[LXIV] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

OCZYWIŚCIE POCZUŁ ZŁOŚĆ, i to natychmiast. Kiedy jednak odwrócił się, by spojrzeć bogini zdrady w oczy, na moment zatrzymało go wahanie.

Spodziewał się zobaczyć ją w tym oślepiającym blasku co zwykle, z łobuzerskim uśmiechem przyklejonym do ust i pewnością siebie wymalowaną wyraźnie na twarzy. Tymczasem Apate, mimo że ukazała się w tej samej formie, wyglądała... inaczej. Zwyczajniej. Nigdy nie sądził, że użyje tego słowa w określeniu do niej, ale właśnie taka się wydawała.

Ze swoimi boskimi mocami mogła utrzymać nieskazitelny wygląd, lecz najwidoczniej nie poświęciła temu ani odrobiny uwagi. Pozwoliła, by jej ciemna peleryna przemokła. Nawet kosmyki wystające spod kaptura błyszczały trochę od wilgoci. W jej oczach brakowało choćby cienia rozbawienia. Z pełną powagą zaciskała usta, unosiła podbródek i patrzyła prosto na niego. Charakterystyczna aura, która zawsze jej towarzyszyła, nadawała teraz ponurego wyrazu.

— Tyler. — Głos miała spokojny, ostrożny i cichszy niż zazwyczaj. Nie powiedziała nic więcej, ignorując szalejący wymiar i zajętych zamieszaniem herosów. Skupiała się tylko na nim, tylko jego imię przeszło przez jej gardło, jakby wszystko inne się nie liczyło.

Musiał przyznać — zafascynowało go to do tego stopnia, że na jakąś sekundę wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, chłonąc każdy szczegół jej postaci. Ocknął się dopiero, kiedy Luis mocniej wbił palce w jego ramię.

Zamrugał parę razy, aby w pełni dojść do siebie. Nie przewidział, że Apate pojawi się tak wcześnie. To trochę zakłóciło jego plan, ale nie mógł dać się wybić z rytmu. Prędzej czy później i tak by się z nią zmierzył.

Czekał na ten moment tak długo. Po dwóch latach znoszenia jej obecności, jej głupich pomysłów, jej głupiego wymiaru...

Bogini zacisnęła usta jeszcze silniej. Krzywiąc się od padających na twarz kropel, które była w stanie powstrzymać, ruszyła naprzód.

— Nie zbliżaj się do niego.

W tej chwili Tyler poczuł, jakby słońce nagle wynurzyło się zza chmur, śląc ciepłe, jasne promienie prosto na jego twarz. Coś go ścisnęło w piersi, jednak nie w ten dokuczliwy sposób, do którego przyzwyczaił się w ciągu ostatnich dni. To było tak niespodziewane, że nawet Apate faktycznie się zatrzymała. I właśnie wtedy, gdy przechyliła głowę, moment euforii minął.

Luis wydawał się już mniej wyczerpany. Może zjawienie się bogini nieco go rozbudziło. Nie trzymał się już Tylera, żeby się nie przewrócić, lecz z całkiem innego powodu. Choć jego obecność była podbudowująca, zwłaszcza w tej sytuacji,   wciąganie go (podobnie jak kogokolwiek) w starcie z boginią wymagało zbyt wiele ryzyka.

Tyler pochylił się nad nim. Miał ogromną ochotę obrócić go i pocałować, ale nie mieli wystarczająco czasu, więc wyszeptał jedynie:

— Doceniam to, naprawdę. — Na moment głos utknął mu w gardle, kiedy zerknął na Apate z niespokojnym pośpiechem.

Trudno było wyczytać cokolwiek z jej nieodgadnionego, ciemnego wzroku. Tyle razy sam ją prowokował i zawsze traktowała to z przymrużeniem oka. Pozostawało tylko liczyć, że Luisem również się nie przejmie.

Sekunda przerwy, którą zrobił, wydawała się trwać całą wieczność.

— Ale musisz już iść — podjął wreszcie, ignorując na chwilę Apate. — Znajdź Leę i resztę. Zajmijcie się portalem. Wezmę na siebie resztę.

Luis zmarszczył brwi. Włosy pociemniały mu od deszczu, a w oczach złość mieszała się z determinacją. I... może jeszcze czymś.

— Bierzesz na siebie za dużo. Nie zostawię cię tak po raz kolejny.

Zanim Tyler zdążył zaprotestować, Apate odchrząknęła.

— To doprawdy fascynujące, przysłuchiwać się tej uroczej kłótni, ale nasz wymiar za niedługo ulegnie zagładzie. Przejdźmy już do rzeczy, proszę. Tyler, wiesz co robić.

Wiesz co robić. Powiedziała, jakby rzeczywiście w to wierzyła. Jakby mieli współpracować. Zacisnął usta, zastanawiając się, jaka będzie jej reakcja na pierwszy protest, jednak dodała szybko:

— Połowa mocy nie wystarczy. Musisz użyć jej całej.

Słowa uderzyły go jak grom z jasnego nieba. Takie porównanie natychmiast przyszło mu do głowy, gdyż właśnie wtedy rozległa się seria grzmotów i błyskawic. Sceneria zamigotała, aż dostał lekkiego oczopląsu.

