teraz — dodała, zanim Lea zdążyła coś wtrącić — nie chcę słyszeć żadnego bezsensownego pytania. Powiem ci, jak zrobimy: pójdziemy tam, rozdzielimy się, ładnie się pouśmiechamy i wyciągniemy jak najwięcej.

Jej pewność siebie była niemal niemożliwa do zbicia. A jednak córce Iris się to nie podobało.

— Świetnie ci idzie wymądrzanie się — prychnęła — ale to nigdy nie jest takie proste. Na pewno napotkamy mnóstwo trudności i będzie trzeba wymyślać nowy plan. Pamiętasz swój znakomity pomysł załatwienia noclegu?

Spodziewała się po Felicii oburzenia. Widziała już u niej taką reakcję na podobne sytuacje, lecz ku jej zdumieniu twarz dziewczyny pozostała niewzruszona.

— Tym razem chodzi o coś ważniejszego.

Lea westchnęła teatralnie.

— Przekonamy się.

Felicia zignorowała tę zaczepkę.

— Póki co, możemy się skupić na wtapianiu się w tło — humor minimalnie jej się poprawił. — To jest jedyna rzecz, której robienie z tobą prawie sprawi mi przyjemność.

Nietrudno było się domyślić, o co jej chodziło. Leę kusiło, by przyznać, że jej zdanie na ten temat jest identyczne. Ostatecznie przygryzła tylko wargę.

— Nie mogę się doczekać, aż to się skończy.

***

Potem Lea cieszyła się, że nie zdradziła Felicii swojej prawdziwej opinii na temat tego pomysłu, bo musiałaby ją szybko wycofać.

Wraz z kolejnym pociągnięciem za włosy cebulki ją zapiekły. Jęknęła.

— Kompletnie... — zacisnęła zęby, starając się utrzymać głowę prosto — brak ci wyczucia.

— Skoro nie umiesz tego zrobić sama, to się zamknij — wymamrotała w odpowiedzi Felicia.

Lea zamknęła oczy. Początkowo przyjęcie nawet trochę ją fascynowało, ale z czasem przekonywała się, jak bardzo nie ma to sensu. Cały czas przeklinała w duchu Graje. Nie dość, że wskazały jej za towarzyszkę właśnie Felicię, to jeszcze w tym stroju nie mogła się swobodnie poruszać w razie nagłego wypadku. A była pewna, że nagły wypadek się wydarzy.

Gdy znów poczuła szarpnięcie, uchyliła lekko powieki. W lusterku widziała, że wypadło jej parę włosów. Miękkie, pojedyncze loki błyszczały na oliwkowych dłoniach Felicii.

— Mogłaś zrobić coś prostszego — podsunęła Lea.

Felicia wywróciła oczami.

— Musi być w greckim stylu. I pasować do reszty.

— A to nie miało być rzymskie przyjęcie?

— Jest w Rzymie — Felicii ewidentnie kończyła się cierpliwość. — Dla Greków i Rzymian, rozumiesz? Nie chcemy się wyróżniać.

Lea miała na końcu języka ripostę, ale się powstrzymała.

Nie planowała mówić tego głośno, ale tak naprawdę, pozostając w szczerości sama ze sobą, musiała przyznać, że podobała jej się ta sukienka. Choć nie miała możliwości, by cokolwiek wybierać (po prostu wzięła pierwszą z brzegu nadającą się rzecz), to trafiła całkiem nieźle. Materiał był lekki i przyjemny, a jasnozielony kolor pasował jej do oczu. Talię podtrzymywał złoty pasek dopasowany do całej reszty dodatków, których zgodnie z modą starożytnej Grecji nie brakowało: pierścionków, bransolet, naszyjnika, kolczyków, a także opaski podtrzymującej fryzurę, nad jaką pracowała Felicia — tradycyjny grecki węzeł.

— Dlaczego nie może być rzymskie uczesanie? — mruknęła Lea.

— Bo nie wiem, jak je zrobić. A może ty chcesz się popisać? — zaproponowała z przekąsem Felicia. — Poza tym, greckie bardziej mi się podobają.

Córka Iris zmrużyła oczy.

— Mnie tam dziwi, że w ogóle umiesz takie rzeczy. Od kiedy historia strojów i fryzur tak cię interesuje, co?

Trafiła w punkt. Felicia miała w miarę dobre oceny (trochę dzięki wysługiwaniu się innymi, trochę dzięki własnej pracy), ale historia nie należała do jej mocnych stron.

Teraz jej rumieniec był dobrze widoczny w odbiciu.

— Nie ruszaj się — burknęła.

Lea miała pewność, że kolejne zbyt mocne pociągnięcie nie wydarzyło się przypadkowo. Nie zwróciła jej już jednak uwagi. Nie zamierzała dawać jej już satysfakcji.

Sukienka Felicii była również w greckim stylu. Miała jednak ciepłą barwę żółci sprawiającej, że tęczówki dziewczyny wyglądały na bardziej złote niż brązowe. Nie zapomniała dorzucić mnóstwo biżuterii (oczywiście aby wtopić się w tłum), ale nie zrobiła sobie takiego samego upięcia jak Lea. Zależało im przecież na czasie, a samo wykonanie loków wymagało go sporo. Upięła je więc tylko częściowo na czubku głowy, a resztę pozostawiła swobodnie rozpuszczoną.

Kiedy już były gotowe, a Lea zgrabnie ukryła sztylet pod spódnicą, zamierzała jeszcze zajrzeć do chłopaków i Claire.

Felicia stanowczo odmówiła.

— Trzeba zobaczyć, czy się nie pozabijali — upierała się Lea.

— Nie dramatyzuj, dobra? Musimy się spieszyć.

Córka Iris zmierzyła Felicię wzrokiem, z niechęcią przyznając przed sobą, że wyglądała prześlicznie. Larry'emu na pewno opadłaby szczęka.

— Jak chcesz — powiedziała cierpko — ale...

No właśnie, ale. Pokłóciła się z Luisem. Z Tylerem... jeszcze bardziej. A mimo to chciała się upewnić, czy wszystko w porządku.

Z drugiej strony Felicia miała trochę racji. Czas ich gonił.

Gdyby Lea miała kieszenie w sukni, teraz wsunęłaby do nich dłonie, lecz mogła jedynie wziąć głęboki wdech.

— Zgoda. Pospieszmy się z tym.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top