[L] 𝐋𝐄𝐀

POTRZEBOWAŁA MGŁY.

Słysząc chór donośnych głosów dochodzących z przyjęcia, skręcało ją w żołądku, a serce waliło jej mocno. Robiła już w życiu tyle szalonych i niebezpiecznych rzeczy, że nie powinna się bać. A jednak tym razem zagrożenie było do bólu oczywiste. To tak jakby postanowiła dołączyć do ostatniej bitwy w Obozie Jupiter bez broni — szanse na przetrwanie takiej sytuacji wynosiły równe zero procent.

Nie miała pewności, czy magiczna zasłona, na której zwykła polegać, pomoże jej w jakimkolwiek stopniu. Jeżeli ten dziwny szósty zmysł starszych mieszkańców wymiaru działał podobnie jak wyczuwanie półbogów przez potwory... cóż, wówczas iluzjonistyczne sztuczki Lei nie mogły zdać się na wiele.

Mimo to postanowiła spróbować, tak na wszelki wypadek. Pewnie dodatkowo by się wahała przed dołączeniem do przyjęcia, gdyby nie Felicia krocząca dumnie w swojej zjawiskowej sukience, z idealnie ułożonymi lokami i uniesionym wysoko podbródkiem. Lea nie chciała przyznawać się jej do swoich problemów, dlatego po prostu szła tak spokojnie i tak pewnie jak tylko była w stanie.

Wszystko, co kiedykolwiek słyszała na temat rzymskich uczt, potwierdziło się.

Stoły literalnie uginały się pod nadmiarem rozmaitych potraw i przysmaków. Bogate, złote ozdoby sprawiały, że cała sala wydawała się lśnić. Muzyka wydobywająca się z liry młodego, urodziwego chłopaka o jasnych włosach (zapewne od Apollina) stanowiła doskonałe tło dźwiękowe dla licznych gwarów, rozmów i śmiechów.

Przez jakiś czas dziewczyny trzymały się razem, spróbowały niektórych dań i napojów, aby nie wyglądać podejrzanie. W końcu, gdy Lea wepchnęła sobie do ust parę fioletowych winogron, odwróciły się obie w stronę doskonale bawiącego się tłumu — równocześnie jak na komendę, chociaż wcale tego nie planowały. Felicia mierzyła przenikliwymi miodowymi oczami każdego nieznajomego herosa, który znalazł się w zasięgu jej wzroku. Zwróciła się do Lei, nawet na nią nie patrząc:

— Wiesz, co teraz robimy...?

Trudno było ocenić czy to pytanie, czy stwierdzenie.

Lea przełknęła resztki owoców, nadal skupiona, by utrzymać Mgłę. Jeśli ci herosi w jakiś sposób wyczuli jej aurę, nie dawali tego po sobie poznać. Nikt nie wymierzył w nią z łuku. Ani nie rzucił się na nią z nożem w dłoni.

— Rozdzielamy się — rzekła.

W odpowiedzi usłyszała nieco markotne:

— Liczę na ciebie, Lea.

Nawet nie wiedziała, kiedy Felicia odeszła. Uporczywie wpatrywała się w niewielki tłum. Ta beztroska... czy większość z nich faktycznie tylko udawała? W którym momencie zamierzali uruchomić swoje niecne plany?

Przestąpiła z nogi na nogę. Odetchnęła głęboko. Musiała odgonić dręczące ją myśli: o Luisie, o Tylerze, o Apate... Ale to było trudniejsze niż mogło się wydawać. Na dodatek nadal nie miała żadnego konkretnego planu, jak zdobyć jakiekolwiek informacje. Musiała zachowywać się naturalnie. Tylko od czego by tutaj zacząć?

Nie była pewna, czy to przez zamyślenie nie usłyszała zbliżających się kroków, czy nie mogła ich usłyszeć, ponieważ pewna postać po prostu pojawiła się tuż za jej plecami. W każdym razie wzdrygnęła się, gdy usłyszała za sobą głos:

— Przyjęcia są po to, żeby się bawić, a nie zamartwiać.

Odwróciła się i stanęła jak wryta. Zamrugała parę razy, by się upewnić, że nie ma halucynacji.

— Na wszystkich bogów — oparła ręce na biodrach. — Dłużej się nie dało, Ikelosie?

