- ROSARIUM -

Szybkie bicie serca wyrwało ją z niebytu. Ocknęła się, niezbyt elegancko przewieszona przez oparcie welurowego fotela i otworzyła oczy. Bajecznie miękki złocisty materiał poddawał się pod naciskiem palców, a mikroskopijne włókienka układały się z włosem lub pod włos, tworząc wzory zależne od kąta padania promieni świetlnych. Podniosła głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie dostrzegła ani ścian, ani sufitu, a jedynie ostre światło padające z góry. Raziło w oczy jak lampy w supermarkecie i z pewnością nie pochodziło od prawdziwego słońca. Usiadła, oparła się wygodnie i rozprostowała nogi, przez dłuższą chwilę chłonąc widok rozciągający się aż po horyzont.

Wokół niej kwitły róże, pyszniąc się pąkami o nadnaturalnej wielkości i niezwykłych barwach. Gałązki obsypane kwieciem przewieszały się nostalgicznie odcieniami różu nad wyrafinowanymi warstwami brzoskwiniowych płatków. Połyskujące, romantyczne pąki skrywały pasję, z wdziękiem zachwycały tajemniczą elegancją. Z bliska różane krzewy wyglądały jak babki wykonane z iskrzącego piasku. Białe, burgundowe, liliowe, czerwone i prawie czarne. Chciała ich dotknąć, by poczuć aksamitną fakturę płatków, lecz siedząc w fotelu, nie mogła dosięgnąć nawet tych najbliższych.

Nabrała powietrza do płuc, spodziewając się odurzającego zapachu, ale nic nie poczuła.

Postawiła bose stopy na murawie, która zapadła się pod jej ciężarem prawie po kostki, niczym pluszowy dywan.

Jakim cudem miała na sobie zieloną, satynową suknię? Nie miała pojęcia.

Wszystko działo się sennie, jak na zwolnionym filmie, a bodźce docierały do niej z subtelnym, ale wyczuwalnym opóźnieniem. Mrugnęła kilka razy powiekami, nie była sama w tej przedziwnej aranżacji. Pomiędzy krzewami przechadzał się wysoki mężczyzna, sądząc po fartuchu... prawdopodobnie ogrodnik. Tu oberwał suchy listek, tam przyciął wystającą gałązkę. Na jego głowie sterczał dziwny, szary, spiczasty kapelusz, rzucający cień i skrywający rysy twarzy.

- Nie wstawaj, jesteś zbyt słaba - powiedział niskim, wibrującym głosem. Zastygła więc na fotelu, podkurczając nogi i krzyżując ręce na piersi. Nie czuła się słaba, raczej nieobecna. Tu i teraz przeciekało jej przez palce jak drobny piasek. - Musisz się przyzwyczaić do tej formy, zanim wstaniesz. Rozumiesz mnie?

Obserwował jej reakcję z dystansu, nie chcąc spłoszyć swojego gościa, ale w środku był jednym, wielkim wulkanem ciekawości. Jego spojrzenie - intensywne, badawcze - zatrzymało się na delikatnej twarzy dziewczyny. Patrzył na nią z mieszanką zachwytu i niepokoju, jakby bał się, że jeśli się poruszy, to wszystko pryśnie jak sen.

- Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? - zapytała, a jej głos brzmiał odlegle i metalicznie. - Czy ja...

- Nie umarłaś. Jeszcze nie - wyjaśnił i natychmiast ugryzł się w język. Zamiast ją uspokoić, niepotrzebnie wspomniał o śmierci. Nie odrywając wzroku od kwiatu herbacianej róży, delikatnie musnął kilka płatków. Wyglądała niecodziennie - jej bladożółte płatki połyskiwały wszystkimi kolorami tęczy niczym pokryte holograficznym lakierem. Przy dłuższej obserwacji zmieniały nie tylko barwę, ale i strukturę. Delikatnie wibrowały i pulsowały.

- Jak ci się podoba moje rosarium? - zapytał zamyślony.

Dziewczyna rozglądała się nieobecnym wzrokiem, marszcząc przy tym nos.

- To wszystko jest twoje? Aż po horyzont? Robi wrażenie. Chyba masz tu wszystkie róże świata?

Kiwnął głową, nie mogąc oderwać od niej wzroku.

- Jestem tu od niedawna. - Bał się ją przestraszyć i spłoszyć. Każdy niepotrzebny ruch mógł zniszczyć obrazy, które tworzyły dla nich nanosfery.

- Te kwiaty... One nie pachną. Nie są prawdziwe - zauważyła spokojnie. - Nic tu nie jest prawdziwe.

- Nic tu nie jest prawdziwe - powtórzył za nią. - A jednak jest. Zobacz.