— Nie słuchaj jej. — Ton Luisa był ostry, jednak nawet w nim zaczęła pobrzmiewać nuta desperacji.

Apate prychnęła.

— Daj spokój, Luis, ty też wiesz, że to prawda.

Po raz pierwszy od początku rozmowy zwróciła się do niego, udowadniając, że jest świadoma jego obecności, ale sprawiała wrażenie mocno poirytowanej tym faktem. Wyswobodziła rękę spod fałd aksamitnego płaszcza i strzeliła ostentacyjnie palcami.

Tyler wątpił, by miała pełną kontrolę nad wymiarem, jednak jakąś musiała, mimo wszystko, mieć. Nie pozostały co do tego wątpliwości, kiedy na jej życzenie wyrosła między nimi ściana mrocznej materii. Ostatnim, co zdołali zobaczyć, było jej przenikliwe, skoncentrowane spojrzenie.

Tyler zrozumiał, co zamierzała osiągnąć, choć nie ukazała celu bezpośrednio. Chciała chwilowego zamieszania, by potem zostać z nim sam na sam. Poczuł ucisk w piersi.

Luis nagle się od niego odsunął i prychnął.

— Nie cierpię jej. — Hałas go trochę zagłuszał, jednak odczytanie słów z ruchu warg nie stanowiło poważnego problemu. — Tyler, ona cały czas mydli ci oczy. Nie musisz dawać z siebie wszystkiego. Podzielimy się i...

— Nie.

Znowu zagrzmiało. Luis otworzył szerzej oczy, jakby nie do końca do niego docierało, że spotkał się z protestem.

— Ale...

— Nie mogę — przerwał mu Tyler. — Wiem, że obiecałem. Postaram się. Ale jest ta jedna rzecz, którą muszę... muszę zrobić sam.

Luis rozchylił usta, żeby odpowiedzieć, jednak w tym momencie ciemna ściana wznosząca się tuż obok nich zamigotała. Po chwili zniknęła, a w zamian za nią zaczęła materializować się kolejna — w innym miejscu.

Tylerowi udało się zareagować w porę. Kiedy ostatnio zostawił Luisa samego, nie skończyło się to zbyt dobrze, ale teraz było najbezpieczniejszą opcją. Zarejestrował zbliżające się z oddali postacie, których już nic nie oddzielało. Odsunął się szybko. Zaraz potem w miejscu, gdzie stał, wznosiła się kolejna bariera.

Pozostawało mu tylko liczyć na szczęście, bo na niczym innym nie mógł polegać. Miał głęboką nadzieję, że Lea daje radę z Mgłą, a Luis i pozostali zdołają ją odnaleźć. Nie chciał się nawet zastanawiać, jak by się skończyło stanięcie w środku jednej ze ścian.

Wziął głęboki wdech, zacisnął palce na rękojeściach noży. Wiadomo, Bellerofont i jego towarzysze nie byli jak Hazel Levesque czy Leo Valdez. Również wrócili do życia, ale pomógł im w tym Chaos. Poza tym, nigdy nie widzieli świata poza wymiarem. Ich zabicie różniłoby się od zabicia kogoś innego. Mimo że to wiedział, musiał sobie jeszcze powtórzyć w myślach przed odwróceniem się i spojrzeniem w oczy syna Posejdona.

Były morskozielone, niezwykle żywe i błyszczące, i... prawdziwe — chyba to słowo pasowało. Nie powinny takie być.

— No dobrze — odezwał się Bellerofont, przeciągając monotonnie sylaby. — Chyba jednak walka się odbędzie. Lepiej byłoby dla ciebie zginąć w ciągu ostatniej chwili — wycelował czubek miecza w najbliższy mur mroku. — Ponieważ kiedy ja cię zabiję, wykorzystam całą moc, którą w sobie masz.

Jeśli Tyler miał jeszcze jakieś resztki wahania, to właśnie się rozpłynęły. Zrobił krok naprzód.

— Strasznie dużo gadasz — wypalił. — Chyba chcesz to przeciągnąć?

Oczy Bellerofonta zabłysły złością. Przypominał teraz ten wyraz twarzy, który mu towarzyszył podczas mordowania innego herosa przed świątynią. Z pewnością nie był podobny do jego przyjaznego wzroku z rozmowy na temat nici Ariadny.

W ostatnim momencie opanował się i dodał spokojnie:

— Zaufałeś czemuś, co pochodzi od bogini zdrady. To był błąd. Wkrótce się przekonasz, jak poważny.

I w końcu zaatakował.

Tyler nie mógł powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu satysfakcji, gdy ostrza się zderzyły. Bellerofont znalazł się przy nim szybciej niż się spodziewał, ale nie na tyle, by nie mógł za nim nadążyć. Kolejne ciosy padały w równie błyskawicznym tempie. Trzask kling zagłuszał mu całą resztę. Rozpadało się na dobre.

— Mój błąd? — Tyler odpowiedział dopiero po chwili. — To ty z nią współpracowałeś. I z Peliasem. Który, nawiasem mówiąc, znów wącha kwiatki od spodu.

Bellerofont zacisnął usta. Nie dało się ukryć, że nie obijał się przez ostatnie tysiące lat spędzone w wymiarze. Tyler widział to już wcześniej, ale inaczej było przyglądać się z boku, a inaczej naprawdę stanąć z nim do pojedynku.

