[LXIII] 𝐓𝐘𝐋𝐄𝐑

NAJDZIWNIEJSZE BYŁO TO, że dla Tylera dzień zaczął się dziwnie spokojnie — oczywiście jeśli pominąć ból, silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Kusiło go, by ponownie skorzystać z mocy Chaosu, utrzymać ją na wodzy jak przedtem, ale nie chciał ryzykować, na razie nie. Adrenalina już mu przeszła i powoli docierało do niego, że to, co robił, nie tylko przypominało balansowanie na bardzo cienkiej linie (wystarczyła chwila nieuwagi, a to coś przejęłoby pełną kontrolę), lecz również wyczerpywało go jeszcze szybciej i skuteczniej niż uleganie. Wolał poczekać do najważniejszego momentu, dopiero wtedy sięgnąć po tę moc.

Mimo wszystko mógł stwierdzić, że jest spokojnie. A może dobrze. A może prawie idealnie. Od tak dawna nie potrafił użyć żadnego z tych określeń w odniesieniu do którejś ze swoich codziennych sytuacji, że nie był pewien, które pasuje najlepiej. Rzecz jasna, utopia nie trwała zbyt długo. Właściwie skończyła się w momencie, gdy Luis Ward wymknął mu się rano z ramion. Potem w grę weszło omawianie istotnych kwestii, planowanie i iryfon do reszty.

— Zacznij już, proszę — powiedziała Claire, kiedy wreszcie mieli ruszać. — Wyglądasz okropnie.

Ton jej głosu był oschły, jednak patrzyła mu w oczy. A w oczach oschłości nie było. Ani trochę.

Jeszcze parę dni temu rzuciłby w odpowiedzi jakąś złośliwą uwagę, ale nie teraz. Chciał z nią porozmawiać, póki miał czas. Gdy wczoraj wróciła, był na to zbyt zmęczony.

Tylko że teraz czuł się jeszcze gorzej. Dlatego najpierw się skoncentrował. Nie potrafił wyjaśnić dokładnie, w jaki sposób to robi. Po tym jak raz się udało, przychodziło mu teraz naturalnie: sięgnąć w głąb siebie, zebrać całą moc, ale trzymać mocno, cały czas się na niej skupiać, by nie przejęła pełnej kontroli.

Udało się. Ulga ogarnęła go automatycznie, dopiero potem stłumił ją niepokój.

Wystarczy, że się rozproszysz. Choćby odrobinę.

Przypomniał sobie tę chwilę, w której po raz pierwszy ocucił się po utracie świadomości. Chwilę, w której sam nie do końca wiedział, co się dzieje. Gdyby odruchowo nie skierował sztyletu na bok, nie wbił klingi w posadzkę...

Nie. Tym razem da radę. Przecież obiecał.

Odetchnął głęboko. Ból ustąpił.

— Claire...

Dziewczyna domyśliła się, co zamierza, bo natychmiast przerwała:

— Nie teraz. Nie czas na to. — Zmarszczyła brwi i dodała trochę ciszej: — Aczkolwiek cieszę się, że wszystko w porządku. I że mamy szansę powstrzymać Apate.

Posłała mu słaby, ale niewymuszony uśmiech. Nagle odżyło mu wspomnienie sprzed ponad dwóch lat: w pierwszych dniach pobytu w wymiarze powiedziała coś podobnego.

A teraz, nie poczekawszy na odpowiedź, odwróciła się i skierowała do wyjścia. Była tak niska, że z naciągniętym mocno kapturem i swoim wiernym granatowym plecakiem przypominała dziecko z podstawówki wracające do domu, jeżeli patrzeć od tyłu.

Do miejsca wskazanego przez Felicię w rozmowie iryfonicznej nie mieli szczególnie daleko, więc powinni dotrzeć tam szybko i bez problemów.

Oczywiście, tak się nie stało.

Padał deszcz. Na początku tylko delikatnie i niedużo, jednak im dalej szli, tym bliżej była ulewa. Poranna beztroska wydawała się już odległym, nieosiągalnym niemal wspomnieniem. Luis wpatrywał się gdzieś w dal z zaciśniętymi ustami. Wstając dzisiaj w pośpiechu i wyjaśniając parę rzeczy dziś rano, miał taką samą minę. A Tyler nie mógł przestać o tym myśleć.

