[LXVII] 𝐋𝐄𝐀

W CHWILI, GDY LEA PRZEKROCZYŁA PORTAL, chciała tylko jednego: odpoczynku.

Nic z tego.

Droga powrotna okazała się jeszcze bardziej uciążliwa, jakby wymiar uporczywie próbował ją przy sobie zatrzymać. Zmierzanie w stronę drugiego wyjścia przypominało więc brnięcie przez jakąś gęstą masę. Jak budyń.

Nie miała pojęcia, jak długo tak walczyła. W pewnym momencie dostrzegła szybki przebłysk w oddali — chyba jej cel. Gwałtownie się rozbudziła. Presja i pośpiech, które czuła w ostatnich spędzonych w wymiarze chwilach, jeszcze jej nie opuściły. Pamiętała, jak obejrzawszy się za siebie po raz ostatni, dostrzegła falę ciemności zbliżającą się ku nim w zawrotnym tempie. Jeśli portal by zniknął, kiedy akurat ktoś z niego korzystał... Nie. Prędko wyrzuciła z głowy te obawy.

Pomyślała o Felicii, Larrym i Claire. Czy na pewno im się udało? Oczywiście nie przejmowali się już, że jakiś heros wskrzeszony siłą Chaosu spróbuje przedostać się do normalnego świata, ale i tak należało zająć się portalem od drugiej strony, aby funkcjonował właściwie. Lea naprawdę wolałaby nie utknąć w tej dziwacznej, pustej przestrzeni na wieki.

Zaraz się uspokoiła, już na dobre. Przecież widziała, jak portal rozbłysł. Zrozumiała znak.

Wybrali dobry moment.

Usiłowała przedostać się dalej, jednak ogarnęło ją rozpaczliwe zmęczenie. Po wszystkim, co się wydarzyło, wciąż była w szoku, a jednocześnie chciała to zostawić i wracać do domu. Miała wrażenie, że zaraz całkowicie odpłynie.

Nie teraz — zaczęła sobie powtarzać w myślach z największą determinacją, na jaką potrafiła się zdobyć. — Wytrzymaj jeszcze. Jeszcze tylko trochę.

Nagle zimne dreszcze przebiegające po jej plecach ustąpiły. Zrobiło się cieplej. Lea odetchnęła głęboko, kiedy poczuła pod sobą twardy grunt.

W końcu.

Słyszała jakieś dźwięki wokół siebie, ale strasznie kręciło jej się w głowie i na żadnym nie potrafiła się porządnie skupić. Zebrała całą siłę woli, żeby zdołać ustać na nogach. Mrugała oczami, by ciemne plamy otulające jej widok rozmyły się, jednak nie doczekała się w pełni satysfakcjonujących efektów. Dopiero po chwili obraz nieco się wyostrzył.

Nie całkiem, oczywiście, ale wystarczyło, by mogła coś dojrzeć. Wyszła przez portal, który faktycznie znajdował się w Ogrodzie Bachusa, lecz nie w centrum, jak to sobie wyobrażała. Stała na samym uboczu, wśród wspaniałej scenerii. W oddali kręciły się niewyraźne sylwetki Rzymian. Było ich niewielu, pochłoniętych własnymi zajęciami, dlatego nie zwrócili na nią szczególnej uwagi. W powietrzu unosił się przyjemny zapach kapryfolium i jaśminu.

No i świeciło słońce. Lea znacznie za późno uświadomiła sobie, jak bardzo go potrzebowała. Przedtem całkowicie zajęły ją inne problemy, ale teraz dotarło do niej, że jest strasznie przemoczona. Chlupiące przy każdym kroku buty nie nadawały się już do niczego. Gumka zsunęła jej się z włosów, które przykleiły się do jej twarzy i szyi — trochę się rozprostowały, więc wyglądały na dłuższe niż zazwyczaj, jednak wcale nie ładniejsze, bo pozlepiały się w strąki. Jej oczy z pewnością musiały być zaczerwienione.

Westchnęła znowu. Gdzie się podziali Felicia, Larry i Claire?

Już zamierzała wyjść, rozejrzeć się, zawołać kogoś, kiedy usłyszała, jak ktoś zwraca się do niej po imieniu.

Rozpoznała ten głos. Odwróciła się błyskawicznie.

Ikelos uśmiechnął się z ulgą. W momencie, kiedy rozłożył swoje czarne skrzydła, była pewna, że wreszcie zostali dostrzeżeni z daleka, jednak nie spojrzała za siebie, żeby to sprawdzić. Skupiła się tylko na nim.