— Nie masz o niczym pojęcia — rzucił oschle syn Posejdona. — Pelias był zwykłym idiotą. Dostał to, na co zasłużył. A współpracy z Apate nigdy się nie podjąłem.

Tyler przechylił głowę.

— Jakoś w to wątpię.

W międzyczasie chciał się rozejrzeć, ale zdążył ledwie rzucić okiem dookoła, po czym musiał się uchylić przed kolejnym machnięciem miecza. Wokół pojawiało się coraz więcej ścian, a to znaczyło, że wymiar coraz prędzej znikał. Niepokój ścisnął Tylera w piersi, czego nie dał po sobie poznać. Gdyby chciał, postarałby się przeciągnąć walkę tak długo, jak się dało. Lea, Luis, Larry, Felicia i Claire z pewnością zyskaliby wtedy więcej czasu.

Tylko że obiecał Luisowi wrócić razem z nim.

Musiał więc to skończyć. Jak najszybciej.

Uchylił się jeszcze parę razy, zanim dostał odpowiedź. Bellerofont był na tyle skupiony, że sens tych słów nie dotarł do niego od razu.

— Zdarzyło mi się zboczyć na niewłaściwą ścieżkę, to prawda, ale szybko się otrząsnąłem. W przeciwieństwie do ciebie.

W pierwszej chwili Tyler nie rozumiał, o co mu chodzi. Potem go olśniło — tamtego dnia przed świątynią przez krótki czas miał wrażenie, że oczy Bellerofonta błyszczą czerwienią. Jak mógł o tym zapomnieć?

A później, krótko przed pierwszym od dawna spotkaniem z Leą, syn Posejdona również był wściekły. Niewątpliwie martwił się głównie o nitkę Ariadny, jednak przeszkadzało mu coś jeszcze. Patrzył na niego z wyrzutem i nawijał po łacinie. Gdyby nie Antygona, zapewne już wtedy doszłoby do walki. I to z jego inicjatywy.

Tylera kusiło, by zacząć go wypytywać o okoliczności tamtego pojedynku z nieznajomym herosem, jednak zaraz się powstrzymał. Było oczywiste, że Bellerofont nie zdradzi mu nic przydatnego. W najlepszym wypadku mógł rzucić kolejną zagadką. Liczenie na cokolwiek konkretnego było z góry spisane na porażkę.

Zerknął kątem oka na kolejne wyrwy w wymiarze, próbując wyłapać jakiś schemat, regularność, ale wszystko na nic. Pojawiały się w losowych miejscach, wywołując zamieszanie. Stawianie każdego kroku wiązało się z pewnym ryzykiem. Stanie w miejscu... w sumie także.

Mimo to, wymiar wciąż się trzymał. Ledwo, ale wciąż. Tyler zignorował falę czarnych scenariuszy, która przetaczała mu się przez myśli. Trzymanie się planu było teraz najlepszym, co mógł zrobić.

Nagle dostrzegł niewielką lukę w gardzie Bellerofonta. Mięśnie instynktownie napięły mu się jeszcze mocniej, o ile to możliwe. Był już tak blisko, tak strasznie blisko, by dosięgnąć go klingą sztyletu. I właśnie wtedy poczuł, jak ostrze się odbija. Zupełnie jakby jego przeciwnika otaczała niewidzialna bariera.

Właściwa to pojęcie względne — mruknął, dusząc w sobie frustrację i wycofując się na wcześniejszą odległość. — Właściwie byłoby, gdybyś nigdy nie wychodził z Podziemia, tam gdzie twoje miejsce.

— Zawsze możemy przywrócić równowagę i się zamienić!

Śmierć. Tego dnia, w tym miejscu. Jeszcze niedawno Tyler był pewien, że to się wydarzy i nawet nie próbował się opierać. W końcu inne rozwiązanie wydawało się nie istnieć.

Tak, tylko że w ostatnim czasie trochę się zmieniło.

W następnym momencie, kiedy miecz Bellerofonta dosięgnął jego ramienia, miał w sobie za dużo adrenaliny, aby odczuć ból. Ogarnęła go tylko jeszcze silniejsza irytacja. Odbił kolejny cios, po czym przekleństwa same wysypały mu się z ust. Sam nawet nie pamiętał, w jakim były języku.

Zaczął się zastanawiać (nie do końca przytomnie) ile czasu minęło. Zdecydowanie powinien się spieszyć, ale jak pokonać kogoś, kogo nie da się dotknąć?

A może — ta naiwna myśl wdarła mu się w głąb umysłu — może wcale nie było to konieczne. Zarys planu mniej więcej się ułożył. Popatrzył na fale ciemności oblewające ich dookoła.

Oczywiście ten pomysł był głupi, a szanse na powodzenie — dosyć nikłe. Jednak nic lepszego nie przychodziło mu do głowy. To była jedyna szansa.

Jeden z wielu problemów polegał na tym, że wcielenie jej w życie nie było takie łatwe.

