[LXX] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑
MIAŁ ZOSTAĆ TAK DŁUGO JAK MÓGŁ. Wyszło trochę dłużej - ale wyjątkowo nie z jego winy.
- Wiem, że to dla ciebie ważne - powiedziała mu Hazel Levesque poprzedniego wieczoru. - Nie będę cię zatrzymywać. Pamiętaj tylko, że Druga Kohorta potrzebuje cię teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wróć, w miarę możliwości, szybko.
Może trochę przesadzała. A może po prostu troszczyła się o swój obóz. Tyler jej przytaknął, choć w rzeczywistości niezupełnie się z nią zgadzał. Odkąd pozbyli się problemu związanego z wymiarem Chaosu, Rzymianie odetchnęli z ulgą i rzucili się w wir obowiązków. Wszystkie treningi, posiłki i zebrania przebiegały zgodnie z planem. Największe zagrożenie już minęło, więc Tyler mógł z czystym sumieniem zostawić drugą centurionkę Drugiej Kohorty samą, przynajmniej na jakiś czas.
Zresztą, miał dziwne przeczucie, że jeśli pozostały jeszcze jakieś kłopoty, z pewnością nie znalazłby ich na terenie obozu.
- Tyler.
Zamrugał, sprowadzony nagle na ziemię. Luis wychylił się z korytarza, marszcząc czoło. Wyszedł dosłownie chwilę temu... a może trochę wcześniej? Teraz jednak wydawał się poddenerwowany, jakby w tym czasie wydarzyło się nie wiadomo co.
Tyler pomyślał, że chodzi mu o tę rozmowę, którą odbyli na samym początku. Że siedzenie tutaj razem wcale nie rozwiązało problemu. Oczywiście podświadomie nie wątpił w to ani przez moment, a jednak bardzo się starał, aby oficjalnie nie przyjąć tego do wiadomości.
Cała tymczasowa beztroska z niego uleciała, ale zanim zdążył odpowiedzieć, Luis dodał:
- Ruszaj się. Musimy skoczyć do Lei.
Tyler podniósł się, zanim jeszcze usłyszał pierwsze zdanie, a mimo to poczuł niewyobrażalną ulgę. Nie chodziło o niego.
Rzecz jasna, ta ulga nie utrzymała się długo.
- Po co? - ku własnemu zdumieniu, zdobył się na odpowiednio swobodny ton.
- Nie wiem dokładnie, ale stwierdziła, że to ważne. I powinniśmy się spieszyć. Lea zaczyna dziś lekcje trochę później, ale dobrze by było się nie spóźnić.
To ważne. Dla herosów taka wiadomość mogła oznaczać nieodrobione zadanie domowe równie dobrze jak przepowiednię końca świata.
- Wysłała ci iryfon? - Tyler zmrużył oczy. - Nic nie słyszałem.
- Coś w tym stylu. Może nie do końca.
Luis nie kwapił się do wyjaśnień, ale akurat ta kwestia nie była teraz najistotniejsza.
Niedługo później, kiedy Lea Farewall otworzyła im drzwi, nie wyglądała jednak na szczególnie zmartwioną, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Nie była jeszcze gotowa do wyjścia, z włosami zebranymi w luźny kok, w białej koszulce na ramiączkach i dresowych spodenkach wymiętych jak po spaniu. Dopiero w jej głosie dało się wyczuć odrobinę niepokoju:
- Chodźcie. Mój tata wyjechał do pracy, więc możemy luźno rozmawiać o... bardziej boskich problemach.
Tak właściwie jej ojciec potrafił widzieć przez Mgłę i niewątpliwie miał świadomość, z jakimi kłopotami borykała się jego córka. Niemniej Lea starała się zbytnio go nie martwić. Czasami pomijała jakieś szczegóły, opisując zagrożenie znacznie łagodniej niż prezentowało się w rzeczywistości.
Czy jej wierzył, czy tylko udawał - trudno powiedzieć. Miał w końcu jeszcze starszego syna, który chodził z półboginią, córką Hermesa, dobrze zorientowaną w sprawie aktualności obu obozów. Ale może Prissy Moore miała podobne podejście jak Lea i też niezbyt chętnie łączyła tę część życia związaną z byciem herosem z prozaiczną codziennością.
