[X] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

KORYNT NIE WYGLĄDAŁ ZBYT PIĘKNIE. A przynajmniej Tyler odniósł takie wrażenie. Może to dlatego, że napatrzył się już na wiele starożytnych miast. Widoki nie były co prawda szczególnie nieładne, lecz po prostu zwyczajne, tak typowe dla starożytnych czasów, jak tylko się dało. Ale urok miejsca psuł Faeton, który przez całą drogę ani na chwilę nie potrafił się zamknąć.

— Rety — wymamrotał, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała taksówka. — Takie pojazdy były popularne w dwudziestym pierwszym wieku? Niesamowite. Jak to działa?

Tyler liczył, że po niedługim czasie się rozdzielą. Marne nadzieje. Kiedy ruszył w głąb miasta, Faeton wciąż łaził za nim i rozgadywał się coraz bardziej.

— Słyszałem wiele o Starkach, ale nigdy nie sądziłem, że sam usłyszę od nich przepowiednię.

Co było najdziwniejsze? Wyglądał na tak podekscytowanego tym faktem, że nie okazał cienia niepokoju przestrogą, którą otrzymał od wiedźm. Tymczasem Tyler, dokładnie na odwrót, nie mógł przestać o tym myśleć.

A więc mikstura od Apate miała być pomocna, ale jednocześnie użycie jej wiązało się z wielkim ryzykiem. Nie żeby budziło to wielkie zdumienie. Wręcz przeciwnie, podarowanie czegoś takiego było bardzo w stylu bogini zdrady. Pytanie tylko, kiedy podarunek powinien zostać wykorzystany, no i jak duże niebezpieczeństwo ściągał? Głupio by było zmarnować go w niewłaściwym momencie, dlatego Tyler co rusz ściskał buteleczkę mocniej, aby upewnić się, że mu nie zginęła. Skoro przetrwała podróż Rydwanem Nienawiści, prawdopodobnie przeszła już najgorsze, a jednak na wszelki wypadek należało nie tracić czujności.

— A właśnie! - w pewnym momencie Faeton odwrócił się do Tylera. — Do ciebie mówiły coś o podarunku od Apate. O co z tym chodzi?

Trudno było stwierdzić, czy jest po prostu wścibski, czy chce dowiedzieć się więcej na czyjeś polecenie, czy może jedno i drugie. W końcu trzymał się z Peliasem, a Pelias wydawał się naprawdę podejrzany. Czy nie zdradziłby swoim towarzyszom, dlaczego chciał się spotkać z dwórką herosów pochodzących ze zwyczajnego świata? Przecież mógłby wówczas liczyć na wsparcie. A chyba pokładał pewne zaufanie w ludziach należących do jego grona przyjaciół.

— Nie twoja sprawa — Tyler po raz kolejny zacisnął palce na buteleczce. Doświadczenia z dziećmi Merkurego, a czasem także Hermesa, nauczyły go pilnowania swoich rzeczy.

Faeton wywrócił oczami.

— Ciągle to powtarzasz. Nie jesteś chyba duszą towarzystwa, co?

Brawo za spostrzeżenie - pomyślał Tyler, ale nie powiedział tego na głos.

Faeton podniósł ręce.

— Dobra. Niech ci będzie. Ale na pewno nie bez powodu chciałeś dotrzeć do Grecji, prawda? Słyszałeś już plotki?

Dopiero ostatnie słowo przykłuło uwagę Tylera. Zamrugał nagle i się zatrzymał.

— Jakie plotki?

To wystarczyło, żeby wywołać na twarzy Faetona triumfalny uśmiech.

— Aha, więc taki jest twój cel? — o ile wcześniej mówił szybko, teraz umyślnie zwolnił tempo, jak i odrobinę ściszył głos. — Może ja coś wiem. Może nie. Nie twoja sprawa.

Tyler parsknął.

— Nic mnie to nie obchodzi — rzucił, zanim zdążył się dobrze zastanowić. — Nie chcę się dowiadywać od ciebie. I przestań wreszcie za mną łazić.

— Jak sobie życzysz — Faeton wzruszył ramionami. — Ale pamiętaj. Jeśli będziesz mnie później potrzebować...

— Nie będę.

— Wystarczy, że znajdziesz jedną z moich sióstr. Sam zobaczysz, to nietrudne.

— Nie zamierzam cię później szukać — Tyler skrzyżował ręce na piersi.

