Rozdział 10, czyli przyjaźnie
*Pov Fallacy*
Mimo, iż nie dawałem tego po sobie poznać, bardzo wyczekiwałem odpowiedzi Macabre.
W końcu, przemówił:
- Fallacy… - zatrzymał się na chwilę, trzymając mnie w niepewności. - Powiedz mi, wiesz może, z jakiego domu, jest ten potwór?
- Z tego co mi wiadomo, jest z Francji, jednak skąd dokładnie, nie wiem. - przyznałem, nieco poddenerwowany i zestresowany.
- W takim razie, jestem bardziej nie święcie przekonany, że jest z jednego z lepszych rodów w swojej ojczyźnie. Tak wspaniałej krwi nie zasmakowałem nawet mordując połowę rodziny królewskiej. Mimo, iż jest to krew francuska, która z reguły jest lepsza, ta jest naprawdę wyjątkowa.
Zdziwiłem się, ale jednocześnie ucieszyłem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jego krew jest dobra, ale nie spodziewałem się, że aż tak może przypaść Macabre do gustu.
Rozluźniłem się i puściłem nadgarstek śmiertelnika.
Ten, upadł na kolana i chciał zatamować krwawienie rękawem swojej koszuli. Po chwili, część rękawa była zupełnie przesiąknięta czerwoną posoką.
- Suave! - krzyknąłem na swojego kamerdynera.
Chwilę później, był już przy mnie.
- Zabierz go do jego pokoju i opatrz ranę na przedramieniu. - rozkazałem.
Niedługo potem, w pokoju byłem tylko ja, Macabre i Cruzar.
Kontynuowałem więc rozmowę ze swoim przyjacielem.
*Time Skip*
Rozmawialiśmy tak dłuższy czas.
W trakcie, Cruzar zdążył znaleźć sobie miejsce na kolanach Macabre.
Dostrzegłem, że nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie, widać było, że uważa to za jak najbardziej odpowiednie. Zaczął nawet delikatnie gładzić dłonią biodra swojej własności.
Znaczna część wampirów, jak nie wszystkie, nie traktuje osób ze swoimi ugryzieniami własności jako żywe stworzenia. Często nie liczą się nawet z ich uczuciami i traktują je jak rzeczy. Chyba jedynym wyjątkiem jest właśnie Macabre.
On, nie dość, że traktuje swoją własność jak drugiego wampira, to jeszcze integruje się z nim w dosyć… intymny sposób. Wiele wampirów bardzo go krytykuje za plecami, o czym on wie, jednak nie przejmuje się tym. Dla niego liczy się jego i Cruzar'a szczęście.
- A powiedz mi, ile już ten śmiertelnik jest u ciebie? - spytał nagle.
- Może dwie noce? Nie wiem. - odparłem szczerze.
- Czyli to dopiero początki…
- Początki czego? - spytałem, nieco zdezorientowany.
- Początki miłości. - zaśmiał się Macabre.
- W tym momencie sobie kpisz, racja? - zapytałem, mając nadzieję, że odpowiedź będzie brzmiała "tak".
- Skądże, Fallacy. Mówię to w 100% poważnie.
Jak na potwierdzenie swoich słów, przybrał poważniejszy wyraz twarzy.
- W takim razie muszę cię zmartwić, ale żadnej miłości nie ma i nie będzie. On jest tylko śmiertelnikiem, który do mnie należy. - powiedziałem z przekonaniem, wzruszając ramionami.
- Tak samo mówiłem, kiedy porwałem Cruzar'a, a teraz… widzisz jak się skończyło. - mówiąc to, odchylił lekko czarny szal swojego śmiertelnika, aby ukazać jego szyję, całą pokrytą ugryzieniami.
- Ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę: pomiędzy wampirem a własnością nie istnieją żadne uczucia. - zapewniłem.
- Kiedyś ci te słowa przypomnę. - zaśmiał się.
Sam zaśmiałem się pod nosem, będąc przekonanym, że nigdy do tego nie dojdzie.
- Dobrze, więc, jeśli to wszytko, myślę, że powinniśmy wracać. Zapewen zdajesz sobie sprawę z tego, iż mam równie dużo pracy, jak i ty. - powiedział Macabre, wstając z miejsca, a Cruzar razem z nim.
- Oczywiście, że tak. - również wstałem.
Odprowadziłem ich do wyjścia i pożegnałem się ostatni raz.
Gdy tylko wyszli, udałem się do swojego biura wypełniać i rozpatrywać wszelkie papiery, jakie zostały do mnie nadesłane.
