[LXII] 𝐋𝐄𝐀
GDYBY NIE ATALANTA, natychmiast rozpętałoby się ogromne zamieszanie. Na szczęście, starożytna bohaterka oświadczyła, że postara się coś zrobić, po czym wybiegła Bellerofontowi na przeciw. Patrząc z daleka, jak ich wrogowie się zatrzymują, prawdopodobnie rozpoczynając negocjacje, Lea poczuła trochę ulgi. Na jakiś czas powinno ich to zatrzymać.
Miała nadzieję, że przestanie padać, jednak mżawka w dalszym ciągu się utrzymywała. Ulewa w najważniejszym momencie tego dnia byłaby... nieco kłopotliwa.
— Felicia, kiedy możemy zacząć? — spytała.
Dziewczyna zastanowiła się.
— No... kiedy pozostali do nas dołączą. Nie wiem, jak to opisać, ale coś mi mówi, że portal może być otwarty tylko przez jedną osobę. Która otworzyła go ostatnim razem.
Luis. Lea uświadomiła sobie, że na chwilę kompletnie o nich zapomniała. Teraz ścisnęło ją w gardle.
— Rozumiem — zdołała wykrztusić. — Musimy jeszcze ustalić, kto pierwszy przejdzie przez portal.
Żeby go zablokować, conajmniej dwie osoby musiałyby współpracować z obu stron. Tego nie dodawała; wiedziała, że Felicia zdaje sobie z tego sprawę. Nie miała jednak pojęcia, dlaczego zaczęła nagle uciekać od niej wzrokiem.
— Ty możesz to zrobić — zasugerowała. — Wiesz doskonale, jak działa portal.
Felicia zmarszczyła brwi.
— Ja? — spytała z niedowierzaniem. — Ty naprawdę nie...
Zagłuszył ją nagły grzmot. Zaraz po nim rozległ się czyjś krzyk, wołający je obie po imieniu.
Lea odwróciła się. W pierwszej chwili poczuła niemożliwą do opisania ulgę, bo zobaczyła zbliżającego się Larry'ego. Szybko jednak przypomniała sobie, czego się ostatnio dowiedziała. Ogarnął ją niepokój. Całkiem uzasadniony, jak oceniła, dostrzegłwszy w oczach Larry'ego niepewność.
— Co się stało? — zapytała z miejsca.
Nie odpowiedział od razu. Wziął głęboki wdech. Z mokrymi włosami przyklejonymi do czoła wyglądał jakoś zbyt smętnie, zbyt spokojnie. To do niego nie pasowało. Lea nie przyznałaby tego na głos, ale przyzwyczaiła się nawet do jego sarkazmu i irytujących uwag. Ba, potrzebowała ich teraz, aby mieć pewność, że wszystko jest na swoim miejscu.
Problem w tym, że nie było.
Larry przeniósł wzrok na Felicię, która nagle cała zesztywniała. Wydawało się, że rozumieją się bez słów, jednak nie w taki pozytywny sposób, gdy nie muszą się konsultować, by podjąć współpracę. Ich spojrzenia były pełne napięcia, zupełnie jakby mieli się pokłócić. Jakby rozprawiali między sobą nad problemem znanym tylko przez nich.
Lea poczuła się nagle niepotrzebna, ale nie na długo.
— To jest... bardzo trudne — wydusił wreszcie Rzymianin, a jego niebieskie oczy powędrowały gdzieś na bok.
— Trudne? — powtórzyła sucho Felicia. — No tak. Świetnie ujęte.
Lea nie skupiła się nawet na ironii w dwóch ostatnich zdaniach. Uderzyła ją tylko świadomość, że Felicia wiedziała coś więcej. I niekoniecznie chciała jej to powiedzieć.
Wtem jej stres zaczął zmieniać się w irytację.
— Di immortales, o co wam chodzi?