Choć Lea zapewniała, że są sami w całym domu, zamknęła drzwi, kiedy tylko weszli do pokoju, po czym skrzyżowała ramiona na piersiach i wzięła głęboki wdech. Jej łóżko było pościelone, z ułożonymi kilkunastoma ozdobnymi poduszkami. Spakowany plecak leżał przy ścianie, a nawet (co nie zdarzało się często, gdy Tyler bywał tu przed dwoma laty) na biurku panował porządek.
- Nie będę owijać w bawełnę, chłopaki - zaczęła poważnym tonem, którego nieczęsto używała. - Apate wciąż tu jest.
Tyler zapewne skrzywiłby się mniej, gdyby zdzieliła go z pięści w twarz.
- Skąd wiesz? - wypalił natychmiast Luis.
- Wczoraj Ikelos o tym wspomniał. W ostatnich chwilach, zanim wymiar całkiem się rozpadł, musiała się z niego wynieść. Nie przez portal, oczywiście, wtedy byśmy ją zauważyli. Teleportowała się.
Luis patrzył na nią ze spokojnym wyrazem twarzy, ale jego ręka zaciskała się coraz mocniej na rąbku kołdry, na której siedział.
- A co z innymi bogami? Powinni ją zaraz zatrzymać, tak jak zrobili ze sprzymierzeńcami Chaosu po ostatniej bitwie. Powinni tylko na nią czekać.
- Nie wiem! - Lea rozłożyła ręce, po czym podeszła i opadła na łóżko obok niego. - Chyba ich zaskoczyła. Pojawiła się tam, gdzie najmniej jej się spodziewali, no a teraz się ukrywa. Ikelos powiedział, że Zeus wysłał już kogoś do tropienia. I że... oni już wszystkim się zajmą. Ale dzisiaj miałam dużo niepokojących snów. Wydaje mi się, że jest teraz blisko nas. Bliżej, niż sądzimy. I wciąż jest na wolności.
Po jej słowach na jakiś czas zapadła cisza. Tyler wpatrywał się w stojącą na półce książkę o mitologii od Iris, magiczną różę w szklanym wazonie, kołczan z łukiem i strzałami oraz spiżowy sztylet. Wszystkie rzeczy leżały akurat obok siebie - jedyne przedmioty świadczące, że właścicielka tego pokoju nie jest zwykłą śmiertelniczką.
Lea nagle odwróciła się i wbiła zielone oczy prosto w niego.
- Na bogów, Tyler, znałeś ją najlepiej z nas. Nie siedź tak, powiedz coś chociaż.
Zamrugał, odrywając się gwałtownie od refleksji.
- Nie używaj... - zaczął, jednak zawiesił głos, gdy coś rzuciło mu się w oczy.
Niesamowicie puchata, biała kulka wypadła spod łóżka i przebiegła mu pod nogami.
Skrzywił się.
- A to co ma być?
Złapał się krawędzi biurka, żeby pchnąć fotel do tyłu.
Nacisk w spojrzeniu Lei zelżał.
- Ach - podniosła małego kotka i posadziła go sobie na kolanach. - To jest Pianka.
Była niewielka, ale o długiej, gęstej sierści. Miała ogromne niebieskie oczy. Dopiero teraz Tyler zauważył posłanie w białe kocie łapki umieszczone na drugim końcu pokoju oraz zabawkę przypominającą wędkę, z pluszową myszką na końcu haczyka.
No jasne.
Pianka zamiauczała, po czym wróciła do mruczenia, kiedy Lea drapała ją za uchem.
Luis spojrzał Tylerowi prosto w oczy.
- Ani słowa - uprzedził.
Ale Tyler nie mógł się powstrzymać od komentarza.
- Obrzydliwe - oznajmił, po czym szybko podjął wcześniejszy temat: - Wracając, chciałem powiedzieć, żebyś nie używała sformułowania na bogów, bo mam ich serdecznie dość. Myślę, że masz rację. Apate musi być gdzieś blisko.
- Sam jesteś... - Lea westchnęła. - No dobra. Tyle to ja sama wiem. A... dlaczego wybrała akurat ciebie i Claire?
Tyler zmarszczył brwi.