— Zobaczymy — Faeton spojrzał mu prosto w oczy, po czym odwrócił się i ruszył. — Powodzenia, Tyler.

Nie minęło dużo czasu, a zniknął za zakrętem. Wraz z nim zniknęła szansa na szybkie i bezproblemowe zdobycie informacji.

Tyler poczuł gwałtowny przypływ złości, chociaż nie bardzo wiedział, na kogo. Po części na Faetona, ponieważ był taki upierdliwy i arogancki, no i zdecydowanie za dużo gadał, ale nie wtedy, gdy było trzeba. Po części na Apate, bo w końcu gdyby nie ona, nie musiałby marnować dwóch lat na to wszystko i nigdy nie spotkałby mnóstwa irytujących starożytnych herosów, których niestety spotkał. A po części też na siebie, z wiadomych przyczyn. Ale nie umiał zachować się inaczej, kiedy ten Grek umyślnie nie dawał mu spokoju.

Żadna strata — pomyślał, próbując się uspokoić. Przecież Faeton z pewnością nie był jedyną osobą znającą te plotki, skoro krążyły one po całej Grecji i nie tylko. Poza tym nie wyobrażał sobie biegać za Faetonem i ładnie go prosić. Nie po tym, jak widział jego kpiący uśmiech.

Na przystanek numer jeden wybrał więc świątynię Apollina. Tam zawsze kręciło się dużo osób. A tam gdzie dużo osób, tam najłatwiej się czegoś dowiedzieć.

Świątynia w niczym nie przypominała tych marnych ruin, które we współczesności można było zwiedzić w Koryncie. Była o wiele większa, oparta na potężnych kolumnach, no i wiele osób przychodziło nie po to, by ją zwiedzić i porobić zdjęcia, lecz by się spotkać albo pomodlić. Wprawdzie wszyscy herosi wierzyli w zwycięstwo Chaosu, ale nie oznaczało to, że zapomnieli o bogach. Mimo że Olimpijczycy jako tacy dla nich nie istnieli, to siły natury, którymi władali, wciąż trwały w ich wymiarze. Poza tym z uwagi na przyzwyczajenia z czasów zwyczajnego jak na standardy herosów życia chodzili do świątyń, aby spotkać się z innymi i podyskutować.

Tyler osobiście uznał, że w Grecji jest o niebo lepiej niż w Rzymie, co było jak naplucie w twarz swojemu boskiemu, rzymskiemu przodkowi, ale niespecjalnie się tym przejmował. Tutaj przy jednej świątyni zbierało się znacznie mniej herosów — co prawda i tak sporo, ale jednak mniej niż tam. Na oko dało się ocenić, że większość miała greckie pochodzenie, patrząc na ich stroje. Idealnie. Grecy byli zawsze bardziej wyluzowani, tak samo aktualnie jak i za dawnych czasów, jedynie z pewnymi wyjątkami.

Już z daleka słychać było ich rozmowy. Kiedy Tyler podszedł bliżej, zobaczył dwójkę potężnie zbudowanych mężczyzn w chitonach. Dyskutowali zawzięcie między sobą, a jeden trzymał w dłoni jakąś księgę tak mocno i kurczowo, jakby obawiał się, że rozmówca zechce mu ją za chwilę odebrać. Sądząc po wyrazach ich twarzy, nie odbywali przyjacielskiej pogawędki. Nieco dalej młody chłopak, chłopiec właściwie, siedział nad notatkami i kreślił coś przy pomocy cyrkla. Wydawał się ogromnie skupiony: brwi ściągnął, usta zacisnął, a oczy mu błyszczały. Tyler pomyślał, że powinien kojarzyć go z mitu o bardzo młodym i bardzo uzdolnionym bohaterze, ale nie mógł sobie przypomnieć żadnych konkretów.

Nagle do chłopca podbiegła dziewczyna o długich, ciemnych włosach. Z pewnością liczyła parę tysięcy lat jak większość tam obecnych, jednak wyglądała na nastolatkę. Złapała młodszego herosa za rękę i powiedziała mu coś na ucho. Następnie rozejrzała się przenikliwie, jakby czegoś się obawiała, po czym razem z chłopcem weszła do wnętrza świątyni.

Ledwie zdążyła to wszystko zrobić, a jeden z prowadzących dyskusję mężczyzn podniósł głos na drugiego - tego, który trzymał księgę.

— Życzyłbym ci pochłonięcia przez Tartar, gdyby Tartar tu istniał — gwałtownym ruchem wyciągnął z pochwy spiżowy sztylet.