Bóg koszmarów obszedł stół dookoła, żeby do niej dotrzeć. Jego szelmowski uśmiech kontrastował z wyrazami skruchy w jasnych, srebrzystych oczach. Wciąż nie miał skrzydeł i był w zbroi (która wydawała się Lei znacznie fajniejsza od męskich chitonów, choć zapewne mniej wygodna czy odpowiednia na luźne przyjęcie), a jego rozwichrzone, półdługie włosy różniły się trochę od typowych fryzur starożytnych Greków. Mimo to jakoś nie wyróżniał się z tłumu... co było dziwne, zdaniem Lei. Pewnie użył jakiś boskich mocy.

— Przepraszam — odparł, po czym gładko i sprawnie zmienił temat: — Pięknie wyglądasz.

Prychnęła.

— To ci nie pomaga.

Miał tyle bezczelności, by udać zdumienie.

— To nie ma w niczym pomagać. Mówię prawdę — strzelił palcami. — Zdejmij tę Mgłę, Lea. Nie jest ci potrzebna.

Żałowała, że Felicia nie zrobiła jej fryzury z częściowo rozpuszczonymi włosami, ponieważ w tym momencie bardzo gorąco żałowała, że nie może zakryć zaczerwienionych czubków uszu.

Uwierzyła Ikelosowi na słowo. Mgła zniknęła, a ona poczuła przyjemną falę ulgi. Właśnie tego potrzebowała — choć odrobiny luzu w tej napiętej, trudnej sytuacji.

Nic się nie wydarzyło. Nikt jej nie zaatakował.

Westchnęła.

— To jeszcze nie wszystko. Nie odzywasz się mimo obietnicy, żeby zjawić się teraz, na pierwszą lepszą imprezę, ha? — uniosła brew, spoglądając na niego wyzywająco.

— Już mówiłem, że przepraszam — przewrócił oczami. — Poza tym, nie chodzi o imprezę. Chociaż skoro o tym mowa, mamy trochę wolnego czasu, zanim będziesz musiała wrócić do... hmm, mniej przyjemnych spraw.

Ledwie wypowiedział te słowa, a wyciągnął do niej rękę w geście zaproszenia. Oczy mu błyszczały.

— No nie wiem — Lea założyła ręce na piersi. — Powinnam chyba zachować czujność i skupić się przede wszystkim na misji.

— Ze wszystkim zdążymy — nalegał Ikelos.

Kiedy posłał je to swoje pełne błagania spojrzenie, miłe ciepło rozeszło się po jej całym ciele. Nie była już w stanie odmówić.

— Dobrze, zatańczymy.

W odpowiedzi otrzymała jeszcze szerszy uśmiech. Udawała, że go nie widzi. Po raz ostatni pomyślała o Felicii, o Tylerze i o tym, by przez cały czas mieć się na baczności. Jej wzrok padł na bok; dostrzegła wtedy dwóch mężczyzn w średnim wieku prowadzących żywą dyskusję. Jeden z nich, mówiąc, wystukiwał coś nogą. Inny heros, który siedział obok, przyglądał się temu stukaniu ze skupieniem, jakby...

Lea wstrzymała oddech. Czy oni...

Pożałowała nagle, że nigdy nie chciało jej się nauczyć alfabetu Morse'a.

Ale... ktoś inny mógł to zrobić. Ktoś, kto miał na to mnóstwo czasu, dosłownie całe tysiące lat.

— Ikelos, popatrz...

Bóg nie pozwolił jej dokończyć. Oddalił się od stołu (a więc Lea automatycznie też to zrobiła) i wzmocnił nieco uścisk ich dłoni. Dziewczyna otrząsnęła się i na moment oderwała wzrok od nieznajomych — po części po to, by herosi nie zwrócili na nią uwagi, ale też w zamiarze domagania się wyjaśnień. Zanim jednak zdołała się znów odezwać, zaparło jej dech w piersiach.

Byli teraz strasznie, strasznie blisko, że czuła jego miło pachnący oddech na czole. A potem jeszcze się lekko nachylił.

— Miałaś zachowywać się naturalnie, prawda? — zapytał cicho, ale dobitnie. — Więc musisz się rozluźnić.

Dopiero wtedy Lea uświadomiła sobie, jak bardzo się cała napina i jak mocno przygryza wargę.

— No tak... — westchnęła, opuszczając ramiona.

