Rozdział 4, czyli sukces
*Pov Encre*
Wróciłem właśnie z mojej małej, relaksującej przechadzki.
Gdy tylko wszedłem do domu, skierowałem się w stronę sztalugi, na której znajdowało się płótno z moim najnowszym obrazem. Sprawdziłem, czy obraz już wysechł, przejeżdżając delikatnie, po jego powierzchni, dłonią. Jak się okazało, był już suchy.
Uśmiechnąłem się do siebie i skierowałem swoje kroki do pomieszczenia, które nieco przypominało kuchnię, składające się z małej szafki, w której przechowuję jedzenie, blatu, kominka, przy którym gotuję, jeśli trzeba, oraz niewielkiego stoliczka z krzesełkiem. Mieszkam tu sam, więc takie wyposażenie mi wystarcza.
Kiedy już byłem w danym pomieszczeniu, otworzyłem szafeczkę i sięgnąłem po, nieco suchy już, chleb. Gdy miałem jedną kromkę w dłoni, zacząłem ją jeść. W między czasie, oparłem się o blat.
Po zjedzeniu mojego "obiadu", podszedłem ponownie do obrazu na sztaludze i zacząłem się zastanawiać gdzie go położyć.
- Może powinienem go zawiesić sur le mur (na ścianie)? Jeśli tak, to na której? peut-être quelque part sur celui-ci? (może gdzieś na tej)? - podszedłem do jednej ze ścian, na której wieszałem większość swoich obrazów, i przyłożyłem do niej moją pracę, aby sprawdzić, jak będzie na niej wyglądał. - Myślę, że będzie wyglądał bien (dobrze).
Chwilę potem, mój nowy obraz wisiał dumnie na ścianie. Spojrzałem na niego zadowolony, jednak dalej czując niepokój, patrząc na niego.
Nagle, poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu i gorący oddech na karku…
*Pov Fallacy*
Gdy tylko usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, zmieniłem swoją postać na nietoperza i schowałem się między płótnami. Ukryłem się jednak w taki sposób, aby móc jednocześnie widzieć, co się dzieje w domu.
Spojrzałem na osobę, która zaskoczyła mnie swoim wejściem do domu, i nie uwierzyłem własnym oczom, oraz mojemu szczęściu. Potwór z gorzką krwią.
Wyszczerzyłem do siebie kły i obserwowałem go dalej, czekając na odpowiedni moment do ataku.
Chwilę chodził po swoim domu, aż w końcu zbliżył się do obrazu ze mną.
Wziął go do rąk i przyłożył do jednej ze ścian, na których były już pozawieszone inne jego malowidła. Muszę przyznać, że naprawdę dobrze malował… po chwili zamysłu, powiesił obraz na ścianie i zaczął mu się przyglądać.
Stwierdziłem, że jest to idealny moment na atak.
Wyleciałem zza płócien i zmieniłem swoją formę na normalną, wampirzą. Stanąłem tuż za nim, chwyciłem jego ramię i zbliżyłem swoją twarz do jego karku.
Śmiertelnik odwrócił się gwałtownie, przestraszony, a widząc mnie, przeraził się jeszcze bardziej.
Ja, odsłoniłem swoje kły, rozciągając usta w szerokim, strasznym uśmiechu.
Potwór, nie zwlekając długo, wybiegł z domu krzycząc i błagając o pomoc. Zapomniał chyba, że jego dom mieści się na tyle głęboko w lesie, że nikt z wioski go nie usłyszy. Poza tym, ma do czynienia z wampirem, czyli stworzeniem, posiadającym nie dość, że wspaniały i wyostrzony słuch, to dodatkowo nadludzką prędkość i siłę… Ale, jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia.
Zacząłem gonić moją ofiarę, nie męcząc się przy tym zbytnio. Używając mojej zdolności do szybszego poruszania się, dogonienie i złapanie tego śmiertelnika było dziecinnie proste. W dodatku, biegnąc robił taki hałas, że dało by się go usłyszeć z odległości kilkunastu kilometrów.
Gdy tylko go dopadłem, przyszpiliłem jego nadgarstki do najbliższego drzewa i spojrzałem na niego.
Był przerażony; z jego oczu płynęły tęczowe łzy. Dopiero teraz spostrzegłem, że jego źrenice co jakiś czas zmieniają kształty i kolory na takież które oddają jego uczucia, w danym momencie… ciekawe.
