Po drugiej stronie okna · Molly x Artur
Drogą wyjaśnienia: Akcja rozgrywa się w 1968 i 1969 roku.
Zakon Feniksa zaczął funkcjonować dopiero w 1970, ale to ff i pozwoliłam sobie na zmienienie tego w celach fabularnych.
🌿
Był ładny, sierpniowy poranek, kiedy to młoda, rudowłosa dziewczyna obudziła się w swoim pokoju i ziewnęła przeciągle. Słońce delikatnie przedzierało się przez gałęzie drzew, które rosły tuż przed oknem dziewczyny, która uśmiechając się szeroko, podeszła do szafy, z której wyjęła letnią sukienkę w kwiaty.
Chwyciła różdżkę, która leżała na jej biurku i machnęła nią w stronę drzwi, aby zamknąć je, na czas, w którym będzie się ubierać. Nie zajęło jej to dużo czasu i już po trzech minutach była całkowicie ubrana i zabierała się do zrobienia sobie warkocza, ponieważ jej długie, sięgające bioder włosy nieco przeszkadzały jej w codziennym funkcjonowaniu.
- Molly, skarbie, chodź do jadalni! - zawołała jej matka, sprawiając, że dziewczyna aż podskoczyła, wyrwana ze swoich myśli.
- Już idę, mamo! - odkrzyknęła, naprędce związując włosy, po czym machnięciem różdżki otworzyła drzwi i pobiegła do jadalni, gdzie czekała już kobieta, bardzo przypominająca ją z wyglądu, jednak dużo starsza. - Jestem, w czym pomóc?
- Rozłóż, proszę, talerze na śniadanie. - poleciła jej matka, wskazując głową w kierunku kuchni, gdzie znajdowała się biała, drewniana szafka z porcelanową zastawą. - I, jakbyś mogła, pójdź do pana Müllera po mleko.
- Dobrze, mamo. - odpowiedziała z uśmiechem, gdyż bardzo lubiła pomagać, a zwłaszcza w kuchni. Zresztą, tego dnia nie mogła się nie uśmiechać, to właśnie dziś miał ją odwiedzić Artur, z którym zaczęła spotykać się na swoim ostatnim roku w Hogwarcie. - Ile mam wziąć mleka?
- Dwa, nie mamy tyle sykli, by kupić więcej. - mruknęła posępnie kobieta, smarując wszystkie kanapki cienką warstwą masła. Rodzina Prewettów nigdy nie miała jakoś szczególnie dużo pieniędzy, ale biedna też nigdy nie była. Wszystko zmieniło się jednak, gdy pan Prewet został zwolniony z pracy za głoszenie poglądów jasno mówiących, o tym, że nie miało dla niego znaczenia, jakiej krwi jest jakiś czarodziej. Swoje dzieciństwo Molly wspominała bardzo dobrze i zazwyczaj były to same wesołe chwile, choćby takie, jak spędzanie całych dni w ogrodzie i na polu razem z dwójką swoich starszych braci Fabianem i Gideonem... Jednak wszystko pokomplikowało się jakiś czas temu, kiedy to niejaki Voldemort zaczął siać zamęt w czarodziejskim świecie i obecnie nie było chyba czarodzieja, który by o nim nie słyszał. - Nie przejmuj się, kochanie, jeszcze wszystko będzie dobrze. Wyjdziemy na prostą.
- Wiem, mamo, nie zwątpiłam w to ani chwili. - szepnęła dziewczyna, rozkładając na stole pięć talerzy, po jednym dla każdego z domowników. - Zaraz wrócę, idę po te mleko.
Wzięła cztery sykle ze stoliczka, stojącego w małym i skromnie urządzonym saloniku i wyszła z domu, kierując się na tyły ogrodu, zatrzymując się ostatecznie dopiero przy białym płocie, który odgraniczał ich podwórko, od tego należącego do ich sąsiada - pana Müllera.
- Dzień dobry! - krzyknęła, wiedząc, że o tej godzinie sąsiad zazwyczaj podlewał swoje ukochane pomidory lub wyprowadzał krowy na pastwisko. - Przyszłam po mleko!