Ogrodnik podszedł bliżej i zdjął kapelusz. Trudno było określić jego wiek. Miał idealnie wyrzeźbiony prosty nos, wąskie usta i nieskazitelną cerę. Spod ciemnych brwi patrzyły na nią jasnoniebieskie oczy, otoczone gęstymi, długimi rzęsami. Im intensywniej mu się przyglądała, tym bardziej się zmieniał - z sekundy na sekundę jego twarz zaczęły pokrywać drobne zmarszczki, oczy nabierały kasztanowego koloru, a na skórze pojawiały się piegi. Jakby jego wygląd zmieniał się wedle jej pragnień.

- Niesamowite - szepnęła. Cała postać lśniła jak kryształowy piasek, a po chwili błękit jego oczu przypominał obsydian. Ciało mężczyzny napięło się prawie niezauważalnie pod wpływem intensywnego spojrzenia.

Dziewczyna zauważyła również subtelne zmiany w swoim ciele; gładka skóra iskrzyła się tak samo, jak trawa, fotel i nierealne niebo złożone z samej jasności.

- Przepiękne miejsce, ale... czy ja mogę już wrócić do domu? Trochę tu przerażająco... - stwierdziła, rozglądając się nerwowo.

Mimika mężczyzny zdradzała ekscytację, szeroko rozszerzone źrenice, półotwarte usta i przyspieszony oddech, jakby jej obecność pochłaniała całkowicie zmysły.

- To wszystko iluzja, ale chyba ci się podoba to, co widzisz? Mogę być wszystkim, czym zechcesz - wyszeptał. Po czym natychmiast skarcił się w myślach za odejście od pierwotnego planu.

- Tylko po co? Mam wszystko, czego mi potrzeba - odparła, odwracając wzrok. - Chcę wrócić do domu.

- Jesteś... dziwna. Inna niż myślałem, ziemska dziewczyno - stwierdził, pocierając gładką brodę.

- Wypuść mnie.

- To nie ja cię tutaj trzymam. Ja tylko korzystam z okazji. Niedługo wrócisz do domu, zaufaj mi, jeśli możesz. - Uśmiechnął się, a w jego policzkach pojawiły się ujmujące dołeczki. - Wstań powoli, coś ci pokażę. Złap mnie za rękę, będziesz mogła się poruszać.

Oparła się na jego ramieniu, wstała z fotela i zrobiła to, o co ją prosił. Musiała koncentrować się na każdym kroku. Odczucie było dziwne, jakby dotykała twardej skały, ale w środku każdą cząstkę jej ciała rozszarpywała siła porównywalna do cyklonu.

- Jesteś ogrodnikiem? - zapytała po dłuższej chwili.

- Dzisiaj tak - odpowiedział bez namysłu. - Właściwie to nie. Szczerze mówiąc, jestem naukowcem. Zrobiłem to wszystko dla ciebie, żebyś się nie przestraszyła. Mam dla ciebie pewną informację. Ale najpierw... powiedz, jak masz na imię.

Nie szli - płynęli po idealnie prostej ścieżce, nie odrywając stóp od ziemi. Kryształowy piasek przesuwał się niezauważalnie. Dziewczyna czuła się jak w centrum handlowym na ruchomych schodach. Wirowało jej w głowie.

- Marta - odparła niepewnie, czując delikatny ucisk w żołądku. - Więc jesteś naukowcem, a nie porywaczem? To jakiś eksperyment?

Nie zdążył odpowiedzieć.

Nagle, otoczenie zaczęło falować jak pustynna fatamorgana i wszystko osypało się niczym wodospad z piasku. Miejsce różanego ogrodu zajęła stalowa, błyszcząca tafla, dzieląca rzeczywistość na dwie części. W jednej chwili poziomy horyzont przekształcił się w pionową szybę, za którą stał mężczyzna. Jego postać była już niższa, szczupła, włosy zyskały platynowy odcień, a oczy stały się intensywnie zielone. Wyglądał idealnie jak jej odbicie, ale w męskiej wersji. Długa szata z zielonego jedwabiu pulsowała i poruszała się, choć nie było wiatru.

- Co robisz? - zapytała zdezorientowana. - Nie zmieniaj się!

- To nie ja. Tak tu właśnie jest. Ciągle - warknął. - Usiłowałem poprawić parametry wejściowe, ale cały czas mnie wywala z programu. Usterki techniczne, no nieważne - powiedział rzeczowo.

Wyciągnęła dłoń pewna, że dotknie zwierciadła. Jej ręka napotkała barierę płynnej tafli wody, przeszła przez nią, a na powierzchni pojawiły się drobniutkie fale. Odbicie rozmyło się, a ona nie znajdując oparcia, straciła równowagę i runęła do wody. Horyzont upadł razem z nią.

Wyciągnął ją z drugiej strony, mokrą jak topielicę, na brzeg niewielkiego jeziorka pośrodku różanego ogrodu. Miał takie urocze zmarszczki w zewnętrznych kącikach oczu. Jego twarz przypominała ludzką. Spiczaste uszy wystawały spod bujnej czupryny puszystych włosów, otulających smukłą twarz, niczym wata cukrowa sprzedawana na jarmarku. Skośne oczy, ogromne i złote, miały kocie źrenice. Niewielkie, intensywnie czerwone usta wykrzywiały się w grymasie, kontrastując z gładką skórą o lekko oliwkowej karnacji.