- S'il vous p-plaît, ne me t-tuez pas. N-ne me tuez p-pas. J-je ferai ce q-que tu veux, m-mais ne le f-fais pas. (błagam, nie zabijaj mnie. Nie zabijaj mnie. Zrobię co tylko zechcesz, ale nie rób tego). - jąkał się przez płacz.
Czyli jest Francuzem… coraz bardziej mnie intryguje ten potwór.
Kiedyś uczyłem się francuskiego, więc zrozumiałem jego wypowiedź. Zacząłem się zastanawiać, czy zabić go czy nie… od razu otrzasnąłem się z tych myśli. Cóż to za dylemat?! Oczywiście, że powinienem go zabić! Ale czy muszę?
Nagle wpadłem na pewien ciekawy pomysł.
- Tout ce que je veux (co tylko zechcę)? - zapytałem zbliżając się nieco do jego szyi.
Dostrzegłem, że dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Był na tyle przestraszony, że nie przejął się tym, iż odpowiedziałem mu w jego ojczystym języku.
Próbował złożyć jakieś sensowne zdanie, aby mi odpowiedzieć, jednak jego próby spełzły na niczym i otrzymałem w odpowiedzi tylko chaotyczny bełkot.
Zaśmiałem się pod nosem.
- Więc chciałbym, abyś był mój ~. - powiedziałem, po czym bez ostrzeżenia czy zawahania, wbiłem kły w jego szyję, uważając przy tym, aby go nie zabić.
Śmiertelnik krzyknął, pod wpływem bólu, jaki mu zadałem i zaczął się wyrywać. A przynajmniej próbował się wyrwać. To jednak tylko pogarszało jego sytuację. Bowiem pod wpływem jego gwałtownych ruchów, moje kły, wbite w jego szyję, zagłębiały się w nią coraz bardziej. W końcu, poczułem, że jego ciało stało się bezwładne. Zemdlał.
Skąd wiedziałem, że nie umarł? Po pierwsze, nie miałem wbitych w niego swoich kłów w całości, więc nie przebiłem jego najważniejszych naczyń krwionośnych. Po drugie, czułem na jego nadgarstku, który trzymałem przy drzewie, puls. Słaby, ale jednak puls (i w tym momencie pomyślałam sobie "jebać anatomię, biologię i inne przedmioty ścisłe. To jest famfik i tu się dzieje co chce xD dop. Autorki). Po trzecie: nie miałem najmniejszej ochoty go zabijać. Ugryzienie było wymierzone w miejsce, gdzie było najmniejsze prawdopodobieństwo przebicia jakiegokolwiek naczynia krwionośnego. Takie ugryzienia nazywa się wśród wampirów "ugryzieniami własności".
W skrócie, gdy ktoś, nie ważne, czy śmiertelnik, czy wilkołak, czy nawet inny wampir, mający na sobie ugryzienie własności należy do osoby, która ją sobie przywłaszczyła. Jedyny warunek, jaki musi być spełniony, w przypadku wampirów, jest taki, że tego typu ugryzienia mogą wykonać tylko i wyłącznie wampiry o wyższych tytułach lub, jak kto woli, rangach. Określa się je poprzez rodzaj zwierzęcia, w jakie wampir może zmienić postać. Najwyżej postawione są wampiry, zmieniające się w nietoperze, a ja się do takowych zaliczam. Niestety, nie ma za dużo wampirów o tym tytule. Jest nas tylko pięciu.
Wracając do teraźniejszości, podniosłem ciało i zacząłem spokojnie iść w stronę swojej posiadłości, niosąc swoją zdobycz i nagrodę na rękach.
Nareszcie, po kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu, minutach normalnego chodu, doszedłem przed bramę swojego wielkiego ogrodu, a potem, domu.
Po wejściu do środka, od razu udałem się do gościnnej części posiadłości. Tam, jak sama nazwa wskazuje, mieściły się pokoje dla gości odwiedzających mnie na dłuższy czas. Ten gość, którego trzymam w rękach, będzie tutaj na dosyć dłuższy czas, mam nadzieję.
Położyłem ciało na łóżku i wyszedłem z pokoju.
Będąc na korytarzu, złapałem jedną z pokojówek, która miała akurat dzienną zmianę (u mnie w zamku życie toczy się głównie w nocy) i rozkazałem jej zająć się naszym nowym "gościem".
Widząc, że służąca wzięła się do pracy, uradowany, poszedłem spokojnie spać…
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top