Larry. Apate. Pelias. I mnóstwo innych wiadomości, od których kręciło mu się w głowie.

— Nie użyłeś tej mocy, prawda? — zapytał wtedy Luis, po raz pierwszy mniej łagodnym tonem.

— Nie.

Odpowiedź padła z ust Tylera odruchowo. Tak naprawdę niezupełnie wiedział, czy ją wykorzystał. Wyzwolił, to na pewno. Ale nie zrobił nic zdumiewającego, wykraczającego poza jego możliwości. Wychodziło zatem na to, że z niej nie skorzystał.

Jednak obojętnie rzucone nie ani trochę nie usatysfakcjonowało Luisa.

— Tyler, pytam poważnie. Nie możesz... użyć jej za dużo.

Podszedł tak blisko, że aż kusiło, by przeciągnąć go jeszcze bliżej. Gdyby tylko nie poruszał właśnie dość istotnego tematu, gdyby nie ostrzegawczy błysk w jego oczach...

— Raczej nie — odparł Tyler.

— Co to znaczy raczej?

Na pewno nie — poprawił się. — Nic się jeszcze nie wydarzyło, więc nie sądzę.

Luis wciąż nie wyglądał na w pełni przekonanego, ale skinął głową.

— Może... może zostań tutaj — wymamrotał. — Zairyfonujemy w odpowiednim momencie i...

— Nie, muszę tam być przez cały czas. Albo prawie cały, w miarę możliwości.

Luis miał minę jakby chciał się kłócić, jednak finalnie tylko zacisnął usta. Nie zaprotestował, kiedy po usłyszeniu wołania Claire Tyler się podniósł.

Felicia wskazała konkretnie, dokąd powinni się kierować, ale nawet bez tego niewątpliwie odnaleźliby drogę. A właściwie Tyler by ją znalazł. Odezwało się w nim coś w rodzaju intuicji, tej samej co ostatnio w pałacu Famy. Do głowy przychodziły mu rzeczy, których normalnie nie mógłby być pewien.

Tylko że... teraz ta pewność odrobinę opadła. Gdyby miał ją określić w procentach, szacowałby coś około osiemdziesięciu. Zastanowiłby się nad tym poważniej, gdyby nie zajmował się akurat całą masą innych rozmaitych problemów.

Rozglądał się, skupiony. Ulice miasta lśniły pustkami. Osoby napotkane w ciągu całej drogi zdołałby wyliczyć na palcach jednej ręki. Mimo to... dręczyła go jeszcze jedna obawa, jeszcze jedno nieodparte wrażenie. Jakby o czymś zapomnieli.

To nic ważnego.

Zdecydowanie znał głos, który wbił się w jego umysł, na krótką chwilę niemal burząc całą równowagę. W porę Tyler zdołał doprowadzić się do porządku. Wystarczyłoby minimalne spóźnienie, żeby utracił panowanie.

Odetchnął. Przez jakiś czas nie potrafił stwierdzić, czy naprawdę to usłyszał, czy jedynie mu się zdawało.

Luis nagle się odwrócił. Jego wzrok był ciągle czujny. Tyler miał ochotę zapytać, czy tylko on to słyszy, ale coś mu podpowiadało, że tak. Może lepiej nie pytać?

— Tyler?

Skup się na misji. Takie głupstwa nie mogą cię rozproszyć.

Natychmiast wezbrała w nim złość, potem pojawiła się też determinacja. Skoro Apate nazywała jego przeczucie głupstwem, musiało być to coś bardzo ważnego. Skoro odradzała mu poświęcenie temu uwagi, musiał zrobić dokładnie odwrotnie.

Zanim zdążył udzielić jakiejkolwiek wymijającej odpowiedzi, Claire spojrzała przez ramię i wymamrotała:

— Hmmm?

W tym miejscu spodziewała się zapewne usłyszeć wyjaśnienie. Duże brązowe oczy padły najpierw na niego, z usilnie maskowaną obojętnością, ale zaraz zwróciły się w stronę czegoś, co było za nim. Wtedy rozbłysły nagłym zainteresowaniem.

— O, bogowie!

Można by to uznać za zwykłe wykrzyknienie, które automatycznie przyniósł jej język. Dopiero po odwróceniu się Tyler poznał, że było również całkiem trafne. No, może prawie — bo nie z bogami, ale jedną boginią mieli teraz do czynienia. I wyjątkowo nie była to Apate, chociaż z początku właśnie tak sądził.

