[XLII] 𝐋𝐔𝐈𝐒

TO NIE BYŁO ROZSĄDNE — skomentowała Felicia, gdy tylko opuścili świątynię.

Dzień chylił się już ku końcowi, robiło się powoli ciemniej i zimniej. Tłumy zebranych na wzgórzu wyraźnie rzedły. Mimo to widok był zupełnie zwyczajny — zbyt zwyczajny, zwłaszcza po tym co się wydarzyło. Życie tylu herosów toczyło się dalej jakby nigdy nic, podczas gdy dla nich zmieniło się bardzo wiele.

Mieli coraz mniej czasu. I kiedy już poczynili jakieś drobne postępy, okazało się, że do zrobienia jest więcej niż się wcześniej wydawało.

Luis czuł się rozdarty, bo z jednej strony chciał już wracać i odpocząć, a z drugiej nie umiał się uspokoić, gdy jego myśli wciąż wracały do Tylera. Niezależnie od tego, czy Fama zgodziłaby się na umowę, i tak by za nim latał. Ale oczywiście nie mógł powiedzieć tego na głos.

Tylko że podjął się zadania tak spontanicznie, że... no cóż, będąc szczerym z samym sobą, musiał przyznać Felicii rację. To nie było rozsądne, jednakże niczego nie żałował. Problem polegał na tym, że nie wiedział, jak się do tego zabrać.

Zaczerwienienia na twarzy już mu bladły, a przynajmniej miał taką nadzieję. Nie oznaczało to wcale, że czuł się już lepiej. Po prostu najgorsze już z siebie wyrzucił, a tutaj, w większym towarzystwie, rosła mu motywacja do powstrzymywania się. Jedynie Felicia widziała go wcześniej i nie dawała się nabrać.

— Wiem — powiedział, żeby zamknąć temat.

Ale ona nie przestawała. Po wyjściu od Famy wróciła jej pewność siebie. Teraz na powrót unosiła wyżej podbródek, a jej oczy błyszczały.

— O co w ogóle chodzi z tym talizmanem? — spytała. — To on tak mocno świecił na czerwono? Mówiłeś, że już nie będzie, więc założyłam, że wszystko z nim już gra...

Luis rozejrzał się. Nic nie wskazywało na to, że ktoś zamierza ich podsłuchiwać, co nie oznaczało, że rzeczywiście nikt nie chce tego zrobić.

— Talizman jest już zniszczony — powiedział nieco ciszej. — Poza tym, to nie wpływa na naszą misję.

Felicia zamrugała, zdekoncentrowana.

— No to dlaczego...

— Chodzi o samą moc, którą miał w sobie talizman. — Luis ostrożnie dobierał każde słowo. Jak to wszystko opisać? Chciał wyjaśnić wszystko krótko i zwięźle, ale nie był w stanie. — Bo Tyler...

Urwał.

Tak bardzo chciał już wracać.

Felicia przygryzła wargę.

— Tyler Clarke — powtórzyła z lekko pytającym spojrzeniem, jakby chciała się upewnić. — Ten od Claire? Po tłumaczeniach Lei wciąż się gubię.

Omal się nie uśmiechnął.

— Tak, ten. Chodzi o to, że on... — zawahał się. — Po prostu...

Machnął ręką, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Przecież sam nie wiedział, co mu jest.

Felicia kopnęła kamyk, który podwinął jej się pod nogami. Poleciał daleko, na skos.

— Poczekaj, poczekaj. On tam był? — zmarszczyła brwi. — W pałacu Famy, znaczy się?

Luis wziął głęboki wdech.

— Wytłumaczę to, kiedy wrócimy. Nie teraz.

Skupienie zawitało na twarzy Felicii. Wbiła wzrok w ziemię, jakby coś wytrwale analizowała.

— Ale złożyłeś przysięgę na Styks. To... zobowiązujące. Masz jakiś pomysł?

A, no jasne. Nie myślał o tym zbyt intensywnie, słowa Przysięgam na Styks automatycznie i beznamiętnie wylały mu się z ust, kiedy było trzeba. I tak właściwie nie robiły one żadnej różnicy, bo jeśli miało mu się nie udać...

Wzdrygnął się.

— Mam... zalążek pomysłu. Porozmawiamy później.

— No dobra — dziewczyna umyślnie przeciągnęła sylaby. — Ale jeśli coś jest nie w porządku... bardzo nie w porządku... dobrze by było, gdybym wiedziała.

— Jasne — potaknął, nie roztrząsując sensu tych słów, po czym zatrzymał się i sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu drachmy.

Dotarli już do ostatniej świątyni. Tutaj, za kolumną, mogli liczyć na trochę prywatności. Herosów z tłumu nieustannie ubywało.