— Udało się — wypaliła.

Potrzebowała powiedzieć to komuś na głos, żeby naprawdę w to uwierzyć. Zrobiła parę chwiejnych kroków w jego stronę. Wyczerpanie wzrastało z każdą chwilą, więc odpowiadanie równie szerokim uśmiechem wydawało jej się absurdalne. A jednak to zrobiła.

— Jak by mogło być inaczej? — uniósł brwi.

Taaak — pomyślała, choć zabrakło jej siły, by rzec to głośno. Jak mogliby nie dać rady zrobić coś kompletnie niemożliwego?

— Czy wiesz... — przełknęła ślinę. — Czy gdyby portal zniknął teraz od drugiej strony...

Ikelos wyraźnie zrozumiał, o co jej chodziło, bo odpowiedź dostała jeszcze zanim skończyła pytanie.

— To nic nie zmienia. Skoro już go przekroczyliście, dotrzecie do celu. Felicia, Larry i Claire o to zadbali. A o tych to się już nie martw — skinął w stronę portalu, który wciąż jasno migał.

Poczuła ulgę. I wreszcie uznała, że nadszedł właściwy czas.

Tymczasem bóg zrobił na moment przerwę i odwrócił wzrok, by potem znów spojrzeć jej głęboko w oczy. Odezwał się poważnym, wręcz niespotykanym w jego przypadku tonem:

— Skoro już jesteś, Lea, muszę coś powiedzieć. Ja...

— Powiedz mi tylko jedno — przerwała. — To nie jest sen, prawda?

Pytanie brzmiało niepoważnie, ale nic ją to nie obchodziło. Świadomość powoli odchodziła, dlatego chciała się upewnić.

Ikelos zamrugał, jakby zamierzał wygłosić jej jakiś długi wykład, lecz ostatecznie jedynie pokręcił głową.

— Nie.

A jednak czuła, jakby był, kiedy w następnym momencie przyciągnęła go do siebie i pocałowała.

Odwzajemnił pocałunek dopiero po chwili, po tym jak pierwsze zaskoczenie minęło. Lea nie zamierzała przerywać tej chwili, ale ostatecznie zmęczenie wzięło górę. Odsunęła się delikatnie i odetchnęła, kładąc ręce na jego ramionach.

Udało się. Te słowa wciąż rozbrzmiewały w jej głowie.

Ikelos otwierał już usta, zamierzając pewnie coś powiedzieć (albo wrócić do tego, co przerwali). Jednocześnie z oddali zaczęły dobiegać jakieś głosy. Lea wyłapała tylko swoje imię wykrzyknięte przez Felicię, reszta wydawała jej się niewyraźna i stłumiona.

Chciała chociaż zerknąć przez ramię, ale odpuściła.

— Przerwa — wyrzuciła automatycznie resztkami sił. — Potrzebuję przerwy.

Zaraz potem wszystko się rozmazało.

***

Obudziła się w miejscu, które sprawiało wrażenie dziwnie znajomego. Kojarzyła ten przyjemny zapach, tę miękką jasną pościel, tylko musiała sobie przypomnieć, skąd. A to zajęło jej trochę czasu.

Wreszcie ją olśniło. Była w Obozie Jupiter, w baraku Drugiej Kohorty. W swojej pryczy!

To znaczy, tak naprawdę była to jej dawna prycza. Tutaj spała przez kilkanaście miesięcy przed finałowym starciem z Chaosem. Gdy tylko ten fakt w pełni do niej dotarł, gwałtownie się podniosła i zamrugała, przypominając sobie, co się stało.

No tak, wrócili z wymiaru. Ikelos nie kłamał, to nie był żaden sen. Zdumiona, przeniosła wzrok na rzeczy leżące na brzegu jej posłania: czyste ubrania, purpurowa koszulka i dżinsy, a także jej kołczan i spiżowy sztylet. Dotknęła włosów; były już suche, ale poza tym w fatalnym stanie.

Czując się jak w transie, zgarnęła przygotowany strój i pobiegła do łaźni. Nie napotkała nikogo po drodze, ale w obecnym stanie nawet nie zastanowiła się, dlaczego. Kąpiel dobrze jej zrobiła.

Dobrze było nie martwić się, czy nie rozpłynie się za chwilę w nicość.

Gdy wreszcie była gotowa psychicznie i fizycznie, wyszła na zewnątrz. Rozpuszczone loki rozwiał jej lekki, przyjemny wiatr. Westchnęła. Widok obozu był niesamowity, zwłaszcza po ostatniej przebudowie...

