[XIX] 𝐋𝐄𝐀
LEA DAWNO NIE CZUŁA takiej suchości w ustach, takich dreszczy andrenaliny na plecach i ramionach, takiego świerzbienia w palcach ani mnóstwa innych rzeczy, których nie potrafiła nazwać.
Kiedy usłyszała, że nie muszą bezpośrednio walczyć z kolejnym potworem, w pierwszej chwili odetchnęła z ulgą. W ostatnim czasie miała zdecydowanie dość zmagań z rozmaitymi kreaturami czającymi się na nią na każdym kroku. Szybko jednak okazało się, że to nie takie proste, a wtedy dziewczyna zmieniła zdanie. Oddałaby wszystko, aby zmierzyć się z jakimś stworem z mitologii w tradycyjny sposób.
W tym przynajmniej posiadała pewne doświadczenie. Z kolei pseudo-zagadka od sfingi stanowiła spore wyzwanie.
Lei wystarczająco zakręciło się w głowie po ujrzeniu Scylli i Charybdy. Choć ukazały się w znacznie zmniejszonej postaci, wciąż były to jedne z groźniejszych potworów z mitologii. A przecież przed chwilą sfinga obiecała, że walka nie okaże się konieczna. Dlatego Lea wzięła je za wytwór Mgły, ale szybko straciła to przekonanie. Gdy spróbowała zmienić iluzjonistyczny obraz, nie uzyskała oczekiwanych efektów. Skupiła się tak mocno jak potrafiła. Wszystko na nic.
Jakby to nie wystarczało, niedługo później z cienia wyłoniło się coś nowego.
Lea spojrzała na to coś przez setną sekundę i ledwie cokolwiek zarejestrowała. Cofnęła się o krok. Nie mogła zaatakować. Nie, to nie wchodziło w grę. Przecież nie na tym polecało zadanie. Musiał więc istnieć jakiś inny sposób.
Pytanie tylko — jaki?
Larry uniósł miecz, ale nie ruszył się z miejsca. Luis odwrócił się w stronę nieznanego obiektu i spoglądał na niego odrobinę dłużej niż Lea. Zaraz potem zamrugał gwałtownie, jakby coś mu się przewidziało. Kiedy odwrócił od niego wzrok, sprawiał wrażenie trochę skołowanego (to znaczy bardziej niż wypadałoby być skołowanym w tej sytuacji). Trwało to jednak tylko krótką chwilę.
Lea w panice zastanawiała się, ile czasu jeszcze im zostało. Niby dosłownie przed chwilą sfinga powiedziała, że cztery minuty. Ale przez to wszystko dziewczyna trochę straciła poczucie czasu. Kolejne sekundy mijały boleśnie szybko, a ona stała bezradnie.
Jeśli nie zdążą, to co? Czy strażniczka nici Ariadny naprawdę była tak groźna? Teoretycznie mogliby ją pokonać. Tylko że co wtedy, skoro wciąż mieli na głowie problemy takie jak brak dostępu do nitki i tajemniczą postać wtapiającą się w cień. No jasne... Gdyby to było tak proste, możliwe, że ktoś przed nimi zdobyłby cenną nić.
A więc jakkolwiek ten fakt by nie irytował, próba bezpośredniego ataku na cokolwiek nie wchodziła w grę. Co w takim razie w tę grę wchodziło?
Rozległ się cichy, niesłyszalny niemal szelest, który z całą pewnością pochodził od nowego przybysza. Larry zaklął pod nosem, a Lea była zbyt mało skupiona, by w ogóle rozpoznać, w jakim języku: angielskim, starogreckim czy łacinie. Próbowała znów skupić wzrok na tym czymś, czego nie mogła dobrze dojrzeć, jednak bez specjalnych efektów. Przez krótką chwilę zdawało jej się, że skądś powinna kojarzyć... to coś. Że już kiedyś miała z tym do czynienia. Problem polegał na tym, iż nie potrafiła przypomnieć sobie szczegółów.
Może się myliła. Może podświadomie pragnęła, by trudny do zidentyfikowania stwór okazał się kimś, o kim wiedziała odpowiednio wiele i mogła sobie z nim poradzić.
Myśląc o tym, Lea odruchowo wyciągnęła sztylet.
— Schowajcie to — syknął Luis, dwoma prostymi słowami sprowadzając Leę na ziemię.
