Rozdział 14, czyli hipnoza
*Pov Fallacy*
Nie mogłem w to uwierzyć. Jednak mój lokaj się nie pomylił. Jedna tylko rzecz zostaje dla mnie zagadką. Jak ja go wcześniej nie dostrzegłem, ani nie usłyszałem? Może byłem jeszcze zbyt zaspany, żeby to zauważyć?
Otrzasnąłem się szybko z tych myśli i wróciłem do zastanawiania się, w jaki sposób przykładnie go ukarać. Skoro jest już w moim pokoju, powinienem taką okazję wykorzystać i nauczyć go posłuszeństwa.
Dostrzegłem, że zaczął się przebudzać. Oparłem się o drewnianą ramę trumny i obserwowałem każdy jego ruch surowym wzrokiem. Czekałem, aż mnie dostrzeże.
Po chwili, śmiertelnik zwrócił głowę w moją stronę. Jak oczekiwałem, mimo mniejszej ilości światła (było niedługo po zachodzie słońca) zauważył mnie. Poznałem to po jego nagłym spięciu i delikatnym podskoczeniu na łóżku.
- Witaj. - powiedziałem oschłym tonem.
Nie odpowiedział. Tylko siedział przerażony, przykryty do ramion kołdrą.
Wypuściłem cicho powietrze.
- Co tu robisz? Nie wiesz, że to nie twoja sypialnia? - spytałem patrząc dokładnie na każdy ruch jego ciała.
- J-je (ja)… - i zaciął się.
- Dobrze, przejdę od razu do sedna. Zauważyłem, że należysz do tych, co lubią sobie utrudniać… i lubią ryzyko. Nie wiem jak udało ci się ode mnie uciec, ale mogę cię zapewnić, że była to twoja jedyna szansa. - powiedziałem groźnie.
Zląkł się jeszcze bardziej. Zacisnął dłonie na materiale kołdry.
- Mam nadzieję, że jesteś również świadomy tego, iż nie ominie cię kara.
Spojrzałem na niego. Dostrzegłem na jego twarzy kolorowy rumieniec…
*Pov Encre*
Gdy tylko usłyszałem frazę o karze, poczułem zwiększające się ciepło na policzkach.
Moją głowę zaczęły obiegać dziwne, dwuznaczne myśli… czemu? Czyżby widok nagiego wampira zrobił na mnie takie wrażenie?
Dostrzegłem, że stojący przede mną lord zoczył mój rumieniec. Moje przekonania potwierdziły jego słowa:
- Czemu się rumienisz?
Zakłopotałem się jeszcze bardziej.
Nie powiem mu przecież, że powodem mojego zawstydzenia są brudne myśli, spowodowane tym, że ujrzałem jego perfekcyjnie ciało…
Pokręciłem szybko głową, chcąc przekazać, że to nic wielkiego.
Widocznie zrozumiał o co mi chodziło, ponieważ zaczął ciągnąć swój wywód:
- Jednak zanim przejdziemy to twojej kary, masz mi powiedzieć jak udało ci się uciec. - jego głos stał się niższy, groźniejszy; oczy zabłysły niebezpiecznymi iskrami.
Zdałem sobie sprawę, że nie należy stawiać oporu, więc odpowiedziałem po chwili cicho:
- À travers la fenêtre (Przez okno)…
Dostrzegłem, że lord zdziwił się. Widocznie nie spodziewał się takiej odpowiedzi i takiego sposobu ucieczki. Nie zadawał jednak żadnych pytań. Westchnął tylko i kontynuował:
- Jak więc mówiłem, teraz czekać cię będzie kara za taki uczynek i przejaw nieposłuszeństwa. - podszedł nieco bliżej do brzegu trumny.
Do mojej głowy znowu zawitały nieczyste i grzeszne myśli. Chciałem je wypędzić z całych sił, zanim na moją twarz ponownie wystąpiłby rumieniec, jednak nie powiodło się. Moje policzki ozdobiły wszystkie kolory tęczy.
Wampir widocznie nie zainteresował się tym. Wszedł po chwili na łóżko i zaczął się do mnie zbliżać.
Ja, odruchowo, cofałem się.
- Nie utrudniaj tego jeszcze bardziej. - warknął.
Jednak nie posłuchałem. Dalej wycofywałem się, do czasu, aż nie poczułem, iż skończył się materac.
Wtedy, mogłem już tylko czekać na to, co zrobi lord i zdać się na jego łaskę bądź niełaskę.
- Widzisz? Nic ci to nie dało. - powiedział, wyciągając dłoń w moją stronę.
Zacząłem więc walczyć. Chciałem odepchnąć jego rękę od siebie, jednak jedyne co osiągnąłem, to zdenerwowanie go jeszcze bardziej.
- Jak będziesz się szarpał, nic dobrego ci z tego nie przyjdzie. Wręcz przeciwnie, pogorszysz swoją sytuację. A tego chyba nie chcesz, racja? - zwrócił się do mnie.
Po chwili, trzymał już mocno moje przedramię. Podciągnął mi rękaw, robiąc wszystko nad wyraz mocno i brutalnie. Prawie rozerwał delikatny materiał mojej koszuli.
- Teraz, jest to w formie kary, jednak potem, stanie się to rutyną, więc przyzwyczaj się. - powiedział, przykładając swój pazur do mojego przedramienia.