Muzyka się zmieniła. Brzmiała teraz spokojniej i pogodniej, więc Lea skoncentrowała się na kolejnych krokach. Próbowała sobie wyobrazić, że nie ma żadnych zmartwień. Nie są w innym wymiarze, wśród wrogów, tylko na zwyczajnym przyjęciu. Nie musi użerać się z Felicią. Nie ma też żadnej ukrytej w micie wiadomości do rozszyfrowania. Po wojnie z Chaosem Apate nie udało się umknąć przed karą od Olimpijczyków za wspomaganie pierwotnego bóstwa. A Tyler Clarke, mimo całej swojej arogancji, jest równie odpowiedzialny i lojalny jak dawniej.

Szkoda, że trzeba to sobie wyobrażać, szepnął głos w jej głowie.

Lea dała radę go zignorować. Uniosła podbródek, by spojrzeć Ikelosowi prosto w oczy. Zielone tęczówki splotły się ze srebrnymi.

— Dlaczego przyszedłeś akurat teraz, co?

— Z różnych względów. Głównie dlatego, że akurat udało mi się zebrać wystarczająco mocy — wzruszył ramionami. — Wiesz, niby bariera Chaosu jest już słaba, ale ciągle się utrzymuje. Mogę przenosić się z jednego wymiaru do drugiego, przy czym... istnieją pewne ograniczenia.

Lea wahała się chwilę, zanim zadała to pytanie. Nie była pewna, czy ktoś ich nie usłyszy. W końcu jednak wyrzuciła z siebie:

— A gdybyś skorzystał z portalu? Tak normalnie jak my?

Ikelos się skrzywił.

— To nie najlepszy pomysł. Portal jest oblegany przez ciekawskich, martwych gości. Wielkie dzięki.

— Teraz tak, ale później, gdy otworzy się drugi...

— Później mogę spróbować — przyznał. — Chociaż nie wiem, czy nie będzie wtedy po wszystkim.

Lea poczuła suchość w gardle. Po wszystkim — to znaczy możliwe, że po zwycięstwie. Lub też po porażce.

— Racja — wykrztusiła.

Chyba nie udało jej się ukryć emocji. Przygnębienie i obawy musiały odmalować się w jej oczach, bo Ikelos uniósł brwi i powiedział:

— Trochę uśmiechu, Lea. Wam, herosom, zawsze jakoś się udaje.

Nie zamierzała psuć morali. Po prostu gdy spostrzegła jeden znaczący fakt, z automatu musiała się nim podzielić. Nawet tego dobrze nie przemyślała.

— Tak, tylko że tym razem może się udać innym herosom.

Ikelos zacisnął usta.

— Oni się nie liczą.

— Dlaczego?

— Liczą się jako umarła armia wskrzeszona przez wroga. Nie jako nasi bohaterowie.

— Ale...

— Żadnych ale! — bóg odwrócił wymownie wzrok. — Przetrwaliśmy wojnę z Chaosem. Każde następne zadanie to będzie bułka z masłem.

Ryzyko, że ktoś usłyszy tę rozmowę, wydawało się niewielkie. Jednak wciąż jakieś było. Lei pozostało mieć nadzieję, że Ikelos wie, co robi. Zapewne używał jakiś boskich zdolności, by nie zostać nakrytym.

— Jakie są pozostałe powody? — zapytała dziewczyna po chwili milczenia, a gdy spostrzegła jego pytające spojrzenie, dodała: — Podobno jesteś tutaj z różnych względów.

Uśmiech Ikelosa zrobił się bardziej tajemniczy niż zwykle.

— Cóż, faktycznie, mogłem wybrać dowolne miejsce, w którym się zjawię. Ale obiecałem ci, że wrócę. No i to doskonała okazja na omówienie paru... ważnych spraw.

Paru. W pierwszej chwili Lea poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Zaraz potem wezbrała w niej nadzieja. Wreszcie dostrzegła szansę na dowiedzenie się czegokolwiek.

— Tyler — wypaliła. — Czy ty możesz...

Urwała. Kiedy Ikelos zaczął kręcić głową, nie było sensu kończyć pytania.

— Nie mogę z tym nic zrobić — blask w jego oczach zbladł. — Właściwie, nie wiem na ten temat więcej niż ty. To moc Chaosu, rozumiesz, bardzo mi przykro...

Lea ponownie westchnęła, tak dyskretnie jak tylko się dało. Czyli cała nadzieja pozostała w tym sposobie, który (według Starek) miał zostać odkryty dopiero w ostatniej chwili. 

— Jasne — wymamrotała ponuro.

Ikelos przez jakiś czas przypatrywał jej się ze skupieniem, nic nie mówiąc.

Nagle melodia znów się zmieniła. Teraz brzmiała spokojniej, nieco smutniej, jakby dostosowywała się do nastroju.

