Rozdział 5, czyli krwawe plany

*Pov Encre*

Ocknąłem się na czymś bardzo miękkim i wygodnym… to na pewno nie było ani moje łóżko, ani w klasztorze, ani nawet to nie była trawa.

Usiadłem i rozejrzałem się dookoła.

Byłem w jakiejś komnacie, bardzo bogato wystrojonej. Ja sam, leżałem na wielkim łożu z baldachimem.

- suis-je (Gdzie ja jestem)? - spytałem sam siebie.

Wróciłem myślami do ostatniej rzeczy, jaką pamiętałem przed straceniem świadomości. Pomyślałem, że w ten sposób, łatwiej mi będzie dociec, gdzie się aktualnie znajduję.

Więc tak, po odwrocie z klasztoru namalowałem obraz, potem poszedłem na spacer, a kiedy wróciłem, w moim domu pojawił się wampir… ten sam co ostatnio zaatakował mnie w klasztorze… kiedy zacząłem przed nim uciekać i krzyczeć o pomoc, ten dogonił mnie i ugryzł… potem, ciemność.

Z początku przyszło mi do głowy, że mogłem być w jakiejś posiadłości tego wampira, ale raczej nie oszczędził by mnie. Przecież to wampir. Jednak było to najbardziej logiczne wyjaśnienie tego wszystkiego… chociaż, równie dobrze mogłem umrzeć i obudzić się w zaświatach… jeśli tak, to jest tu bardzo przyjemnie.

Moje rozmyślania przerwał odgłos otwieranych drzwi.

Szybko zwróciłem się w tamtym kierunku, by ujrzeć pokojówkę.

- Och, panicz już się obudził… to dobrze, zawiadomię Lorda. Za niedługo, inna pokojówka powinna zaprowadzić panicza do jadalni, gdzie lord będzie oczekiwał. - i wyszła.

Hmmm… ciekawe kim jest ten cały "Lord"? Może on wybawił mnie od tej bestii? Jeśli tak, jestem mu bardzo wdzięczny. Będę musiał się jakoś zrekompensować.

Powoli usiadłem na skraju łoża i postawiłem stopy na chłodnej podłodze. Przeszedł mnie lekki dreszcz. Chwilę potem, wstałem i zacząłem chodzić po pokoju, oczekując tej "innej pokojówki".

W tym czasie, kiedy czekałem, znalazłem swoje buty (obudziłem się w swoim normalnym ubraniu, jedynie nie miałem na sobie obuwia) i je założyłem.

Niedługo po tym, w pokoju rozległo się pukanie.

- Proszę. - powiedziałem i spojrzałem w stronę drzwi.

Stała w nich, faktycznie inna, pokojówka. Wyglądała na bardzo zmęczoną… ciekaw jestem czemu. Może bardzo ciężko pracowała? Albo tutaj panuje tak surowy rygor, że nie może się wyspać? Chociaż, twierdząc po wyglądzie poprzedniej dziewczyny, która tu weszła, tą tezę można odrzucić. Tamta, wyglądała na wypoczętą i szczęśliwą. Za to ta, wręcz przeciwnie…

- Proszę za mną, paniczu. - powiedziała tylko i wyszła z pokoju.

Nie chcąc jej zgubić, szybko wyszedłem z komnaty, dogoniłem ją i zacząłem za nią podążać.

Podczas tej wycieczki, oglądałem też obrazy, które były pozawieszane na ścianach korytarzy.

Większość z nich, przedstawiała ciemne, nocne lasy z których widać było tylko złote ślepia zwierząt. Jednak dało się tam też dostrzec portrety.

Każdy był utrzymany w ciemnych barwach, a postacie na nich wyglądały na poważne i groźne. Można powiedzieć, że mimo, iż były to tylko obrazy, dało się na sobie czuć ich nieprzyjazny i zimny wzrok. Także wszystkie ukazane na nich osoby miały ten sam, ciemny płaszcz z wysokim kołnierzem. Nie ważne, czy była to postać męska czy żeńska. Przez to, portrety te wydawały się jeszcze straszniejsze, nie wiem czemu…

W końcu, pokojówka zatrzymała się przed, dużych rozmiarów, drzwiami.

- Lord czeka za tymi drzwiami. - zwróciła się do mnie i poszła.

No cóż, nie będę zwlekać.

Pchnąłem jedno z dwóch skrzydeł i wszedłem do środka.

Istotnie, dało się poznać, że to jadalnia, chociażby po sporym stole ustawionym po środku pomieszczenia i kilkunastu krzesłach przy nim ustawionych. W dodatku, na stole leżało dużo jedzenia. Bardzo wykwintnego jedzenia. Wielu z tych potraw nigdy nie widziałem na oczy i nie wiedziałem o ich istnieniu.

Nagle, sparaliżowało mnie zupełnie. Oddech przyspieszył i stał się płytki. Dusza prawie wyskoczyła mi z piersi.

Przy jednym z krzeseł, przy krótszym boku stołu, siedział lord. Okazał się nim być mój oprawca.

*Pov Fallacy*

W końcu przyszło jedzenie… to znaczy, mój zakładnik. Z trudem powstrzymuję się od rzucenia się na niego i wypicia całej jego krwi. Jednak to zniszczyłoby mój cały plan.