Najbliżej stojące osoby automatycznie odsunęły się. Heros z księgą w ręku odpowiedział mieszanką słów niezwykle barwnych i rzadkich — Tyler nie przypominał sobie, by kiedykolwiek je słyszał - a potem zapanował chaos.

Nie Chaos, pierwotne bóstwo, które próbowało powstać dwa lata temu i zniszczyć świat, tylko ten chaos pisany małą literą. Nie minęła chwila, a obaj mężczyźni dzierżyli w dłoniach broń. Zgromadzeni reagowali różnie: niektórzy chcieli oddalić się jak najprędzej, inni natychmiast zainteresowali się okazją do popatrzenia na pojedynek. W efekcie jedni przepychali się przez drugich, klnąc przy tym bez skrępowania. Rozległ się powszechny szum i szmer.

Tyler z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w zaistniałą sytuację. To było coś nowego. Nienawiść w oczach herosów była taka silna i nieposkromiona; nie pozostawiała więc wątpliwości, że zamierzają walczyć na poważnie, na śmierć i życie. Z jednej strony nie zwiastowało to nic dobrego, lecz z drugiej budziło ogromną fascynację. Tyler ocknął się dopiero, gdy ktoś z niewielkiego już tłumu złapał go za ramię. Nagle zdał sobie sprawę, że gapi się na rozpoczynającą się walkę jak zahipnotyzowany.

Zamrugał z dwa razy i się odwrócił. Ciemnowłosa dziewczyna, która niedawno odprowadzała chłopca do świątyni, próbowała przecisnąć się przez tłum, co stanowiło niemałe wyzwanie. Była dość drobnej postury i zdawała się po prostu zanikać wśród tak licznych zgromadzonych.

— Przepraszam — wymruczała, przechodząc obok Tylera, po czym pomknęła dalej i natychmiast znikła mu z oczu.

Może chłopak zastanowiłby się, dlaczego zmierzała w stronę toczących pojedynek herosów, a nie jak najdalej od nich, ale aktualnie miał inne problemy na głowie. Kiedy tylko brunetka zanurkowała w tłum, zdołał wyłapać fragmenty rozmów.

— Wiedziałem — mamrotał ktoś. — Wiedziałem, że to się tak skończy!

Heros stojący obok szturchnął go ramieniem.

— Zamknij się, nic nie słychać.

Ale nawet gdyby jego towarzysz spełnił prośbę, niewiele by to dało. Pozostali przekrzykiwali się coraz to donośniej. Dwójka skłóconych mężczyzn właśnie rozpoczęła starcie. Gwałtownie i z pełną siłą natarli na siebie, a wówczas do tworzących gwar dźwięków dołączył brzdęk ostrych kling ich noży. Ledwo dało się zaobserwować przebieg akcji. Walczący poruszali się bowiem niezwykle szybko, ich pojedynek przypominał starcie dwóch huraganów. Nic dziwnego, bo mieli przecież tysiące lat doświadczenia.

Po pewnym czasie część zebranych zaczęła skandować imię jednego z herosów, strasznie długie i skomplikowane. Tyler próbował się skupić, aby wyłapać to imię oraz odkryć, do którego z toczących starcie należy, gdy nagle dostrzegł coś nietypowego. To znaczy — bardziej nietypowego niż normalnie. Zdawało mu się, że świątynia Apollina lekko zadrżała, jakby rozdrażniony całym tym wydarzeniem bóg dawał im jakiś znak. Czy raczej ostrzeżenie. Albo groźbę.

To było oczywiście niemożliwe. Apollo, podobnie jak inni bogowie z wyjątkiem Apate, nie miał tutaj władzy.

Ale zaraz Tyler pomyślał o jasnowłosym Greku, którego Claire uznała za boga. Może więc jednak...

Nie. Odrzucił stanowczo tę myśl. Claire mogła się zwyczajnie pomylić. Przecież coś tak absurdalnego nawet na standardy herosów nie mogło mieć miejsca. Bo gdyby faktycznie Apollo czy jakikolwiek inny bóg zdołał dotrzeć do wymiaru starożytnych herosów, oznaczałoby to, iż istnieje możliwość nawiązania połączenia z normalnym światem. A to było rzecz jasna niemożliwe. Może Apate wywołała to drżenie, żeby zamącić mu w głowie i dać nadzieje. W każdym razie dało się to z pewnością wytłumaczyć w racjonalny sposób.

No... w miarę racjonalny.