— Ale wiesz, mogę coś delikatnie podpowiedzieć — dodał bóg. — Problem tkwi nie tylko w skutkach tej mikstury. Chodzi też o podejście.

Lea zamrugała, po czym rzuciła mu spojrzenie spode łba.

— Od kogoś już to słyszałam... A no tak, od kapitana Jacka Sparrowa — burknęła.

Na niedługą chwilę Ikelos się uśmiechnął.

— Ach, ale to się świetnie sprawdza. Chyba nie muszę tłumaczyć, o co mi chodzi?

Nie musiał.

Lea przypomniała sobie kłótnię z Luisem, którą... no, sama zaczęła. Wiedziała, że to niepotrzebne, że Luis z różnych powodów może zachowywać pewne rzeczy dla siebie. Wiedziała, że powinni działać w zgodzie, zwłaszcza w takiej sytuacji. W końcu mieli zbyt wiele poważnych problemów, by tracić czas na dziecinne sprzeczki.

A Tyler... cóż, okropnie ją irytował, ale w jego sytuacji było to całkiem zrozumiałe. Może zamiast się złościć i dodatkowo go prowokować, powinna poważniej pomyśleć, jak mu pomóc.

Zostały tylko trzy dni. Jeśli nie zdążą...

Wyluzuj — powiedziała sobie w duchu. — Zachowuj się naturalnie.

— A poza tym — ciągnął Ikelos — ten sztylet ci się nie przyda.

— Od kiedy jesteś wyrocznią? — Lea uniosła brwi.

— Tylko się domyślam. Widzę, co inni planują.

— To znaczy?

Nie odpowiedział. W pierwszym momencie Leę wypełniła frustracja z tego powodu, ale zaraz potem ochłonęła.

Kątem oka zaczęła rozglądać się po innych. Mężczyzna wystukujący nogą jakąś wiadomość kierowaną do kogoś innego zniknął z zasięgu jej wzroku. Dostrzegła jednak kobietę z upiętymi wysoko czarnymi włosami, która wydawała się jej znajoma. A gdy się odwróciła...

Lea wstrzymała oddech. Ino.

Skoro jej znajoma z Grecji już się tutaj dostała, to pewnie była przekonana, że portal w Koryncie nie działa. A skoro ona to wiedziała, mnóstwo innych herosów pewnie również.

Ino wbiła w nią ciemne, przenikliwe oczy. Lea poczuła się, jakby została przyłapana na czymś niezręcznym. Na szczęście, grupka nieznajomych prędko przysłoniła jej widok postaci z mitu o Fryksosie i Helle.

By skupić się na czymś innym, dziewczyna przysunęła się do Ikelosa jeszcze bardziej.

— Jak długo możesz tutaj zostać?

— Niezbyt długo — odpowiedział już z pewnym smutkiem. — Nie będę mógł być przy tym, co się za chwilę wydarzy. Ale jestem pewien, że uda się wam zdobyć odpowiednie informacje.

Lea spojrzała na niego z ukosa.

Co się za chwilę wydarzy?

Ikelos otwierał usta, chcąc odpowiedzieć, kiedy tuż za plecami Lei rozległ się huk. Jakieś naczynie musiało upaść na ziemię. Dziewczyna instynktownie odwróciła się i nagle muzyka ucichła. Gwar tłumu stał się nagle głośniejszy, wszyscy poruszyli się niespokojnie.

Odsunąwszy się od Ikelosa, dziewczyna prześwietliła wzrokiem okolicę. Szukała źródła całego zamieszania. Nie puściła jednak ręki boga, dzięki czemu we właściwej chwili poczuła, jak jego uścisk słabnie.

Zerknęła przez ramię i serce jej przyspieszyło. Obraz Ikelosa na moment zbladł, jakby miał zaraz zniknąć.

— Ike...

— Poradzisz sobie, prawda? — zapytał pospiesznie. — Na pewno sobie poradzisz.

Muszę — pomyślała, choć nie była tego taka pewna. Zawiesiła wzrok na jego ustach i poczuła pokusę, żeby skorzystać z ostatniej okazji i go pocałować, tak na wszelki wypadek.

Wystarczył dosłownie moment wahania, podczas którego głos rozsądku podpowiedział jej, by nie zajmowała się teraz takimi rzeczami. Szansa błyskawicznie przepadła, a Ikelos rozpłynął się w powietrzu.

Jeśli ktokolwiek zauważył to dziwne zniknięcie, nie dał tego po sobie poznać.