*Pov Encre*
Wciąż tu jestem… nie uciekłem, mimo, iż już byłem za murami… nie udało się…
Tylko te myśli zaprzątały moją głowę. Na niczym innym nie potrafiłem się już skupić. Nawet na tym, że lokaj skończył mnie opatrywać i zadał jakieś pytanie.
- Paniczu? - dopiero teraz jego głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- T-tak? - spytałem drżącym głosem.
- Chciałem tylko wiedzieć, czy wszytko w porządku…
W tym momencie, po moim policzku spłynęła łza. Potem następna, i jeszcze kolejna… zacząłem płakać.
Dostrzegłem, że kamerdyner mocno się zmieszał, jednak po chwili zapytał:
- Paniczu, jak mogę pomóc?
- Me libérer (uwolnij mnie)… - odpowiedziałem cicho, patrząc mu w oczy.
Lokaj westchnął.
- Paniczu, przykro mi, naprawdę, ale nie jest to możliwe… prawa nie można łamać.
- J-jakiego prawa? - zapytałem.
- Prawo wampirów mówi, że jeśli śmiertelnik ma na szyi ugryzienie własności…
- Ugryzienie własności? - odruchowo dotknąłem szyi, aby poczuć pod palcami bliznę.
Wtedy, przestraszyłem się bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej w życiu.
- Nie widział panicz? - spytał lokaj.
- N-non (nie)… - odparłem, z nową falą łez w oczach.
- Przepraszam bardzo… - zaczął, jednak nie dałem mu dokończyć.
- Nie szk-kodzi… t-to nie twoja w-wina… mów dal-lej…
- Więc, jak mówiłem, jeśli śmiertelnik posiada na szyi ugryzienie własności, należy w całości do wampira, który go ugryzł. Nie może się sprzeciwić żadnej jego woli, nie może uciec… jest jeszcze inna zasada, co do ugryzień.
- Jaka? - spytałem, mając nadzieję, że będzie to coś dobrego dla mnie.
- To dotyczy już hierarchii wampirów. Jeśli śmiertelnik ma na szyi ugryzienia dwóch wampirów o różnych rangach, ważniejsze jest to od wampira o wyższej posadzie. Natomiast jeśli są dwa, lub więcej, ugryzień, wampirów o tej samej randze, najważniejsze jest najświeższe.
- A czy jest jakaś wyższa posada od tej, którą ma twój Pan?
Mówią, że nadzieja umiera ostatnia, ale mówią też, że nadzieja matką głupich. Myślę, że w moim przypadku, obydwa przysłowia są adekwatne.
- Niestety, nie ma. - powiedział ze współczuciem lokaj.
On jest chyba jedyną tutaj osobą, która w jakimkolwiek stopniu liczy się z moimi uczuciami i jest empatyczna.
Westchnąłem głęboko, smutny i zawiedziony. Spuściłem głowę.
Nagle, poczułem lekki dotyk na ramieniu. Odwróciłem się w stronę ramienia, na którym odczułem bodziec.
Kamerdyner patrzył mi w oczy, pełen współczucia, ale i jakiejś pokrzepiającej iskry.
- Niech się Panicz nie przejmuje moim Lordem. Myślę, że nie będziecie się często widywać, a ja zawsze powinienem być w pobliżu, więc jeśli Panicz by czegoś potrzebował, proszę tylko mnie zawołać. - uśmiechnął się.
Odwzajemniłem gest.
Poczułem nieznaczny, ale jednak, przypływ energii i sił witalnych.
Lokaj, widząc, że trochę się ożywiłem, wstał i skierował się powoli do drzwi. Kładąc dłoń na klamce, powiedział jeszcze:
- Och, i będzie się musiał Panicz przyzwyczaić do nocnego trybu życia. Tutaj większość osób funkcjonuje nocą.
- Dobrze… J'essaierai de m'y habituer (postaram się przyzwyczaić). - powiedziałem, odruchowo spoglądając za okno, aby sprawdzić jaka pora dnia, lub nocy.
Jak się dowiedziałem, był środek nocy, jak nie później. Czyli teraz wrzało życie.
- Niech tej nocy jeszcze Panicz zaśnie, jednak następnej, lepiej by było, gdyby Panicz funkcjonował wraz z resztą posiadłości. - powiedział, zanim wyszedł.
Gdy tylko lokaj opuścił pokój, uroniłem jedną łzę.
- Je m'y habituerai éventuellement… non (w końcu do tego przywyknę… racja)?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top