- Niby jaki to ma związek z naszym problemem?
- Może jakiś mieć.
- Dwie osoby to chyba wystarczająco - wzruszył ramionami. - Gdyby zniknęło więcej, zamieszanie byłoby poważniejsze. No... ostatecznie kogoś musiała wziąć.
- Nie wzięłaby byle kogo - upierała się Lea. - Padło na was. I nie tylko ze względu na jakieś umiejętności. Musi istnieć konkretny powód.
Zastanowił się. Chciał zasugerować, że mieli wiele do stracenia, ale przecież nie oni jedni.
- Nie wiem, Lea.
Powiedział to szczerze, ona jednak odpowiedziała nieufnym spojrzeniem. Znał ją wystarczająco, by wiedzieć, że mu nie uwierzyła. Mimo to nie naciskała dalej.
- Zmierzamy do tego - odezwał się Luis - że bogowie radzą sobie fatalnie i potrzebują pomocy.
- Mam pomysł - wymamrotał Tyler, a kiedy popatrzyli na niego z wyczekiwaniem (Pianka też, jak zauważył), dodał: - Was w nim nie uwzględniam.
Oczywiście nie zdziwił się specjalnie reakcją. Luis przybrał ten sam wyraz twarzy, z którym jeszcze niedawno wszystko mu wypominał, a Lea natychmiast wypaliła:
- Chyba żartujesz! Nie pójdziesz sam jej szukać. Nie wiem, czy większą porażką byłoby, gdybyś ją znalazł, czy nie.
- Przeciwnie, pójdę - zmarszczył brwi. - I wszystko się uda. Rzecz jasna, o ile faktycznie zrobię to sam.
W chwili, gdy Luis otwierał usta, spodziewał się kolejnego protestu, ale padło tylko pytanie:
- I jak zamierzasz to zrobić?
Apate się ukrywała. Mogła być dosłownie wszędzie. A jednak... ze snów Lei wynikało, że przebywała tutaj. Skoro tak, musiała mieć jakiś powód.
- Sama do mnie przyjdzie - odparł swobodnie.
Wbrew temu, co ostatnio twierdziła. Był tego pewien. Znał ją.
- Dlatego muszę być sam - ciągnął. - Inaczej się nie pojawi. Lea, jak to działa, twój związek z Ikelosem? Pojawia się na skinienie palca?
Lea podała kotkę Luisowi, żeby poderwać się do góry, zapleść przed sobą ramiona i prychnąć zaraz potem.
- Beznadziejny jesteś. Nie, nie pojawia się na skinienie palca. No... może czasem, kiedy ma możliwość, ale często też sam...
- No dobra. To kiedy znów go zobaczysz?
- To jest najgorszy pomysł, jaki w życiu słyszałem - wtrącił Luis, patrząc na niego spode łba.
- Mówisz tak o każdym moim pomyśle.
- A skąd pewność, że Apate się pojawi, nawet jeśli będziesz sam? Powinna się teraz ukrywać przed wszystkimi, nie ujawniać.
- Więc wymyślisz coś lepszego?
Luis nie odpowiedział, jednak wciąż patrzył na niego w ten sposób, przez który atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
Tyler zacisnął usta. Nie chciał się z nimi kłócić. Sądził, że jeśli tym razem będzie zupełnie szczery, sytuacja choć trochę się poprawi. Jasne, nic z tego nie wyszło. Nadal mieli powody, by protestować.
Odetchnął głęboko. Dlaczego znowu coś musiało się komplikować? Czy spokój zawsze musiał być jedynie tymczasowym złudzeniem?
- Słuchajcie - zaczął najbardziej opanowanym, poważnym głosem, jaki był w stanie z siebie wydobyć. - Mnie też się to za bardzo nie podoba. Po prostu nie ma innego wyjścia. Apate nie może teraz użyć za wiele mocy, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi, więc nie jest aż tak niebezpieczna. Jeżeli wam bardzo zależy, możecie pójść ze mną... tylko trzymajcie się odpowiednio daleko.
Lea spojrzała na zegarek na rękę spoczywający na komodzie i zmarszczyła brwi.
- Zgoda - rzekła w końcu. - Ominę dla ciebie pierwszą lekcję, Clarke. Mam nadzieję, że będzie warto.
