Rozdział 18, czyli pomysł

*Pov Fallacy*

- Owszem. - odpowiedziałem kamerdynerowi, patrząc w jego oczy morderczym wzrokiem.

- Mogę stwierdzić, że rozmowa nie przebiegła zbyt dobrze. - odparł Suave jak zazwyczaj, niewzruszony.

Odwróciłem wzrok zdenerwowany na samo wspomnienie sytuacji zaistniałej przed chwilą.

- Co się dokładnie stało? - spytał po niedługim czasie.

- Zdenerwował mnie. To tyle. - odpowiedziałem krótko.

W pewnym momencie wzrok Suave utknął na mojej dłoni.

- Lordzie, czy mógłbym obejrzeć pański nadgarstek? Zdaje mi się, że jest zraniony. - mówiąc to, wyciągnął dłoń w moją stronę.

- Nawet jeśli jest naruszony, za niedługo powinien się zregenerować. Nie widzę potrzeby opatrywania go.

- Mimo to, nalegam, alby Lord mi go pokazał. - lokaj nie ustępował.

Westchnąłem zrezygnowany, wyciągając rękę do niego. Choćby dla spokoju.

- Jest cały w zadrapaniach… - mruknął do siebie - Czyżby doszło pomiędzy Lordem a Paniczem do walki? - zapytał, jednak bardzo dobrze znał odpowiedź.

- Tak, ale to nic poważnego. - powiedziałem pewnie.

- Lordzie, chciałbym tylko wiedzieć, kiedy doszło do owego starcia?

- Niedawno. Kilka minut temu.

Suave zamyślił się.

- Tego typu obrażenia powinny się zregenerować w przeciągu kilku sekund. Nie są w żadnym stopniu niebezpieczne, więc pańskie ciało powinno praktycznie od razu uporać się z ich zagojeniem.

- Co sugerujesz, Suave? - spytałem niepewnie, nie wiedząc co mój kamerdyner insynuuje.

- Jestem pewien, że wspominałem kiedyś o ranach, które się nie goją.

- Nie przypominam sobie. - przyznałem szczerze.

- Czyżby Lord również przesypiał moje nauki? - zaśmiał się cicho.

Uśmiechnąłem się nerwowo przypominając sobie ile lekcji, których mi udzielił, przespałem.

- W takim razie myślę, że muszę przypomnieć jedną z tych lekcji. - zaczął mówić. - Jak pewnie Lord wie, wampiry mają zdolność do szybkiej regeneracji. Jednak jest od tej zasady jeden jedyny wyjątek. Kiedy wampir zostanie zraniony przez osobę, którą on kocha, albo kiedy zrani go osoba, która go kocha. Jedynie miłość jest w stanie pokonać potworną naturę wampirów.

Nie potrafiłem w to uwierzyć. Jedno z nas ma uczucia względem drugiego… jednak jestem prawie zupełnie pewien, że to śmiertelnik jest stroną żywiącą tak silne uczucie. Ale ciągle nie potrafię zrozumieć czemu?

Jestem jego porywaczem. Jego dręczycielem. Jego oprawcą. Koszmarem. Jestem panem i dzieckiem ciemności. Jestem potworem, dla śmiertelnych. Mimo to… on się we mnie zakochał…

Szybko wypędziłem te przemyślenia ze swojej głowy.

To absurd! Coś takiego nie ma prawa bytu! Nie ma najmniejszych szans ani możliwości, że jest to prawdą!

- Myślę Suave, że ten jeden raz w swoim życiu się mylisz. - powiedziałem po dłuższej chwili milczenia, zabierając dłoń.

Po tym, nie zwracając już uwagi na kamerdynera, udałem się do swojego pokoju.

*Pov Suave*

Mój Lord widocznie odrzuca myśl, że mógłby mieć jakieś uczucia względem swojej własności… jednak wpadłem na pewien pomysł, który mógłby mu udowodnić, iż jest inaczej. Właściwie to Pan Jasper na niego wpadł.

Z początku go nie popierałem, ale teraz uważam go za jak najbardziej odpowiedni.

Po tym, jak mój Lord zniknął z pola mojego widzenia, zacząłem szukać Pana Jasper'a. Musiałem jak najszybciej go znaleźć, aby powiedzieć mu, że mimo wszytko uważam jego pomysł za dobry.

Zmierzałem w stronę jego pokoju, gdzie spodziewałem się go zastać, jednak los chciał, że zanim zdążyłem tam dojść, dostrzegłem jego postać na końcu korytarza.

Przyśpieszyłem nieco kroku, aby go dogonić. Już po chwili, szedłem równo z nim.

- Och, Suave, tu jesteś. - powiedział uradowany. - Zastanawiałem się gdzie jesteś.