Spoglądała to na jedno, to na drugie, aż finalnie Larry się odezwał:
— Chodzi o to, że musimy wprowadzić pewne zmiany w planie. Wpuszczanie wszystkich herosów przez portal byłoby nierozsądne, ale... część z nich... to się może udać. Właściwie tylko to może się udać.
Lei zakręciło się w głowie. Nie rozumiała dokładnie, o czym on mówi, dopóki Felicia nie podsumowała tego uszczypliwym tonem, przyciskając zaplecione ręce do piersi.
— Chcesz współpracy z Bellerofontem.
Bardzo by chciała móc powiedzieć, że Larry natychmiast zaprzeczył. Że wyjaśnił wszystko w jakiś inny racjonalny sposób. Jednak wcale się tak nie stało.
Dopiero teraz ją olśniło — Larry nadszedł od strony tamtych herosów, Bellerofonta. Nie było go z Tylerem, Luisem i Claire. Nie trzymał z nimi.
Cofnęła się gwałtownie i wytrzeszczyła na niego oczy. On od samego początku szukał innego rozwiązania, ale gdy odpuścił, całkowicie o tym zapomniała. Dlaczego nie domyśliła się wcześniej, że coś jest nie tak?
— Nie — wymamrotała. — Larry, nie.
— Ale wy wszyscy się upieracie — chłopak zmarszczył czoło. — Dlaczego nie chcecie spróbować? Z Bellerofontem damy radę powstrzymać resztę herosów przed skorzystaniem z portalu. Nie wiem, jak zamierzacie to zrobić w piątkę.
W piątkę. Nie uwzględnił siebie.
— Na bogów, ty nic nie rozumiesz — wycedziła Lea. — Kiedy byłyśmy z Felicią na przyjęciu, Pelias mówił coś o Bellerofoncie. I Apate. Oni... oni tak naprawdę działają razem. Nie mam pojęcia, jak to dokładnie jest, ale...
— Nieprawda — przerwał Larry. — Nie wierz we wszystko, co usłyszysz. Pelias może i pracował dla Apate, jednak Bellerofont od początku chciał ją powstrzymać. I poszłoby łatwiej, gdyby Tyler Clarke wcześniej dał mu tę nitkę.
Lea otworzyła usta, by odpowiedzieć, tylko że ostatecznie nie dała rady. Poczuła koszmarną gulę w gardle. Kiedy Larry zaczął podejmować się działań bez ich wiedzy? W którym momencie coś jej umknęło?
Mogłaby tak stać w nieskończoność, patrząc na niego z niedowierzaniem i usiłując złapać oddech, ale nagle Felicia wystąpiła do przodu.
Trudno było jednoznacznie stwierdzić, jakie emocje kryło jej nieodgadnione spojrzenie. Usta miała mocno zaciśnięte, brwi nadal zmarszczone. Nie zagarniała już za uszy zbłąkanych kosmyków brązowych włosów — zdawała się w ogóle nimi nie przejmować.
— Larry. — Jej głos brzmiał zadziwiająco spokojnie. — Będziesz później żałował.
— Nie, ja... — zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
— Domyślam się, czym się kierujesz. Nie zamierzam osądzać. Po prostu nie chciałabym, żebyś dalej w jakimkolwiek stopniu przeszkadzał.
Powiedziała to tak łagodnie, że jej prawdziwa intencja dotarła do Lei dopiero po chwili. Niejednokrotnie już to widziała: Felicia potrafiła w równie subtelny, jednak również zdecydowany sposób przekazać jakiemuś chłopakowi, że na nic więcej nie może liczyć.
Ale teraz nie chodziło tylko o złamanie serca. Teraz w jej słowach dało się wyczuć groźbę.
Lea nie miała pojęcia, jakiej reakcji spodziewać się po Larrym. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zadurzonego. Choć niezupełnie wiedziała, na co liczyć, zdziwiła się jego odpowiedzią.
Która, swoją drogą, nie nadeszła zbyt szybko.