Jej ton sugerował jasno: Bo inaczej to dla ciebie skończy się źle.
Niemal poczuł ulgę, ale napotkał spojrzenie Luisa, które wciąż się nie zmieniło.
- No dobra - powiedział Luis, kładąc Piankę na pościel i podnosząc się. Kotka natychmiast pokonała całą szerokość łóżka i zaskoczyła na podłogę, kierując się do swojego koszyczka. - Powinniśmy chyba się spieszyć, ja też nie mam całego dnia.
Martwi się, to normalne - przekonywał się Tyler w myślach, ale nieustannie dręczyło go przeczucie, że już za dużo tych zmartwień.
- Chwilkę - wtrąciła Lea, sprowadzając go z powrotem na ziemię. - Muszę się przebrać.
***
W pierwszych dniach spędzonych w wymiarze Apate widywała się z Tylerem i Claire bardzo często. Zdecydowanie za często. O wiele częściej, niż by chcieli.
W dalszym ciągu doskonale pamiętał niektóre z jej słów - ewidentnie fałszywe, ale przesiąknięte emocjami do tego stopnia, żeby brzmiały prawdziwie i przekonująco.
Każdy chce spokoju po wojnie, prawda? Ale przecież teraz macie spokój. Wymiar trzyma się dobrze. Musicie tylko wypełnić ostatnie, proste zadanie, wisienkę na torcie, żeby mieć stuprocentową pewność, że wasz świat jest bezpieczny.
Wiedział, że to nieprawda i że ta wisienka na torcie może ich kosztować życie. A jednak zawsze był pod wrażeniem, jak Apate znakomicie udawała wiarę we wszystko, co mówiła.
Potem przypomniał sobie ostatni raz, kiedy ją widział. Wtedy już nie udawała. Okazywała całą wściekłość bez skrupułów.
Zastanawiał się więc, jak zachowa się teraz.
Nie wątpił, że bogini czasem go śledziła, kiedy był w wymiarze (no - przynajmniej zanim zaczął się poważnie rozpadać). Aktualnie nie miała takiej możliwości. Miał nad nią przewagę. Powinno pójść dobrze.
Skręcił w kolejną ulicę Sacramento, pokonując ją swobodnym krokiem, jednak w rzeczywistości bacznie śledził otoczenie. Może i jego plan opierał się tylko na przeczuciu. Może Lea i Luis mieli podstawy, by w niego wątpić, ale Tyler był co do niego w pełni przekonany. Ponad dwa lata spędzone z dala od normalnego świata nie mogły na nic się nie zdać. Coś mu podpowiadało, jaki następny ruch wykona bogini zdrady. Coś dawało mu pewność. Nie potrafił tego wyjaśnić, jednak wcale nie musiał.
Wystarczyło działać.
Kątem oka uważnie śledził każdego, z kim się mijał, starając się zachować w pamięci ich twarze i sylwetki. Wreszcie jego uwagę ściągnęła jedna dziewczyna.
Wtapiała się w tłum tak bardzo, że musiał wytężyć wzrok, by ją dostrzec. Ale kiedy przyjrzał się lepiej, wszelkie wątpliwości zniknęły.
Wyglądała tak zwyczajnie, jak tylko można było sobie wyobrazić - opalona od kaliforniejskiego słońca, z jasnobrązowymi włosami związanymi w prosty kucyk, ubrana w białą koszulkę i dżinsy. Na oko mogła liczyć maksymalnie dwadzieścia lat.
Nie wiedział, czy zaszczyciła go spojrzeniem, bo przyciemniane okulary zasłaniały jej oczy. Poczuł jednak tę charakterystyczną aurę. Była dużo słabsza niż zwykle, ale wciąż była.
Jak tylko dziewczyna go minęła, przeszła na drugą stronę ulicy i skierowała się do sklepu naprzeciwko.
Tyler zagryzł wargę. Zebrał całą siłę woli, żeby dotrzeć do kolejnych pasów, a nie pokierować wiatrem tak, żeby przeskoczyć z miejsca całą jezdnię. Wiedział, że Luis i Lea kręcą się gdzieś w pobliżu. Na wywołanie zamieszania przyjdzie jeszcze czas.
