Historie Czarownic #2 "Annia"
*Pov 3-osobowy*
Ciemność. Oto, co otaczało dwie postaci, leżące na dwuosobowym łóżku z półprzezroczystym baldachimem.
Jedną z nich była dziewczyna; młoda i piękna. Skupmy się na niej, jak na razie.
Jej śnieżnobiałe włosy przecinało jedno, czarne pasmo, które teraz opadało na jej spokojną, rumianą, zaklętą snem twarz. W tej chwili zamknięte, oczy były we dwóch kolorach: jedno, w odcieniu ślicznej, głębokiej, trawiastej zieleni, a drugie, idealnie szare. Czerwone róże na jej głowie tworzyły wspaniały wianek. Niektóre z tych kwiatów oplatały się także wokół szyi dziewczyny. Ich złote i srebrne liście odbijały promienie księżyca, którym jakoś udało się wpaść do pokoju, przez zasunięte, ciemne, ciężkie zasłony.
Mimo ciemności panującej wokoło, jej oczy uchyliły się. Spojrzała na swojego kochanka, który leżał tuż obok niej.
Był to nie kto inny, jak sam Władca Krain, którego wszyscy respektowali, nawet stworzenia takie jak elfy, wilkołaki, krasnoludy, enty, a nawet wampiry.
Dziewczyna podniosła się delikatnie na łożu i, ziewając cicho, przeciągnęła się. Gdy tylko to zrobiła, lekko zgarbiła się i rozejrzała po ciemnej komnacie. Widząc promienie księżyca, wpadające do pokoju zza zasłon, zbliżyła się do okna i rozsunęła nieco ciemny materiał.
Dostrzegła za nim piękny widok zachodzącego księżyca, który zstępował blask jutrzenki. Różowawy brzask rozjaśniał ospały las i jego okolice.
- Piękny dzień... idealny na poszukiwania... - powiedziała do siebie.
- Nie możesz przestać o nim myśleć, hm? - ozwał się za nią niski, głęboki głos króla.
- Rany, nie strasz mnie. - zaśmiała się białowłosa. - I... tak... nie mogę tak po prostu przestać... to jest niemożliwe...
Dziewczyna wróciła do łóżka, aby wtulić się w swojego ukochanego.
- A wiem też, że muszę go znaleźć zanim... zanim...
- Nie myśl o tym. Ważne jest, abyś go znalazła. Przeszukałaś już tamtą wioskę?
- Tak, i wszystkie inne w promieniu 50 kilometrów od nas... kiedyś musimy trafić...
- A może... może to nie w wioskach musimy szukać, a w lesie?
- Myślisz, że tam będzie? Raczej powinien się osadzić gdzieś, gdzie jest bezpiecznie...
- W tych czasach, jedyne miejsce gdzie jest bezpiecznie, to zaświaty.
- Nawet tak nie żartuj.
- Przepraszam. - mężczyzna mocniej przytulił ukochaną. - Wiesz... słyszałem o pewnym ślubie, który ma się odbyć za niedługo. Za dwa lub trzy dni. Córka jednego z wyżej postawionych arystokratów wychodzi za mąż za jakiegoś zagranicznego, bogatego matoła... podobno rodzice go wybrali, a ona się zgodziła. Jaka jest prawda wiedzą tylko oni, ale może poszłabyś tam i sprawdziła co i jak? Może akurat też on tam będzie?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę.
- Możesz mieć rację... na takie okoliczności zaprasza się większość ludzi i potworów z okolic... więc warto sprawdzić. - ożywiła się. - Tymczasem jednak wznowię poszukiwania w północnej części lasu i krainy.
- Jak zdecydujesz, kochana. - mówiąc to, złożył delikatny pocałunek na jej czole.
Twarz dziewczyny pokryła się łagodnym rumieńcem.
- Myślę, że powinnaś już wstawać. Wszyscy czekają na rozkazy. - zagadnął po chwili mężczyzna.
- Ach, racja...
