[LXVIII] 𝐋𝐄𝐀

NASTĘPNEGO DNIA BYŁ CZWARTEK, więc Lea teoretycznie mogła wrócić do szkoły, ale nie czuła się na siłach. Zrobiła to dopiero w poniedziałek, dwunastego maja.

Przez weekend była koszmarnie zajęta. Spędzała czas z ojcem, zadzwoniła też do brata i jego narzeczonej, żeby dać znać, że wszystko u niej w porządku. Wzięła lekcje od Hiromi, tłumacząc, że fatalnie się czuła (w zasadzie nie skłamała) i przepraszając, że się nie odezwała.

Przez to wszystko nie kontaktowała się z nikim, kto miał jakikolwiek związek z jej ostatnią wyprawą do wymiaru Chaosu. Dopiero w szkole, przed pierwszą lekcją, zastała Felicię z dwiema koleżankami na korytarzu. Wtedy ścisnęło ją w żołądku.

Felicia doskonale udawała, że nic się nie wydarzyło, śmiejąc się i trajkocząc z dziewczynami. Zrobiło się naprawdę ciepło, dlatego miała na sobie dżinsowe poszarpane szorty i żółty top z krótkim rękawkiem na jedno ramię. Długie, kasztanowe włosy zebrała wysoko ozdobną gumką.

Wyglądała... no, po pierwsze ślicznie, a po drugie — jak normalna licealistka. Nikomu nie przyszłoby do głowy, kim tak naprawdę była i czym zajmowała się w ostatnich dniach.

Kiedy dostrzegła Leę, jej maska momentalnie opadła. Wymuszony uśmiech z ust zniknął, ustępując powadze, jednak pochłonięte kolejną salwą śmiechu koleżanki tego nie zauważyły.

— Zaraz do was wrócę. — Lea usłyszała jej słowa mimo gwaru na korytarzu, a chwilę później Felicia znalazła się obok niej. — Chodź, musimy porozmawiać.

Do pierwszego dzwonka pozostało trochę czasu, więc mogły na spokojnie to zrobić. Udały się do jednej z pustych klas, gdzie Lea usiadła na ławce obok ściany, oparła się i westchnęła. Plecak, który zsunął się z jej ramienia, zepchnęła na podłogę. Felicia tymczasem zamknęła drzwi i odwróciła się.

— Zdecydowałam się już wcześniej — przyznała. — Napisałam ci wiadomość w sobotę.

— Ach... — Lea zwilżyła wargi. — Wybacz. Ostatnio nie zaglądałam do telefonu.

— Domyśliłam się. Może to lepiej. Miałam trochę więcej czasu, żeby dokładnie wszystko przemyśleć. No i chciałam cię przeprosić.

Lea zmrużyła oczy. Czy tydzień temu uwierzyłaby, gdyby ktoś jej powiedział, że będzie siedziała w klasie z Felicią i przeprowadzała oczyszczającą rozmowę po misji, na której razem były? Jasne, że nie.

— Przeprosić — powtórzyła. — Za co?

— Za to, że nie byłam szczera od początku. I przez długi czas... naprawdę cię nie znosiłam. Ale nie z twojej winy — dodała szybko, po czym westchnęła. — Bogowie, bałam się, że nie zdążę tego powiedzieć.

Chodziła w tę i we w tę, jakby to miało jej pomóc wydobyć z siebie kolejne słowa. Wysoki koński ogon trząsł się na jej plecach.

— To wiem. Ale dlaczego nie z mojej?

— Bo wiedziałam, że od ciebie wszystko się zacznie. Po powrocie z Hadesu miałam cichą nadzieję, że teraz się ułoży... a wtedy się pojawiłaś. Widziałam te potwory biegające po szkole i tak dalej. I wiedziałam, że ściągasz kłopoty. — Felicia zatrzymała się i spojrzała jej w oczy. — Właściwie nic nie zrobiłaś. Było po prostu jasne, że coś wiesz o sprawie portalu, a ja wolałam o tym zapomnieć. Później przypadkowo zobaczyłam cię z tą... Och, to była bogini, prawda?

