[II] 𝐋𝐄𝐀
BOGINI ARIADNA, mówisz — Rachel Elizabeth Dare zacisnęła usta i bardzo delikatnie ściągnęła brwi. — Ciekawe.
Gdy tylko Lea wróciła do domu, musiała zairyfonować do Rachel. W końcu była księżniczka kreteńska kazała jej skontaktować się z wyrocznią. Skoro faktycznie zaczęło się coś dziać, to ona na pewno miała już jakieś wizje, przebłyski dotyczące przyszłości i tak dalej.
Jej obraz migał na ścianie w pokoju Lei, tuż koło okna. Ewidentnie pracowała właśnie nad nowym dziełem. Za uchem umocowała sobie średniej grubości pędzel. W jej oczach błyszczało skupienie. Poruszała rękami, jakby robiła jakieś smugi, choć nie było widać, co maluje. Rude włosy związane w koński ogon, twarz usianą piegami, ręce i błękitną koszulkę pokrywały różnokolorowe plamy farby.
Kiedy Lea zobaczyła ją w takim momencie, w pierwszej chwili pomyślała, że nie powinna przeszkadzać. A jednak Rachel z zapałem rozpoczęła rozmowę, jakby od dawna czekała na ten iryfon. Uważnie słuchała całej opowieści, reagując w odpowiednich momentach.
— No i co ci powiedziała? — zapytała, odkładając coś na bok. Ciemnozielone oczy z oliwkowymi plamkami skupiły się w końcu na jednym punkcie. Chyba przestała malować.
— Mało konkretne rzeczy — odparła Lea.
I opisała ciąg dalszy rozmowy z Ariadną. Teraz, gdy uwolniła się z budującej aury bogini, czuła się trochę głupio. Z taką pewnością siebie mówiła o odnalezieniu Apate i portalu, a przecież nie miała pojęcia, jak się do tego zabrać. Z drugiej strony, owe myśli od dawna krążyły dziewczynie po głowie. Nie chciała wypowiedzieć ich na głos, by nie zapeszyć, nie doznać później rozczarowania. Ale skrycie tak bardzo pragnęła dokonać wszystkiego, o czym mówiła. Skoro rozmowy z Ariadną już się skończyły, jej jedyną nadzieją była Rachel Elizabeth Dare... która poderwała się do góry, jak tylko Lea skończyła mówić. Wyciągnęła z kieszeni niebieski plastikowy grzebień i ścisnęła go mocno, jakby posiadał jakąś niewyobrażalną moc.
— Wezmę helikopter — powiedziała takim tonem, jakby posiadanie prywatnego helikoptera nie zaliczało się do przywilejów bogatych ludzi, tylko do zwyczajnych rzeczy, typowych dla przeciętnych obywateli. — Lea, nie mam dla ciebie żadnej szczególnej przepowiedni, przynajmniej na razie... Ale myślę, że zdołam wyjaśnić niektóre słowa tej księżniczki. Spotkajmy się tylko na żywo. To bardzo ważne. Dasz radę dotrzeć do Obozu Jupiter?
Lea pomyślała o wszystkich potworach, jakie spotkała tego dnia. Kiedy wracała ze spotkania z Ariadną, zaatakował ją jeszcze Minotaur. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby po przekroczeniu progu pokoju Chimera ryknęła jej w twarz.
— Pewnie, nie ma problemu.
— Więc do zobaczenia... jak najprędzej.
Wizja zniknęła, gdy tylko się pożegnały. Lea podniosła się gwałtownie z łóżka i podbiegła, by zabrać swój kołczan spoczywający w rogu pomieszczenia. Wepchnęła do niego tyle strzał, ile się dało. Już miała spieszyć do wyjścia, gdy coś sobie przypomniała. Zawahała się.
Rozumiem, że masz mnóstwo spraw na głowie — powiedział kiedyś jej tato. — Ale zostaw czasem wiadomość, jeśli możesz. Albo cokolwiek.
Lea zerknęła na swój zegarek. O tej godzinie pan Farewall, zgodnie z planem, kończył pracę. Powinien być w domu za jakiś czas... Wtedy, gdy ona będzie w podróży.