Chłopak wziął głęboki wdech, po czym spojrzał jej ponownie głęboko w oczy.
— Nie chciałabyś — powtórzył po chwili. — Bo co? Byłabyś zmuszona coś zrobić? Słyszałem o Peliasie. O niewyjaśnionych okolicznościach jego śmierci. Zrobiłabyś mi to samo?
To na moment zbiło ją z tropu. Wytrzeszczyła oczy.
— Larry...
— Myślałem... cholera, byłem święcie przekonany, że przynajmniej się zastanowisz. Że weźmiesz tę propozycję pod uwagę. Zakochałem się w tobie, Felicia.
— Ale... — po raz pierwszy głos jej zadrżał. — Oczywiście że bym tego nie zrobiła! Nie to miałam na myśli.
— Nie? — uniósł brwi.
Lea w końcu nie wytrzymała.
— Przestańcie! Bogowie, musimy otworzyć ten przeklęty portal. Larry, współpraca z Bellerofontem nie wchodzi w grę i kropka.
Teraz w nią wbił wzrok — tak intensywny, że poczuła się jak w pułapce. Jak długo Atalanta zdoła jeszcze zatrzymać tamtą gromadę?
— Bardzo mi przykro, Lea — powiedział takim tonem, że zabrzmiało naprawdę wiarygodnie. — Musimy w takim razie stanąć po przeciwnych stronach. Bo ja nie podejmę się waszego niewykonalnego planu.
Bardzo by pragnęła obudzić się właśnie w tym momencie. Żeby to wszystko okazało się tylko snem. Miała ochotę się rozpłakać — z bezradności, wściekłości i rozczarowania. I była już tego bardzo bliska, mimo kurczowego zaciskania zębów.
Jednak zanim Larry zdążył zrobić pierwszy krok, dziewczyna usłyszała za sobą zbliżające się kroki... i cichy szum.
Właściwie nie wiedziała, czy może określić ten dźwięk jako szum. Z pewnością było to coś podobnego do szumu. Ale nie zastanawiała się nad tym długo. Larry wybałuszył nagle oczy, skierowane teraz na coś (lub na kogoś) w oddali i stanął w lekkim rozkroku, jakby chciał się upewnić, że utrzyma równowagę i się nie poślizgnie.
— Niewykonalnego? — usłyszała za sobą Lea.
Przez moment bała się odwrócić. Po szoku, jakiego właśnie doświadczyła, obawiała się, że każdy dobry znak jest tylko pięknym złudzeniem. Ale, dzięki bogom, tak nie było.
Odważyła się spojrzeć za siebie. Luis Ward stał zaledwie parę metrów od niej. Zdążył trochę zmoknąć, choć z pewnością nie tak bardzo jak ona i Felicia, ale oczy miał błyszczące, pełne determinacji. Oraz, co najważniejsze, był cały i zdrowy.
Na bardzo krótką chwilę rzucił jej znaczące spojrzenie. Nie mieli czasu na rozmowę, na oficjalne dojście do zgody, jednak to spojrzenie absolutnie Lei wystarczyło. Zrozumiała przekaz: już dawno miał gdzieś tamtą błahą sprzeczkę. Gdyby nie krytyczna sytuacja, dziewczyna odetchnęłaby z ulgą. Teraz mogła co najwyżej poczuć się minimalnie (minimalnie) lepiej.
Larry zacisnął usta.
— Nie przyszedłbyś tu, jakbyś miał trochę oleju w głowie — mruknął.
Luis wzruszył ramionami.
— Możemy zaczynać — spojrzał na miejsce, w którym już niebawem miał się otworzyć portal. Serce zabiło Lei mocniej.
— Chyba nie rozumiecie — syknął Larry. — Nieważne, że oni — kiwnął głową w stronę Bellerofonta i jego towarzyszy — się zatrzymali. Gdy tylko zaczniecie coś robić z portalem, zorientują się. Są tutaj dość długo, by odczuć każde zakłócenie. I chcą wyjść stąd w odpowiednim czasie, na swoich warunkach. Na dodatek...