Teraz, gdy zyskał równowagę między zachowaniem spokoju a reagowaniem na kolejne ataki, adrenalina trochę opadła i ramię zaczynało go naprawdę piec. Knykcie na rękojeści noży całkiem mu pobielały. A Bellerofont też nie rzucał się do walki bez namysłu. Miał jakiś cel, do którego wytrwale dążył, zgodnie z przemyślanym planem.

Nieoczekiwanie zwiększył dzielącą ich odległość i opuścił nieco miecz. Jego ruchy stały się wolniejsze, ostrożniejsze. Tyler widział przed sobą idealną szansę, by natrzeć, ale pohamował pokusę. Wiedział dobrze, że to bezcelowe.

Obrócił się pospiesznie, jednak zaraz z powrotem spojrzał synowi Posejdona w oczy. Nie miał pojęcia, czego oczekiwać, jednak nie zamierzał pokazać po sobie choćby cienia niepewności. W ciągu tej jednej krótkiej chwili w jego głowie zebrało się mnóstwo myśli. Co z Apate? Na co ona czekała? Jeżeli rzeczywiście współpracowała z Bellerofontem, dlaczego się teraz nie zjawiła? A jeżeli nie, to dlaczego nie usiłowała go powstrzymać? Niezależnie od motywów, które nią kierowały, powinna się teraz pokazać — był w końcu najważniejszy moment. Dlaczego pozostali złowrogo nastawieni herosi musieli zniknąć mu z zasięgu wzroku? Co oni robili, do cholery? Dali się oszukać Mgłą Lei czy nie?

Bellerofont wyprostował się. Mrok czający się w jego spojrzeniu był teraz niezwykle wyraźny.

— Wybacz, Tyler — powiedział wreszcie. — Mógłbym tak jeszcze długo, ale nie mam ochoty tu zostać, kiedy wszystko wokół ulega zagładzie. Czas, żeby to zakończyć.

Wtem stało się jasne, dlaczego się odsunął. Potrzebował chwili na przygotowanie się, może... wzmocnienie tej bariery, która go otaczała.

Wzmocnienie. No jasne. Z pewnością miała jakieś wady, nie utrzymywała się cały czas. Jeszcze niedawno odbijał strzały posłane przez Leę z większej odległości, a teraz Tyler mógł podejść znacznie bliżej. Iskierka nadziei, która na chwilę się zatliła, przygasła w momencie, gdy Bellerofont ponownie uniósł miecz i natarł.

Zdawało się, że siła Chaosu nie tylko go otacza, ale również przenika. Poruszał się szybciej i tym razem Tyler nie dostrzegał żadnej luki do wykorzystania.

Miał ochotę odnieść się do ostatnich słów przeciwnika, lecz teraz jego uwaga powędrowała do czegoś innego.

— Myślisz, że ja zrobiłem błąd, przyjmując moc Chaosu? — palnął. — Sam z niej korzystasz.

Nie oczekiwał wyjaśnień, po prostu był zły. Bellerofont zmrużył jednak oczy i odparł:

— Ty nie przyjąłeś jej bezpośrednio. Chyba nadal nie masz pojęcia, w co się wpakowałeś. Nie żeby mi się to nie opłacało.

Tyler przypomniał sobie, co powiedziała mu Apate: że nie wykorzystuje mocy w pełni, skoro utrzymuje nad nią kontrolę. Wolał myśleć, że kłamała, chcąc przekonać go do całkowitego wyzwolenia, takiego jak wcześniej. Ale może...

Na chwilę dał się wybić z rytmu. I to był prawdziwy błąd.

Bellerofont wytrącił mu jeden sztylet, posyłając go gdzieś głęboko w mrok. Tyler w porę odbił następne uderzenie drugim, ale w tym momencie poczuł, że to nie wystarczy. Ból w ramieniu doskwierał mu coraz bardziej. Bellerofont tymczasem radził sobie świetnie.

Według pierwotnego planu miał najpierw uporać się z wrogimi herosami i Apate, a dopiero potem zająć się portalem. Tyle że, jak wiadomo, pierwotne plany nigdy się nie udawały. Musiał to zrobić teraz, natychmiast. Zapewne wiele ryzykował, ale przecież dłuższe czekanie byłoby jeszcze bardziej ryzykowne.

Miał pełną świadomość, że ich wrogowie znali sposoby na uzyskanie mocy Chaosu z zachowaniem ostrożności. On sam nie wiedział dokładnie, jak ją wykorzystywać, polegał jedynie na intuicji.

Ale to musiało wystarczyć.

Skupił się najmocniej jak tylko potrafił i zamachnął się sztyletem. Nie trafił — ba, nie był nawet bliski trafienia. I to wywołało lekko kpiący uśmiech na twarzy Bellerofonta.

Uśmiech jednak zniknął, kiedy zerwał się wiatr. Opór był niemal wyczuwalny. Tyler zdążył się już przyzwyczaić, że wiatr w wymiarze Chaosu nie daje mu się kontrolować tak łatwo jak normalny, ale przez ostatnie dwa lata trochę nad tym pracował. Efekty może nie satysfakcjonowały go w pełni, niemniej w całej tej ulewie zdołał przywołać podmuch, który odrzucił Bellerofonta nieco do tyłu.

Tyler wziął głęboki wdech. Teraz pozostało tylko rozpocząć najbardziej niebezpieczną i szaloną część planu.

