Rozdział 20, czyli iskra

*Pov Encre*

Jak się okazało, było mi dane założyć na siebie bardzo skąpą, ale zdobioną pięknymi koronkami, suknię pokojówki. Do tego dołączone były półprzezroczyste pończochy i, wspomniane wcześniej, buty na niewielkim obcasie.

~ Nie... to nie może być prawdą...

Powtarzałem w głowie ciągle te same zdania. W końcu jednak otrząsnąłem się z osłupienia i przyłożyłem suknie do siebie, nie zakładając jej, aby sprawdzić, czy będzie odpowiednia. Jak się okazało, była szyta jakby na miarę.

Westchnąłem głęboko, ściągając z siebie dotychczasowe ubrania.

Będąc nagim, jeszcze raz przyjrzałem się ubiorowi, w który miałem się przebrać. I wtem, coś do mnie dotarło. Nie było tutaj bielizny.

Albo Suave z Jasper'em zapomnieli mi jej dać, albo Lord zrobił to specjalnie... tylko w jakim celu?

Przez mój umysł przebiegały, wręcz przeciskały się różnorakie myśli i ewentualne scenariusze co do tego, jaki był tego zamysł i jak może się to skończyć. Wraz z, coraz to nowszymi, a jednocześnie gorszymi, wyobrażeniami, na moją twarz wstępował bardziej i bardziej widoczny, głęboki rumieniec.

Kilka razy poklepałem się po twarzy, alby przywołać siebie samego do porządku i zacząć się przebierać.

Zakładając suknię, miałem niemałe problemy z jej zapięciem, jednak po kilku próbach udało się zasunąć zamek doszyty na plecach. Dopiero kiedy założyłem na siebie czarno-białe tkaniny, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo krótka jest spódnica... odsłaniała znaczną większość tych części ciała, które wolałem mieć zdecydowanie zakryte. Zwłaszcza idąc do Lorda.

Westchnąłem ciężko, zakładając pończochy, a na nie buty.

Spojrzałem na swoje niewyraźne, ledwo widoczne odbicie uwięzione w szklanych, czystych oknach.

Można by stwierdzić, iż byłem gotowy, jednak... ciągle coś mi nie pasowało. Jako artysta, malarz bardzo mnie denerwuje fakt, że coś jest niedopracowane.

Skupiłem się, starając się z całych sił znaleźć brakujący szczegół. Coś, czego dodanie sprawiłoby, że kompozycja byłaby dopełniona...

Po krótkiej chwili dotarło do mnie, czego było mi brak.

Ten ubiór na pewno był przeznaczony dla postaci płci żeńskiej. Jako, iż mam nietypowy dar i umiejętność posiadania zarówno męskiego, jak i damskiego ciała, postanowiłem choć raz go wykorzystać.

Nigdy wcześniej nie próbowałem przywołać kobiecej sylwetki, więc było to dla mnie nie lada wyzwanie. Starałem się jak tylko mogłem. Po pewnym czasie, moja cierpliwość i poświęcenie zostały nagrodzone.

Części mojego ciała znajdujące się poniżej żeber zostały okryte magicznymi tkankami, które mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Barwy mieszały się ze sobą, tworząc piękne przejścia. Były jakby żywe...

Szybko wyrwałem się z krainy rozmyślań, przypominając sobie o ograniczonym czasie. Miałem przecież pięć minut na przebranie się i dotarcie do pokoju... na pewno już się spóźniłem... nie będzie dobrze...

Czym prędzej naciągnąłem zakolanówki, które zdążyły się zsunąć aż do kostek.

Jeszcze ostatni raz obejrzałem się w oknie, a następnie podszedłem do drzwi i wyszedłem na korytarz. Teraz tylko udać się do biura mojego właściciela...

Wyszedłem na korytarz, bacznie się rozglądając, aby mieć pewność, że nikt mnie nie zobaczy w takim ubraniu. Byłoby to bardzo niekomfortowe... zarówno dla mnie, jak i dla osoby, którą bym spotkał.

Po niedługim czasie chodu, dotarłem w końcu pod drzwi, prowadzące do kancelarii wampira. Wziąłem głęboki wdech i dodałem sobie otuchy w myślach, powtarzając, że pewnie gdyby Lord chciałby mi coś zrobić, doszłoby do tego już w ogrodzie... sam sobie nie potrafiłem uwierzyć.

Nie chcąc przeciągać i przedłużać tej chwili, zapukałem cicho i nieśmiało w ogromne, ciężkie, drewniane drzwi.

Niedługo potem, otrzymałem zezwolenie na wejście do środka. 

Ponownie nabrałem więcej powietrza i pchnąłem mocno duże skrzydło drzwi. Chciałem mieć to już jak najszybciej za sobą...

*Pov Fallacy*

Siedziałem wpatrzony w kaligrafowane litery rozrzucone na starannie złożonej kartce papieru. Potwierdzenie zaproszenia na bal. Nie pierwsze i na pewno nie ostatnie. Mam do sprawdzenia jeszcze co najmniej dwa razy tyle listów i odpowiedzi, ile sprawdziłem dotychczas. Muszę spisać wszystkie nazwiska osób potwierdzających przyjście, a także tych, którzy odmówili lub nie odpowiedzieli na czas. W ten sposób tworzą się dwie listy do zrobienia, a co za tym idzie, mnóstwo nudnej, długiej roboty.