— Mówisz o Ariadnie? — Lea zamrugała, zaskoczona. Przypomniała sobie mgliście, że podczas ostatniej rozmowy minęła się na ulicy z Felicią, jednak jakoś wyleciało jej to z głowy.

— Tak. Wtedy moje przypuszczenia się potwierdziły. Jak już się zaczęło, nie mogłam się wycofać. Stwierdziłam, że spróbuję... coś zrobić. Bo nie miałam innego wyjścia. Ale niechęć do ciebie jakoś została. Wiem, to było głupie i bez sensu. Przepraszam.

Lea znów zamrugała. Jeszcze parę razy. A potem omal nie parsknęła śmiechem.

Więc tylko o to chodziło?

Uśmiechnęła się, krzyżując ręce na piersiach.

— Została? — uniosła brwi. — To znaczy, nadal tu jest?

Spodziewała się jakiegoś wymownego spojrzenia charakterystycznego dla Felicii, jednak, o dziwo, otrzymała w pełni poważną odpowiedź.

— Nie, już nie.

Lea przez chwilę milczała.

— Chyba ci wybaczę — odparła wreszcie swobodnym tonem sugerującym dość jasno, że nie ma żadnego chyba. — Pod jednym warunkiem.

Złote oczy Felicii rozbłysły.

— Pod warunkiem?

— Powiedz mi jedną rzecz. Rozmawiałaś z Larrym, odkąd... no wiesz? — z tym pytaniem Lea nieco straciła humor.

Larry oczywiście został w Obozie Jupiter. Lea nie miała ochoty sama sprawdzać, co u niego, jednak po weekendzie zdołała sobie wszystko poukładać i pojawiła się lekka ciekawość. Chciała coś wiedzieć, cokolwiek, chociaż nie zamierzała spotykać się z nim osobiście.

Felicia wyraźnie spochmurniała. Zawahała się, co rzadko jej się zdarzało, ale w końcu odrzekła:

— Tylko raz. Chyba... się dogadaliśmy.

Zrobiła przerwę. Lea jej nie ponaglała.

— Był zdziwiony, kiedy poznał prawdę o mnie, sama widziałaś. Ale ostatecznie jakoś to przyjął. I... powiedział, że nadal...

— Kocha cię — wypaliła wreszcie córka Iris, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Oczywiście wiedziała od początku, ale nie sądziła, że okaże się to tak skomplikowane. Spodziewała się, że w pewnym momencie Felicia po prostu go odrzuci, jak to już nie raz bywało z innymi chłopakami. Tymczasem wyraz twarzy, który teraz u niej ujrzała, zdawał się sugerować coś innego. Coś, czego Lea nigdy by się nie domyśliła.

Żeby złagodzić sytuację, podjęła szybko, nie dając czasu na odpowiedź:

— To znaczy, wiesz. Nie będę ukrywać, że wciąż jestem na niego zła. Ale...

Felicia odwróciła wzrok z zakłopotaniem.

— Rozumiem — wtrąciła. — Ja w zasadzie też. Tylko że chyba coś zrozumiałam. W najgorszym możliwym momencie. Wolałabym nigdy sobie tego nie uświadamiać, naprawdę.

Jeżeli Lea zachowała jeszcze jakieś wątpliwości, właśnie teraz ją opuściły. Wytrzeszczyła oczy, a ramiona instynktownie jej się napięły.

— Też go kochasz — podrywając się z ławki, wydusiła z siebie coś pomiędzy pytaniem a stwierdzeniem.

Felicia westchnęła spazmatycznie i opadła na brzeg wysuniętego krzesła.

— Oczywiście. Gdyby tak nie było, byłoby zbyt łatwo, prawda?

Chaotyczne myśli zaczęły wirować Lei w głowie. Utworzenie z nich sensownej wypowiedzi trochę ją przerosło. Dopiero po pewnej przerwie zdołała znowu się odezwać.

— Ale... co teraz zrobicie?

Nie miała pewności, czy pytanie brzmi mądrze.

Felicia rozłożyła ręce.