- Ja również Pana szukałem. - ukłoniłem się lekko. - Przemyślałem pański pomysł i doszedłem do wniosku, że nie jest on zły.

Pan Jasper widocznie się ożywił.

- Dobrze się składa, bo dokładnie wiem, gdzie jest śmiertelnik. - powiedział wskazując drzwi niedaleko przed nami.

Za tymi właśnie drzwiami znajdowała się komnata Panicza Encre.

Kiwnąłem głową na znak, że wszytko jasne, a następnie odwróciłem się i gestem ręki pokazałem Panu, aby podążał za mną. Już po chwili, słyszałem obok siebie kroki, których zwykły śmiertelnik by nie usłyszał. Wiedząc, że Pan jest tuż obok mnie, skierowałem się do pomieszczenia, gdzie mieszkają pokojówki.

Mniej niż minutę później, znajdowaliśmy się przed odpowiednim pokojem.

Wszedłem, zapominając o pukaniu. Żałowałem tej decyzji.

Wchodząc do danego pokoju, zastałem parodię mnie i Pana Jasper'a. Dwie z pokojówek miały przedstawiać nasze postaci, poprzez skopiowanie znaków charakterystycznych na twarzy. Jedna, wyższa, miała moje okulary, a druga, niewiele niższa, miała sztuczne kły wampira.

Inne pokojówki w tym pomieszczeniu śmiały się, wraz z przebranymi, z tragikomicznej historii miłości, rzekomo, pomiędzy mną a synem mojego Lorda.

Przez krótką chwilę stałem w miejscu nie widząc co powiedzieć, aż w końcu jedna z kobiet na "widowni" mnie zawyżyła i w pośpiechu wypchnęła za drzwi i z trzaskiem je zamknęła.

- Suave, co tam się działo? - spytał z ciekawością Pan Jasper.

- Nic… zaprawdę nic, Panie. - odparłem przecierając oczy i chwytając się za nasadę nosa.

Przez moment jeszcze stałem przed zamkniętymi drzwiami. W końcu postanowiłem ponownie wejść. Tym razem pukając.

- Proszę! - dało się słyszeć z drugiej strony drewnianego skrzydła.

Pchnąłem je mocno, aby po chwili stanąć przed zupełnie opanowanymi pokojówkami.

- Czy możecie mi wytłumaczyć, co tutaj się działo? - spytałem poważnie na wstępie.

- Nic się tu nie działo, nie wiemy o czy mówisz. - zapewniła jedna z dziewczyn.

- Czyli mówicie, że to co przed kilkoma sekundami w tym miejscu zastałem, to były halucynacje? - zapytałem sarkastycznym tonem.

Wszystkie jak na znak pokiwały głowami.

- Nie mam słów. - westchnąłem z zawodem w głosie.

- Przyszedłeś tu po coś konkretnego? - wysoki, śpiewny głos przerwał moje rozmyślania, co do słuszności wchodzenia do tego pokoju.

- Och, tak, zapomniał bym. Potrzebujemy jednej z waszych sukni. - zwróciłem się do pokojówek.

- A po co? - usłyszałem chór podekscytowanych głosów.

- Postanowiliśmy z Panem zrealizować pewien plan. Potrzebny nam do tego wasz strój.

- A cóż to za pomysł, do którego potrzeba naszej pomocy? - słyszałem zewsząd.

- Nie ważne. Proszę nie wnikać w szczegóły. Jest to tajemnica moja i Pana. - zacząłem uspokajać nadpobudliwe i ciekawskie służące.

Dało się słyszeć wiele zawiedzionych głosów i zrezygnowanych westchnień.

- Czy możemy więc liczyć na wasz wkład w tym planie? - spytałem po chwili.

Spojrzały wszystkie po sobie porozumiewawczo, po czym pokiwały zgodnie głowami.

- Dobrze, dziękujemy wam bardzo. - podziękowałem, będąc szczęśliwym, że udało się je przekonać.

- Więc, jaki rozmiar? - spytała jedna.

- Z pończochami czy bez? - zaczęła dopytywać inna.

- A buty też? - proponowała trzecia.

I tak oto znowu zaczęła się ogólna wrzawa.

- Drogie panie, proszę o spokój! Potrzebujemy sukni na osobę mniej więcej wzrostu Pana, najlepiej z pończochami i myślę, że razem z butami. - spojrzałem w stronę Pana, aby upewnić się, że wszystko dobrze powiedziałem.

Spostrzegłem, że Pan Jasper skonał głową na znak, że zgadza się z tym, co powiedziałem.

Niedługo potem, trzymałem w dłoniach złożony starannie strój i szedłem wraz z Panem do pokoju, w którym moglibyśmy wprowadzić odpowiednie poprawki, aby ubranie było gotowe do wykonania planu…

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top