— Larry, zamknij się. — Luis spojrzał na niego przez ramię. Determinacja w jego oczach wymieszała się ze złością. — Myślisz, że o tym nie wiem?
Felicia przeszła między nimi jakby nigdy nic, ostentacyjnie udając, że wcale nie dostrzega Larry'ego. Nikt jej nie zatrzymywał, kiedy zbliżyła się do falującego, powstającego dopiero portalu. Przyłożyła dłoń do tafli, jednak tym razem jej ręka nie przeszła przez nią na wylot.
Myśli Lei gnały tymczasem jak szalone. Zdołała się doprowadzić do porządku na tyle, aby dojść do wniosku, że nie może stać bezczynnie, czekając, co się dalej wydarzy. Sęk w tym, że nie miała pojęcia, co sensownego powinna zrobić. Ostatecznie zrzuciła torbę na ziemię (na co żaden z jej towarzyszy nie zwrócił uwagi) i wyjęła z kołczanu starannie owinięty łuk. Na początku dotknęła go ostrożnie, uzmysławiając sobie nieoczekiwanie, że nie korzystała z niego od paru tygodni. Odkąd przybyła do wymiaru, właściwie ani razu nie miała potrzeby użyć broni, korzystała wyłącznie z Mgły. A wcześniej, to znaczy na co dzień do szkoły, nosiła głównie sztylet — był wygodniejszy i mogła go łatwo schować.
Teraz jej palce zaciskały się mocno na łuku. Nie przygotowała strzały od razu, ale była gotowa zrobić to szybko w każdej chwili. Kopnęła w kąt torbę, która nagle wydała jej się bardziej zbędna niż kiedykolwiek.
— Wracaj do Bellerofonta, jeśli tylko chcesz — ciągnął Luis. — Śmiało. Ja cię już nie powstrzymuję.
Larry otworzył usta, chcąc coś odpowiedzieć, jednak ostatecznie nic mu nie przeszło przez gardło.
— Co z Tylerem i Claire? — odważyła się wreszcie zapytać Lea cichym głosem.
— Jest jedna sprawa do załatwienia. Niedługo przyjdą — wyjaśnił Luis.
Felicia odchrząknęła, ściągając na siebie ich uwagę.
— No dobrze, zacznijmy. Jeśli jesteśmy pewni, że trzeba już zaczynać.
Rzuciła przy tym Luisowi znaczące spojrzenie, a następnie zerknęła przelotnie na gromadę herosów w oddali. Bellerofont zrobił właśnie krok do przodu, a Atalanta cofnęła się. Zaraz jednak coś powiedziała i syn Posejdona nie ruszył się już dalej.
— Jesteśmy — potwierdził Luis.
Lea była pewna na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że on faktycznie wie, co robi. Resztę jakoś nadrobiła szczerą nadzieją.
W tym momencie Luis spojrzał jej w oczy. A potem spuścił wzrok na kołczan, który trzymała. Powiedział coś bezgłośnie. Zawsze miała drobne kłopoty z odczytywaniem słów z ruchu ust, ale tym razem się udało. Chyba. Jeśli dobrze zrozumiała, to było: Bądź gotowa. Nawet sensownie, a więc raczej to miał na myśli.
I — co sama stwierdzała ze zdumieniem — była gotowa. Czuła to.
Zarówno teraz, jak i znacznie później, wspominając ten moment, miała wrażenie, że jest aż zbyt piękny, zbyt dobrze wszystko szło. Dlatego nie zdziwiło ją, jak szybko się zepsuł.
— Naprawdę nie chcecie słuchać — prychnął Larry, choć za maską poirytowania na jego twarzy malowało się coś w rodzaju... żalu. — Nie chcę tego robić.