Nie miała czasu, by iryfonować. Rachel już ruszała w drogę, szykując się do poważnej rozmowy. A nawet gdyby nie ona, w Obozie Jupiter przebywało teraz mnóstwo osób, z którymi wypadało podzielić się najnowszymi wieściami. Nie wiedzieli jeszcze zbyt wiele, ale przez lata każdy heros uczył się jednej rzeczy: na wykonanie większości misji był ograniczony czas. Na razie nie znali ostatecznego terminu, jednak mógł okazać się naprawdę bliski. Zakładając, że Lea dałaby radę dotrzeć do siedziby rzymskich półbogów oraz legatariuszy, nie umierając po drodze, musiała jeszcze wrócić do domu i... no, odrobić lekcje na następny tydzień.
Stłumiła spazmatyczne westchnięcie, ale ostatecznie się zdecydowała. Podbiegła do biurka, wyszarpała kartkę z przypadkowego zeszytu, po czym zaczęła pisać — tak krótko i zwięźle, jak tylko możliwe.
Było jej trochę szkoda ojca. Potrafił przejrzeć Mgłę i wiedział, że dzieje się coś niepokojącego, ale nie chciała zdradzać mu wielu szczegółów. Spędzała pół dnia w szkole i drugie pół na wyjazdach, włóczeniu się po mieście z Ariadną albo walce z potworami. Wracała do domu, padając z nóg, tylko po to, żeby coś zjeść, ogarnąć naukę i się przespać. Tymczasem jej starszy brat mieszkał z narzeczoną w Nowym Jorku, więc wcale nie bywał w domu częściej.
W krótkiej wiadomości Lea poinformowała, że musi jechać do Obozu Jupiter. Obiecała wrócić późnym wieczorem. Nie była pewna, czy da radę, ale zanim zdążyła się porządnie namyślić, słowa wpłynęły na kartkę. Zostawiła ją w kuchni. Następnie włożyła kurtkę, buty, zarzuciła kołczan na plecy, wzięła sztylet i parę drobiazgów, które mogły okazać się przydatne. Upewniwszy się, że drzwi są dobrze zamknięte, pobiegła do samochodu.
Ale nie ruszyła od razu do rzymskiego obozu.
Nie minęło parę minut, a stała przed ciemnobrązowymi drzwiami, naciskając dzwonek obok nich tak długo, aż się otworzyły.
— Wreszcie — powiedziała Lea. — Rachel Dare czeka na nas u Rzymian, kolego. Lepiej się pospiesz.
Luis Ward wyglądał, jakby go piorun strzelił.
— Co?
Odrobinę się zmienił od ostatnich dwóch lat. Zawsze był średniego wzrostu (z centymetr albo dwa wyższy od Lei) i szczupły, chociaż wydawał się trochę chudszy niż dawniej. Jasne włosy układały mu się nieco inaczej, ale w dalszym ciągu przypominał swojego ojca z młodości: blada cera, regularne rysy twarzy, mały, idealnie prosty nos i niebieskie tęczówki. Kiedyś miał jeszcze charakterystyczne iskierki w oczach — zarazem sprytne i spokojne — ale zniknęły, ustępując teraz miejsca wiecznie roztargnionemu spojrzeniu.
No dobra, może Lea weszła w złym momencie. I co z tego? Byli na tym poziomie znajomości, że nie przejmowali się takimi rzeczami. Zresztą czuła się w obowiązku poinformować go o rozmowie z Ariadną. Dowiedziałby się w pierwszej kolejności, gdyby bogini nie kazała powiedzieć przede wszystkim Rachel. Lea nie mogła jednak tracić czasu na dwa iryfony. Ale on musiał być obecny przy rozmowie z wyrocznią. Gdyby Rachel naprawdę naciskała na prywatność (mało prawdopodobne) to na koniec chciała pokrótce podzielić się z nim wieściami. Lea postanowiła więc po niego podjechać i wyjaśnić wszystko po drodze. To było najszybsze rozwiązanie. A zdumienie, które pojawiło się w oczach Luisa na jej widok, po jakiejś sekundzie zniknęło.
Półbogini machnęła ręką.
— Opowiem ci w samochodzie.
Nie zostawiała mu wielkiego... czy raczej żadnego wyboru. Luis zdążył tylko wziąć miecz, zarzucić dżinsową kurtkę i byle jak wsunąć adidasy. Sznurówki zawiązywał już w aucie, podczas gdy Lea siedziała za kierownicą i majstrowała koło radia.