Ponieważ kobieta siedząca w oddali na schodach nad koszykiem pełnym ciasteczek miała identyczne ciemne włosy i oczy. Jak nakazywał zwyczaj nieśmiertelnych, otaczała ją charakterystyczna, boska aura, podkreślająca nieziemską urodę. Tylko że nigdy nie widział Apate w glanach, skórzanych dopasowanych spodniach i czerwonej skórzanej kurtce, z przypiętym u boku biczem.

Podniosła wzrok, zaskakująco przenikliwy. Tyler miał wrażenie, że wbiła go prosto w nich, jakby chciała powiedzieć: Śmiało, chodźcie. Ale nie w ten serdeczny, przyjazny sposób. To było wyzwanie.

— Nemezis — wypalił Luis, a kiedy na niego spojrzeli, dodał: — Rachel miała wizje. Coś o... złamanym kole na niebie. A ona wygląda...

— No oczywiście — mruknęła Claire, wykorzystując chwilę jego wahania. — Jeśli ją zignorujemy, uzna to za zniewagę. Postaram się porozmawiać, w porządku? Dołączę do was później. Czas jest bardzo ważny.

To była szybka, ale rozsądna decyzja. Gdyby Tyler dostatecznie się nie skoncentrował, przystałby na nią bez namysłu, można powiedzieć, że odruchowo.

On jednak zamrugał parę razy i doszedł do pewnych wniosków.

— Idę z tobą, Claire.

Luis zrobił taką minę, jakby dostał właśnie w twarz.

— Dlaczego? — zapytał. — Nie, mieliśmy trzymać się razem.

— Ale to równie ważne — odrzekła Claire.

— To coś w rodzaju przeczucia — sprecyzował Tyler, starając się, by Luis przynajmniej sprawiał wrażenie przekonanego. Bez skutku. — Pospiesz się, portal czeka.

Tak naprawdę chciał powiedzieć o wiele więcej. Że postara się mocniej niż kiedykolwiek. Że (o czym jeszcze nie wspomniał) nie podoba mu się szczególnie, że to Luis musi otwierać portal po raz kolejny, teraz, gdy akurat wiąże się to z nieznanym bliżej ryzykiem. Że wróci za wszelką cenę tak prędko jak tylko się da.

W oczach Luisa w dalszym ciągu malowało się niezadowolenie, ale zrozumiał, że nie ma wielkiego wyboru. Faktycznie liczył się czas. I trzeba było uporać się z tym przeklętym portalem.

Kiedy odszedł, Tyler zaczął żałować, że go nie pocałował. Z drugiej strony, nie chciał, by to wyglądało jak pożegnanie. Bo przecież mieli się jeszcze zobaczyć.

Tyler.

Tym razem Apate nie powiedziała nic więcej, jednak jej ton był przesiąknięty frustracją. Umiał sobie wyobrazić, jak patrzyłaby na niego teraz z politowaniem.

W pewnym sensie ją rozumiał. No bo jaki niby miał plan? Od początku zamierzał podjąć się czegoś szalenie ryzykownego, ale teraz, po zmianach, wyglądało to niewykonalnie. Obiecał się postarać. Gdzieś w podświadomości zawsze chciał wrócić, mimo że zdawał sobie sprawę z wszelkich przeszkód. Dlatego ignorował tę chęć. Oczywiście do czasu. Do wczoraj, kiedy sam już z trudem wytrzymywał, ale to ze względu na Luisa ostatecznie odpuścił.

Na chwilę został sam z Claire i znów pojawiła się idealna okazja, by wznowić tamten temat. Musieli jednak ją zmarnować, w końcu nie mieli zbyt wiele czasu.

— Chodźmy — rzuciła tylko dziewczyna, po czym pospiesznie ruszyła w kierunku Nemezis.

Bogini zemsty nie podniosła na nich ponownie wzroku. Kompletnie ich ignorowała, bawiąc się tymi głupimi ciasteczkami, aż do momentu, gdy się zbliżyli. Tyler wiedział, że jej dzieci mogą widzieć ją w prawdziwej postaci — nie jako osobę, do której żywią dogłębną urazę. Naprawdę chciałby też tak potrafić. Patrzenie jej w oczy (oczy Apate) automatycznie podnosiło mu ciśnienie.