- To teraz prawdziwy ty? - spytała, wyciskając wodę z długich, blond włosów.

- Nie. Ale podoba mi się ta forma.

- Może lepiej bądź sobą - szepnęła, chwytając go ponownie za rękę, dla równowagi.

Zamarł na ułamek sekundy, jakby sam fakt jej dotyku był zbyt intensywny, zbyt... intymny. Jego oddech przyspieszył, a mięśnie ramienia napięły się pod jej dłonią.

W pewnej chwili ogród zaczął się zmieniać. Kwiaty, tak bliskie ideału naturalnego piękna stały się prostymi plastikowymi imitacjami, inne wyglądały, jakby były zrobione z lepkiej masy cukrowej. Finalnie wszystkie straciły blask, a iskry kolorowego piasku zmatowiały. Wszystko umarło i rozpadło się w ulotny proch, który rozwiał wiatr.

Ogrodnik położył po sobie uszy, źrenice złotych oczu zwęziły się w cieniutkie kreseczki, sprawiał wrażenie przestraszonego. Dryfowali samotni, zawieszeni w próżni. Spojrzał na nią ze smutkiem.

- Myślałem, że będę miał więcej czasu. Nic z tego nie rozumiem. Musisz wracać - zaczął się jąkać. - Przekaż swoim, że czeka was niewyobrażalne niebezpieczeństwo. Uciekajcie albo zginiecie. Płomienie kierujące się w waszą stronę niosą śmierć. Jeśli chociaż skrawek trafi do waszej rzeczywistości, zniszczenie ogarnie nie tylko zieloną planetę, ale cały znany nam wszechświat.

- Spokojni. Po pierwsze, powiedz jak masz na imię? - spytała, kładąc mu dłonie na ramionach.

- Nieważne - odpowiedział, świdrując ją wzrokiem. - Nie mamy czasu, chcę ci przekazać...

- Masz na imię „Nieważne"?

- Takie jest mniej więcej tłumaczenie w waszym języku. U nas brzmi to zupełnie inaczej. Jak pomruk. Nie zrozumiałabyś. Możesz mi mówić Richard.

- Pomruk to też bardzo ładne imię. Jeśli cię wysłucham, Richardzie, puścisz mnie? - zapytała przekornie.

- Nie po to tu jesteś, Marto - powiedział. - Miałem ci pokazać kim jesteśmy i w jaki sposób możecie uniknąć katastrofy, ale kończy nam się czas. Nie zdążę już. Postaram się ... - Jego postać powoli osypywała się w przestrzeń tak jak i jej...

- Skoncentruj się. - Ujął jej dłonie w swoje i przymknął oczy. Jego bliskość była upajająca jak zapach, którego nie miały róże, o ile dotyk mógł pachnieć. - Obiecaj mi, że powiesz to swoim ludziom. Zapamiętaj. Musicie zbudować osłony, zmienić orbitę swojej planety, albo uciekać. Cokolwiek. Nie chcę, aby stała się wam krzywda, z powodu naszej niefrasobliwości. - Głos Richarda był cichy, niemal błagalny. Pochylił się ku niej, jakby walczył z niewidzialną siłą, która rozdzielała ich światy. - To wasza jedyna szansa.

Marta poczuła, jak jego postać stopniowo się rozmywa. Ścisnęła jego dłoń mocniej.

- Nie wiem, czy zrozumieją... Ale spróbuję. Obiecuję.

Zawahał się, był na granicy wyznania, które spalało go od środka. Uniósł dłoń, jakby chciał dotknąć jej twarzy, ale zawisł w połowie drogi. Jego oczy błysnęły ostatni raz, zanim pochłonęła ich ciemność.

- Nie rozumiem, nie wiem... Nieważne, jak... czy jeszcze się zobaczymy? - pomyślała, bo jej usta nie potrafiły się już otworzyć i nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku.

„Kometa przyniesie śmierć..."

Te słowa rozbrzmiały w jej umyśle, ostatnim echem tamtej rzeczywistości.

Ogarnęła ją nicość, jednak pod palcami nadal czuła ciepło jego dłoni. Czarodziejski dotyk odprowadził ją na skraj realności. Wtedy pokonało ją zmęczenie. Zasnęła, otulając się niebytem, a obudziła we własnym łóżku.

Richard ocknął się w jednej z holokabin, okręcony setką kabli i czujników, które monitorowały każdy impuls jego ciała. Wciąż odczuwał fizyczne napięcie, jakby jej dotyk paraliżował jego ciało i skórę. Westchnął ciężko, a jego spojrzenie, zwykle spokojne, teraz błyszczało... pragnieniem.

- Chyba nic z tego nie będzie... - mruknął do siebie z goryczą, nerwowo pocierając brodę. - Muszę znaleźć inny sposób.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top