Niechętnie ścisnął drachmę spoczywającą w jego kieszeni. Lea wyjaśniła mu wcześniej, jak wysyłać wiadomości pisemne przez iryfon - podobno sama odkryła to niedawno, kiedy otrzymali w ten sposób przepowiednię.
Nadszedł czas. Tyler nie tracił go na zbędne wyjaśnienia. Kiedy Lea, zgodnie z obietnicą, stworzyła połączenie, wpisał jedynie lokalizację sklepu i rzucił drachmę.
Nie wiedział, czy na pewno zrobił to prawidłowo. Cóż, trudno.
Kiedy wszedł do budynku, od razu zorientował się, że coś jest nie tak. W środku panowała głucha cisza, zakłócona na chwilę trzaśnięciem zamykanych drzwi. Półki lśniły pustkami. Dziewczyna, za którą podążył, zniknęła. Nie dostrzegał żadnej żywej duszy. Było tylko to niewyjaśnione uczucie niepokoju.
Ostrożnie zrobił pierwszy krok, starając się nie wydać przy tym żadnego dźwięku. Dopiero po wejściu w głąb pomieszczenia odezwał się:
- Wiem, że tu jesteś, Apate.
Rozległ się cichy szmer. Tyler odwrócił się i omal się nie wzdrygnął.
Faktycznie, była.
Opierała się o najbliższą półkę tuż za nim. Najpierw ukazała się w tej formie, w której wypatrzył ją na ulicy. Kiedy jednak zdjęła okulary, błysnęły jej nienaturalne czarne oczy - niepasujące do reszty, zbyt przenikliwe, pozbawione wieku i nieodgadnione jak na śmiertelniczkę.
Wiedział, że mogła go teraz zabić, a mimo to nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
- Powiedziałaś, że nie chcesz mnie więcej widzieć.
Wtedy się zmieniła. Skóra jej pojaśniała, przybrała inne rysy, a włosy pociemniały i skróciły się do podbródka. Codzienny strój w mgnieniu oka przeobraził się w długą, czarną-srebrną suknię.
- I nie chciałam - odrzekła. - Wciąż nie chcę.
Próbował odczytać jakiekolwiek emocje z jej twarzy, głosu, oczu. Na próżno.
- A jednak tu jesteś. Wiedziałaś, że cię rozpoznam.
- Może... - podeszła bliżej, krzyżując ręce w długich rękawiczkach na piersi.
- Chcesz mnie zabić? Czy zawrzeć kolejną umowę, korzystną tylko dla ciebie?
- Raczej to pierwsze - mruknęła. - Ale to, co chcę, a to, co muszę robić, to dwie różne rzeczy, Tyler. Wydaje ci się, że wygrałeś? Ja jestem boginią. Prędzej czy później powrócę. A ty prędzej czy później umrzesz.
Wzruszył ramionami.
- Możesz to przyspieszyć, a nawet nie próbujesz. Spotykasz się ze mną, żeby mi o tym powiedzieć?
Zmarszczyła brwi.
- Nie zostało mi wiele czasu. Już niebawem ktoś z posłańców Zeusa mnie znajdzie. To nie jest dobry moment na twoje prowokacje.
Tyler trochę się wahał, zanim zadał to pytanie, ale w końcu się zdecydował. Lea sugerowała, że to może mieć znaczenie. Nieważne, czy się myliła, czy nie - warto było podjąć próbę. I tak musiał jeszcze chwilę zagadać Apate.
- Dlaczego mnie wybrałaś? I Claire? Mogłaś wziąć kogokolwiek.
Ku jego zdumieniu, odwróciła wzrok.
- Teoretycznie tak... Znałam kiedyś twoją matkę, wiesz? Choć może znałam to za dużo powiedziane. Spotkałam ją tylko raz... z pewnością była wtedy młodsza niż ty teraz.
Uniosła podbródek i spojrzała mu w oczy. A gdy dostrzegła jego minę, dodała:
- Och, nie, to nie ma aż tak bezpośredniego związku z tobą, ale nie jest też całkiem nieważne. Była wspaniała. A Chaos, za radą niektórych bogów, próbował zdobyć szpiegów w obu obozach, jeszcze przed wami. Oczywiście było za wcześnie, by ujawniał się z imienia. Często zlecał to zadanie innym... Między innymi mnie.