— Możemy wysłać iryfon — zwrócił się do Felicii. — Powinni być w...

Nie skończył.

W tym momencie niedaleko nich zamigał rozmyty przy krawędziach obraz. Zobaczył Leę — na jakimś innym tle. Była w miejscu, którego dotąd nie odwiedzili.

— Pilna sprawa, Luis — powiedziała na przywitanie. — Musicie natychmiast do nas przyjść.

***

Po drodze nie natknęli się na żadne zagrożenie. Miła odmiana po pobycie w pałacu Famy.

Choć Lea ostrzegała, że może się zdarzyć coś nieprzyjemnego, poszło bez większych problemów. Felicia wspomniała po drodze, że dobrze by było coś zjeść (coś konkretnego), ale ostatecznie zdecydowała się wytrwać aż dojdą na miejsce. Tematu portalu czy Tylera Clarke'a nie próbowała poruszyć już ani razu. Na szczęście.

Gdy tylko skręcili we wskazaną przez Leę ulicę, dostrzegli w oddali Larry'ego. Siedział na schodku przed jakimś budynkiem, pochłonięty rozmową z filigranową dziewczyną o czarnych włosach związanych na karku. Dyskusja zdawała się przebiegać luźno, aczkolwiek po dostrzeżeniu ich (a właściwie Felicii) Larry się spiął i gwałtownie odsunął od swojej towarzyszki, jakby nagle się wystraszył, że go ugryzie.

Oczywiście chodziło o to, żeby Felicia nic sobie nie pomyślała, widząc go z jakąś obcą dziewczyną pod jej nieobecność.

— Jesteście już — wypalił, uśmiechając się. — Claire do nas dołączyła.

Powiedział to takim tonem, jakby ogłaszał, że wszyscy wygrali w loterii. Claire się skrzywiła.

— Cześć — przywitała się jednak, a potem zerknęła na Luisa. — Pamiętam cię z Obozu Jupiter. A ty... — jej wzrok pobiegł w kierunku Felicii — jesteś pewnie Felicia.

Zanim zdążyła doczekać się odpowiedzi, podniosła się gwałtownie ze schodka i ruszyła przed siebie. W tym momencie w jej stronę nadleciała piłka, prosto z placu, na którym grała grupka dzieci. Claire błyskawicznie wycelowała w piłkę, posyłając ją z powrotem na miejsce.

— Mamy sporo do omówienia — rzuciła przez ramię. — Ale najpierw muszę po coś skoczyć. Lea czeka w środku.

Wszyscy udawali, że nie widzą, jak Felicia lekko się wzdryga na dźwięk imienia Lei.

— Tylko się pospiesz — wymamrotał Larry, gdy Claire się oddalała, po czym zwrócił się do nich: — I jak poszło?

Luis poczuł na sobie wzrok Felicii. To chyba był ten moment, w którym powinni wymienić znaczące spojrzenia, ale on niekoniecznie miał na to ochotę.

— Wyglądasz trochę jakby cię coś przejechało po drodze — dodał Larry, oczywiście do niego.

— Nie wątpię — odparł zgodnie z prawdą. — Możemy... pogadać później.

Raczej nie powinien tego robić, ale i tak zaczął wchodzić po schodach na górę, zostawiając ich za sobą.

Słyszał, jak coś do siebie mówią, jednak nie zwracał uwagi na słowa. Przez mgłę rozpoznał tylko pełen ciekawości ton Larry'ego i jakąś wymijającą odpowiedź Felicii. A potem... chyba zmienili temat.

Luis otworzył drzwi. Wystrój wnętrza był w typowo starogreckim stylu. Wciąż nie miał pojęcia, dlaczego musieli nagle zmienić miejsce spotkania, ale to nie było największe z jego zmartwień, dlatego nie zastanawiał się nad tym zbyt długo.

Ledwo zdołał zamknąć za sobą drzwi, a z progu pierwszego pokoju wyłoniła się Lea. Była w krótkim rękawku i miała smugę kurzu na boku koszulki. Jej oczy błyszczały jednak energicznie.

— Wreszcie! — rzuciła, po czym zmierzyła go spojrzeniem. — Uch. Wyglądasz tak samo fatalnie jak w iryfonie.

Prawie się roześmiał (z naciskiem na prawie).

Lea uderzyła pięścią w otwartą dłoń.

— Poczekaj, niech zgadnę. Ktoś chciał was zabić, kiedy wracaliście?

Luis zmarszczył brwi.

— Co? Nie.

Blask w jej oczach przygasł. Sądząc po minie, właśnie sobie coś uświadomiła. I przez tę świadomość straciła cały zapał.

— Ach... No dobrze, to... Claire zaoferowała się, że skoczy po coś na kolację, więc...