Wyrwy w portalu wokół pojawiały się i znikały na zmianę. Mimo wszystko nie chciał tracić Bellerofonta z oczu. No, chyba że przypadkowo pochłonęłaby go jedna z tych ciemnych ścian — naprawdę nie miał nic przeciwko.

Odruchowo ścisnął ramię w miejscu draśnięcia, wiedząc doskonale, że może nie mieć na to następnej okazji. Nadal trzymał rękojeść sztyletu między palcami.

Nie potrafił stwierdzić, skąd wie, co robić. Od dnia, w którym wypił tę miksturę, pewne rzeczy po prostu przychodziły mu naturalnie. Zacisnął na chwilę powieki i się skoncentrował maksymalnie, jak tylko był w stanie. Gdy je otworzył, na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło. Nadal słyszał dźwięk uderzających kropel deszczu, mokre ciemnobrązowe kosmyki nadal opadały mu smętnie na czoło, wymiar nadal częściowo znikał. No i, na co należało zwrócić szczególną uwagę — Bellerofont nadal patrzył na niego z lekkim oszołomieniem, ustępującym powoli miejsca dawnej wściekłości.

Gdzieś tam, za murami mroku, krył się portal. Co jak co, ale akurat on nie mógł zniknąć. Był zbyt ważny.

Tyler musiał tylko się do niego przedostać. I jednocześnie uniemożliwić Bellerofontowi przedostanie się tam.

Spojrzał na jedną ze ścian oddzielającą ich od miejsca, w którym jeszcze niedawno widział portal, po czym wyobraził sobie, jak znika. I właśnie tak się stało.

Pomyślałby, że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, jednak przestało być piękne w momencie, gdy poczuł, jakby coś go uderzyło od środka. Jakby usiłowało się wydostać, zyskać pełną kontrolę.

Mimo to, udało się. Co prawda za tą wyrwą znajdowała się kolejna, ale poczynił w końcu jakiś postęp.

— Nie! — dobiegł go krzyk Bellerofonta. — Ze wszystkiego, co możesz zrobić, zamierzasz się zabić, marnując moc?!

Tyler odwrócił się i natychmiast odbił jego uderzenie sztyletem. Bellerofont nie wycofał się jednak, tylko napierał mocniej.

— Nie zmarnuję jej — syknął Tyler, ze wszystkich sił starając się skupić jednocześnie na trzymaniu mocy pod kontrolą, używaniu jej, walce i bólu z ramieniu. Powoli robiło się to wykańczające.

Syn Posejdona parsknął, lecz tym razem nie marnował czasu na wyjaśnienia. Był gotowy zamachnąć się ponownie.

Tyler nie zamierzał poświęcać ani odrobiny mocy na coś takiego, jednak czuł, że inaczej się nie da. Odepchnął go od siebie kolejnym podmuchem wiatru — słabszym od poprzedniego, ale wystarczającym.

Bellerofont rzucił mu ostatnie wściekłe spojrzenie, zanim pewność siebie wymalowana na jego twarzy zaczęła słabnąć. W miejscu, gdzie stał, uformowała się wyrwa i mrok całkiem go pochłonął.

Uderzenie od środka się powtórzyło. Tyler odetchnął ciężko, ale gdy podniósł wzrok, ciemności już nie było. Bellerofonta również.

— Wrócił do Hadesu.

Tyler poczułby trochę ponurej satysfakcji, gdyby nie rozpoznawał tego głosu. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Apate. Stała tuż za nim.

Jej ton wyjątkowo nie był przesiąknięty rozbawieniem, lecz napięty i poważny. I może pełen... niepokoju? Strachu? Jakkolwiek to nazwać.

— Już dość — rzekła. — On miał rację. Zmarnujesz tę moc, jeżeli znowu użyjesz jej do czegoś takiego.

Chciał odpowiedzieć jej natychmiast, ale musiał najpierw złapać oddech. W tym czasie bogini zdążyła podejść i położyć mu ręce na ramionach.

— Wiesz, czego chcę — odezwała się cicho. — Zrób to. Odbuduj ten przeklęty portal i wracaj, dokąd tylko sobie życzysz. Wszyscy na tym dobrze wyjdziemy.

— Mówiąc wszyscy, masz na myśli siebie — wydusił.

Pokręciła głową.

— Nie, Tyler. Mówię poważnie. Uwierz mi ten jeden raz.

— Już raz ci uwierzyłem. Straciłem przez to ponad dwa lata.

Zacisnęła usta. Kropelki deszczu spływały jej po włosach, kapturze i podbródku. Gdyby nie była taka piękna, w tym momencie w ogóle nie przypominałaby bogini.

— Ja... nie wiedziałam, ile to zajmie.

— A co mnie to obchodzi? — parsknął.

Nagle zaczęła sprawiać wrażenie jeszcze bardziej irytującej — teraz, taka spokojna. Tyler spojrzał kątem oka na najbliższą wyrwę w wymiarze, a potem na nią.

Szybko domyśliła się, o co mu chodziło.

— Śmiało, zrób to. Nie będę cię powstrzymywać. Jeśli ci się uda... — zawahała się, a jej usta zadrżały. — Z pewnością zginiesz niedługo po tym, blokując portal.