Tyler pamiętał doskonale, że Apate należała do grona najlepszych Chaosowi bogów, wraz z Morosem, Nyks, Momosem i Eris. To oni zazwyczaj mu doradzali. Ale że jego matka była w to wplątana? O tym nie miał pojęcia.
- Dałam z siebie wszystko - ciągnęła Apate. - Ale ona odmówiła. Cóż, wiele lat później Chaos nieraz sprowadzał na świat jakieś drobne tragedie, by przygotować się do przyjścia. Nic dziwnego, że padło także na nią.
Bogini uśmiechnęła się, jej oczy nagle rozbłysły.
- Wiedziałeś, że coś nie w porządku, prawda? - zapytała przesadnie miłym głosem. - Że to nie był zwyczajny wypadek? Cóż, Chaos miał potęgę, by zniszczyć każdego, kto mu się przeciwstawi. Po prostu na końcu okazał się zbyt pewny siebie. Lepiej dla nas, prawda?
Serce zabiło Tylerowi mocniej, ale starał się zachować spokój. Musiał tylko grać na czas. Apate sama podtrzymywała rozmowę, więc teoretycznie był w dobrej sytuacji, tylko że...
Tylko że ona zawsze miała jakiś ukryty cel.
Do czego zmierzała tym razem?
- No i w końcu sedno sprawy - westchnęła, opierając ręce na biodrach. - Dlaczego cię wybrałam, Tyler? To dość proste. Wiedziałam, że masz wątpliwości. Jaka była twoja pierwsza myśl, kiedy dostałeś propozycję od Chaosu? Wcale nie taka, żeby wykorzystać okazję i ostatecznie mu się sprzeciwić. Na pewno pamiętasz.
Pamiętał aż za dobrze. Tyle czasu usiłował o tym zapomnieć.
- Uznałam, że nadasz się do zrealizowania planu, który trochę wykracza poza schemat najczęstszych działań herosów - wzruszyła ramionami. - Claire może trochę mniej, ale była potrzebna, by utrzymać pokój w wymiarze. Przynajmniej do czasu, aż się odpowiednio nie przygotuję.
- Świetny, dopracowany plan - prychnął Tyler. - Masz świadomość, że nie zadziałał?
W oczach Apate na chwilę rozbłysła złość.
- Wiem o tym. Mleko się wylało. Na ten moment niczego nie wymyślę. Ale powrócę jeszcze niezliczoną ilość razy. Zdrada nie zginie.
W przeciwieństwie do ciebie. Te słowa zawisły w powietrzu.
Tyler chciał odpowiedzieć, kiedy dostrzegł blask unoszący się z drugiego końca pomieszczenia. Blask, który z pewnością nie pochodził od Apate.
To by było na tyle. Czas bogini zdrady się skończył... na razie.
Tyler cofnął się o krok.
- Z pewnością - rzucił. - Miłych wakacji w Tartarze.
Wydęła usta, jednak nie odpowiedziała. Obejrzała się za siebie, z obojętnym wyrazem twarzy patrząc w oczy nadchodzącej porażce.
Jeszcze wróci - pomyślał Tyler. Może za kilkadziesiąt lat. Albo kilkaset. Albo kilka tysięcy. Życie herosów nigdy nie będzie całkiem spokojne, ale póki co, mieli ją z głowy.
Wyszedł i zatrzasnął drzwi. Blask zajął cały budynek; światła zaczęły wylewać się z okien. Oczywiście nikt z przechodzących obok śmiertelników nie zwrócił na to uwagi.
- Tyler! - usłyszał głos Luisa bliżej niż oczekiwał.
Spojrzał na niego. Zmarszczył brwi.
- Ile słyszałeś?
- Wszystko.
No dobrze, miał się nie przejmować. A jednak na myśl, że Luis usłyszał tę najmniej ciekawą część z ust Apate, poczuł się gorzej. Powinien sam mu powiedzieć. Już dawno temu.
Co bogini zdrady chciała mu przekazać? Dlaczego się z nim spotkała? Niestety, wiedział.
Oczywiście robiła mu na złość, ale nie gadała od rzeczy.