Miał rację. Oczywiście dobywanie broni było bezcelowe, a nawet zbyt pochopne. Zrobiła to po prostu instynktownie, tak jak zawsze wyciągała sztylet albo łuk w obliczu zagrożenia. O ile tylko je przy sobie miała.
— Trzy minuty — rozległ się spokojny, a jednocześnie potwornie irytujący głos sfingi.
Lei mocno waliło serce. Jeśli teraz im się nie uda, to będzie definitywny koniec. Nigdy nie zdobędą nitki, nigdy też nie otworzą portalu i nie pokonają Apate. Nigdy więcej nie zobaczy Tylera i nigdy nie pozna choć odrobinę lepiej Claire Le Bon. Nigdy nie dowie się, do czego powinien służyć prezent od Ikelosa, który przechowywała przez cały ten czas i...
Nie.
Otrząsnęła się. To się tak nie skończy, te scenariusze się nie sprawdzą.
— Wolę to mieć — wypaliła. — Na wszelki wypadek.
Luis zmarszczył brwi, ale zanim zdążył odpowiedzieć, Larry wtrącił się:
— Może tak coś zrobimy? Nie mamy całego dnia. Mogę się nim zająć.
Skinął w stronę chaotycznego, błąkającego się cienia. Zacisnął palce na rękojeści miecza znacznie mocniej, od czego zbielały mu knykcie.
— Przecież to tylko tutaj krąży — prychnęła Lea. — Nie zaczynaj, dopóki nas nie atakuje.
— Tak? — Larry uniósł brew. — To czekaj i patrz, jak zaraz coś zrobi.
Lea nie wiedziała za bardzo, co na ten temat myśleć. Obiekt nie wyglądał groźnie, ba — sam sprawiał wrażenie nieco zagubionego, nieustannie miotając się i zmieniając kształt i barwę. Oczywiście to nic nie znaczyło. Niektóre potwory mogły wyglądać niepozornie, a zabijać z niekłamaną skutecznością w niezwykle krótkim czasie.
Gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego potwora, Lea nie byłaby tak sceptycznie nastawiona do koncepcji Larry'ego. Ale ten tutaj różnił się od stworzeń, z którymi do tego czasu się spotykała. Nigdy o nim nie słyszała i nie wiedziała, jak by można z nim walczyć.
Lea, musisz wiedzieć, że są osoby gorsze od potworów — szepnął jej w głowie głos bogini Ariadny.
Aby się lepiej skupić, Lea zignorowała go.
— No to spróbujmy podejść — zaproponowała. — Nie wiem, czy jest większym problemem niż Scylla i Charybda, ale...
Urwała na ułamek sekundy. Pomysł był okropny, ale nie mieli innego, a czas wciąż gonił.
Podniosła wzrok.
— Nie patrz mu w oczy — odezwał się szybko Luis.
Lea zamrugała.
— To ma oczy?
Z perspektywy czasu stwierdziła, że pytanie było trochę głupie. Ale naprawdę, nie dojrzała żadnych tęczówek u migającego kształtu.
Na szczęście Luis nie miał czasu na komentarze. Rzucił jej tylko znaczące spojrzenie i pospiesznie wyjaśnił:
— Ma. Przynajmniej miało. Zajmijcie się nim na chwilę, okej?
Lea przygryzła policzek od środka.
— A ty co...
A ty co chcesz zrobić?
Tak miało brzmieć to zdanie, urwane przed ostatnim słowem, ponieważ Lea w tym momencie zrozumiała, co Luis chce zrobić — zbliżyć się do tych dziwacznych, miniaturowych wersji Scylli i Charybdy i sprawdzić jak zareagują. Biorąc pod uwagę, że one wyglądały na większe wyzwanie niż ten kryjący się kształt... Cóż, to było tak lekkomyślne, że Lea trochę się przekonała do minimalnie mniej głupiego planu, jaki wymyślił Larry.
— Luis, czekaj! — zawołała.
I w tym momencie sobie uświadomiła, że to niekoniecznie pomaga. Jeden z potworów pilnujących nici już się obudził.
Zacisnęła więc usta. Dobrze. Skoro i tak mają zginąć, lepiej, by zrobili to, wcielając w życia beznadziejny plan niż beznadziejnie stojąc w miejscu.
