Rozdział 21, czyli intruzi

*Pov Fallacy*

Widząc dwie osoby wchodzące do pomieszczenia, czym prędzej odsunąłem się od śmiertelnika.

Przyjrzałem się lepiej intruzom, będąc gotowym do ataku, w ostateczności.

Jak się okazało, obydwie postaci były płci żeńskiej. Były zbyt niskie na wampiry, więc mogły być to jakiegoś rodzaju wędrowne wróżki, rusałki lub czarownice.

[Uwaga, zapowiadają się tutaj dwa, w chuj długie opisy wyglądu postaci. Jeśli nie interesuje cię ich wygląd, możesz pominąć, ale możesz mieć potem problem w orientowaniu się kto jest kim dop. Autorki]

Jedna z nich, nieco wyższa, miała na sobie kruczoczarną spódnicę z ozdobnym, czarnym, półprzezroczystym materiałem doszytym do niej. Sięgała ona mniej więcej do kolan. Jej tors okrywała biała koszula z wysokim, sztywnym kołnierzem i długimi rękawami, która była w większości przykryta ciemną, ciasną kamizelką. Na to wszystko założony był, podobnie jak reszta ubioru, czarny płaszcz, którego złote guziki były połączone również złotym, błyszczącym łańcuszkiem. Dodatkowo, jej ramiona okrywała ciemna peleryna z szerokim kapturem, spod którego wymykały się długie, kasztanowe kosmyki włosów. Była podszyta purpurowym materiałem. W pośpiechu, chowała do kieszeni, umiejscowionej po wewnętrznej stronie peleryny, kilka oprawionych w skórę ksiąg i upychała wraz z nimi ołówki i pióra. Biodra oplatał jej brązowy, wytarty, skórzany pas, do którego przytwierdzona była pochwa wraz z niewielkim sztyletem w niej. Jej nogi okrywały cieknie, czarne rajstopy. Buty, jakie miała na sobie, były bardzo eleganckie; sięgały na wysokość kostek, górna ich część była biała, jednak niżej kolorystyka utrzymywała się w odcieniach beżu i czerni, niewysoki, ciemny obcas stukał rytmicznie o podłogę, a za ozdobę służyły ciemne, niewielkie kokardy i dwa, złotawe guziczki. Dopiero po chwili dostrzegłem opadający na pierś, zawieszony na srebrzystym, cienkim łańcuszku srebrny naszyjnik w kształcie kuli, przez którego ozdobione otwory wydzierało się jasne, purpurowe światło. Jednak coś, co mnie wyjątkowo zadziwiło w jej wyglądzie, były złote kwiaty zasłaniające większość jej prawie bladej twarzy. Nie dało się przez nie dostrzec jej oczu.

Druga, analogicznie, niższa, nosiła długą, czarną spódnicę ozdobioną licznymi falbanami i szkarłatną koszulę z niewielkim kołnierzem i czterema, złotawymi guzikami. Na nią nałożony był krwistoczerwony płaszcz ze złotymi zdobieniami. Pod szyją zawiązany był ciemny, krótki krawat ze złotawym symbolem, prawdopodobnie klanu, do jakiego owa dziewczyna należy. Na jej talii zapięty był czarny, gruby, skórzany pas z dwoma klamrami. Doczepiony był do niego cienki, połyskujący złotem łańcuszek i ciemna pochwa ze sztyletem. Na jej ramionach spoczywał kruczoczarny, ciężki, długi płaszcz, którego zapięcie stanowiły dwa, niewielkie paski, w takim samym kolorze, co sam płaszcz, a przy jego spodzie przyszyta była ciemna falbaka. Złoto ozdabiało brzegi owego płaszcza, a także śnieżnobiałe futro przyszyte na wysokości ramion. Miała ona, tak samo jak jej towarzyszka, ciemne rajstopy wraz z identycznymi butami na obcasach oraz srebrny naszyjnik, z tą różnicą, że jej wisior emitował jaskrawo czerwone światło. W jednej dłoni trzymała niemałych rozmiarów walizkę. Dało się z niej słyszeć brzęk szkła. Wokół jej rąk wiła się wręcz czarna, przeklęta magia. Palce zakończone ostrymi pazurami dodawały jej postaci grozy. Dla odmiany, jasna twarz promieniała delikatnym, słodkim uśmiechem. Łagodne oczy były w dwóch kolorach: seledynowym i szarym, a przykrywały je okrągłe, ciemne okulary. Lekko rozwichrzone, białe włosy z jednym, ciemnym pasmem opadały na jej przykryte płaszczem ramiona. Jej głowę ozdabiały piękne, czerwone róże ze złotymi i srebrnymi liśćmi. Niektóre z tych kwiatów oplatały także jej szyję.