Nie przyznawał tego na głos, ale dobrze wiedział, o czym mówiła. Każde wykorzystanie mocy kosztowało go coraz więcej siły. Przypominało to trochę dolegliwości, które miał, gdy odrzucał od siebie jej wszelki ślad, tylko że teraz naprawdę był blisko końca. Rozpaczliwie blisko.

Mimo wszystko musiał wytrzymać. Jeszcze trochę.

— Nie powstrzymuj się. — Jej palce zacisnęły się mocniej. — Tak jest jeszcze gorzej.

To też była prawda. To, co zamierzał zrobić, wykraczało poza jego możliwości, nawet gdyby korzystał z pełni mocy. Z połową... cóż, sprawa prezentowała się słabo. A jednak nie miał wyboru.

Złapał Apate za nadgarstek, żeby podnieść na nią wzrok. Miał wrażenie, że zaraz kolana się pod nim ugną. Z trudem przemknął ślinę.

— Jeśli się nie powstrzymam, zrobię wszystko, co chcesz. A raczej to coś to zrobi, prawda?

Naprawdę kręciło mu się w głowie, że specjalnie pytał ją o takie rzeczy, w dodatku tak słabym głosem.

Bogini napięła ramiona.

— Oczywiście że tak! — podniosła nagle głos. — Widzisz? Nie okłamuję cię. Tak będzie najlepiej.

— Chcesz utrzymać ten wymiar — ciągnął. — Żeby uniknąć kary za wspieranie Chaosu w ostatniej bitwie.

Pociągnęła nosem. Czy bogowie mogli się przeziębić?

— Rozumiesz, Tyler. Dlatego proszę cię...

— Wiesz, ile osób zginęło przez Chaos? — po wypowiedzeniu tych słów i krótkim przemyśleniu zebrało mu się na śmiech, ale zdecydowanie nie radosny. — No tak, pewnie wiesz, ale masz to gdzieś. Wciąż się łudzisz, że pozwolę ci dalej się ukrywać?

Nie odpowiedziała. Opuściła ręce, a jej ciemne oczy straciły cały wyraz.

— Dlaczego sama nie chciałaś użyć mocy Chaosu? — ostatecznie nie mógł się powstrzymać od zadania tego pytania.

— Ponieważ... — urwała, a jej dłonie zacisnęły się w pięści. — Wcale nie musisz tego wiedzieć! Sądziłam, że masz na tyle oleju w głowie, by wybrać najrozsądniejszą opcję. To, co chcesz zrobić... to nie jest możliwe! Nie nadajesz się. Ani ty, ani Claire, ani... nikt z was! Gdybym to wcześniej wiedziała...

Potrzebowała przerwy na wzięcie głębokiego oddechu. A może po prostu nie zamierzała kończyć zdania.

Z pewnym zdumieniem Tyler uświadomił sobie, że jest rozczarowany. Dotąd wydawało mu się, że Apate ma największą kontrolę nad wymiarem. Że to ona pociąga za sznurki. A teraz, kiedy w najistotniejszym momencie odmówił współpracy, po prostu stała i krzyczała, ale nic więcej nie zrobiła. Nawet nie próbowała go zabić, żeby sobie ulżyć.

Przypomniał sobie słowa Egerii. Miał pamiętać, kto był prawdziwym przeciwnikiem. Z kim walczyli od samego początku?

— Chaos — odezwała się Apate, jakby czytała mu w myślach. Kiedy jednak podniosła wzrok, podjęła wątek: — Gdyby wygrał dwa lata temu, byłoby prościej. A teraz musimy się zmagać z tym, co po sobie pozostawił. I... to jest nawet bardziej skomplikowane, bo Gaja z Uranosem nie pomogą.

Jej głos brzmiał smutno aż do ostatniego momentu, gdy ujawniła się w nim irytacja.

— Wciąż polegasz na innych — odparł Tyler, przechylając głowę w bok.

— Nie masz o niczym pojęcia.

— W ostatnim czasie często to słyszę. Zaczyna się już robić nudne.

Apate prychnęła.

— Przysięgam, gdybym tylko mogła...

Przerwał jej huk dochodzący z niedaleka.

Puls Tylera przyspieszył. Byli tu, w pobliżu. Dzieliła ich jedna wyrwa w wymiarze, może dwie. Brakowało tak niewiele.

Spojrzał na boginię zdrady.

— Jak tam pójdę...

— Idź — machnęła ręką. — To nie ma znaczenia.

— Będziesz tu stać i czekać na porażkę?

— Nie. Czasami się zastanawiam, dlaczego nie zabiłam cię wcześniej — wymamrotała pod nosem. — Zejdź mi z oczu, zanim to zrobię. A jeśli jakimś niewyjaśnionym cudem przeżyjesz, w co wątpię, zapamiętaj, że nie chcę cię więcej widzieć.

Odwrócił się, by odejść, ale jeszcze ostatni raz musiał spojrzeć za siebie. Nie trafiła go piorunem, korzystając z okazji, gdy nie patrzył. I raczej się do tego nie szykowała.

— Mówię niewyraźnie? — uniosła brwi.

Nie chciał jej zostawiać. Nie wiedział, czego się po niej spodziewać. Ale miał teraz mnóstwo innych problemów.

Zacisnął usta.