Nie od razu zdecydował się działać na niekorzyść Chaosu. Trochę zaufał Apate, przyjmując od niej tę miksturę. No i przez większość czasu w wymiarze nie współpracował z Leą, Luisem, Felicią i Claire. Przeciwnie, utrudniał im misję - nawet gdy nie był pod wpływem mocy Chaosu.
Wszystko przychodziło mu tak naturalnie. Wierzył, że postępuje właściwie. Dopiero w ostatniej chwili się otrząsnął. I to sprawiało, że czuł się, jakby jedynie udawał.
Jego matka... jeśli Apate mówiła prawdę, jego matka bez wahania odrzuciła propozycję Chaosu.
- Luis... - zaczął ze ściśniętym gardłem.
- Chyba w to nie wierzysz, co? We wszystko, co ci powiedziała.
Luis patrzył na niego wyczekująco, co było jeszcze gorsze, niż gdyby wprost okazał rozczarowanie.
Tyler mógłby mu teraz wcisnąć: Jasne, że nie. Ale nie potrafił się na to zdobyć.
- Nie powiedziała nic, co by się mijało z prawdą. Ja na poważnie rozważałem, czy...
- To Apate - przerwał Luis. - Ciągle mąci ci w głowie. Każdy ma czasem wątpliwości. Wybrałeś dobrze.
Dzięki tobie, chciał wtrącić Tyler, ale Luis nie dał mu dojść do słowa.
- A jeżeli rzeczywiście sądziła, że mógłbyś stanąć po jej stronie, chyba widzisz, że się pomyliła. I tak, to nie był najgorszy pomysł, jaki w życiu słyszałem. Zadowolony?
Na pewno byłby bardzo zadowolony, słysząc to w innych okolicznościach. Teraz coś innego zaprzątało mu myśli.
- Ale...
- Chodź. Lea pobiegła dosłownie przed chwilą, jak tylko się upewniła, że wszystko idzie gładko.
- Przynajmniej mnie nie zabije za tę straconą pierwszą lekcję.
Luis się uśmiechnął.
- Raczej nie.
Odwrócił się i pierwszy ruszył w drogę powrotną. Tyler przez chwilę się wahał, zanim do niego dołączył.
- Wiesz, tak właściwie Apate nie była źródłem problemu. To, co powiedziała, chodziło mi po głowie od dawna.
- Kwestia wyborów? - spytał Luis.
- Nie tylko. Najczęściej... przeznaczenie. Co z tego, że tym razem się udało? Pewnego dnia i tak zrobię kolejny błąd, bo Mojry tak ustaliły i nie mam na to żadnego wpływu.
Luis spojrzał na niego uważnie. Tutaj, w słońcu, jego oczy wydawały się jaśniejsze niż zwykle. Prawie jak w pałacu Famy.
Wreszcie przyznał:
- Przeznaczenie jest do bani. Na ogół - dodał. - Ale czasami zapiszą dla ciebie coś dobrego, hmm?
Tyler odetchnął.
Tak. Coś dobrego.
- Dziękuję, że wbiłeś mi nóż w serce - palnął bez zastanowienia.
Luis wytrzeszczył oczy.
- Nie będziemy tego powtarzać.
- Byłeś cudowny. Takie perfekcyjne, płynne pchnięcie...
- Nic już nie mów, co? - Luis przechylił głowę z niewyraźnym uśmiechem.
- Przydałaby ci się nowa broń, skoro tamta została w wymiarze. Jeśli nie chcesz kolejnego miecza... - sięgnął po jedyny sztylet, jaki został mu po pojedynku z Bellerofontem.
- Chcę. Nie wyciągaj tego.
Tyler roześmiał się. Miał wrażenie, że nie robił tego od wieków. Objął Luisa ramieniem i pocałował w skroń.
- Przepraszam.
- Miałeś tego nie robić, Clarke.
Dawniej Tyler często mówił mu po nazwisku, ale Luis rzadko odpowiadał tym samym. Clarke. Z jakiegoś powodu to brzmiało tak dobrze w jego ustach.
- No, może teraz przestanę.
- Najwyższy czas - Luis szturchnął go i przyspieszył kroku.
A Tyler poszedł za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top