Kolejne spojrzenie, które rzucił mu Luis, różniło się od poprzednich. Lea miała wrażenie, że kogoś jej przypomina. Później wspomnienia odżyły: ze trzy lata temu widziała z daleka parę pomniejszych bóstw zdecydowanych wesprzeć Chaos. Wśród nich była Chione, bogini śniegu. Błysk w jej oczach jakoś na długo zapadł dziewczynie w pamięć, ale nie spodziewała się zobaczyć go u Luisa. Niekoniecznie cieszyłaby się z tego podobieństwa.
— Nie chcesz — powtórzyła niespodziewanie Felicia, marszcząc brwi. — A więc... — zwróciła się do Luisa. — Zacznij tak samo jak ostatnio. Potem szybko się cofnij. Tym razem to trochę potrwa. No, teraz.
Fakt, że Luis zareagował błyskawicznie, powinien podnieść Leę na duchu. W końcu wiedzieli, co robić, przynajmniej na początek. A jednak ogarnął ją niepokój. Zresztą — wcale nie bezpodstawny, gdyż wraz z chwilą, w której Luis Ward przełożył rękę przez portal, rozpoczęła się seria nagłych wydarzeń.
W oddali rozległ się zgrzyt towarzyszący zbiorowemu dobyciu broni. Herosi Bellerofonta natarli. Lea, naciągnąwszy strzałę na cięciwę, impulsywnie wystrzeliła w ich kierunku. Znacznie później zrozumiała, że podświadomie wybrała na cel ich przywódcę.
Ale on spodziewał się ataku. Błyskawicznie się uchylił, podobnie jak paru stojących za nim ludzi. Ręka Lei automatycznie powędrowała po kolejną strzałę, kiedy zatrzymał ją głos... o dziwo, Felicii.
— Zaczekaj! — szarpnęła ją za ramię. — Nie damy rady pokonać wszystkich. Może spróbujmy...
— Atalanta próbowała negocjować — odparła Lea, bardziej szorstko niż zamierzała.
A teraz Atalanta zapewniała im wsparcie, przebijając się przez nieprzyjaciół i wymachując dwoma mieczami na raz. Lea przyjrzała się lepiej towarzyszom Bellerofonta i nagle spostrzegła, że nie było ich więcej niż siedmiu. Problem w tym, że byli dobrzy. Bardzo dobrzy.
Ale może dadzą radę ich powstrzymać, dopóki portal się nie otworzy?
Nie. Lea natychmiast wyrzuciła tę myśl. Przecież Bellerofont miał więcej sojuszników. W razie jakichkolwiek kłopotów mógłby po prostu ich wezwać.
A poza tym — uświadomiła sobie, szykując kolejną strzałę — Bellerofont sam radził sobie niepokojąco... świetnie. Przypomniało jej się, co opowiadała Claire. Podobno kiedy zaczynały się pierwsze problemy z wymiarem, syn Posejdona brał udział w pojedynku w pobliżu świątyni. Jego przeciwnik zginął, prawdopodobnie jako pierwszy w wymiarze. Nie pozostawały więc wątpliwości, że nie zawaha się powtórzyć swojego czynu. A zwłaszcza w ich przypadku.
Następna strzała Lei dosięgła celu. W tym samym czasie Luis odsunął się od falującego portalu, który wreszcie zaczął przybierać jakiś sensowny kształt. Powoli, wśród przypadkowej mieszaniny barw, dało się dostrzec powstający obraz. Było jednak jeszcze za wcześnie, aby rozpoznać w nim Ogród Bachusa w Obozie Jupiter.
Luis odwrócił się, dyskretnie ściskając nadgarstek. Jego wzrok padł od razu na Larry'ego, który stał... i się wahał. W końcu opowiedział się po stronie Bellerofonta, ale dołączenie do walki oznaczałoby...
— Larry! — Felicia podbiegła i złapała go za ramię. — Ty... możesz przejść przez portal.