— Rozumiem. Ja też nie chcę cię więcej widzieć.

Odszedł. I tym razem się nie obejrzał.

***

Mógłby uznać, że to zbyt proste, jednak przestało być proste, gdy musiał pozbyć się jeszcze trzech wyrw na swojej drodze. Usunięcie każdej z nich oddczuł zdecydowanie mocniej niż by chciał.

Na początku w miejscu, gdzie niedawno był portal, nie zobaczył kompletnie nic. Zaraz potem powietrze zafalowało, ukazując mu brakujący obraz.

— Tyler! — usłyszał krzyk Lei, która natychmiast do niego podbiegła. — Bogowie, całe szczęście.

Była cała przemoczona, miała oczy szeroko otwarte i przygryzała mocno usta, ale była cała. Zmierzyła go wzrokiem.

— Co... co się stało?

— Nic — rzucił. Brakowało czasu, by cokolwiek wyjaśniać. — Claire wróciła? I reszta wciąż tu jest?

Lea skinęła głową.

— Jak ich ostatnio widziałam, wszyscy mieli się dobrze. Ale, Tyler, ty...

Zawiesiła wzrok na jego ramieniu.

— Portal, Lea — rzucił szybko, chcąc zmienić temat. — Na pewno jest tutaj?

Na chwilę wybił ją z rytmu. Zamrugała, zanim sens tych słów do niej dotarł.

— Co? Ach, tak. To nie iluzja. Choć niektórzy spośród zebranych go nie widzą... Już zaczynasz?

— Taki jest plan.

Przyglądała mu się, z ewidentnym trudem powstrzymując się od wygłoszenia jakiś uwag dotyczących jego stanu. Ostatecznie jednak i tak musiał to zrobić. Dobrze o tym wiedziała.

— W porządku — rzuciła, po czym wyjęła strzałę z kołczanu i naciągnęła ją na łuk. — Tylko... nie przesadzaj. Proszę.

Nie dało się przesadzić lub nie w wykonywaniu tego zadania, niemniej wiedział, co miała na myśli. Skinął głową.

— Będę się starać.

To musiało jej wystarczyć. Zacisnęła usta i pobiegła, przygotowując się do strzału.

Zbliżając się do portalu, Tyler czuł, jak serce bije mu coraz szybciej. Co miał zrobić? Po prostu się skoncentrować. Nic trudnego, prawda?

Problem polegał na tym, że ciemne plamy zaczynały przysłaniać mu obraz przed oczami. Oddech miał coraz cięższy, a kolana coraz mocniej drżały.

Był już prawie gotowy, kiedy poczuł serię uderzeń wewnątrz siebie. A przecież jeszcze nic nie zrobił.

Upadł na kolana, wpatrując się w taflę portalu. Jedno zadanie. Jedno, a tak wiele wymagało.

Wytrzymaj. Jeszcze wytrzymaj.

— Tyler!

Ten krzyk przebił się przez wszystkie jego rozmyślania. Luis.

Nie zarejestrował momentu, w którym się zbliżał. Zdał sobie sprawę z jego obecności dopiero, kiedy Luis przy nim przykucnął.

— Popatrz na mnie — powiedział naglącym tonem.

I popatrzył — prosto w jego błyszczące, ciemnoniebieskie oczy, od których mógłby nigdy nie odwracać wzroku.

— Może nie miałem racji, wiesz? — głos Luisa się łamał. — Może... użyj pełnej mocy.

— Nie. To nie wchodzi w grę.

— Ale...

— Żadnych ale. Otworzyłeś ten portal?

Luis wpatrywał się w niego, jakby to pytanie całkiem nim wstrząsnęło. Może tak naprawdę chodziło o coś innego, co właśnie do niego docierało.

— Oczywiście że tak.

Kolejne uderzenie. I jeszcze jedno. Tyler zacisnął zęby, przenosząc wzrok na portal. Jeszcze bardziej zakręciło mu się w głowie.

— Słuchaj, Ward... — nie chciał tego przeciągać, ale potrzebował chwili przerwy. Na razie nie był w stanie tego zrobić. — Tęskniłeś za mną?

Luis parsknął śmiechem, ale było w tym coś nerwowego.

— Jeszcze pytasz? Nie rób z tej sceny...

— Bardzo cię zawiodłem? — kontynuował. — Na początku.

— Nie zawiodłeś mnie nigdy. Przestań.

— Jesteś...

— Tyler! — przerwał mu z mieszaniną złości i niepokoju w głosie. — Pogadamy o tym, jak wrócimy, jasne?

Tyler wziął głęboki wdech.

— Ale jest coś, co muszę ci powiedzieć teraz. Przepraszam.

— Już to mówiłeś.

— Nie, nie za to — wykrztusił. Coś drapało go w gardle. — Nie wiem, czy...

Przerwał. Jak mógł przyznać, że chyba nie zdoła dotrzymać obietnicy, jednocześnie patrząc mu prosto w oczy?

Czas spędzony w wymiarze był koszmarem. To nie ulegało wątpliwości. Wiedział, że szanse na zakończenie go są nikłe, a jednak w głębi duszy wciąż miał trochę nadziei. Z drugiej strony, nie wolno mu było zrezygnować ani nawet zawahać się na zbyt długo, bo konsekwencje poniósłby nie tylko on.