Tylko dlaczego nikogo nie było w zasięgu wzroku?

Przespacerowała się trochę, bo żaden inny sensowny pomysł nie przychodził jej do głowy. Mijała kolejno baraki, aż wreszcie dotarła do głównej bramy — tej, której herosi tak wytrwale bronili ponad dwa lata temu. Zalała ją fala wspomnień. Już miała ruszać dalej, kiedy usłyszała kroki.

Ktoś wszedł przez tę bramę.

Odwróciła się i zamrugała, nie do końca wierząc, czy dobrze widzi.

— Tyler! — zawołała.

Jej umysł na chwilę przestał pracować. Niedawno widziała go na wpół żywego, a teraz szedł tutaj jakby nigdy nic. Gdyby nie rana na jego ramieniu, uznałaby pewnie, że ma halucynacje. Albo lepiej — że to wszystko było snem, z którego się obudziła, żaden wymiar nigdy nie istniał, a oni nie rozstali się na taki szmat czasu.

Tyler zatrzymał się i spojrzał na nią. Oczy miał czarne, bez ani odrobiny zmęczenia, a jego twarz odzyskała normalne kolory.

— Cześć — przechylił lekko głowę, uśmiechając się w tak swobodny, beztroski sposób, że miała wielką ochotę coś mu zrobić. — Trochę długo ci zeszło.

— Jak ty... jak ty możesz... — Lea odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, po czym dodała najbardziej opanowanym tonem, na jaki było ją stać: — Na ile odpłynęłam?

Wzruszył ramionami, co ani trochę nie poprawiło jego sytuacji.

— Jeden dzień.

— Gdzie są wszyscy? — od razu rzuciła następne pytanie, nie pozwalając mu nic dodać.

— Większość siedzi w Ogrodzie Bachusa. Wiesz, portal prawie już zanikł, ale coś z niego zostało i uważają, że to jest ciekawe — wywrócił oczami.

Lea wyjrzała zza bramy. Przez moment zastanawiała się nawet, czy nie dołączyć się reszty, ale po głębszej refleksji doszła do wniosku, że woli tego nie oglądać. Najchętniej zapomniałaby wszystkie wstrząsające wydarzenia, które miały ostatnio miejsce.

Niestety, to nie było możliwe.

Podeszła jeszcze bliżej do Tylera i się zawahała. Próbowała dostrzec u niego jakiekolwiek skrywane oznaki zmęczenia albo bólu, ale nic takiego nie zauważyła.

Naprawdę czuł się tak dobrze? Czy tylko udawał?

Może to ja próbuję szukać problemów tam, gdzie ich nie ma — pomyślała po chwili. Nie do końca mogła uwierzyć, że rzeczywiście odnieśli sukces. Że w końcu mieli spokój.

Przynajmniej na jakiś czas.

Rozluźniła mięśnie. Czas odpuścić. Zdołała nawet się uśmiechnąć — i to zupełnie szczerze.

— Tyler... — zaczęła, po czym na moment urwała.

Wiedziała, co chce powiedzieć. Że czuje ogromną ulgę. Jednak patrząc mu prosto w oczy, zrozumiała, że nie musi. On dobrze o tym wiedział. Przecież oboje tam byli, przeżyli ten koszmar. Ale najgorsze już się skończyło.

— Chyba muszę pogadać z Hazel i Frankiem — powiedziała wreszcie. — Gdzie oni są?

***

Zanim spotkała się z pretorami, natknęła się na kogoś, kogo nie widziała od dawna.

Przed księgarnią w Nowym Rzymie, do której zmierzała, zobaczyła dziewczynę z książką w ciemnej, twardej oprawie pod pachą, wystukującą coś zaciekle na ekranie smartfona. Lea musiała zamrugać, by upewnić się, że dobrze widzi.

Jej znajoma miała na sobie skórzane czarne spodnie i czerwony top odsłaniający śniade ramiona. Proste, cieniowane włosy, spływające niegdyś na plecy, zostały równo obcięte na wysokości ramion. Perfekcyjny przedziałek rozdzielał je teraz na środku, nie na boku. Kiedy podniosła wzrok, wsuwając komórkę do kieszeni, Lea dojrzała przez Mgłę (tę przez duże M) coś szczególnego, przez co nie potrafiła pomylić dziewczyny z nikim innym.

Opaskę na jednym oku.