— No proszę. — Nemezis rozłamała kolejne ciastko, wyciągnęła z niego karteczkę z wróżbą i wreszcie zaszczyciła ich spojrzeniem. — Pragnienie zemsty może pojawić się wszędzie, w każdym momencie. Ale nigdy nie sądziłam, że zaproponuję komuś ofertę w równoległym wymiarze Chaosu. To ciekawe.

Przechyliła lekko głowę, jej usta uniosły się w okrutnym uśmiechu. Mogłoby się zdawać, że sposobem bycia również przypominała Apate, ale nie. Na szczęście, bo w przeciwnym razie Tyler by nie dał rady zachować przy niej spokoju. Nemezis była szczera. Nie okłamywała ich ani nie próbowała zmanipulować.

Jej palce ostrożnie rozwinęły papierek. Po przeczytaniu tekstu pokręciła jednak głową z dezaprobatą, wyrzuciła zmiętą karteczkę za siebie i włożyła nową. Ponieważ Claire przyglądała się jej poczynaniom jak oczarowana, Tyler uznał, że czas się odezwać.

— Nie chcemy kolejnych ofert. Zwłaszcza od ciebie.

Kiedy zmierzyła go wzrokiem, zrozumiał, jak to zabrzmiało. Bardzo się starał żałować, ale nie potrafił.

Jedyny problem polegał na tym, że teraz bogini mogła zamienić go w popiół, ale ona jedynie zmrużyła oczy.

— Doprawdy? Cóż, szkoda. Tobie by się akurat przydała, Tylerze Clarke.

Już miał odpowiedzieć, kiedy uprzedziła go Claire:

— Ja bym chciała.

W pierwszej chwili nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Albo czy może nie załapał żartu. Jednak ton i mina Claire były śmiertelnie poważne.

Nemezis zwróciła się w jej stronę. Tym razem jej wzrok wyrażał zadowolenie.

— Och? To świetnie. Nie ma problemu. Choć muszę przyznać, jestem aktualnie w pewnym... konflikcie z Honosem.

Sięgnęła do koszyka, by wyciągnąć jedno ciastko. Claire podeszła bliżej, gotowa je przyjąć.

Tyler obudził się trochę za późno, jak uznał z perspektywy czasu.

— Zaczekaj, Claire — wypalił. — Za to płaci się cenę. Zawsze większą, niż się spodziewasz.

Dziewczyna ścisnęła usta.

— Kto to mówi?

— Ja nie miałem wyjścia — upierał się. — Dlaczego chcesz to zrobić?

— Ponieważ to uczciwa propozycja. Nie wiadomo, kiedy znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia. Warto będzie mieć ciasteczko, które można przełamać.

Nemezis roześmiała się, w czym nie dało się odczuć ani odrobiny humoru.

— Otóż to, Claire Le Bon.

Podała jej ciastko, a Claire wsunęła je do kieszeni bluzy. Tyler mógł zaprotestować ponownie, ale tego nie zrobił. Może miała rację, jednak on sam wolał się nie plątać w kolejne umowy z bogami. Właściwie nie chciał mieć z nimi nic do czynienia bardziej niż kiedykolwiek. No, z wyjątkiem Ikelosa.

Na moment spletli ze sobą spojrzenia. Nie musieli używać słów, aby się rozumieć.

Już zamierzali dołączyć do reszty. Było tak cholernie blisko. I oczywiście wtedy rozległ się plusk.

Nemezis klasnęła w dłonie.

— W samą porę! Ktoś chce cię zobaczyć, kochana — zwróciła się do Claire.

I rozpłynęła się w powietrzu wraz ze swoim wypełnionym ciasteczkami koszykiem.

Tyler na początku nie miał pojęcia, o co chodzi. Dopiero kiedy spojrzał w tym kierunku, z którego dochodził dźwięk, rozpoznał ją.

Nie od razu, oczywiście. Ostatnio widział jedynie słaby hologram, a od tej chwili wiele się wydarzyło i jakoś nie myślał zbyt wiele o wyglądzie Egerii, słynnej wszechwiedzącej nimfy. Teraz spojrzenie jej oczu o nieokreślonym kolorze wydawało się wyraźniejsze. Zaplecione w kłosa włosy były jasne, ale nie aż tak białe, wbrew wrażeniu, które odniósł przedtem. Jedynie jej cera pozostawała równie blada. I wciąż miała na sobie zwyczajną sukienkę do ziemi.