Lea straciła rachubę czasu. Nie wiedziała, jak długo tak stała, usiłując zorientować się, co właśnie zaszło. W pewnym momencie ktoś wrócił do grania na lirze, aczkolwiek dziewczyna nie zarejestrowała dźwięku. Ocuciła się dopiero, kiedy usłyszała za sobą głos:

— Tutaj jesteś!

Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Felicią, która marszczyła brwi tak mocno, jakby zmarszczka na czole miała jej zostać już na stałe.

— Kto to był? — zapytała buńczucznie.

— Co? — Lei zajęło chwilę zrozumienie, że chodzi o Ikelosa. — Aaach, on. Taki jeden.

Felicia nie wyglądała na usatysfakcjonowaną tą odpowiedzią. Jeden zakręcony brązowy kosmyk, wcześniej zebrany u góry, opadał jej swobodnie obok ucha. Najwyraźniej nic nie mogło umknąć przed jej jasnym wzrokiem. Zanim jednak zdążyła zadać następne pytanie, rozległ się jeszcze inny głos:

— Przepraszam was bardzo.

Lea odwróciła się i natychmiast zakręciło jej się w głowie.

Ten facet wydawał się podejrzany. To znaczy, bardziej niż reszta zebranych tutaj herosów. Mimo że był już nie najmłodszy, miał siwe włosy i trochę zaniedbaną brodę, jego oczy błyszczały energicznie i zawadiacko.

Lea zamrugała ze zdziwieniem, uświadamiając sobie, że zwracał się do nich. Dlaczego?

Felicia zareagowała bardzo prędko. Jej ściągnięte brwi się rozeszły, do twarzy przykleił jej się pogodny uśmiech. Puściła ramię Lei, by poprawić sobie jeden niesforny lok, ponieważ w drugiej dłoni trzymała kubek wypełniony jakimś jasnobrązowym napojem.

— Dobrze cię widzieć, Peliasie — zatrajkotała, podając mu naczynie.

Pelias. Lea zesztywniała. To on, według Claire, przekazał Tylerowi tę buteleczkę od Apate. Dziewczyna od razu poczuła do niego taką awersję, że nie miała pojęcia, jakim cudem zdołała zachować spokój.

Pilnuj się. Zachowuj się normalnie.

— Och, moje ulubione! — Pelias uśmiechnął się i upił łyka, a wtedy oczy Felicii rozbłysły. — Dziękuję... Felicia, prawda?

Śmiertelniczka skinęła głową, odrzucając włosy do tyłu.

— A to jest Lea Farewall — wskazała podbródkiem córkę Iris, spoglądając na nią, jakby nie wiadomo jak się przyjaźniły i przyszły tutaj wyłącznie dla rozrywki, z własnej woli. Dokładnie tak, jak Pelias powinien myśleć.

Lea nawet nie pamiętała, co powiedziała, ściskając dłoń herosa. Skoncentrowała się tylko na tym, by wymusić wiarygodnie wyglądający uśmiech. Chyba wyrzuciła z siebie jakieś standardowe miło poznać czy coś w tym stylu.

— Chciałbym móc się spotkać w przyjemniejszych okolicznościach — Pelias odstawił pusty już kubek na stół. — Niestety, z naszym wymiarem źle się dzieje. Pewnie słyszałyście jakieś plotki... Och, ale wy macie świeższe podejście od tych starożytnych bohaterów. Możemy iść o tym pomówić?

— Oczywiście! — wypaliła Felicia. Nadal świetnie udawała uprzejmą i szczerze uśmiechniętą, choć błysk w jej oczach robił się trochę... dziwny.

Zamieszanie, czymkolwiek zostało wywołane, powoli się uspokajało. Lea nagle sobie przypomniała, że po odejściu Ikelosa nie nałożyła na powrót Mgły. Może powinna to zrobić? A może bóg koszmarów jakoś się tym zajął, nawet kiedy go już nie było?

A jednak nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi, więc ostatecznie nic nie zrobiła. Odeszła z Felicią i Peliasem w ustronne miejsce, za zasłonami. Byli tam sami. Cała reszta zbierała się wokół poczęstunku i tańców.

— Wiecie, nie chcemy zbudzać niepotrzebnego niepokoju — zaczął spokojnie Pelias.

Lea poczuła się nieswojo. Zastanawiała się, czy to właściwy moment na wyciągnięcie sztyletu spod sukienki i wbicie go Peliasowi w gardło. Ciekawe, czy by się zdziwił. I tak powinien być martwy, więc większych wyrzutów sumienia by nie miała. Zwłaszcza, kiedy pomyślała o wszystkim, co syn Posejdona zrobił. I w micie, i tutaj, w wymiarze.