— Hej, Lea — odezwała się Harper McRae i niemal natychmiast wskazała kieszeń z telefonem. — To było tylko na chwilę.

Gwoli prawdy, Lea nawet nie pomyślała o zagrożeniu, jakie stwarzało skorzystanie ze smartfona w wykonaniu półboga, ale skinęła głową.

— Jasne. Cześć. Przyjechałaś do Owena i Laurel?

Harper prychnęła.

— O, nie. To znaczy, pewnie u nich zostanę, ale nie przyjechałam ze względu na mojego brata. Za parę dni i tak mieliśmy się spotkać, więc spokojnie wystarczyłoby mi dawki irytacji. Chodziło o was. Nie mogłam siedzieć spokojnie w domu, gdy ważyły się losy Obozu Jupiter. Ale udało wam się.

Ostatnie zdanie wypowiedziała z satysfakcją i zadowoleniem, którymi przesycony był również jej uśmiech.

— Taak — westchnęła Lea. — Jakimś cudem zapewne. A swoją drogą, co z...

Ugryzła się w język. Lubiła córkę Nemezis zdecydowanie bardziej niż za pierwszym razem, kiedy się spotkały, ale nadal nie była pewna, czy powinna ją wypytywać o szczegóły życia prywatnego.

Na szczęście Harper pojęła, o co chodzi.

— No cóż, nasi pretorzy zgodzili się zrobić dla niej wyjątek. A skoro mowa o Franku i Hazel, siedzą tam, nad jakimiś typowymi papierkowymi sprawami. Obudziłaś się niedawno, prawda? Pogadamy trochę później.

Poklepała ją lekko po ramieniu i odeszła.

Gdy Lea weszła do księgarni, faktycznie zastała Hazel i Franka. Rozmowa z nimi przebiegała spokojnie, może dlatego, że Lea była wciąż trochę senna — choć przez tak długi czas powinna porządnie się wyspać. W pewnym momencie kompletnie zgubiła swój cel, jednak w porę się otrząsnęła.

— Chciałabym dzisiaj wrócić — oznajmiła. — Oczywiście po tym jak zreacjonujemy, co się stało i tak dalej... No i dziękuję wam.

— Chyba żartujesz — Hazel poprawiła wysoko upiętego kucyka ze swoich mocno kręconych włosów. — Naprawdę nie ma za co dziękować. To wy odwaliliście czarną robotę.

Nie ulegało wątpliwości — Obóz Jupiter był miłą odmianą po wymiarze Chaosu i Lea szczerze cieszyła się, że portal przeniósł ich właśnie tutaj. Z chęcią zostałaby dłużej, ale nie mogła. W końcu miała jeszcze tę normalną część swojego życia i za żadne skarby świata nie zostawiłaby jej.

Sprawa z wymiarem wywołała spore poruszenie, dlatego resztę dnia Lea spędziła, rozprawiając z mnóstwem herosów na temat bieżących wydarzeń. Niektórzy przyjechali specjalnie, tak jak Harper: Piper McLean, Leo i Kalipso, wielu znajomych z Obozu Herosów. Zainteresowani byli nawet młodsi Rzymianie — oni akurat okazali się trochę męczący, jednak dała radę. W rezultacie dopiero na wieczór, przed wyjazdem, mogła głęboko odetchnąć.

I gdy cały natłok nieco opadł, pomyślała o jednej sprawie, która wcześniej nawet nie przyszła jej do głowy. Nie wydawała się wtedy tak istotna.

— Zostajesz tutaj, prawda? — zapytała Tylera.

Siedzieli w baraku, tam, gdzie dawniej miała swoją pryczę. Wokół kręciło się trochę osób, również rozmawiając. Larry był wśród nich, ale udawała, że go nie dostrzega. Jeszcze nie była gotowa.

Spojrzenie Tylera zrobiło się nagle jakieś nieobecne.

— To jest... hmm, skomplikowane. Na razie tak.

Miała zapytać, co z jego dawną ofertą stanowiska centuriona, lecz powstrzymała się. Nie czuła się wystarczająco komfortowo, by poruszać ten temat, kiedy nie byli sami.

Później ostatecznie przeszła się do tego Ogrodu Bachusa z Claire i Luisem, ale nie zastali tam nic interesującego. Po portalu nie pozostały nawet resztki.

— I bardzo mnie to cieszy — oświadczyła Claire. — To już koniec.

Lea jeszcze długo powtarzała sobie w głowie te słowa, rozkoszując się ich brzmieniem, aż sama w nie uwierzyła.

Już koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top