Lea nie była pewna, kto z nich najbardziej się zdziwił.
— Co? — Larry zamrugał.
— Jako pierwszy. Chyba nie chcesz uczestniczyć w tym!
— Nie puszczamy go tam samego — Luis zmarszczył brwi.
— Jasne, że nie — potaknęła. — Ale...
— Idźcie we dwójkę! — wrzasnęła Lea.
Strzelanie wciągało ją coraz bardziej. Jednego herosa zdołała trafić. Jeszcze jednego pokonała Atalanta. Zostało jakiś sześciu... a ona naprawdę chciała mieć już wszystko za sobą.
Oczy Felicii rozbłysły — ale nie w ten sposób, który Lea chciałaby widzieć.
— Lea, nadal nie rozumiesz? Mnie nie wolno korzystać z portalu, nie w tę stronę.
W międzyczasie półbogini zarejestrowała ruch. Luis chyba przebiegł tuż obok niej. Nie skupiła się na słowach Felicii wystarczająco — i dlatego nie zrozumiała jej od razu.
— O czym ty... — zaczęła.
Ale urwała, gdy nagle ją olśniło.
No oczywiście. Jak mogła być tak głupia?
Felicia wróciła z Podziemia, podobnie jak niemal każdy mieszkaniec wymiaru. Sama jej obecność tutaj była zaprzeczeniem naturalnego porządku rzeczy.
Lea właśnie zastrzeliła jednego herosa bez głębszych refleksji. Podświadomie nie postrzegała ich jako żywych ludzi, lecz jako dusze przywrócone do życia przez Chaos. Co z tego, że wyglądali normalnie? Dla niej nie różnili się zbytnio od grupy ożywionych szkieletów z Hadesu.
Ale teraz uświadomiła sobie, że Felicia także do nich należała. I na tę myśl ścisnęło ją w piersi.
— Och — wykrztusiła. — Nie... nie mów tak. Możesz przejść. Zrobimy wyjątek.
Czy jej słowa miały jakikolwiek sens? Szczerze w to wątpiła. A smutne spojrzenie Felicii mówiło samo za siebie.
Larry nagle się ocknął.
— O czym wy bredzicie? Felicia, czemu nie miałabyś...
Już w chwili, gdy się odezwał, Leę ogarnęła koszmarna frustracja. Chciała podnieść głos, wygarnąć mu parę spraw, używając przy tym najbarwniejszych słów, jakie by przyszły jej do głowy, jednak zabrakło na to czasu.
W pierwszej sekundzie poczuła chłód, jakby temperatura spadła o kilka stopni. Potem do jej uszu dotarł ten sam dźwięk, co wcześniej — coś w rodzaju szumu. Instynktownie się odwróciła, z następną strzałą gotową do wystrzelenia.
Atalanta unosiła miecz nad jeszcze jednym herosem. Pozostała czwórka zamarła w bezruchu. Mieli tak pozostać już na stałe, pokryci lodem. Lei puls przyspieszył. Wiedziała, że Luis nigdy tego nie ćwiczył, no bo oczywiście nie miał okazji, nie na żywych ludziach. Była już bliska radości (może niezupełnie, biorąc pod uwagę okoliczności), lecz wtem zauważyła, że został jeszcze jeden przeciwnik.
Na bogów, dlaczego akurat on?
Luisowi nie brakowało dużo, żeby go zamrozić. Jednakże, jak to musiało się wydarzyć w najważniejszym możliwym momencie, zasób mocy trochę mu się wyczerpał. Lea przypomniała sobie, jak kiedyś, dawno temu, tłumaczył, że zamienienie kogoś w lodową rzeźbę wymaga więcej energii. I teraz uzyskała potwierdzenie. Z jego palców wystrzeliła tylko odrobina szronu, za to z ust — cała kreatywna wiązanka przekleństw.