Potwór z gorzką krwią, gdy tylko mnie dostrzegł, spiął się i przeraził. Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Witaj. - zwróciłem się do niego spokojnie.

Nie odpowiedział, tylko położył szybko dłoń na klamce i wybiegł z jadalni.

Chyba dalej nie zdaje sobie sprawy z tego, że ma do czynienia ze stworzeniem posiadającym zdolność do poruszania się z nadludzką szybkością.

Wstałem spokojnie, nie spiesząc się ani trochę, po czym podszedłem do drzwi, otworzyłem je, wyszedłem na korytarz i zacząłem nasłuchiwać.

Nie był daleko, zaledwie dwa korytarze stąd.

Zwróciłem się w kierunku, z którego słyszałem jego kroki i przyspieszony oddech.

Postanowiłem trochę się z nim pobawić. Podszedłem do tego końca korytarza, w którego stronę biegł mój więzień. Gdy tylko usłyszałem jego kroki wystarczająco blisko, wyszedłem zza rogu i zagroziłem mu drogę. Śmiertelnik jednak szybko się zorientował w sytuacji i, jak najszybciej umiał, zawrócił.

- To będzie ciekawsze niż się spodziewałem. - zaśmiałem się cicho do siebie pod nosem.

Przez dłuższy czas goniłem się z tym potworem po mojej posiadłości, aż w końcu nadszedł moment, na który czekałem i liczyłem, że do niego dojdzie. Moja ofiara zapędziła się w ślepy korytarz.

- Jesteś wytrzymały, jak na śmiertelnika. - zwróciłem się do niego.

Gdy tylko potwór z gorzką krwią odwrócił się w moją stronę, dostrzegłem w jego oczach nie tylko paniczny strach, ale także i łzy. Musiał się mnie naprawdę bać.

- Je vous en supplie, je vous en supplie, ne me tuez pas! Je veux toujours vivre, ne le fais pas! (Proszę cię, błagam, nie zabijaj mnie! Ja chcę jeszcze żyć, nie rób tego, proszę!) - zaczął krzyczeć przez łzy, zasłaniając się rękoma.

- Ależ ja nie mam zamiaru cię zabijać. Nie miałbym z tego żadnej korzyści. - zbliżyłem się nieco.

- S-słucham? - zdziwił się widocznie.

Opuścił nieco ręce i ponownie spojrzał mi w oczy.

- W takim razie, qu'est-ce que vous voulez faire avec moi (co chcesz ze mną zrobić)?

- Proste, będziesz mi służył…

Znowu spostrzegłem, że się przestraszył.

- Jako "specjalny napój".

Tym razem, w jego oczach zobaczyłem niezrozumienie i zmieszanie.

- Co to znaczy, "jako specjalny napój"? - spytał.

- Będziesz tu mieszkał, a co jakiś czas, będę pił, lub pobierał, nieco twojej krwi.

- M-mais je n-ne veux pas (ale ja nie chcę)…

Spojrzałem na niego morderczym, strasznym wzrokiem. Od razu umilkł.

- Ciebie nikt nie pytał o zdanie. Ogółem, jestem bardzo zadziwiony twoją postawą w stosunku do mnie.

- J-jest zła? - spytał z przestrachem.

- Według mnie, owszem.

- Cz-czemu? Mogę ją z-zmienić… - widocznie nie chciał mnie denerwować jeszcze bardziej, niż byłem. Mądre posunięcie z jego strony.

- Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale rozmawiasz w tym momencie z wampirem o najwyższej posadzie: z Lordem Wampirów.

- oh putain (a nie dam tutaj tłumaczenia, domyślcie się :P dop. Autorki) - przeklął cicho.

Zaśmiałem się w duchu.

W tamtym momencie uznałem, że nasza rozmowa została zakończona.

- Suave! - zawołałem swojego najwierniejszego i najlepszego lokaja.

Kilka sekund potem, u mego boku stanęła wspomniana osoba.

- Tak, Lordzie. - skłonił się.

- Zaprowadź naszego "gościa" do jego komnaty.

Po tych słowach, odszedłem, zostawiając wszytko w rękach Suave.

Czuję, że nie będę żałował decyzji, jaką podjąłem, odnośnie zatrzymania tego śmiertelnika tutaj. Jego krew jest, według mnie, naprawdę wspaniała. Będę musiał musiał zaprosić do siebie mojego najbliższego przyjaciela, Macabre.

Oprócz tego, że jest Jednym z Pięciu (tak się inaczej nazywa wampiry o mojej randze), ma bardzo dobry gust, jeśli chodzi o krew, więc będzie mi mógł powiedzieć, czy mój plan będzie miał jakikolwiek sens.

Mój plan polegał na tym, że co pewnie czas, jak wcześniej mówiłem, pobierał bym od tego śmiertelnika krew. Jednak co był z nią robił? To proste. Przechowywał bym ją i częstował bym nią inne wampiry na ważniejszych wydarzeniach czy uroczystościach.

Ale to wszytko jutrzejszej nocy. Jak narazie, muszę się wyspać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top