Szybko wstała i równie prędko się przebrała w dogodny strój, którym były czarne, lekkie, cienkie rajstopy i czarna sukienka z długimi rękawami i błyszczącymi guzikami przechodzącymi przez środek koszuli. Falbany ozdabiały zarówno spódnicę, jak i plisę (przy koszuli) oraz rękawy. Na spódnicy spoczywały dwie, karmazynowe płachty: jedna, dłuższa, którą ozdabiały cienkie, złote, szyte z góry na dół paski z jedną, szerszą, również złotą, wstęgą przyszytą nisko i w poprzek materiału, i druga, nieco krótsza, z tylko jedną ozdobą w postaci takiej samej, jak w przypadku pierwszej płachty, złotej wstęgi przyszytej dokładnie tak samo, w poprzek długości materiału. Na ramiona założyła krótszą na piersi i dłuższą na plecach, czerwoną narzutę, którą przy kołnierzu ozdabiały złote gwiazdki i finezyjny, skomplikowany wzór w tym samym kolorze, co gwiazdy, a u dołu: tak jak w przypadku dwóch płacht, złotawa wstążka. Aby materiał nie zsunął się z jej ramion, dwa, błyszczące guziki, do których doczepione były niedługie frędzle, połączone zostały grubym, złotym, materiałowym warkoczem. Po chwili, przypięła do owej narzuty broszę z pięknym, złoto-rudym bursztynem. Następnie, przewiązała sobie biodra czarną, gładką aksamitką, którą zawiązała w idealną kokardę, a ostatecznie zapięła na talii czarny, gruby pas ozdobiony białymi nitkami u góry i u dołu, tak, aby kokarda była dobrze widoczna. Na samym końcu, założyła na stopy karmazynowe, nie sięgające nawet do kostki buty na obcasie. Za ich ozdobę służyły dwa paski: jeden umiejscowiony na pięcie, a drugi: w okolicach śródstopia. Złote klamry trzymały owe paski na miejscu.
- Wyglądasz olśniewająco, kochana. - skomplementował dziewczynę władca.
Dziewczę uśmiechnęło się słodko w odpowiedzi, po czym podeszła do łóżka i lekko pocałowała leżącego na nim mężczyznę.
- Szkoda, że nie mogę zostać z tobą na dłużej... ale obowiązki wzywają. Ty odpoczywaj i nie przemęczaj się, dobrze?
- Dla ciebie wszystko. - odpowiedział z uśmiechem.
Białowłosa odwzajemniła gest, po czym wyszła z sypialni i skierowała się do sali, w której wszyscy już na nią czekali.
- Wybaczcie spóźnienie, zaspałam nieco, mam nadzieję; że nie czekaliście długo. - zaczęła, widząc sale pełną ludzi i potworów.
- Skądże, Pani. Czekamy od niedawna.
- Dobrze, w takim razie nie zwlekając już, przejdźmy do rzeczy. Grupa numer 5 przeczesze wszystkie pozostałe na północy wioski. Nie zostało ich dużo, więc mam nadzieję, że do dwóch dni się wyrobicie.
- Oczywiście, Pani. - odparł przywódca danej grupy.
- Dobrze, wybierzcie trzy grupy, które zajmą się przeszukiwaniem samego lasu na północy i tyle samo oddziałów do sprawdzania lasu w pozostałych kierunkach świata.
Już po chwili, wszystko było ustalone.
- Dobrze, pozostali idą ze mną. Sprawdzimy pobliską posiadłość, w której odbędzie się za niedługo ślub.
Wszyscy obecni zgodzili się, chórem odpowiadając: "tak jest."
- Dobrze, w takim razie, wszyscy mają być gotowi za pół godziny. Rumaki są już przygotowane.
Kiedy już każdy poszedł w swoją stronę, dziewczyna oparła się o ścianę, ciężko wzdychając.
- Och, synu... gdzie jesteś...
*Time Skip*
Wszystko gotowe. Można ruszać.
Dziewczyna popędziła konia do biegu. Poleciała przed siebie, a za nią kilku innych ludzi i potwory.
Pędząc przez gęsty, zdradliwy las, czując jak wiatr rozwiewa jej rozpuszczone, śnieżnobiałe włosy, dziewczyna wróciła myślami do pewnej nocy...
*Flashback*
Widły, łopaty, motyki, kije i pochodnie. Wszystkie te przedmioty otaczały przestraszoną, młodziutką, dziewczynę.
- Wiedźma!
- Czarownica!
- Śmierć!
- Spalić ją!