— Wiadomości... Nie... Tu leci Adele... A może... O, lubisz Queen?
— Miałaś coś opowiedzieć — przypomniał, spuszczając nogi na dół. — Widziałaś się dziś z tą... tym kimś?
— A, tak — Lea w końcu zostawiła na piosence zespołu Queen i zaczęła opowiadać, zaczynając od spotkania z Ariadną, a kończąc na rozmowie z Rachel przez iryfon.
Luis potrafił słuchać. Siedział w milczeniu przez cały czas, co było imponujące z dwóch powodów: po pierwsze — miał ADHD, a po drugie — tym razem Lei nie bardzo szło mówienie krótko i zwięźle. Miała świadomość, że czeka ich półtorej godziny jazdy, więc opisywała każde wydarzenie z najmniejszymi szczegółami, wtrącając jeszcze dodatkowe komentarze.
Tak czy owak, w końcu skończyła opowiadać. Spodziewała się jakiejś bardziej emocjonalnej reakcji po Luisie. Apate i armia starożytnych wojowników może nie bardzo go obchodzili, ale Tyler Clarke już tak. Teraz, po raz pierwszy od dwóch lat, pojawił się cień nadziei. Luis powinien szczególnie okazać ulgę.
Poznali się z Tylerem jeszcze jako dzieci. Zaprzyjaźnili się, choć z początku nic na to nie wskazywało. Jak byli trochę starsi, Tyler zaczął posyłać wyraźne sygnały w jego stronę. Nie dało się ukryć, że czuł do niego coś więcej, a jednak Luis zdawał się tego nie dostrzegać — aż do pamiętnej bitwy w Obozie Jupiter, po której się rozstali.
Z osobistych obserwacji Lei wynikało, że dopiero po tych wydarzeniach Luis zdał sobie sprawę z własnych uczuć. Znakomicie ukrywał tęsknotę, ale czasami w jego oczach malował się cień goryczy, kiedy rozmawiali o Tylerze. Po wojnie z Chaosem wyprowadził się z rodzinnego domu i poszedł na studia, a jednocześnie angażował się w sprawę ukrytego portalu. Jakby zajmowanie się mnóstwem rzeczy miało jakoś pomóc.
Ale na wieść o postępie zareagował dziwnie... spokojnie. Wpatrywał się w boczne lusterko, jakby się spodziewał, że zaraz zobaczy w odbiciu potwora mijającego samochody i pędzącego ku nim (było to w sumie dość prawdopodobne). Stłumił głębokie westchnięcie, a w końcu powiedział:
— Teraz to ma sens.
— Hm? — Lea uniosła brew.
Poprawił się na siedzeniu.
— Zastanawiałem się, dlaczego chciała się z tobą spotykać co tydzień przez cały rok, o tej samej godzinie i tak dalej, tylko po to, żeby ciągle powtarzać, że nie nadszedł właściwy czas. Ale skoro to Ariadna, wszystko jasne. Ona może mieć problem z zaufaniem herosom przez tego Tezeusza.
— Przez Tezeusza? — powtórzyła Lea. Czytała mit o tym konkretnym bohaterze i nie pamiętała, by zrobił cokolwiek, co mogłoby zrazić księżniczkę do półbogów.
— No, tak. Porzucił Ariadnę po tym, jak mu pomogła. Zostawił ją w trakcie podróży na jakiejś wyspie. Już nie pamiętam, jakiej.
Lea zamrugała. Mogła się mylić, ale...
— Na Naksos, tak. Tyle że zrobił to z rozkazu boga wina. Dionizosowi spodobała się Ariadna i kazał Tezeuszowi ją tam wysadzić.
Pamiętała to z jednej książki o przygodach herosów, którą czytała. Według niej Tezeusz straszliwie rozpaczał po stracie ukochanej, ale nie chciał sprzeciwiać się woli Olimpijczyków ani narażać na gniew Dionizosa. Później ożenił się z siostrą księżniczki, choć gdy pierwszy raz ją ujrzał, musiał zasłonić oczy — tak bardzo uderzyło go podobieństwo dziewczyny do Ariadny.