Nieoczekiwanie rozległ się trzask, a tłum zawył, wyrywając Tylera z rozmyślań. Jeden heros z nożem w ręku powalił drugiego na ziemię. Radosne okrzyki usatysfakcjonowanych herosów przytłumiły te pełne zawodu, co oznaczało, że faworyt większości miał teraz przewagę. To był ten mężczyzna, który wcześniej niósł księgę.

Tyler mimowolnie skojarzył to widowisko z walkami gladiatorów. Był to wprawdzie typowo rzymski obyczaj, a tutaj przebywali głównie Grecy, ale przecież w ciągu wszystkich lat spędzonych w wymiarze mogli podłapać trochę innych tradycji.

Parę osób wzdrygnęło się jednak, gdy bliski zwycięstwa heros uniósł nóż. Czy naprawdę zamierzał to zrobić? Co by się stało z wskrzeszonym półbogiem po zabiciu przez innego wskrzeszonego półboga w wymiarze, w którym nie istniał Hades ani żadne zaświaty? Jeszcze nigdy do tego nie doszło, toteż nikt tak naprawdę nie wiedział. Na twarzach widzów lęk mieszał się z fascynacją.

— Bogowie, nie zrobi tego — usłyszał Tyler gdzieś wśród mnóstwa innych szeptów.

Na krótką chwilę, być może ze względu na przekonujący ton czyjegoś głosu, był skory w to uwierzyć. Dwaj faceci urządzili wszystkim przedstawienie, ale nie zamierzali poczynić tak lekkomyślnego, brawurowego kroku.

Zmienił jednak zdanie, gdy zdołał dostrzec wyraźniej spojrzenie herosa z nożem. To, co malowało się w jego oczach, zdradzało wszelkie intencje. Owszem, zamierzał to zrobić, gdyż szczerze tego pragnął. Tyler uświadomił sobie, że nie widział u nikogo takiej rządzy mordu od czasów wojny z Chaosem.

Jak do tego doszło? Co skłoniło tę dwójkę do poważnego pojedynku? Czy miało to związek z sytuacją w Grecji, o której mówił Pelias? Te wszystkie pytania nasunęły się Tylerowi w chwili, gdy nieznajomy zamachnął się wreszcie nożem.

Po czym w jednym krótkim momencie wydarzyło się tak wiele, że z trudem dało się to ogarnąć.

Heros, który wygrał pojedynek, ledwo zdążył otrzeć swój sztylet. Tłum jeszcze w pełni nie zarejestrował tego, co się właśnie stało. Tymczasem niebo pociemniało gwałtownie i przeszył je piorun. Zebrani konsul suknie rzucili się w stronę świątyni Apollina, usiłując wejść do środka. Ciało zamordowanego półboga rozpłynęło się w pył — podobny do tego, w który zamieniają się potwory po zranieniu niebiańskim spiżem lub cesarskim złotem.

Mężczyzna z księgą wzdrygnął się, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, co się wydarzyło i co zrobił. Spojrzał na swój zakrwawiony nóż, rozkojarzony, a wtedy Tyler dostrzegł coś jeszcze. Oczy nieznajomego miały nienaturalnie czerwoną, jaskrawą barwę, która teraz coraz bardziej bladła, przechodząc w odcienie pomiędzy błękitem a zielenią. Jak mógł wcześniej nie zauważyć?

Nic nie wskazywało na to, że niebo wróci do normalności. Rozlegały się kolejne błyskawice. Herosi rozbiegali się z miejsca zdarzenia. W pewnym momencie Tyler zauważył, że większość zmierzała do świątyni, jednak w ostatniej chwili coś ich zatrzymywało, ale uznał, że to bez znaczenia. Trzeba było działać szybko.

Miał się dowiedzieć, co się dzieje w Grecji, i proszę — nawet nie zdążył zacząć szukać, bo wyjątkowa sytuacja pojawiła się tak nagle i niespodziewanie. Nie bez powodu wybrał Korynt. W pierwszym roku spędzonym tutaj, przebywał głównie w tym mieście. Mógł więc liczyć na znajomości umożliwiające zdobycie więcej informacji.

Uznał, że na początek dobrze wtopić się w tłum. Już chciał ruszyć za innymi w kierunku miasta, gdy znów poczuł na ramieniu czyjś dotyk. Odwrócił się, ale tym razem nie zobaczył młodej ciemnowłosej dziewczyny. To był ten heros przyciskający kurczowo do piersi księgę i niedokładnie otarty z krwi nóż. Jego oczy wróciły do zwyczajnego, turkusowego koloru, ale czaiła się w nich niepewność. To było dziwne. Przecież jeszcze chwilę temu z wielkim zapałem zatapiał nóż w brzuchu swojego towarzysza.