Bellerofont w tym momencie był tak blisko niego, że mógłby (z pewnością) coś zrobić, ale zajęło go unikanie dwóch ciosów jednocześnie. Lea bez większego namysłu wycelowała w jego pierś i strzeliła. Atalanta zamachnęła się mieczem.
Syn Posejdona odskoczył na bok, parując cięcie. Lea sięgnęła po kolejną strzałę, jednak zanim zdążyła ją zmarnować, zorientowała się, na czym polega problem.
Kiedy Atalanta zamachnęła się po raz drugi, klinga jej mieczy odbiła się od niewidzialnej bariery. Heroska, zbita trochę z tropu, automatycznie podjęła kolejną próbę.
Znowu na nic. Bellerofont uśmiechnął się. Lea poczuła falę niepokoju rozlewającą się po piersi.
— No tak, z mocą Chaosu trudno walczyć. Nawet taką niewielką, uzbieraną dzięki oddziałom wskrzeszonych przez niego herosów. Wasz przyjaciel nie uprzedził was o czymś takim? — turkusowe oczy padły na Larry'ego. — Ach, no dobrze. Przynajmniej w tej kwestii nie dałeś plamy.
Larry nie odpowiedział żadną złośliwą uwagą, jedynie zacisnął usta, co wydało się Lei prawie tak samo zdumiewające jak sam fakt, że stanął po stronie Bellerofonta.
Atalanta odezwała się w jakimś starożytnym języku, którego Lea nie znała. Mogła się jednak domyślić, że nie oznaczało to nic miłego.
— Och, daj spokój — odpowiedział Bellerofont. — Gdy tylko zechcę, mogę przywołać tutaj resztę towarzyszy. Mamy przewagę liczebną. I z pewnością byśmy wygrali. Ale ja nie chcę kolejnej bezsensownej bitwy.
Lea prychnęła, ale on to zignorował.
— Dobrze byście zrobili, zgadzając się na współpracę — kontynuował. — Luis Ward, chociaż ty?
Luis podniósł wzrok. Dopiero teraz Lea dostrzegła cienką warstwę szronu na jego prawej ręce — szła jeszcze w górę, na szyję, trochę wchodząc na policzek.
— Nie — wykrztusił.
Bellerofont przechylił lekko głowę.
— Ale zacząłeś otwierać portal, prawda? Wybraliście dokładnie ten moment, na którym nam zależało. Jest idealnie.
— Dlaczego ten moment? — zapytała Lea.
Czuła się okropnie. Okropnie bezradna. Ale przecież nie mogli pokonać mocy Chaosu, którą dysponowali ci herosi. Nawet jeśli (taka desperacka myśl przyszła jej do głowy) mieli ze sobą Felicię i Atalantę, one we dwie nie dałyby rady zgromadzić równie silnej energii. A na kogo innego mieliby liczyć?
Jest ktoś jeszcze — pomyślała nagle. Ale ten pomysł był równie beznadziejny.
Czy naprawdę mieli tu tak siedzieć, czekać, aż przegrana nadejdzie sama?
Nie, to się nie może tak skończyć.
— Dlaczego? — Bellerofont uniósł brwi. — Nie muszę odpowiadać. Sama zaraz zobaczysz.
Lea nie miała pojęcia, o co mu chodzi, ale zaczęło jej się kręcić w głowie.
— Powodzenia, herosi — usłyszała tylko jego śmiech. — Niezmiernie mnie ciekawi, jak dacie radę w takim chaosie.
A potem obraz przed jej oczami zafalował. Przez jakieś pół minuty kompletnie nie wiedziała, co się dzieje.
I nie chciała wiedzieć.
Chciała, by to się już skończyło.
Zacisnęła mocno powieki. Zdawało jej się, że świat wiruje, i miała ochotę zwymiotować, kiedy nagle przez chaos panujący w jej głowie przebił się znajomy głos.
Bardzo, bardzo znajomy.
— Mówiłeś, że z mocą Chaosu trudno walczyć?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top