- Zabić!
Zewsząd dochodziły ją takie wołania rozszalałej tłuszczy.
Mieszkańcy wioski dowiedzieli się, czym dziewczę zajmowało się naprawdę...
Dziewczyna mieszkała w tej wiosce bardzo długo, potajemnie uprawiając magię. Tutaj nie mogła się przyznawać do tego, kim naprawdę jest. W tej osadzie wszelkie anomalie, wszyscy odmieńcy byli utylizowani. Nieraz, bardzo brutalnie. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Władzę miał nie kto inny jak proboszcz, przez co kościół i religia przysłaniały oczy wszystkim mieszkańcom. Wmawiano im, że wszystko inne niż człowiek, a do niego podobne, jest złe, w takim razie skreślanie były wszystkie stworzenia, zarówno złe jak i te dobre: wiedźmy, wampiry, wilkołaki, wróżki, driady, enty...
Och, przyszedł. Proboszcz. "Władca". Stanął przed spłoszoną postacią, której twarz oświetlały pochodnie i blask księżyca.
- Spójrzcie na to! - przemówił w końcu. - To... ten pomiot nieczystych sił chciał namieszać w naszej idealnej społeczności! Do naszego raju wkradł się wąż! Ale znaleźliśmy go, zanim zdążył zaoferować nam zakazany owoc! Zanim nas skusił! Patrzcie, jak dobrze zło może się między nas wpasować! Ale zdusimy złe zamiary tego czegoś już w zarodku! Pozbędziemy się samego źródła!
Jego zachrypnięty głos rozbrzmiewał wśród ludzi. Mowa, jaką wygłaszał, trafiała głęboko w serca wszystkich zebranych, już od początku zaślepionych jego słowami.
Wszyscy zebrani już chcieli rzucić się na dziewczynę, aby ją rozszarpać, jednak zatrzymał ich przed tym cichy głos dziewczyny:
- Błagam, proszę... proszę, nie róbcie tego! Czy nie widzicie, że nie jest to jedyne wyjście? - zaczęła ich przekonywać, w głębi duszy zwijając się ze wstydu, że musiała się skłonić do błagań. - Pomyślcie, czy kiedykolwiek popełniłam jakiekolwiek zło tutaj? Czy kogokolwiek skrzywdziłam? Gdybym chciała, gdybym miała taki zamiar, gdybym naprawdę była zła... zrobiłabym to już dawno... a jednak, nigdy czegoś takiego nie uczyniłam! Więc dlaczego chcecie to zrobić?
Wszystko zamilkło na pewien czas. Było tak cicho, że można było dosłyszeć trzaskanie płonącego drewna.
- Skoro tak rzecz ujmujesz... możemy dać ci wolność... jednakże twoja noga nie może już nigdy więcej tutaj postanąć! - ozwał się proboszcz.
Białowłosa wahała się przez chwilę, jednak, z braku innych możliwości, zgodziła się.
- Dajcie mi tylko wziąć ze sobą moje dziecię...
Tutaj, na twarzy starego człowieka zagościł iście szatański uśmiech. Nie tak powinni uśmiechać się duchowni...
- Ty kreaturo! Wolność to i tak dla ciebie zbyt duża łaska! Musi być więc słono okupiona.
Kiedy do dziewczyny dotarło, co ksiądz miał na myśli, desperacko chciała przebić się jakoś przez zbity w wielką, czarną chmurę połyskującą metalem, tłum, jednak jej próby spełzły na niczym. Dwóch, silnych mężczyzn chwyciło ją za ręce i zaczęło ciągnąć w stronę lasu, zakładając jej przed tym na twarz stary wór.
Choć próbowała użyć czarów, nie mogła. Była zbyt osłabiona. Po dłuższej chwili krzyków i stawiania oporu poddała się, płacząc. Tuż po tym, poczuła ból z tyłu głowy, a następnie straciła świadomość.
Nagle, usiadła gwałtownie, rozglądając się wokoło.
Była w lesie. Głęboko w lesie. Światło słońca ledwo przebijało się przez gęste korony drzew. Wokół szumiały krzewy, kwitły kwiaty, dojrzewały się owoce, wstawały zwierzęta... a ona... płakała...
- M-moje dziecko... m-moje drog-gie dziecko... c-co oni ci-ci zrob-bią...