— Egeria. — Claire odezwała się niemal natychmiast, jednak głos miała ściśnięty. — Dobrze cię widzieć, ale... czy ty możesz się tu pokazywać? I oddalać się tak od źródła?

— To już nie ma znaczenia — odparła bezbarwnie nimfa. — Niebawem wymiar ma zniknąć, prawda? Żadna wiedza, którą mogę przekazać, nie pomoże tym zmarłym herosom. Ja również odejdę. Duchy natury nie powinny otrzymywać drugiego życia, nie w takiej samej postaci. Tylko moc Chaosu była zdolna mnie przywrócić. Teraz, gdy słabnie... Mogę zaryzykować. I tak nie zostało mi wiele czasu.

Claire otworzyła usta, aby coś odpowiedzieć, jednak finalnie nie zdołała tego zrobić. Egeria spojrzała na Tylera. Obojętny wyraz twarzy zmienił się na krótką chwilę w coś, co można było nazwać bardzo słabym, delikatnym uśmiechem.

— Jedynie wy możecie zapobiec straszliwej wojnie między herosami, dlatego się tutaj pofatygowałam. Tyler, widzę, że już rozumiesz, o co mi ostatnio chodziło? Gdy nadejdzie wielki finał, czeka cię jeszcze jeden ostatni cios. Nie muszę być wyrocznią, by móc to stwierdzić. Ale mam nadzieję, że dasz radę.

Ostatni cios. Jeszcze jeden. Tyler poczuł nieprzyjemny ucisk w piersi.

— Ja...

— Wybacz — wtrąciła. — Czas nas goni. Za to ty, Claire — zwróciła się do niej — musisz wykonać nieco inne zadanie. Potrzebujesz mojej rady.

Claire zamrugała, jakby nie do końca wierząc w to, co właśnie usłyszała.

— Sama mi ją proponujesz? — wykrztusiła.

Nie żeby jej zdziwienie nie było na miejscu. Tyler przypomniał sobie wszystkie szczegółowe wskazówki, które otrzymali od Etera, zamierzając do źródła nimfy. Zachowywała szczególną ostrożność w dzieleniu się swoją rozległą wiedzą. W przeciwnym razie łatwo mogłaby wpaść w niepowołane ręce. Co więcej — z opowieści Claire wynikało, że ostatnim razem musiała sporo negocjować, by uzyskać jakąkolwiek odpowiedź.

— Nie jestem pewna, czy nazwałabym to tylko propozycją — odrzekła — ponieważ nie zaakceptuję twojej odmowy.

Claire wpatrywała się w nią z szeroko otwartymi oczami, sprawiającymi teraz wrażenie jeszcze większych niż w rzeczywistości.

— Oczywiście — wypaliła.

Egeria skinęła głową, po czym spojrzała na Tylera.

— Claire Le Bon dołączy do was odrobinę później. Powinieneś się już spieszyć, ale zanim odejdziesz, powiem ci jeszcze jedno.

Nie przypominał sobie, by podchodziła, a jednak nagle znalazła się nieoczekiwane blisko. Uniosła się delikatnie na palcach, by wyszeptać mu do ucha:

Istnieje rozwiązanie, którego szukasz. Na razie nie mogę ci go zdradzić, ale w odpowiednim momencie stanie się oczywiste. Jeżeli chcesz dopiąć swego, musisz tam iść i skupić się na prawdziwym przeciwniku.

Tylerowi zaschło w ustach.

— Prawdziwym — powtórzył. — To znaczy...

— Już dość — ucięła, odsuwając się. — Claire, chodź ze mną. To będzie skomplikowane.

Claire powinna ruszyć od razu, bez wahania czy oglądania się za siebie. Tak jak zazwyczaj. A jednak tym razem wyjątkowo rzuciła mu ostatnie spojrzenie pełne czegoś, czego nie potrafił nazwać. Chyba nigdy nie widział jej tak rozemocjowanej.

— Jesteś pewna? — spytał. — Mogę poczekać. W razie gdyby...

Dziewczyna pokręciła stanowczo głową.