— Póki co, nic. Potrzebujemy czasu, żeby wszystko sobie poukładać. Może kiedyś... — Jej tęskny wzrok padł na okno, jakby usiłowała dostrzec tam coś, czego bardzo pragnęła, ale pozostała do tego jeszcze długa droga.

Lea zastanowiła się chwilę. W końcu zeskoczyła z ławki i podeszła do przyjaciółki.

— Przeszliśmy już przez najtrudniejsze, Felicia. Teraz na pewno się ułoży — oznajmiła z przekonaniem.

W odpowiedzi otrzymała bardzo delikatny, ale niewymuszony uśmiech oraz parę brzmiących przyjemnie słów, na których nie skupiła się wystarczająco, aby zapadły jej w pamięć.

Nie przyszło jej do głowy odnowić, kiedy Felicia wstała i wyciągnęła ramiona. Przytuliła ją, wdychając zapach waniliowych perfum i opierając podbródek na jej plecach. Gładkie włosy trochę smyrały ją po twarzy, jednak nie zwracała na to uwagi.

Po raz pierwszy pomyślała z pełną świadomością, że zmieniło się więcej, niż przewidywała.

***

Po szkole nie musiała już biegać na spotkania z Ariadną w obawie, że przegapi jakąś cenną wskazówkę. I bardzo jej się to podobało. Nie zamierzała jednak całkowicie ucinać kontaktów z bogami.

Dlatego też trzynastego maja po południu przemierzała galerię handlową z Ikelosem — tak jak się umówili dzień wcześniej, kiedy zaczepił ją w drodze do domu. Widzieli się po raz pierwszy, odkąd Lea przekroczyła portal. Zaczął rozmawiać głównie o sprawach związanych z Chaosem, Apate i innymi problemami, więc w końcu musiała mu przerwać. Nie zamierzała zmarnować okazji.

W pierwszej reakcji na jej propozycję uniósł brwi i uśmiechnął się zawadiacko.

— Poważnie mówisz? — parsknął z wymuszoną złością. — To był mój pomysł.

Lea wzruszyła ramionami.

— Proponowałeś mi cywilizowaną randkę. Wtedy odmówiłam. To już nie jest ważne. Pójdziesz ze mną czy nie?

Zanim odpowiedział, wyczytała odpowiedź z jego spojrzenia.

Pojawił się w najbardziej zwyczajnej formie, jaką mogła sobie wyobrazić. Udawanie, że są parą normalnych nastolatków nie sprawiało wielkiego problemu, gdy nie miał skrzydeł, ubrany był we współczesny strój, a okulary przeciwsłoneczne przysłaniały jego nienaturalnie srebrne oczy.

Lea poprawiła niewielką torebkę przewieszoną przez ramię i odetchnęła głęboko, rozkoszując się zapachem świeżych wypieków, obok których przechodzili. Dobrze się czuła z misternie zaplecionymi dobieranymi warkoczami, bo pojedyncze loki nie osuwały jej się na twarz. Miała na sobie krótką dżinsową spódniczkę i hiszpankę w kolorze lawendy, odkrywającą opalone ramiona. Jej skóra zawsze szybko łapała słońce, a teraz, kiedy robiło się naprawdę ciepło, stawała się jeszcze ciemniejsza.

Chciała pójść na tę randkę, żeby oderwać się trochę od zmartwień. Potrzebowała spędzić przyjemnie czas w jakimś nowoczesnym miejscu. Po równoległym wymiarze urządzonym na wzór starożytności była to miła odmiana.

Mogliby omówić wiele spraw związanych z niedawnymi wydarzeniami, ale Ikelos słusznie wyczuł, że nie ma na to ochoty. Rozmowa dotyczyła bardziej przyziemnych tematów, co bardzo Lei odpowiadało.

Kiedy zamówili smoothie i usiedli naprzeciwko siebie przy wolnym stoliku, padło wreszcie pytanie:

— Mam nadzieję, że nie widzimy się po raz ostatni... i to w takich okolicznościach  — Ikelos posłał jej długie, intensywne spojrzenie. Jego okulary lekko się zsunęły, ukazując zaskakująco jasne tęczówki.