Wtem, jej lament został przerwany przez odgłos pękającej niedaleko gałązki.
Obróciła się prędko, aby dostrzec...
- Croix?
- Annia? To ty! Rany, myślałem, że już cię nie spotkam!
Wysoki mężczyzna z blizną na każdym z oczu oraz otworami w dłoniach zaczął zbliżać się do płaczącej dziewczyny z rozłożonymi ramionami.
- Jak śmiesz pokazywać mi się na oczy! Po tym co mi zrobiłeś! Zostawiłeś mnie! Porzuciłeś! I dziecko też! Moje dziecko! - krzyczała, wstając i odsuwając się.
- Annia... wybacz mi... popełniłem straszną głupotę, nie powinienem... bałem się... wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale... ach, może lepiej przestanę się tłumaczyć... wiedz tylko, że byłbym w stanie zrobić wszystko, abyś mi wybaczyła.
Dziewczyna z kolorowymi oczami zamyśliła się na chwilę.
- Wszystko?
- Cóż, prawie wszystko, ale...
- W takim razie, pomóż mi odnaleźć naszego syna. - przerwała mu, a jej oczy ponownie zaszły łzami.
Stali tak przez chwilę, patrząc na siebie nawzajem.
- ... Oczywiście... oczywiście, że ci pomogę. - uśmiechnął się mężczyzna.
Wtedy, dziewczę rzuciło mu się na szyję, więżąc go jednocześnie w ciasnym uścisku.
- Dalej cię kocham idioto...
*Koniec Flashbacku*
Czarownica poczuła, jak w jej oczach formują się pojedyncze, słone kropelki. Szybko przetarła je jedną ręką, zmuszając konia do galopu.
Pędziła tak ze swoją załogą przez dłuższy czas. Jednak konie też muszą odpocząć. W końcu więc musieli się zatrzymać. I tak zrobili.
Ściemniało się już, kiedy cała grupa rozbiła niewielki obóz w środku lasu. Płaszcze, które mieli na sobie, służyły im jako koce. Kilku członków poszło szukać odpowiedniego drewna na ognisko. Już po niedługiej chwili obóz był gotowy.
- Pani, jak daleko jeszcze do naszego celu? - zapytał nagle jeden z nich.
- Powinniśmy być na miejscu... ale nie widzę żadnej posiadłości w pobliżu... jutro jeszcze będziemy szukać, wy jak na razie wypocznijcie. Ja będę nad wami czuwać.
Po usłyszeniu rozkazu, wszyscy położyli się na trawie, poprzykrywali się prowizorycznymi kocami i posnęli przy cichym trzasku ognia.
Białowłosa dziewczyna jednak siedziała przy nich, w pełni świadoma i obudzona, aby strzec ich przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
Trwała w takim stanie dłuższy czas. Zaczynało już ogarniać ją zmęczenie, oczy jej się zamykały, gdy nagle usłyszała coś niedaleko w lesie.
Czym prędzej wstała na równe nogi, po czym cicho i powoli zaczęła zagłębiać się w nieprzebytą czerń lasu, aby zweryfikować, co było źródłem niepokojącego hałasu. Rozglądała się pewien czas, uważając na każdy krok, jaki stawia. Kiedy nic nie znalazła, przystanęła w miejscu, żeby zorientować się w terenie i wrócić do obozowiska, gdy nagle... ktoś w nią wpadł.
Obróciła się szybko, zapalając latarenkę, którą miała ze sobą, by dostrzec... dziewczynę. Młodą dziewczynę o jasnej cerze, ciemnych, długich włosach i kwiecistych oczach.
- P-przepraszam... - wydukała nieznajoma, widocznie przestraszona.
Zupełnie jak ona, kilka lat wcześniej...
- Hej... hej, nie musisz się bać... och, nie widziałaś mnie? - zaczęła czarownica, chcąc uspokoić dziewczynę.
Nagle, coś do niej dotarło.
- Jesteś czarownicą? - spytała, nieświadomie się uśmiechając.
- Chyba... można tak powiedzieć... - odparła nieznajoma, podnosząc się z ziemii.
- W takim razie, bardzo miło mi cię poznać. Jestem Annia. - przedstwaiła się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top