Wtem, moją żmudną pracę przerwało cichutkie pukanie do drzwi. Zastanowiłem się przez chwilę, kto to mógł być? Wszystkie pokojówki zajmują się czymś w domu, aby przygotować się do nadchodzącej gali, podobnie kamerdynerzy i kucharze... może ktoś z nich przyszedł dopytać o swoje powinności? Niemożliwe, przecież wszyscy wiedzą, że z tego typu pytaniami należy kierować się do Suave; poza tym, rozdano wszystkim listy z obowiązkami do wykonania. A może to mój syn? Raczej nie, on pukałby głośniej, bardziej pewnie. Suave na pewno jest teraz z nim, albo nadzoruje prace w posiadłości... więc kto tutaj przyszedł? Jedyną możliwą opcją pozostał śmiertelnik. Tylko dlaczego miałby tu przychodzić?

Przerwałem swoje rozmyślania, dochodząc do wniosku, że i tak jest to nieistotna informacja.

- Proszę wejść. - odpowiedziałem na pukanie spokojnym, niskim głosem.

Już po chwili drzwi uchyliły się, wpuszczając do pokoju światło księżyca, będącego w III fazie.

Zwróciłem głowę w stronę osoby, która weszła do mojego biura. Dostrzegłem tam jednak coś, choć powinienem raczej powiedzieć kogoś, czego nigdy bym się nie spodziewał.

Mój śmiertelnik stał niedaleko za drzwiami, wpatrując się zawstydzony w podłogę. Jednak nie zadziwiła mnie sama postać, a jej ubiór.

Skąpa, czarno-biała suknia pokojówki, która ozdobiona była białymi, koronkowymi falbanami, zakrywała niewiele jego kolorowego ciała. Czarne, półprzezroczyste pończochy, zakończone u góry czymś w rodzaju ciemnej koronki, były dobrze do niego dopasowane. Czarne buty, pokryte warstwą błyszczącego lakieru, odbijały słabe światło świec, umiejscowionych na moim biurku. Udało mi się również dostrzec, że brakowało mu bielizny... starał się najbardziej jak potrafił, aby zasłonić to, czego nie powinienem widzieć.

- P-podobno chciałeś mnie widz-dzieć... p-panie... - powiedział cicho, widocznie mając nadzieję, że nie usłyszę ostatniego słowa.

Jednak niestety, bądź na szczęście, usłyszałem wszystko, co powiedział. Wyczulony słuch jest jedną z zalet bycia wampirem. Choć czasem może być też wadą...

- Kto ci kazał tutaj przyjść? W dodatku tak ubranym... - spytałem, wyrywając się tym samym z zamyślenia.

Jestem pewien, że nie rozkazywałem mu przyjścia do mnie. Zwłaszcza nie w takim ubraniu. Ktoś musiał to uknuć. Prawdopodobnie pokojówki, które za dużo sobie wyobrażają...

Mimo wszystko nie mogę stwierdzić, że strój nie wygląda na nim dobrze. Był wspaniale do niego dopasowany; jakby był szyty specjalnie dla niego. Wędrowałem, z pozoru obojętnym, wzrokiem po całej jego sylwetce, jednak mój umysł przeszywało mnóstwo nieczystych myśli i tysiące wyobrażeń, przez które ledwo mogłem panować nad sobą na tyle, aby wyglądać obojętnie i nie rzucić się w jego stronę z kłami. Osoba, lub osoby, które to zaplanowały, musiały doskonale wiedzieć, gdzie jest moja słabość...

- C-cóż, Suave wraz z Pańskim synem k-kazali mi tu przyjść...

Westchnąłem, aby opanować swoje emocje i przywołać się do porządku. 

- W takim razie, musisz wiedzieć, że zostałeś oszukany. Nie wołałem cię tutaj...

Ukłonił się sztywno, chcąc widocznie już iść.

- Jednakże... - zatrzymałem go podniesionym głosem. - Nie przypominam też sobie, żebym dał ci przyzwolenie na opuszczenie tego pokoju.

Dostrzegłem strach ozdabiający jego twarz. 

Wstałem powoli i zacząłem podchodzić do niego niewiele szybciej. W końcu stanąłem tuż przed nim. Wtedy też spojrzałem w dół, aby spotkać się z jego zdezorientowanym i przerażonym wzrokiem. Pochyliłem się nieco, aby nasze oczy były na podobnej wysokości.

- Od dłuższego czasu panuje tutaj spory nieporządek, a wszystkie pokojówki są zajęte przygotowaniami do zbliżającej się uroczystości, więc myślę, że mógłbyś takową sprzątaczkę zastąpić ten jeden raz. Pewnie i tak nie masz żadnych ważniejszych zajęć, prawda? - spytałem, delikatnie muskając dłonią jego uda.

Dostrzegłem, iż otworzył usta, aby coś powiedzieć.

- Prawda? - przeszkodziłem mu głośniejszym, niższym i groźniejszym głosem, aby dać mu do zrozumienia, że to tak naprawdę nie było pytanie, a stwierdzenie.

Wtedy też, moja dłoń z ud przeniosła się nieco wyżej, a pazury zostawiały po sobie lekkie zadrapania. 

Cichy pomruk wydał się z jego ust. Zaraz został stłumiony przez jego własną dłoń.

Czułem, że zaczynam tracić nad sobą panowanie. Już niewiele brakowało, gdy nagle, drzwi zostały energicznie otwarte, a za nimi ukazały się dwie postaci...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top