— Tyler Clarke — odezwał się. Oczywiście fakt, iż znał jego nazwisko, można by uznać za niepokojący, gdyby zaraz nie dodał: — Apate prosiła, żeby ci coś przekazać.

Jego głos brzmiał zadziwiająco spokojnie jak na świeżo upieczonego mordercę. Z drugiej strony z tymi szurniętymi ludźmi nigdy nic nie wiadomo. Tak czy siak ufanie komuś, kto właśnie zwyciężył w pojedynku na śmierć i życie z zimną krwią i radością uchodziło za, hmmm, trochę ryzykowne.

W tym samym momencie lunął deszcz. Jeden z przechodzących obok herosów zaklął siarczyście, po czym przyspieszył. Towarzysząca mu kobieta zerknęła ukradkiem na zielonookiego mężczyznę z lekkim niepokojem w spojrzeniu i zrobiła to samo. Nigdzie nie było widać tamtej brunetki z chłopcem, ale Tylerowi nie przyszło do głowy, by się nad nimi zastanowić. Miał akurat ważniejsze sprawy na głowie.

Odwrócił się bardziej do rozmówcy, dyskretnie przesuwając dłonie w kierunku ukrytej buteleczki i jednego z dwóch noży przypiętych do pasa. Coś mu podpowiadało, że lepiej będzie mieć te dwie rzeczy pod ręką. Na wszelki wypadek.

— Apate? — zapytał, unosząc brew. — Dlaczego mam ci wierzyć?

Mężczyzna skrzywił się.

— Mogę to wszystko wyjaśnić i ci pomóc. Chcesz, żeby prawda o Chaosie nie wyszła na jaw, racja?

Naprawdę mógł posiedzieć to pół tonu ciszej. Tyler odniósł wrażenie, że ktoś z tłumu na niego zerka.

— Nie wiem, o czym mówisz — syknął.

Dopiero teraz mężczyzna ściszył głos.

— Daj spokój. O wszystkim wiem. Jeśli nie chcesz rozmawiać o tym głośno, żeby wszyscy słyszeli, musisz mi zaufać.

Tyler zmierzył go uważnie wzrokiem i poczuł napływającą falę niepokoju.

— Skąd wiesz jak się nazywam?

— Mówiłem już — wytłumaczył heros spokojnie. — Chodź ze mną, wszystko ci wyjaśnię. To nie jest odpowiednie miejsce.

— Dlaczego mam ci ufać? —Tyler powtórzył niemal te same słowa co na początku. — Nawet nie wiem, kim jesteś.

Niemal wszyscy się już rozeszli. Niebo w dalszym ciągu się nie rozpogodziło. Mężczyzna wziął głęboki wdech. Jego mina idealnie pasowała do takiej pogody. Przez chwilę wydawał się sfrustrowany i zdawało się, że sięgnie znowu po sztylet.

Ale nie sięgnął. Zamiast tego spojrzał chłopakowi prosto w oczy i odezwał się ponownie, tym razem brzmiąc o wiele bardziej przekonująco.

— Jestem Bellerofont, syn Posejdona. A w tej chwili, Tylerze Clarke, jestem twoją jedyną nadzieją na zdobycie cennych informacji. Pospieszmy się.

____________________

Notka
Możecie potraktować ten rozdział jako mikołajkowy prezent. Co z tego, ze mikołajki już minęły, a treść nie ma nic wspólnego ze świętami 🤫
Ogólnie to tak teraz myślę i dochodzę do wniosku, że fabułę tej książki można podzielić na 2 części - PRZED i PO pewnym przełomowym wydarzeniu. Oczywiście zapewne się domyślacie, co to za wydarzenie, ale ja dla zasady nie powiem tego oficjalnie XD
Problem polega na tym że większość ciekawszej (jak dla mnie) akcji dzieje się PO, a my ciągle tkwimy w PRZED. Niemniej w PRZED też będzie się dużo dziać i mam nadzieję że nie jesteście strasznie zawiedzeni tym opowiadaniem, jak do tej pory.
Rozdział był sprawdzany dosyć szybko, więc napiszcie, jeśli znajdziecie jakiś błąd lub literówkę.
Ave, kochani!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top