Czekając, aż starszy mężczyzna do niej podejdzie, spojrzała w dół, na trawę. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że z domu wyszła boso... Tak naprawdę często jej się to zdarzało, ponieważ uwielbiała czuć pod stopami łaskoczące ją źdźbła trawy, a chodząc na boso czuła się tak beztrosko... To była jedna z tych rzeczy, która napawała ją radością w tych trudnych dniach, w których było przecież tyle niepewności.
- Panie Müller! Słyszy mnie pan? - krzyknęła ponownie, kiedy mężczyzna nie odpowiedział na poprzednie zawołanie, chociaż zwykle odpowiadał jej od razu.
Nikt jej nie odpowiedział, a dziewczyna zaczynała się nieco niepokoić. Bała się, że staruszek, który swoje lata świetności miał już dawno za sobą mógł przewrócić się gdzieś na rozległym pastwisku... Postanowiła więc, nieco niepewnie, przeskoczyć przez płot i podreptać w kierunku szklarni i miejsca, gdzie mężczyzna pasał krowy.
Nie znalazła go tam, co sprawiło, że zmartwiła się jeszcze bardziej.
Momentem kulminacyjnym była jednak chwila, w której z daleka zauważyła, jak drzwi małego domku pana Müllera otwierają się z cichym skrzypnięciem, a z nich wyszła jakaś niska postać, ubrana w czarną szatę. Molly nigdy nie słyszała, by sąsiad miał żonę i dzieci, co sprawiło, że w jej głowie od razu zaświeciła się czerwona lampka.
Tuż po tym, gdy, jak podejrzewała, śmierciożerca teleportował się z miejsca zdarzenia, rudowłosa biegiem ruszyła w stronę ich domku, gdzie przy stole zebrali się już wszyscy członkowie rodziny, najwyraźniej czekając już tylko na nią i mleko, które miała przynieść.
Nic więc dziwnego, że gdy wbiegła do jadalni z potarganym od biegu warkoczem, bez mleka i z kilkoma małymi rankami, których nabawiła się przeskakując pospiesznie przez płot, cała rodzina spojrzała na nią ze zmartwieniem, a jej ojciec od razu podniósł się z krzesła, natychmiast do niej podchodząc.
- Co się stało? - spytał, kiedy w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy. Targało nią wiele emocji, ale z pośród nich wszystkich najbardziej odczuwała strach, który w tej chwili nieco przejął nad nią kontrolę. - Molly, córeczko, co się dzieje?
- Tato, pan Müller chyba nie żyje. - szepnęła, zaczynając gestykulować. Jej ojciec, matka i bracia spojrzeli na nią z przerażeniem i jednocześnie nadzieją, jakby liczyli, że zaraz powie im, że żartuje.
- Ależ, co ty mówisz dziecko?
- Nie odpowiadał mi, a z jego domu wyszedł ktoś w czarnych szatach. Tato, on nie żyje, jestem pewna.
Nie minęła sekunda, gdy od stołu oderwali się Fabian i Gideon, którzy razem z ojcem pobiegli do domku sąsiada, nad którym dopiero teraz pojawił się mroczny znak. Najwidoczniej musiał go wyczarować towarzysz tamtego śmierciożercy, którego Molly po prostu nie zauważyła. Nie było już wątpliwości, że pan Müller jest martwy.
🌿
Październik zaczął się dla Molly zwyczajnie i po prostu nudno. Dziewczyna całe dnie spędzała w domu, nie mogąc nigdzie wychodzić od pamiętnego sierpniowego poranka. To właśnie wtedy wszystko przewróciło się do góry nogami...