Lea położyła ręce na blacie. Smak jagodowo-bananowego napoju, który sączyła, nagle wydał jej się jeszcze lepszy niż zwykle.

Odjęła słomkę od ust.

— Właśnie, Ikelosie, chciałam to powiedzieć. — Uniosła się nieznacznie na krześle, by znaleźć się bliżej niego. — Oficjalnie. Ja też mam taką nadzieję. I...

Oczy mu rozbłysły i nie pozwolił jej skończyć.

— Wystarczy — uśmiechnął się, przechylając głowę lekko w bok, tak jak miał w zwyczaju. — Rozumiem.

Przywarł ustami do jej warg szybkim, niecierpliwym ruchem, jakby od początku tylko na to czekał. Nie mogła go za to winić. Nie, kiedy sama również tego pragnęła.

Gwar panujący w galerii ucichł. A raczej Lea odniosła takie wrażenie. Stał się tylko tłem, niewyraźnym i odległym, może nawet trochę nierzeczywistym. Nie istniało nic poza ich dwójką.

Oddech Ikelosa pachniał smoothie o takim samym samym smaku jak jej. Kiedy uchyliła delikatnie powieki, zwróciła uwagę na parę szczegółów, widocznych dobrze wyłącznie z bliska. W jego ciemnobrązowych włosach pojawiały się nieliczne jaśniejsze przebłyski. Na szyi miał srebrny łańcuszek upchnięty za koszulkę. A jego twarz, nawet z takiej odległości, wyglądała aż zbyt idealnie, przypominając, że pomimo świetnego udawania śmiertelnika nie jest nim. I nigdy nie będzie.

Lea odsunęła się dopiero, gdy dotarło do niej, że nie są sami i ten moment musi się kiedyś skończyć. Policzki odrobinę ją piekły, ale usiadła z powrotem prosto i objęła obiema dłońmi kubek.

— No dobra — Ikelos oparł się wygodnie z pełnym satysfakcji uśmiechem. — Skoro już to ustaliliśmy...

Lea zamrugała kilka razy w czasie, kiedy mówił. Było świetnie. Po raz pierwszy od dawna czuła prawdziwą, pełną ulgę. Ale nie mogła przecież całkowicie zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.

— Jest parę spraw — kontynuował. — Ostatnio widziałem się z Iris. To znaczy, z twoją matką.

Leę niezmiernie ciekawiło, co by pomyślał ktoś, kto przypadkiem podsłuchałby ich rozmowę.

Na chwilę ogarnęła ją zazdrość. Sama spotkała boginię tęczy tylko raz w życiu... No, raz, gdy była w takim wieku, że zdołała to zapamiętać. Iris okazała się wyjątkowo miła i wyrozumiała. W przeciwieństwie do większości boskich rodziców, skontaktowała się z nią, żeby służyć radą, a nie wyznaczyć zadanie do wykonania w określonym terminie, bo inaczej cały świat ulegnie zagładzie. Starała się, jednak bogom nie było wolno utrzymywać stałych kontaktów z dziećmi, herosami.

— Tak? I co? — Ciekawość w jej głosie zabrzmiała wyraźniej, niż Lea zakładała.

— Zastanawiałem się, czy nie chcesz usłyszeć czegoś o Apate.

Oczywiście. Odkąd uporali się z jawnym zagrożeniem... cóż, Lea uświadomiła sobie, że w ogóle nie myślała o bogini zdrady. Tyler widział ją ostatni jeszcze w wymiarze. Przegrała. Ale co się z nią stało?

Dziewczyna ścisnęła napój mocniej, aż plastik się zgiął. Jak mogła być taka głupia, żeby o niej zapomnieć?

— Nie została w wymiarze, prawda?

— Nie — przyznał Ikelos. — Znam ją parę tysiącleci i mogę ręczyć, że nigdy by się na to nie zdecydowała, nawet w tak beznadziejnej sytuacji. Apate nie trzyma jednej strony zbyt długo. Zawsze kombinuje.

Lea to wiedziała. Apate wspierała Chaos, jednak ostatecznie odwróciła się od niego, żeby przetrwać. Uciekła, unikając kary, którą otrzymali pozostali bogowie opowiadający się za nim. Ale teraz? Co mogła zrobić?