No... Lea była całkiem pewna, że właśnie tak to szło. Prawdę mówiąc, dawno nie odświeżała sobie szczegółów historii tych wielkich bohaterów, takich jak Herakles, Achilles, Tezeusz... Interesowały ją tylko potwory, które pokonywali. Ta wiedza przydawała jej się w codziennym życiu, ponieważ dzięki znajomości słabych punktów różnych stworów łatwiej znajdywała sposoby na ich zabicie. Ale życie prywatne półbogów? Z tym miała większy problem. A może po prostu nie chciało jej się pamiętać rodziny i kochanków tych postaci z mitologii. Było ich wszystkich za dużo. Mózg mógł się rozpuścić.
— Jest wiele wersji — odparł Luis. — Ale ta, w której Tezeusz sam porzucił Ariadnę, jest potwierdzona przez Dionizosa. Słyszałem ją w Obozie Herosów.
Lea zamyśliła się.
— Cóż, to tłumaczy, dlaczego Pan D. nas nie cierpi. Ale jednak Ariadna mi pomogła. Myślisz, że przez ten cały rok...
Luis wzruszył ramionami.
— Mogła cię obserwować. W jakiś sposób zwróciłaś jej uwagę i chciała sprawdzić, czy zasłużysz na te informacje. Tak mi się wydaje.
Nie był aż tak głupi. Lea zerknęła na niego kątem oka i musiała stłumić uśmiech. Czyli te cotygodniowe bieganiny przyniosły w końcu efekty. Powstrzymała się przed okazaniem satysfakcji, bo uznała to za samolubne w takim momencie. Powinna chyba powiedzieć coś innego.
— Czyli teraz pozostaje nam rozmowa z Rachel. Może miała jakieś ciekawe wizje.
— Aha.
Lea skręciła.
— Dwa lata temu obroniliśmy Obóz Jupiter i zwyciężyliśmy z pierwotnym bóstwem, Chaosem — przypomniała z uśmiechem. — Otwarcie portalu, pokonanie Apate i odzyskanie twojego chłopaka to będzie bułka z masłem.
Oczy Luisa rozbłysły, ale nie odpowiedział.
Oczywiście, Lea wiedziała, że to nie będzie bułka z masłem. W ostatniej bitwie herosi ponieśli olbrzymie straty i ledwo zdołali uporać się z wrogiem. Nawet, jeśli kolejne zagrożenie nie dorównywało poprzedniemu, mogło być naprawdę poważne.
Lea uznała, że nie będzie o tym myśleć, żeby nie dostać świra i docisnęła gazu.
***
Tunel Caldecott był jej najmniej ulubionym miejscem na świecie. Właściwie zajmował pierwsze miejsce ex aequo z pałacem bogini Nyks. A jednak musiała się przez niego przedostać, żeby dotrzeć do Obozu Jupiter.
Ilekroć zbliżała się do tunelu, powracały wspomnienia z ostatniej bitwy — i nic nie mogła na to poradzić. To przeklęte przejście miało chyba na zawsze pozostać dla niej symbolem niepewności i wahania, które kończyło się tragedią. Ignorując powstające w głowie obrazy (obrazy wydarzeń z przeszłości) Lea spojrzała na mieniące się srebrem i błękitem wody Małego Tybru. Rzeka opływała cały teren Rzymian. Może znalazłby się jakiś sposób, by uniknąć bezpośredniego wchodzenia do niej i moczenia butów, ale dziewczyna zmarszczyła brwi i powiedziała:
— Dobra, chodźmy, szybko.
Gdyby jej się nie spieszyło, mogłaby ponarzekać. Na przykład: Ech, ci Rzymianie... W kilka dni złożą i rozstawią z powrotem cały obóz, ale nie potrafią zbudować mostu w ciągu tylu lat!
Nie powiedziała jednak tego głośno. Po pierwsze, nie mieli czasu, a po drugie, nie chciało jej się słuchać wyjaśnień — jako że właśnie zbliżali się do strażników.