Siedząc przy oknie, na dużym parapecie obłożonym poduszkami, rudowłosa dziewczyna rozmyślała nad tym wszystkim, co ostatnio stało się w jej życiu. A było tego dosyć sporo... Zaczynając od znalezienia martwego sąsiada w domu i ostrzeżenia, że oni będą następni, przez natychmiastowe powiadomienie ministerstwa oraz Dumbledore'a (którego rodzice dziewczyny znali bardzo dobrze) i w końcu szybką wyprowadzkę do miejsca, o którym nie wiedział nikt z ich otoczenia. To był dla Molly prawdziwy cios, ponieważ oznaczało to nie tylko pozostawienie ukochanego domu, okolicy i przyjaciół, ale także pozostawienie ukochanego chłopaka, który tak naprawdę w ogóle nie wiedział, co się z nią dzieje. Od Dumbledore'a dostała jedynie pozwolenie, na napisanie krótkiego, dosłownie kilkuzdaniowego listu, który on przekazał chłopakowi. Napisała w nim jedynie, że jest cała i zdrowa, że on nie może jej szukać i najlepiej będzie, jeśli dadzą sobie spokój z ich związkiem. Do tej pory, kiedy dziewczyna o tym myślała, czuła palące wyrzuty sumienia i łzy, gromadzące się w jej oczach, jednak uważała, że postąpiła dobrze. Bardzo kochała Artura i to właśnie dlatego zdecydowała się napisać coś takiego. Nie wiedziała, czy nie będzie musiała pozostać w ukryciu aż do zakończenia wojny (która wcale do końca nie zmierzała) lub, co gorsza, czy po prostu nie zginie, zamordowana przez śmierciożerców, którzy już mieli jej rodzinę na celowniku. Nie chciała w takim wypadku, by Artur niszczył sobie życie przez nieudany związek z nią... Molly uważała, że im szybciej chłopak o niej zapomni, tym lepiej dla niego.
Ona też starała się o nim zapomnieć. Zapomnieć o uśmiechu, jakim ją obdarzał za każdym razem, kiedy się widzieli, o tych wszystkich chwilach, które razem przeżyli... Nie chciała pamiętać o tych ukrytych i, z początku, niepewnych spojrzeniach, które wymieniali, o tych pocałunkach, o ich wycieczkach na błonia pod osłoną nocy... Nie chciała pamiętać o Arturze Weasley'u, jednak nie mogła go zapomnieć. Ciężko jej było wyprzeć ze swojej świadomości osobę, do której żywiła tak silne uczucia.
Z twarzy Molly zniknął uśmiech, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy, które zaczęły strumieniami spływać po jej policzkach.
To właśnie w takim stanie swoją siostrę znaleźli jej dwaj, starsi o trzy lata, prawie identyczni bracia, którzy stanęli w wejściu do jej pokoju, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Molly, mamy pytanie, czy mogła...? - zaczął Fabian, lecz urwał, kiedy zobaczył, że jego siostra płakała, co nie zdarzało jej się często. - Hej, co się stało?
Dziewczyna nie odpowiedziała, ukrywając twarz w dłoniach, a jej płacz naprawdę zmartwił jej braci, którzy natychmiast zamknęli drzwi od jej pokoiku i podeszli do niej, zamykając ją w szczelnym uścisku.
- Molly, co się dzieje? - powtórzył Fabian, kiedy siostra dalej nie odpowiadała. Łzy kapały na jej sukienkę, przypominając krople deszczu, które od jakiejś godziny bębniły o okno. - Ej, siostra?
Zapłakana dziewczyna uniosła głowę do góry, spoglądając na braci. Rudowłosa pierwszy raz od dawna widziała ich tak poważnych.
- Sama nie wiem... - przyznała w końcu. Powodów, przez które płakała było dużo. Po części była to tęsknota za ukochanym, ale także i strach o każdy kolejny dzień. Oprócz tego dochodził też fakt, że ciągłe siedzenie w domu ją przytłaczało... - Ja po prostu chcę, żeby było jak dawniej... No wiecie, codzienna pobudka z rana, świecące słońce i my, wychodzący pomagać tacie na polu... Jedzenie wspólnego śniadania i przepychanki, o to, kto tym razem pójdzie do pana Müllera po mleko i ser... - wymieniała dziewczyna, a mimo łez, które dalej spływały jej po policzkach, uśmiechnęła się na te wspomnienia.
- Oj, Molly... Dobrze wiesz, że nam też to nie odpowiada i, że bardzo chcielibyśmy coś zrobić, po prostu nie być bezczynni... - mruknął Gideon, dalej tuląc siostrę.
- Wiem... - odparła dziewczyna, kiwając głową. - Dobrze wiem, jak denerwuje was to, że nie możecie w niczym pomóc...
- Właściwie to możemy... - szepnął Fabian, wymieniając z bliźniakiem niepewne spojrzenia.
- Niby jak? Fabian, Gideon... Co wyście znowu wymyślili?
- Chcemy wstąpić do Zakonu Feniksa.
Słowa Fabiana wypowiedziane zostały bardzo cicho, ale i pewnie.