— To znaczy, że nie macie pojęcia, gdzie przebywa — wywnioskowała ponurym tonem.

Ikelos złapał ją za rękę.

— Nie chciałem psuć tego dnia. Ale powinniście wiedzieć. Wiesz, ona teraz nie zaatakuje w bezpośredni sposób. Ukrywa się, jednak Zeus wysłał już za nią najlepszych tropicieli. To tylko kwestia czasu, zanim ją znajdą.

Tak, tylko że w tym czasie może się wiele wydarzyć. Lea nie powiedziała tego na głos, żeby nie pogrążać w refleksjach ani siebie, ani jego.

— Jasne. Będę uważać... Wspomniałeś Iris, co? Podczas ostatniej bitwy z Chaosem się ze mną spotkała. Stwierdziła wtedy, że Apate nie jest naszym zmartwieniem. Że to zadanie dla innych herosów w dalekiej przyszłości. — Pierwsze słowa wyszły z jej ust pospiesznie, ukazując wyraźnie, jak bardzo zależy jej na zmianie tematu. Zaraz jednak się opanowała i skończyła już zupełnie spokojnie: — Może o tym też rozmawialiście?

— Nie musieliśmy. Jestem pewien, że Iris nie chciała wprowadzać cię w błąd, ale w tamtym czasie wszyscy tak sądziliśmy. A potem... no, zaangażowała Tylera i Claire. Wymiar przetrwałby o wiele dłużej, gdyby nie zużyła mocy na stworzenie tej mikstury.

Lea przypomniała sobie pustą buteleczkę, którą Tyler wyrwał jej z ręki, zanim zdążyła dokładnie jej się przyjrzeć. Nadal nie mogła uwierzyć, że tak niepozorny przedmiot spowodował tyle zamieszania.

— Więc czekalibyśmy jeszcze... ile? Sto, dwieście lat?

Ikelos wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia. W każdym razie wymiar i tak zniknąłby pewnego dnia. A Apate, z dala od normalnego świata, miała spore ograniczenia. Nic innego by jej nie pomogło, choćby usiłowała ułożyć plan przez tysiąc lat.

— Jeszcze jedno mnie dręczy, Ikelosie — Lea zaczęła mieszać słomką w kubku. — Dlaczego sama nie wzięła na siebie tej mocy? Albo... na kogoś innego, jeśli już? Dlaczego Tyler i Claire?

O ile zakładała, że Tyler zwrócił na siebie jej uwagę w wakacje trzy lata temu, wciąż nie umiała wyjaśnić, dlaczego wybór Apate padł także na Claire.

Ikelos uśmiechnął się tajemniczo.

— Może oni sami ci powiedzą?

— Taki jesteś? — skrzyżowała ramiona na piersi. — Wiedziałeś od początku?

— Możliwe. Na pewno wcześniej niż oni sami.

Czy Tyler i Claire cokolwiek wiedzieli? A może dopiero niedawno zdali sobie z tego sprawę?

— Apate sama wolała nie ryzykować, jak sądzę — dodał Ikelos. — W ostatnich chwilach, kiedy wymiar się rozpadał... Użycie tak potężnej mocy przez boginię, która sama w sobie jest w miarę potężna, z pewnością nie umknęłoby Zeusowi. Nawet przez portal.

No, teraz to miało trochę sensu.

— Zgaduję, że więcej się nie dowiem.

— Daj spokój, Lea — odparł irytująco niewinnym głosem.

Wywróciła oczami.

— Niech ci będzie. Postaram się wkrótce ich zapytać. A teraz pij to szybciej — wskazała na jego smoothie. — Najlepszy moment już się zaczął, musimy z niego korzystać.

Sama uśmiechnęła się na wspomnienie tamtej nocy w Obozie Jupiter, ich poprzedniej szczerej rozmowy.

I to, delikatnie mówiąc, nie najlepszy moment na rozpoczynanie związku.

Do zobaczenia, Lea. Będę czekać. Na najlepszy moment.

Doczekał się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top