— Nie, nie. Nie przejmuj się. Jesteś potrzebny gdzieś indziej.

A potem zrobiła coś, czego kompletnie się po niej nie spodziewał: przytuliła go.

Jakaś część jego umysłu chciała zaprotestować, przekonując, że marnują cenny czas. Ale nie mógł się powstrzymać. Z początku spędzał z nią czas tylko dlatego, że nie miał wyjścia — utknęli razem w tej beznadziejnej sytuacji, więc razem musieli się z niej wydostać lub przynajmniej nie dopuścić do wyprowadzenia jej poza wymiar. Tylko że przez dwa lata zdążył się do niej przywiązać. Dziwne, dopiero teraz w pełni sobie to uświadomił.

— Spotkamy się jeszcze — powiedziała na koniec, odsuwając się. Jej twarz przybrała na powrót poważny wyraz, a słowa brzmiały bardziej jak rozkaz niż obietnica.

Nie mógł jej nie przytaknąć.

***

Wymiar się rozpadał. To było pewne.

Obraz przed oczami Tylera na zmianę znikał i się pojawiał. Co chwilę w losowych miejscach pojawiały się ciemne wyrwy, takie jak widział wczoraj z Claire, lecz znacznie większe. Gdyby migające mocno światła sprawiały mu szczególny problem, to już w tym momencie by przegrali.

— Mówiłeś, że z mocą Chaosu trudno walczyć?

Wiedział, że to, czego się podejmuje, jest niewyobrażalnie głupie, ale czuł się gotowy. Egeria twierdziła, że było jakieś rozwiązanie. A więc zamierzał je wykorzystać.

Nimfa radziła też skupić się na prawdziwym przeciwniku. No tak, ale Apate jeszcze się nie pokazała. Dlatego Tyler poświęcił całą uwagę komuś innemu, najbliższemu tego określenia.

Bellerofont popatrzył na niego — najpierw z zaskoczeniem, potem z wyraźną wściekłością. Ostatecznie odpowiedział tylko jednym słowem, przesiąkniętym takim jadem, jakby było najgorszym przekleństwem.

— Ty.

— Ja mogę się podjąć — kontynuował Tyler jakby nigdy nic, z błyskiem w oczach i uśmiechem, bardzo dalekim od określenia serdeczny. — Walcz ze mną.

W całym zamieszaniu dostrzegł Leę, która gwałtownie się podniosła. Miała napięty łuk ze strzałą gotową do posłania w kierunku wrogów, ale na razie nie mógł się jej przydać. Nie do starcia z Bellerofontem chroniącym się barierą o tak potężnej mocy.

Wiedziała o tym. Z pewnością wiedziała. Pomimo perfekcyjnego ustawienia nie wszczęła ataku. Właściwie się nie ruszyła, nie licząc obejrzenia się przez ramię prosto na niego. Spięte w kucyk loki zwilgotniały i trochę się puszyły od deszczu. Jej buty, niegdyś białe, ewidentnie dużo przeszły. Ale zielone oczy energicznie błyszczały. Gdyby mieli choć trochę czasu, odezwałaby się do niego.

Bellerofont tymczasem zacisnął usta w wąską kreskę.

— Wszystko w swoim czasie. A do właściwego czasu trzeba najpierw dotrwać.

Sceneria znowu zamigotała. Zanim Tyler zdążył rzucić się w jego stronę, Bellerofont zniknął za rozległą ścianą mroku. Na moment pojawiła się nawet nadzieja, że zniknął wraz z fragmentem wymiaru. Potem jednak Tyler oprzytomniał. Nie, oczywiście że ktoś taki nie odszedł tak szybko.

Zaklął.

Lea opuściła łuk i podbiegła do niego, biorąc z trudem głęboki wdech.

— Bogowie, Tyler!

— Nie używaj tego słowa — wymamrotał.

Chciała chyba coś zrobić z rękami, ale łuk jej przeszkadzał, więc ostatecznie zacisnęła na nim palce, aż knykcie jej pobielały.

— Ale... czy już...

Tutaj, z bliska, dostrzegł w jej oczach coś więcej niż irytację, która towarzyszyła jej w ostatnich przeprowadzonych z nim rozmowach. To była ulga.

Miał skupić się na zadaniu, lecz w tym momencie nie mógł się opanować. Westchnął i rozluźnił mięśnie.