Szybko zorientowałem się, o co chodzi i co ma zamiar zrobić. Nie chciałem do tego dopuścić za wszelką cenę.
Znowu podjąłem próbę wyszarpnięcia się z jego uścisku. Wszystko na darmo. Nie udało mi się to.
W końcu jest pomiędzy nami dosyć spora różnica siły: ja, wątłe, słabe i delikatne stworzenie, a on - idealny, silny, brutalny…
Mimo tego nie dawałem tak szybko za wygraną i tylko zdwoiłem siłę, jaką przykładałem do prób uwolnienia się.
Jednak on, nie puszczał ani nie rozluźniał uścisku nawet na chwilę. Ciągle mocno mnie trzymał i nie wyglądało mi na to, że ma zamiar w najbliższym czasie mnie puścić.
- Nawet nie próbuj. Nie masz szans. A moja cierpliwość ma granice… - ostrzegł.
Mimo przestróg, ja dalej się wyrywałem. Zacząłem sobie nawet pomagać drugą ręką.
To zdecydowanie zaważyło o jego cierpliwości.
Mocniej zacisnął rękę na mojej, zadając mi tym samym, mały narazie, ból.
- P-przestań… ça fait mal (to boli)… proszę… - zacząłem prosić.
W moich oczach uformowały się pojedyncze, tęczowe łzy, które chwilę potem spłynęły po moich policzkach.
Wampir jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi i dalej zacieśniał uchwyt.
Ból zaczął się nasilać.
- Puść mnie… s'il te plaît, ça fait vraiment mal (proszę, to naprawdę boli)…
Mimo moich próśb, lord nie słuchał, a jego dłoń tylko mocniej i ciaśniej oplatała moją rękę.
W końcu, ból stał się nie do zniesienia. Czułem jego pazury wbite głęboko w swojej ręce (za kilkanaście rozdziałów będziesz czuł coś innego głęboko w sobie i gdzie indziej, też może trochę zaboleć ( ͡° ͜ʖ ͡°) dop. Autorki). Łzy płynęły po mojej twarzy niczym wodospady. Krzyczałem, błagałem i prosiłem, dławiąc się swoimi łzami.
Nagle, poczułem okropny, rozdzierający ból na przedramieniu, nieco powyżej nadgarstka. Dokładnie tam, gdzie spoczywała dłoń wampira.
Krzyknąłem najgłośniej jak mogłem, pod wpływem tego strasznego odczucia. Następnie spojrzałem na swoją rękę i przeraziłem się.
Na moim przedramieniu znajdowały się cztery głębokie, cięte rany. Widocznie wampir zadał mi je swoimi pazurami. Krew obficie płynęła z cięć kąpiąc powoli na łóżko, barwiąc pościel na piękny szkarłatny kolor.
Chciałem szybko ściągnąć swój rękaw, aby zatamować krwawienie, jednak moją drugą ręką została mocno przechwycona przez wampirzego lorda. Spojrzałem na niego.
Jego wzrok był zupełnie zimny, przeszywający, groźny. Zmuszał wręcz do posłuszeństwa. Hipnotyzował.
Wtedy też przestałem oporować. Poddałem się. Czemu? Nie wiem. Słowami nie potrafił tego dokonać, ale wzrok zadziałał.
Siedziałem więc przed nim z krwawiącym ramieniem, wpatrując się w jego oczy.
Dopiero teraz mogłem się im dokładnie przyjrzeć. Były nieregularne, błyszczące, chłodne… idealne, jak cała reszta jego ciała. Można było się w nich bez pamięci zatopić. Nie chciałem odwracać od nich wzroku.
Nie wiem ile tak wpatrywałem się we wspaniałość tych oczu, będąc w przedziwnym transie, jednak wybudziłem się z niego gdy tylko jego dłoń szybko przesunęła się przed moimi oczami.
Zamrugałem szybko kilka razy.
Wtedy też dostrzegłem, że w pokoju jestem nie tylko ja i lord, ale też jakaś pokojówka i dwa srebrne dzbany wypełnione szkarłatnoczerwoną cieczą… po chwili dotarło do mnie, że jest to moja krew. Szybko spojrzałem na swoją rękę.
Była opatrzona i zabandażowana.
Siedziałem jeszcze przez chwilę na trumnie w osłupieniu i przestrachu, do czasu, aż poczułem na ramieniu delikatny dotyk dziewczyny, która znajdowała się z nami w pokoju.
- Paniczu, proszę za mną. - zwróciła się do mnie, podchodząc do drzwi.
Przez moment jeszcze nie reagowałem, po czym powoli wstałem i wyszedłem za pokojówką z pomieszczenia, dalej będąc w nieznacznym szoku po tym, czego doświadczyłem.
Po chwili, stałem przed kolejnymi drzwiami.
Spojrzałem na dziewczynę z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
- Za tymi drzwiami jest pokój Panicza. Tym razem naprawdę. - uśmiechnęła się i odeszła.
Nie czekając więcej, pchnąłem drewniane skrzydło i wszedłem do pomieszczenia. Istotnie, był to mój pokój.
Szybko podszedłem do łóżka i się na nim położyłem. Jednak nie mogłem zasnąć. Nie chciałem zasnąć. Muszę się przyzwyczaić do życia tutaj. Do życia nocą. Przecież już stąd nie ucieknę…
Racja?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top