W ostatnim czasie do Obozu Jupiter przybyło mnóstwo rekrutów, więc Lea spodziewała się, że napotkają na służbie jakiś dwunasto- czy trzynastolatków w źle dopiętych zbrojach. Ku jej zdumieniu, trafili akurat na starszych obozowiczów. Niewysoka blondynka gestykulowała żywo podczas rozmowy ze swoim towarzyszem, który stał w pełni wyluzowany. Opierał się na swoim mieczu niczym na lasce.
W blondynce z łatwością dało się rozpoznać Amandę, córkę Apollina, bo wypływające spod hełmu włosy charakterystycznie się falowały i sięgały połowy pleców. Ale chłopak miał zasłoniętą twarz, a sama sylwetka nie wskazywała na nikogo konkretnego. Dopiero, gdy zwrócił wzrok w stronę Luisa i Lei, zdjął hełm i pokazał twarz.
Miał czarne włosy, krótkie jak u większości rzymskich herosów. Rysy jego twarzy były typowe dla potomków Merkurego lub Hermesa: uniesione brwi, zadarty nos oraz niebieskie oczy. Mimo to chłopak wydawał się znudzony, brakowało mu wesołości i energii, tak często spotykanej u reszty dzieci czy wnuków boga złodziei.
— Larry — szepnęła Lea.
Teraz poznała najbardziej niesympatycznego spośród rzymskich senatorów. Przygryzła wargę. Musiała jakoś wybrnąć z sytuacji, żeby nie wyszło, iż ignoruje Larry'ego, ale by jednocześnie ograniczyć rozmowę do minimum.
Luis chyba skinął jej głową, ale nie zobaczyła wyrazu jego twarzy. Wyszedł pierwszy z rzeki.
Amanda natychmiast poszła w ślady swojego towarzysza — czyli też ściągnęła hełm. Otwierała usta, żeby coś powiedzieć, jednak Larry ją wyprzedził.
— No, no — wyprostował się niechętnie. — Kolejni. Przyjeżdżacie pogadać o braku jakichkolwiek postępów?
Lea aż poczuła łaskotanie na języku. Chciała odpowiedzieć, ale zobaczyła, że córka Apollina wymierza mu kuksańca, więc sama wyszła na brzeg. Spódnicę podwinęła i miała problem z głowy, ale w butach ciążyła jej woda. Z perspektywy czasu niepotrzebnie się upierała przy tym przechodzeniu. Luis mógłby zrobić jakiś most z lodu... Ha, tylko że trzeba by umieć się na nim nie poślizgnąć i nie spotkać się twarzą z rzeką.
— Zamknij się — mruknęła Amanda, po czym spojrzała na Luisa: — Nie zwracajcie uwagi na Larry'ego. Nasi pretorzy dostali wiadomość od Rachel. Dobrze, że już jesteście.
Kiedy wspominała o pretorach, rozejrzała się nieco niepewnie, jakby Hazel Levesque i Frank Zhang mogli ukrywać się gdzieś w pobliżu, podsłuchując rozmowę i czekając tylko, aż powie coś niewłaściwego na ich temat.
— Nie ma sprawy — Luis obejrzał się za Leą, która bezceremonialnie zdjęła tenisówki i wylewała z nich wodę. — Rachel już dotarła?
— Jeszcze nie. Może miała jakieś problemy po drodze. Ale nawet jeśli, to za niedługo powinna być.
Larry niechętnie się wyprostował, po czym schował miecz do pochwy.
— Dobra. Miejmy to już za sobą.
Odsunął się, robiąc miejsce na przejście. Amanda rzuciła mu karcące spojrzenie, ale nie zdążyli się pokłócić, gdyż właśnie w tym momencie Lea (założywszy już z powrotem buty) podeszła do bramy.
Brama była dokładnie tak wysoka i szeroka, jak zapamiętała przy ostatniej wizycie. Wytężyła pamięć i uświadomiła sobie, że już ponad pół roku nie zaglądała do Obozu Jupiter. W całym swoim zabieganiu po prostu nie miała na to czasu, chociaż jej dawni znajomi, rzymscy herosi, niejednokrotnie do siebie zapraszali. Nie wspominając już o Obozie Herosów, którego nie widziała jeszcze dłużej. Znajdował się bowiem w Nowym Jorku, więc tym bardziej brakowało okazji na wyjazd.