Od razu chciałem zadać zasadnicze pytania, takie jak: kim są, co tutaj robią lub kto dał im pozwolenie na wejście. Jednak zanim zdążyłem choćby otworzyć usta, wyższa z nich pokłoniła się lekko. Widząc, że białowłosa patrzy jedynie na śmiertelnika, odchrząknęła głośno, przy okazji szturchając dziewczynę obok siebie.

Niższa szybko się opamiętała i poszła w ślady towarzyszki, której twarz ozdobiona była złotymi kwiatami.

- Witaj, o Panie, Lordzie Wampirów. Proszę wybaczyć najście, jednak mamy istotny powód. - powitała mnie wyższa dziewczyna, prostując się i spoglądając mi w oczy… tak myślę. - Moje imię brzmi Emilia, a dama obok mnie zwie się Annia.

- Anna? - spytałem, nie będąc pewnym, czy dobrze usłyszałem.

- Annia. - powtórzyła dziewczyna, przedstawiająca się jako Emilia.

Wziąłem głęboki wdech, aby się nieco uspokoić, a przy okazji poukładać myśli.

- Dobrze, więc po co tutaj przybyłyście? I kim jesteście? - spytałem, chcąc rozjaśnić to, co było dla mnie niejasne.

- Och, my? Jesteśmy czarownicami. Dokładnie, należymy do klanu księżyca, gdzie uprawia się czarną magię. - odezwała się dziewczyna o imieniu Annia, stukając kilka razy w symbol na swoim krawacie.

- Jaki jest cel waszego przybycia? - ponowiłem najważniejsze dla mnie pytanie.

- Masz, Lordzie, coś, co należy do nas. W dodatku, chciałyśmy zapytać, czy byłaby możliwość naszego dołączenia do balu, który odbywa się w twej posiadłości, za niedługo. - odpowiedziała Emilia.

- Jesteście zadziwiająco pewne siebie… posądzacie mnie o posiadanie przedmiotu, który rzekomo należy do was… nie wiem, cóż to takiego, jednak nie widzę problemu w oddaniu go wam. A miejsce na sali biesiadnej znajdzie się i dla was. Mimo waszego ostentacyjnego wejścia jestem w stanie puścić to płazem, ale tylko tym razem.

Obydwie, jak na znak, ukłoniły się w geście wdzięczności.

- Chciałbym tylko wiedzieć, czym jest rzecz, którą mam wam odstąpić. - dodałem.

Wtem, dziewczyna o białych włosach stanęła prosto i spojrzała mi w oczy, wręcz wyzywająco. Po chwili, podniosła oplecioną magią dłoń i wskazała na moją własność.

Patrzyłem na nią, nie wiedząc co czuć. Złość? Zadziwienie? Dezorientację? Wszystko jednocześnie?

W końcu jednak postanowiłem przemówić.

- Czyżbyście sugerowały, iż ten śmiertelnik nie należy do mnie? Iż jest waszą własnością? - zapytałem, starając się jak najbardziej panować nad samym sobą.

- Owszem, Lordzie. - odparła dziewczyna o dwukolorowych oczach. 