Odwróciła się od Luisa i w tym momencie zaczęła czuć na sobie czyjś wzrok. Sfinga. To ona się w nią wpatrywała, oderwawszy się wreszcie od swoich dokumentów. Co mogła myśleć? Lea jakoś nie czuła chęci przekonywania się o tym. Może strażniczkę to wszystko bawiło, może widziała identyczny schemat błędów jak u ich poprzedników. Czekała, aż wyznaczony czas upłynie i będzie mogła się ich pozbyć... chyba że oni wcześniej odwalą za nią tę robotę.
Nie myśl tak — Lea skarciła się w duchu. Nie przeżyła tej przeklętej wojny z Chaosem tylko po to, by dać się zabić w jakimś magicznym podziemnym zadupiu.
Wzięła szybki wdech, który pomógł jej powstrzymać pokusę odwrócenia się do Luisa i rzucenia się za nim biegiem. Skupiła całą uwagę na tajemniczym obiekcie... i nagle zaczęła dostrzegać kształty, jakie przybierał.
Przez chwilę był ogromny, wyglądał jak posąg jakiegoś bóstwa, jednak Lea nie zdążyła zidentyfikować jego tożsamości, gdyż zaraz potem znowu się zmienił. Zrobił się zdecydowanie mniejszy i teraz przypominał postać dziewczyny. Twarz miała niewyraźną, a długie, gęste, brązowe włosy z początku skojarzyły się Lei z Felicią. Ale nie — włosy Felicii były bardziej kasztanowe niż czekoladowe, no i nieco dłuższe.
Dziewczyna podniosła wzrok. Rysy jej twarzy nieco się wyostrzyły, lecz dla Lei nie wydawały się ani trochę znajome. Wyglądała po prostu zwyczajnie, nieszczególnie zapadała w pamięć.
No... nie licząc jednego szczegółu.
Chcąc nie chcąc, Lea automatycznie i nawet nieumyślnie zwróciła uwagę na oczy. Czerwone. Nie chodziło o to, że były zaczerwienione, przekrwawione ani nic z tych rzeczy. To tęczówki miały mocny, czerwony kolor.
W ułamku sekundy pomyślała o przestrodze Luisa. Już miała zamiar odwrócić wzrok. Ale mimo że bardzo tego chciała, nie była w stanie. Coś ją przyciągało, by nie odrywała oczu od krwiście czerwonych tęczówek.
W następnym ułamku sekundy cała otaczająca ją sceneria zaczęła się rozmywać. Lea już miała wrażenie, że odpłynie — kiedy poczuła silne szturchnięcie w ramię. Wzrok jej się wyostrzył. Zobaczyła tę dziwaczną postać przybierającą teraz inne kształty, ale tak szybko, że nie dało się dobrze przyjrzeć. Nie miała już czerwonych oczu. A przynajmniej Lea ich nie zauważyła.
— Miałaś nie patrzeć — w głosie Larry'ego brzmiało teraz nieco mniej irytacji, choć właśnie wytykał jej błąd. Ale chwilowa faza najwyraźniej mu przeszła; z powagą i skupieniem przyglądał się postaci, unikając przy tym patrzenia jej prosto w oczy.
Lea chciała odpowiedzieć, jednakże właściwie nie miała żadnego sensownego wytłumaczenia. Wcale nie zamierzała tego robić. Jej wzrok padł w niewłaściwą stronę wbrew jej woli.
Postać migotała jeszcze przez krótką chwilę. Aż nagle zatrzymała się w jednym miejscu. Można by pomyśleć, że w takim momencie dało się dostrzec wyraźnie jej kształt albo przynajmniej delikatny zarys.
Nic z tego. Wtopiła się w tło jak kameleon.
— Co jest?! — Lea zwróciła się z wyrzutem w stronę jedynej osoby, która wydawała jej się do tego odpowiednia, czyli do sfingi.
Strażniczka, obserwująca dotąd wszystko co się działo, uśmiechnęła się krzywo i wzruszyła ramionami.
— To nie jest żadna zagadka — poskarżyła się Lea. — To jest jak... kolejna misja, którą mógłby zlecić jakiś bóg.
— Nie przesadzaj — odpadła sfinga. — Może i nie zajmuję się już zagadkami w czystej postaci. Ale musicie trochę pomyśleć, jeżeli chcecie zdobyć tę nitkę. A tobie, póki co, myślenie nie idzie specjalnie wybitnie.