Lea nie czuła się szczególnie związana z żadnym obozem. Teoretycznie (jako Greczynka) powinna dołączyć do Obozu Herosów krótko po tym, jak poznała prawdę o swoim pochodzeniu — czyli w wieku mniej więcej siedmiu lat. Byłoby to dość wcześnie, bo większość rekrutów liczyła około trzynastu. Jednak Lea załapała się na nieco bardziej niebezpieczną grę. Przez pewien czas udawała, że stoi po stronie Chaosu, w związku z czym wolała trzymać się z daleka od siedziby greckich półbogów, aby wkroczyć do akcji w odpowiednim momencie — po tych wojnach z Kronosem, Gają i innymi. Później, na skutek pewnych wydarzeń, musiała spędzić sześć miesięcy w Obozie Jupiter. Tam herosi trenowali i przygotowywali się do finalnego starcia z boskim przeciwnikiem. Jednak była to sytuacja wyjątkowa. Dziewczyna nie dołączyła do legionu oficjalnie. Została przypisana do Drugiej Kohorty, bo gdzieś się należało przypisać. Prawdę mówiąc, Tyler załatwił jej to miejsce, ale czułaby w nim się jak intruz, gdyby nie przyjaźń z Lavinią Asimov. Lavinia była centurionką Piątki, ale jej towarzystwo zawsze poprawiało Lei nastrój. W ten sposób wytrwała aż do końca wojny z Chaosem.
Po wojnie wszystko się zmieniło. By zostać w Obozie Jupiter, Lea musiałaby przystąpić na in probatio. Ewentualnie miała możliwość zamieszkania w Nowym Rzymie, mieście, gdzie starsi herosi mogli prowadzić spokojne życie, uczyć się, pracować i zakładać rodziny. Ale ona tego nie chciała. Co prawda zdarzyło się, że dwoje półbogów zamieniło się miejscami, a jeden z nich został na stałe w tym drugim obozie. Część Greków rozważała także czy już podjęła decyzję o zamieszkaniu w Nowym Rzymie — chronionym mieście, gdzie herosi mogli uczyć się, pracować, zakładać rodziny. Były to jednak pojedyncze wyjątki. Lea sama uważała podział na Greków i Rzymian za część tradycji, której nie chciała nadto burzyć. Natomiast do życia w Obozie Herosów musiałaby się przystosować i tak dalej, co niekoniecznie jej się uśmiechało.
Dlatego postanowiła żyć normalnie — w miarę swoich możliwości. Trenowała poza obozami. Luis, będący w identycznej sytuacji, najwyraźniej doszedł do tych samych wniosków. Ostatni rok był zaskakująco spokojny, zwłaszcza dla nich. Ale teraz, jeśli Ariadna się nie myliło, znów miało się coś wydarzyć. Coś, co oznaczało mnóstwo niebezpieczeństw i wyzwań, przez które herosi (i nie tylko) mogli zginąć.
Innymi słowy, zapowiadała się fantastyczna przygoda.
—W porządku. Raczej nie ściągnęliśmy do was żadnego potwora — powiedziała Lea, kiwając podbródkiem w głąb tunelu. — Do zobaczenia później!
Nie czekała na odpowiedź ani nawet jakąkolwiek reakcję. Posłała tylko ponaglające spojrzenie Luisowi, po czym pomaszerowała przed siebie szybkim krokiem. Nie dbała już o przesiąknięte wodą buty. Widziała w oddali sylwetki dwójki osób w purpurowych, pretorskich płaszczach — i tylko to się liczyło. A słowa Ariadny wciąż rozbrzmiewały w jej głowie niczym słodka melodia, która wywołuje na całym ciele rozbudzający dreszczyk.
Nadszedł już czas.
____________________
〖Notka〗
Rozdział miał pojawić się dużo wcześniej. Nie wyszło mi z dwóch powodów: 1) jak miałam napisane prawie 3 tysiące słów, uznałam, że jednak mi to nie pasuje i usunęłam większość XD 2) dwa dni pisania mi odpadły, bo miałam wyjazd. W każdym razie rozdział już jest i wiem, że może wydawać się nieco nudny, więcej tu przemyśleń, opisów i wspomnień niż faktycznej akcji, jednak takie też są potrzebne, żeby wszystko się ze sobą kleiło.
Widzimy się w następnym rozdziale z Tylerem. Ave!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top