Wtedy złość przejęła górę nad wszelkimi innymi emocjami, które się we mnie kłębiły. Te dwie kobiety mają czelność kwestionować nasze prawo? Czyżby nie widziały jego blizn na szyi? On należy do mnie. One nie mogą nic z tym zrobić.

- Niestety, muszę was poinformować, iż ten oto śmiertelnik należy do mnie.

- Och, naprawdę? Nie widzę na nim twojego imienia. - odparła Annia.

- Jednak możesz dostrzec moje ugryzienie.

- I to decyduje o tym, że jest twój?

- Jak najbardziej, to nie jest zwyczajne ugryzienie.

- A niby jakie?

- To jest ugryzienie własności. Posiadanie go na swojej szyi oznacza, że należysz do danego wampira.

- TY nie masz prawa go mieć, on nie należy do CIEBIE. - prawie wysyczała dziewczyna, odpychając mnie palcem.

- Jak śmiesz?! - krzyknąłem, nie kryjąc już złości.

- Nie znasz jego przeszłości!

- I nie muszę!

- Gdybyś ją znał, inaczej byś się z nim obchodził!

Nasza kłótnia została przerwana przez drugą dziewczynę z kapturem na głowie.

- Myślę, że już wystarczy. - powiedziała spokojnie, rozsuwając nas.

Białowłosa fuknęła, zwracając głowę w stronę śmiertelnego. Gdy tylko to zrobiła, na jej twarz powrócił łagodny uśmiech.

- Wybacz, Lordzie, zachowanie mojej przyjaciółki; nie przepada za myślą zniewalania ludzi i potworów…

Nie odpowiedziałem, tylko krzyknąłem na pokojówki:

- Zaprowadzić je do pokojów gościnnych. I odebrać im broń.

Nie dłużej niż minutę potem, do pokoju weszły dwie kobiety i wyprowadziły czarownice z pomieszczenia.

Opadłem wtedy ciężko na fotel, który akurat znajdował się za mną. Chwyciłem się za nasadę nosa i zacisnąłem oczy. Ostatnimi czasy bardzo często spotykam się z przejawami bezczelności…

*Pov Encre*

Kiedy te dwie kobiety wyszły, nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Stałem w jednym miejscu, zastanawiając się, co dalej począć. Wtem, poczułem to dziwne doznanie… z tego co mi wiadomo, nazwa się déjà vu.

Jedna z tych kobiet… miałem wrażenie, jakbym kiedyś ją spotkał. Jakbym kiedyś widział jej twarz…

-----------------------------------------------------------

No witam, gwiazdeczki, gwiazdunie.

Kolejny rozdział, kolejne postaci. Zapewne domyślacie się, kim jest owa dziewczyna z kwiecistymi oczami (tak to ja), ale możecie nie skojarzyć drugiej osoby. Postać ta obrazuje AnniaWojciechowska. Przyznam wam się (wiem, że nieco późno, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale), że ta książka jest pisana przez nas obie.

Jeśli martwicie się, że nasze postaci będą się często pojawiać i to o nich teraz będzie ta książka, a nie o romansie śmiertelnego z wampirem (wiem, że takie osoby się znajdą), mogę was uspokoić, iż nie będziemy się pojawiać zbyt często. Jednak nasza przeszłość ma pewne znaczenie i wpłynęła na teraźniejszość. Dlatego, następne dwa rozdziały (bądź jeden, zobaczymy jak się uwiniemy) będą opowiadały właśnie to, co działo się z nami wcześniej. Jak doszło do tego, że jest tak, a nie inaczej. A mogło być inaczej. I już tu mogę zdradzić, że w pewnym momencie będzie taki mocny obrót o wręcz 180°. Nie zdradzę, co to będzie dokładnie, mogę powiedzieć tylko, że będzie nieco zamieszanka. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać ^^"

To do następnego ~

Bayo ~

Sleepysheepship6

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top