- I jesteśmy pewni, że rodzicom się to nie spodoba. - dodał drugi z niemrawą miną.
- Mi też się to nie podoba! - powiedziała głośno dziewczyna, natychmiast podnosząc się ze swojego miejsca. Nie była wysoka, a wręcz przeciwnie, jak na swój wiek była naprawdę niska, ale w momencie, gdy jej bracia siedzieli, górowała nad nimi, co dało jej poczucie chwilowej władzy. - No chyba, że... Ja też będę mogła do niego wstąpić.
- Co to, to nie! - wykrzyknęli obaj bliźniacy naraz. - Jesteś naszą młodszą siostrą i nie może ci się stać krzywda.
- A wam to niby może? - zaprotestowała dziewczyna, kładąc ręce na biodrach i mrużąc oczy. - Nie zgadzam się. Ja nie chcę, by wam się coś stało, rozumiecie?
- Molly, nic nam nie będzie. Obiecujemy. - stwierdził Fabian, przytulając rozemocjonowaną dziewczynę.
- Jeśli przeżyjemy gniew naszych rodziców, którym dziś opowiemy o naszych zamiarach to nic nas nie zniszczy. - zażartował Gideon.
- To nie pora na żarty! - krzyknęła dziewczyna, chwytając różdżkę w dłoń i szybkim ruchem wyciszając pomieszczenie, by ich kłótni nie usłyszeli rodzice. Rudowłosa nie chciała martwić starszego małżeństwa, które w ostatnim czasie i tak miało pełno powodów do stresu. - Wstąpienie do Zakonu nie jest zabawą!
- Nie uważamy tego za zabawę. - zaznaczył poważnie Gideon, również wstając. - Dobrze wiemy, z czym to się je... Mamy kilku znajomych, którzy już tam wstąpili i naprawdę, wiemy, że do zabawy nawet nie jest to podobne.
- Ryzykujemy własne życie, wstępując do Zakonu, ale wierzymy, że robimy to w słusznej sprawie. - dodał Fabian, także wstając i zajmując miejsce tuż obok swojego bliźniaka. - Nie umiemy być bezczynni i musimy pomóc, choćby za cenę życia.
- I nie powstrzymasz nas, nie ważne, jakbyś chciała.
- Przykro nam, Molly. - zakończył Fabian, wlepiając w nią swoje spojrzenie. Nieco bał się reakcji siostry, którą bardzo kochał i nie chciał skrzywdzić... Po prostu, razem z Gideonem, musieli jej uświadomić, że podjęli już ostateczną decyzję.
- Nie zmienicie już zdania, prawda? - zapytała błagalnie dziewczyna, a kąciki jej ust lekko drgnęły. Tak, jak się spodziewała jej bracia jedynie pokiwali głowami, na znak potwierdzenia jej słów. - Och, Gideon, Fabian...
Tuż po tym rudowłosa podeszła do nich bliżej i objęła ich obu naraz, ściskając ich mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, jakby jednocześnie próbując powstrzymać łzy. Kochała ich, jak nikogo innego, a jakakolwiek myśl, o tym, że mogłoby im się coś stać była dla niej nie do zniesienia.
- Błagam, uważajcie na siebie, dobrze? - jęknęła, odsuwając się od nich minimalnie, tak by móc zobaczyć ich piegowate twarze.
Przytulili ją jeszcze raz, a ona znów poczuła się jak pięcioletnia dziewczynka... Poczuła się tak beztrosko, bezpiecznie i mimo, że ponownie zbierało jej się na płacz, uśmiechnęła się szeroko. Zarówno Fabian, jak i Gideon byli wysocy i dość wysportowani, co pozwalało niskiej i chudej dziewczynie schować się w ich ramionach, niczym za jakąś tarczą, chroniącą ją przed całym światem.
Chwilę tę jednak przerwała matka trójki rodzeństwa, wchodząc do ich pokoju z niemrawą miną i różdżką w dłoni.
- Wołałam was. - oznajmiła cicho, kładąc dłonie na biodrach i robiąc minę, którą obdarzała ich zawsze, kiedy była poddenerwowana. W takich momentach widać było, że Molly wdała się w matkę nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. - Zrobiłam obiad, chodźcie do stołu.