Co prawda miał Claire u boku, ale ona też wolałaby wrócić. Nigdy nie powiedziała tego wprost. Nie musiała.

No a potem pojawili się Luis, Lea, Larry, przypominając mu, że świat poza wymiarem nadal istnieje — nieważne, jak bardzo nie chciał o tym myśleć. Finalnie szalę przeciążyło wszystko, co usłyszał od Luisa ostatniego wieczoru. Całkiem niedawno.

Tyler robił to, co musiał, jednak nie zamierzał dłużej zaprzeczać, że tego nie chciał. Najbardziej nie chciał zostawiać Luisa, nie znowu. Tylko że...

Historie herosów prawie nigdy nie kończą się dobrze. Tak często to powtarzano.

Ale przecież obiecał.

— Tyler — powiedział z naciskiem Luis, sprowadzając go z powrotem na ziemię.

Z pewnością jednak domyślał się, co mu chodziło po głowie. Ściskał materiał jego koszulki coraz mocniej. Chyba chciał coś dodać, ale kolejne zaprzeczenie tak oczywistym faktom, które dosłownie same się nasuwały, ewidentnie go przerastało.

Tyler spróbował odetchnąć jeszcze raz. Przeniósł wzrok na portal i poczuł tylko jedno uderzenie, słabsze od poprzednich.

Już za chwilę.

— Muszę to zrobić — wyszeptał.

Luis zamrugał. Przełykając ślinę, miał taką minę, jakby sprawiało mu to wiele trudu.

Znowu zagrzmiało. I jeszcze parę razy. Gdyby niebo rozjaśniało więcej błyskawic w rozmaitych barwach, byłoby zupełnie jak podczas bitwy z Chaosem w Obozie Jupiter. Choć pogoda nie wariowała w równym stopniu, myśli Tylera i tak pobiegły do tej pamiętnej nocy.

— Więc użyj całej mocy — odparł Luis.

— Wiesz, że nie mogę. Stracę kontrolę.

— Ale...

Ponownie nie dokończył, jednak było jasne, co chciał powiedzieć.

Tyler nie wątpił, że poczułby się lepiej, wspierając się pełnią mocy Chaosu. Kosztowałoby go to mniej wysiłku. Ale wtedy zrobiłby dokładnie to, na czym zależało Apate. Nie miałby żadnej władzy nad samym sobą. I może posunąłby się do czegoś gorszego, tak jak ostatnio.

Stłumił w sobie te obawy. Wykluczone.

Drugie rozwiązanie było tym właściwym. Tylko że wymagało poświęcenia. Naprawdę dużego.

Wyciągnął rękę i położył ją Luisowi na karku, przyciągając go bliżej.

— Mogło być gorzej. Mogłem cię więcej nie zobaczyć.

Luis zacisnął mocno usta. Włosy miał tak mokre, że mu pociemniały. Wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać, ale wciąż był taki piękny.

— Zamknij się — pokręcił głową. — Nie mogło być gorzej.

Wiedział. Mimo starań, świadomość nadchodzących wydarzeń do niego docierała.

— Nie — odezwał się stanowczo po chwili ciszy. — Nie zostawiaj mnie znowu.

— Luis...

— Dlaczego? — głos coraz mocniej mu drżał. — Co zrobiłem nie tak?

Tyler złapał jego twarz w obie dłonie.

— Nawet tak nie myśl. To nie twoja wina. Gdyby nie ty, byłoby znacznie gorzej. To... po prostu nieuniknione, ale... postaram się, słyszysz?

Pocałował go, żeby odwrócić jego uwagę na ten krótki moment.

Spojrzał kątem oka na portal i tym razem nie poczuł kolejnego uderzenia. Teraz albo nigdy.

Skupił się. Moc zadziałała. Dreszcze przeszły mu po całym ciele, kiedy się z niego wylewała. Przez chwilę nawet było dobrze. Idealnie.

Udało się.

Portal rozbłysł na tyle jasno, że Luis nagle otworzył oczy i obejrzał się w jego stronę.

Odsunąwszy się nieznacznie, Tyler głęboko odetchnął. Chciał coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle.

Obraz przed oczami na powrót ogarnęła ciemność. Ból wrócił. Tym razem był silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, aż zgiął się w pół.

Luis błyskawicznie oderwał wzrok od portalu. Zawołał coś. Tak, z całą pewnością to zrobił, tylko że Tyler nie potrafił już wyłapać słów.

Zakaszlał parę razy, zanim wszystko się rozmazało. Ostatnie, o czym pomyślał, to żeby wytrzymać. Jeszcze trochę. Ale w końcu cały wysiłek poszedł na marne.

Nie był pewien, czy umiera. Czy w ogóle można mieć taką pewność?

Był za to pewien, że się przynajmniej udało.

___________________

Notka
Wracam po dłuższej przerwie i mamy 4896 słów. Mamy najdłuższy rozdział w całym tym opowiadaniu.
Uprzedzając wszelkie pytania: tak, jestem z siebie dumna.
(Nie mówię o tej liczbie).
Rozdział był skończony trochę wcześniej, ale nie chciałam psuć wam humoru na święta. Także ten... XDD
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top