Lea poczuła, że się czerwieni. Tak się skupiła na sfindze, że nie zauważyła, jak Larry rzucił jej ponaglające spojrzenie. Oczywiście nie złapała z nim kontaktu wzrokowego. Chłopak wywrócił oczami i spojrzał na Luisa. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, kiedy Luis (jakimś sposobem ominąłwszy mini-Scyllę oraz mini-Charybdę, tak spokojnymi i naturalnymi ruchami, że nie zwróciły na niego uwagi) prawie niezauważalnie pokręcił głową. Odezwanie się w jego sytuacji wiązało się ze sporym ryzykiem, ale skinął podbródkiem w stronę sfingi.
Czy raczej... czegoś co leżało koło jej biurka, na podłodze.
Larry wybałuszył oczy. Połapał się ze wszystkim wystarczająco szybko, więc nie wypowiedział nic głośno, choć pewnie bardzo go kusiło. W miejscu, które wskazywał Luis, można było dostrzec małe, czerwone zawiniątko.
Musiała działać tu Mgła. Naprawdę, naprawdę gęsta Mgła. Przecież zaraz po przyjściu przyjrzeli się całej sali bardzo uważnie. Dlaczego nie zauważyli czegoś o tak wyraźnym kolorze?
Co więcej — okrągły kłębek nieustannie się turlał. Strażniczka dyskretnie wystawiała nogę, by przycisnąć go z powrotem do biurka, ale historia wciąż się powtarzała. Jednak zająwszy się rozmową z Leą, zaczynała tracić koncentrację.
To była dobra okazja.
Lea nie zauważyła prawdziwej nitki. Na początku miała tylko przebłyski, czy aby na pewno te morskie potwory są prawdziwe. Lecz im dłużej się przyglądała, tym bardziej realny stawał się dla niej widok. W końcu dała sobie spokój.
Teraz im dłużej patrzyła na sfingę, tym bardziej się złościła.
— Nie taka była umowa. Mieliśmy rozwiązać zagadkę.
— Och, proszę cię — westchnęła strażniczka nici. — Zagadki wyszły z mody parę tysiącleci temu! Została minuta.
Nie zdążymy — pomyślała Lea. Wykonywanie zadania nie wchodziło już w grę. Musiała spróbować się jakoś dogadać.
— Od paru tysiącleci to ty, jak się domyślam, nie wychodzisz na świat. Skąd możesz wiedzieć, co jest w modzie? — prychnęła. — Może po prostu nie potrafisz wymyślić dobrej zagadki poza tą o człowieku.
Sfinga nieoczekiwanie rzuciła papiery na blat. Jej oczy rozbłysły wściekłością.
Dobra. Chyba minimalnie przesadziłam.
— Uważaj co mówisz — syknęła strażniczka. — Potwornie mnie irytujesz. Mam ochotę cię zabić.
I wtem w jednej chwili wydarzyło się tak wiele, że Lea zdołała ogarnąć to tylko dzięki ADHD.
Sfinga w okamgnieniu wskoczyła na swoje wysokie biurko i już szykowała się do ataku. Zanim Lea zdążyła zareagować, usłyszała za sobą huk. Potem — odgłos potwora. Scylli albo Charybdy, ciężko było ocenić. Następnie całą salę owiał chłód. Zdawało się, że cień tajemniczej postaci oddala się... Lub może Lei tylko się przewidziało. Zza biurka wytoczył się czerwony kłębek nici, który wpadł prosto do rąk Larry'ego. A sfinga skoczyła.
Tak, zdecydowanie zrobiła to zbyt szybko, by dać Lei choć odrobinę czasu na reakcję. Dziewczynę już ogarnęła rezygnacja. No nie, czyli jednak zginie w jakiejś zabitej deskami dziurze.
W ostatniej chwili, gdy sfinga zamierzała już wygryźć się jej w twarz, drogę zagrodziła jej klinga miecza.
— Skończyliśmy! — wypalił Luis. — Przed czasem.
Larry obejrzał nitkę z każdej strony i wsunął ją do kieszeni.