Wstawiła już jedną nogę do pomieszczenia, jakby zaraz miała tam czmychnąć. Luis uznał, że czas najwyższy przejść do rzeczy.

— Widziałaś się z nim. — To nie było pytanie.

Lea wzdrygnęła się.

— Powiedział ci?

— Nie.

To się powoli robiło denerwujące.

Dziewczyna westchnęła.

— Cóż, chciałam ci powiedzieć, ale jakoś nie mogłam się zdobyć. A potem się okazało, że mamy jeszcze więcej problemów i... Chciałam sama tam iść, ale...

Luis przestał jej słuchać po pierwszym zdaniu.

Przedtem, kiedy sam do tego doszedł, poczuł złość. I gdyby wtedy się z nią zobaczył, pewnie by się pokłócili, chociaż trochę. Jednak z perspektywy czasu zrozumiał, że po prostu nie wiedział, na kogo się denerwować po tym wszystkim. Teraz to nie miało znaczenia, czy Lea robiła sobie z Tylerem tajemnice, czy nie.

A już na pewno nie mógł zwracać się do niej z pretensjami, kiedy zachowywała się w ten sposób, unikając jego spojrzenia i tłumacząc się z odrobiną desperacji, ale i żalu.

Kiedy w końcu skończyła wyjaśnienia, podniosła głowę i zapytała:

— Ale spotkałeś go w pałacu Famy?

Mógł wymigać się od odpowiedzi przy Felicii albo Larrym, ale przy niej... nie zamierzał. Po prostu czuł się na tyle sfrustrowany tymi wszystkimi kłopotami, które na niego spadły, że po prostu westchnął.

— Porozmawiamy o tym później.

***

Kolację wcisnął w siebie z trudem i tylko po to, żeby docenić starania Claire. Tak naprawdę z trudem przychodziło mu przełknięcie czegokolwiek. W międzyczasie słuchał wywodu Lei o kolejnych niebezpieczeństwach, których na pewno nie dadzą rady uniknąć, ale jakoś nie przyjmował tego w pełni do świadomości. A może przyjmował, ale go to nie obchodziło, bo miał większe zmartwienia. Sam nie umiał stwierdzić.

Kiedy Claire zapytała go wreszcie o Tylera, musiał przedstawić sytuację jasno. A wtedy dostał dokładnie taką reakcję, jakiej się spodziewał.

Felicia delikatnie zmrużyła oczy, jakby coś analizowała. Larry się odsunął, na wypadek gdyby Lea miała zapluć piciem cały stół (prawie to zrobiła).

— Nie wiedziałam, że mu coś jest — mruknęła, po czym przystawiła kubek do ust i przechyliła go, by nie musieć patrzeć nikomu w oczy. Aczkolwiek w ostatniej chwili wymamrotała jeszcze niezbyt pochlebny zwrot w starożytnej grece.

Później, kiedy zrobiło się już naprawdę ciemno, a Felicia i Larry zostali gdzieś w dalszych pokojach, Claire oznajmiła, że nie zostaje na noc.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł, wychodzić właśnie teraz — zwróciła jej uwagę Lea.

Rzymianka wzruszyła tylko ramionami.

— No wiesz, ja nie emanuję magiczną energią, przez którą setki herosów chcą mnie zabić, więc nie będzie tak źle.

— Ale...

— Poza tym — ciągnęła, cały czas z zadziwiającym spokojem — nie mam pojęcia, gdzie jest Tyler. Domyślałam się ostatnio, że coś nie gra, ale nigdy bym nie pomyślała... — zmarszczyła brwi. — To przez tę buteleczkę od Apate.

Lea zamrugała.

— Znajdziesz go?

— Pewnie nie — przyznała Claire. — Pewnie nie będzie chciał mnie widzieć. Ale może znajdę jakieś wskazówki co do portalu i tak dalej... Postarajcie się dożyć następnego spotkania.

Po tych słowach zamknęła za sobą drzwi.

Lea westchnęła i oparła się o ścianę.

Przez moment Luis się zastanawiał, czy nie zdradzić jej trochę więcej szczegółów. Że Tyler chciał nitkę Ariadny, że ostatecznie zawarł z Famą układ... Ale się powstrzymał.

— Czyli podsumujmy — odezwała się cicho dziewczyna, kiedy już mieli pewność, że są sami. — Według bogini pomówień, mamy czekać, aż portal się otworzy...

— Potem potrzebujemy paru osób, które przez niego przejdą i go przyblokują od drugiej strony — dokończył. — Tak.

— A jak się blokuje od drugiej strony?

Wzruszył ramionami.

— Fama twierdzi, że to będzie jasne.

— Żeby się nie zdziwiła — prychnęła Lea.— Dobra, chodźmy. Spać mi się chce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top