— Tak. Wiem. Przepraszam.

Nie był pewien, czy wypowiedzieć te słowa właśnie w takiej kolejności, gdyż wszystkie wydawały się równie istotne.

Lea przygryzła wargę.

— Och — wyrzuciła w końcu zaskakująco łagodnym głosem. Kiedy ostatnio tak się do niego odezwała? — Nie, nie musisz.

A potem znów się wyprostowała i dodała tonem pełnym wyłącznie złości:

— Gdzie oni są, do cholery?!

Dobre pytanie, ponieważ ze wszystkich stron otaczały ich teraz te przeklęte ściany ciemności, znikające i pojawiające się na zmianę.

Tyler wziął głęboki wdech.

— Zaraz ich znajdziemy. — Sam bardzo chciał w to wierzyć. — Z portalem wszystko w porządku?

— No tak, ale minie trochę czasu, zanim będzie się nadawał do użycia. Możemy zginąć w tym czasie.

— Ale nie zginiemy.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak pośpiesznie musiał analizować sytuację. Nie spodziewał się, że wszystko będzie się odbywało w takich warunkach. Ryzykowali tak wiele. Nie wiedzieli, w jakim miejscu pojawi się kolejna ściana. Nie wiedzieli, ilu sprzymierzeńców zawoła Bellerofont i jak dobrzy się okażą.

A mimo to nie mieli wyjścia. Trzeba było dać radę.

— Pilnuj portalu — powiedział w końcu.

Nie dosłyszała go, bo rozległ się grzmot. Deszcz padał coraz mocniej.

— Co?! — krzyknęła, mrużąc oczy.

— Pilnuj portalu! Musimy jako pierwsi zorientować się, kiedy zacznie działać.

— Ale Luis też powinien przy tym być!

— Jasne! — zawołał automatycznie, zanim sens jej słów do niego dotarł.

Lea zmarszczyła brwi.

— Dlaczego uważasz, że ja mam pójść? A co ty znów planujesz?

Mignął mu przed oczami obraz, przez który poczuł dreszcze na plecach. Herosów od Bellerofonta przybywało coraz więcej.

— Mgła — wypalił.

Istniały niewielkie szanse, że wrogowie dadzą się oszukać. Wcześniej sądził, że wolałby normalną bitwę zamiast tego chaosu, a jednak miało to dobre strony. Wystarczyło, by Lea znalazła portal, a Bellerofont mógł go zgubić.

— Ale ja nie wiem, czy... — urwała.

Tyler domyślił się, co chciała powiedzieć.

— Jest ich dużo — przyznał — ale są zagubieni. Tylko Bellerofont stanowi problem. Zajmę się nim.

Spojrzała na niego przeciągle — najpierw spokojnie, potem z lekką obawą.

— Zabiję cię, jeśli coś sobie zrobisz — oświadczyła, jednak ostatecznie podjęła się wyzwania. Odwróciła się i pobiegła.

Widział, jak zbliża się do portalu, a zaraz potem rozdzieliła ich kolejna wyrwa w wymiarze. Odsunął się odruchowo.

Tuż za nim ściana na chwilę zniknęła. Wykorzystał okazję i przebiegł prosto do Luisa, który natychmiast złapał go mocno za ramię, jakby już nigdy nie zamierzał puszczać.

— Gdzie jest Claire? — zapytał.

Głos miał ożywiony, ale po szyi rozchodziła mu się cienka warstwa szronu, a w oczach brakowało blasku.

— W porządku. Jest z Egerią — rzucił bez dokładnego wyjaśnienia. — Luis, daj sobie na razie spokój z mocą.

Nie — gwałtownie się cofnął. — Wszystko gra. Potrzebuję tylko chwilę...

Zanim zdążył dokończyć, a Tyler odpowiedzieć (z czego powstałaby pewnie niepotrzebna kłótnia) tuż za nimi coś rozbłysło. I tym razem nie była to kolejna wyrwa.

W momencie, gdy Tyler wyczuł charakterystyczną boską aurę, jego mięśnie odruchowo się napięły. Spotkali wcześniej Nemezis, jednak żadne z bóstw nie ryzykowałoby lub też nie miało po co zjawiać się w takim miejscu, obok portalu, właśnie teraz. Poza jednym.

Apate przybyła. Naprawdę się zaczęło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top