Lea zamrugała parę razy. Dopiero wtedy w pełni do niej dotarło, co się stało. Odwróciła się. Wszystko zniknęło: Scylla, Charybda, ta pierwsza nitka, a nawet tajemnicza postać, co oznaczało, że nie myliła się wcześniej. Dostrzegła jej odejście kątem oka.
— Ach tak? — sfinga uniosła brew, patrząc teraz na Luisa z identyczną wrogością jak na Leę, za to, że powstrzymał ją w nieodpowiednim momencie. — Wiecie w ogóle, co zrobiliście?
Lea nie wiedziała. Nie w pierwszej chwili. Ale z każdym usłyszanym słowem zaczęła się domyślać sporo do przodu.
— Zadanie polegało na tym, żeby przejrzeć przez gęstą warstwę Mgły i tyle — Luis nie opuścił miecza, chociaż Lea się cofnęła. — Prawdziwa nitka była cały czas tutaj, z boku.
— To miejsce stworzył Chaos — wtrącił Larry. — Już dawno temu. Dlatego Mgła była tak potężna. Co prawda pokonaliśmy już pierwotne bóstwo, ale parę rzeczy zdołało się utrzymać. Tak samo jak ten wymiar.
Sfinga wywróciła oczami.
— Tak, możliwe. Udało wam się. To nie zmienia faktu, że mnie zdenerwowaliście! Najpierw ty — wbiła wzrok w Leę — ze swoją głupią, rozpraszającą gadką. Potem ty — spojrzała na Luisa. — Musiałeś podejść do tej nici jak idiota, gdzie Mgła jest najrzadsza i najłatwiej się jej pozbyć. I na koniec piękna dedukcja — ostatnie wściekłe spojrzenie powędrowało w stronę Larry'ego. — Co ja mam teraz zrobić? Muszę szukać nowej pracy!
Po czym oczywiście zaatakowała znowu, tym razem wybierając na cel Larry'ego.
— Ej! — krzyknął oburzony, tnąc swoim mieczem. — Zawarliśmy umowę!
— Umowa mnie obowiązuje, dopóki tu pracuję — warknęła sfinga. — Trzeba było dokładnie czytać! Teraz was zabiję z czysto osobistych powodów!
Jedynym plusem sytuacji było to, że Lea nie do końca pamiętała, co się działo w następnej kolejności.
Pamiętała, jak ściskała mocno sztylet, choć praktycznie nie użyła go przeciwko byłej strażniczce nici. Pamiętała, jak wbiegała po schodach tak szybko jak tylko się dało. Nie pamiętała, czy w ogóle zabili sfingę, czy po prostu ją zostawili.
Kojarzyła tylko tyle, że udało im się przeżyć.
***
Nebulae była wyraźnie zaskoczona, kiedy wrócili.
— No proszę — skomentowała z aprobatą w oczach. — Zdobyliście nitkę?
Larry wyciągnął kłębek z kieszeni, aby jej pokazać. Z bliska też nie wyglądał szczególnie okazale — ot, zwyczajna nić, z której można by zrobić ciepłą czapkę i szalik na zimę.
Lea starała się nie dyszeć zbyt głośno, ale po długim biegu była wyczerpana. Mimo to czuła częściową ulgę. Udało się i pewien etap mieli już za sobą.
Spojrzała na Luisa. Na jego ubraniach osiadło trochę charakteryatycznego jasnego pyłku. Chyba jednak pozbyli się tej sfingi. Trudno jej było odczytać jakiekolwiek emocje z jego twarzy, więc chciała powiedzieć coś pokrzepiającego. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy... A jeżeli już, nie wiedziała, jakie słowa dobrać.
— Życzę powodzenia — zatrajkotała nimfa. — Ach, no i...
— My już pójdziemy — przerwał Larry.
Wymienił z nimi znaczące spojrzenia i już zaczął kierować się do wyjścia, kiedy nebulae zawołała:
— Zaczekajcie! Lea Farewall, masz wiadomość.
Pod Leą dosłownie ugięły się kolana. W pierwszej chwili nie do końca zatrybiła, o co chodzi. No tak, w końcu nimfa pracowała dla jej matki. Zajmowała się iryfonami i korespondencją.
— Wiadomość? — powtórzyła.
— Aha — nebulae zajrzała gdzieś do swojej szuflady. — Chwileczkę, gdzie się to podziało... Jest! O, wygląda na to, że dostaliście przepowiednię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top