Ale Ikelos twierdził, że nóż nie będzie jej potrzebny.

— Ta impreza jest przykrywką, prawda? — zapytała, mrużąc oczy.

— A więc wiecie o tym — Pelias usiadł na pufie niemal równocześnie z nimi. — Cóż, chyba... nie ma sensu udawać zdziwienia.

I właśnie wtedy fałszywy uśmiech Felicii zastąpiło ponure skupienie, tym samym zmieniając całą atmosferę. Lea uznała, ze Ikelos jednak się mylił. Mogła użyć sztyletu. Pozostało tylko czekać na odpowiedni moment.

Położyła ręce na spódnicy i ścisnęła mocno materiał. Zwątpiła, że da radę szybko ją podwinąć, aby wyjąć nóż. Jej najgorsze obawy się spełniły.

— No dobrze — Felicia skrzyżowała ręce na piersi, jej głos brzmiał teraz twardo. — O co chodzi?

Pelias odchrząknął. Przez krótką chwilę po jego pewności siebie nie było śladu, w oczach malowało mu się zmieszanie. Krótką chwilę, zanim się odezwał.

— Zakładam, że wiecie. Nie jesteście tutaj tylko po to, by się pobawić, nieprawdaż?

Lea zesztywniała na swoim miejscu jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Skąd o tym wiedział? Co zrobiła nie tak?

— Apate zapowiedziała, że się zjawicie. Kiedy tylko Ino przekaże tę wiadomość dalej... — wbił w nie swoje zaskakująco energiczne oczy.

A w następnej chwili wydarzyło się tak wiele, że dziewczyna zdołała ogarnąć to tylko dzięki wrodzonej nadpobudliwości.

Sekunda pełnego napięcia milczenia zdawała się ciągnąć przez wieczność. Lea zastanawiała się gorączkowo, czy to już ten moment, w którym powinna sięgać po sztylet. Nie była jednak pewna, jak zdołają ukryć takie zajście. W dodatku Felicia siedziała nieruchomo, z chłodnym, zdecydowanym spojrzeniem wycelowanym w herosa, jakby oczekiwała tego, co się zaraz stanie.

I cóż — stało się.

Pelias nie zdołał skończyć swojego monologu. Nie zdołał wyjaśnić, o co chodziło z Ino. Nie zdołał nawet utrzymać swojego złowrogiego spojrzenia, ponieważ nagle kaszlnął i wychylił się do przodu. Jego dłoń pokryta nieznacznymi zmarszczkami ścisnęła mocno materiał chitonu na piersi.

Dokładnie wtedy Felicia zerwała się na równe nogi i zwróciła się do Lei:

— Spadamy.

Tym razem, wyjątkowo, Lea nie śmiała się z nią kłócić.

Wypadły do reszty gości. Pelias usiłował ruszyć za nimi, ale chyba nie dał rady, bo wkrótce tuż za plecami Lei rozległ się huk i potok starogreckich przekleństw.

Córka Iris nie do końca wiedziała, co właśnie zaszło. Powrót do tłumu zebranych i głośniejszej muzyki jeszcze bardziej ją oszołomił, jednak zebrała myśli na tyle, by popatrzeć na Felicię z mieszaniną ekscytacji i niedowierzania.

— Coś ty mu zrobiła?

Felicia odwróciła wzrok, ale nagle Lea sama się domyśliła, co się stało.

Ten napój.

— Bogowie — westchnęła. — Skąd wiedziałaś, że będzie trzeba?

Felicia była speszona.

— Później ci wyjaśnię. Pospieszmy się, zanim go ktoś znajdzie.

Wybieganie z imprezy starożytnych Greków i Rzymian w niewygodnych, mało praktycznych strojach nie należało do najłatwiejszych zadań, a jednak dały radę. Lea w dużej mierze zawdzięczała to adrenalinie buzującej w całym jej ciele.

Lecz zanim oddaliły się wystarczająco, rzuciła do Felicii parę słów — a konkretniej pierwszy pozytywny komentarz, jaki skierowała do niej w całym swoim życiu.

— To było super.

Otrzymała odpowiedź, choć nie w postaci słów. Felicia miała opuszczoną głowę i (co niezwykle u niej rzadkie) zawstydzony wzrok.

Mimo to się uśmiechała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top