- Już, przepraszamy, mamo... - westchnęła dziewczyna, poprawiając swojego warkocza, po czym ruszyła do małej jadalni. Był tam jeden, drewniany stół z sześcioma krzesłami i kilka okien... Poza tym na ścianie wisiało kilka obrazów.
Obiad minął im w ciszy, podczas której Fabian i Gideon wymieniali między sobą spojrzenia jasno mówiące, o tym, że już pora na wyznanie rodzicom swoich zamiarów. Widząc to, Molly podziękowała prędko za posiłek i ulotniła się do swojego pokoju, uprzednio zabrawszy wszystkie talerze po obiedzie do kuchni, gdzie kilkoma szybki ruchami różdżki umyła je i pochowała do szafek.
Kiedy zamknęła drzwi od swojego małego królestwa, usłyszała pierwsze okrzyki swojego ojca, świadczące, o tym, że nie jest zbyt przychylny pomysłowi synów.
Rudowłosa dziewczyna jedynie westchnęła, siadając przy biurku, które znajdowało się naprzeciw okna, przez które dziewczyna wprost uwielbiała wyglądać. Odkąd nie mogła wychodzić z domu, było to jej ulubione zajęcie.
Z ogromnym uśmiechem odnotowała, że deszcz przestał już padać, a zza chmur wyjrzało słońce, rozświetlając wszystko wokoło... Molly, nieco niepewnie, zbliżyła się do okna i uchyliła je, rozkoszując się świeżym powietrzem. Na zewnątrz było ciepło, mimo, że był już październik, a rudowłosa czuła to na swojej skórze, ponieważ miała na sobie jedynie sukienkę z krótkim rękawkiem.
To właśnie wtedy do jej głowy wpadł pewien, bardzo szalony, jak na nią, pomysł... A gdyby tak wymknąć się z domu przez okno i wrócić jeszcze zanim rodzice skończą kłócić się z jej braćmi? W końcu było duże prawdopodobieństwo, że nawet nie zauważą jej chwilowego zniknięcia.
Podjęła decyzję i już chwilę później, cichutko, by nie zwrócić na siebie uwagi reszty domowników, przesunęła krzesło, zazwyczaj stojące przy jej biureczku, do okna, by łatwiej przez nie wyjść.
Och, co za wspaniałe uczucie to było, postawić bosą stopę na krzesełku, a zaraz potem na, wciąż mokrej po deszczu, trawie.
Kiedy obie nogi dziewczyny dotknęły trawy, rudowłosa uśmiechnęła się szeroko, biorąc duży wdech i przymykając oczy. Stała tak, rozkoszując się tą chwilą jakieś kilka minut, po czym ruszyła przed siebie, w kierunku furtki, którą uchyliła z cichym skrzypnięciem. Rozejrzała się pospiesznie, sprawdzając, czy nikt jej nie widzi, a kiedy upewniła się, że jest sama, ruszyła dalej w kierunku małej rzeczki, otoczonej laskiem.
Biegła boso przez polanki, przeskakiwała nad strumykiem, ciesząc się tym, jak małe dziecko. Tak dawno nie była na zewnątrz, że kiedy mogła wziąć głębszy oddech i poczuć zapach lasu, świeżo po deszczu, prawie rozpłakała się ze szczęścia. Wokół rosły kwiatki, choć nie było ich już tak dużo, jak w lato... Molly jednak nie przeszkodziło to w zachwycaniu się ich zapachem i barwą.
- Merlinie, jak tu ślicznie. - szepnęła, choć w głębi lasu, gdzie się zapuściła, nikt nie był w stanie jej usłyszeć.
Jej szczęście szybko jednak przerodziło się w przerażenie, kiedy zdała sobie sprawę, że w domu nie było jej już od ponad godziny, a co za tym idzie, rodzice pewnie zdążyli zorientować się, że dziewczyna zniknęła.
Molly pokonała tę samą drogę, dzielącą ją od domu z sercem na dłoni, będąc głęboko przekonaną, że jej mama już dawno dowiedziała się, o jej wymknięciu się z domu. Była tym szczególnie przerażona, gdyż zawsze słuchała się rodzicielki i nie łamała jej zasad, więc nie wiedziała, czego właściwie ma się spodziewać.
Jaka więc była jej ulga, gdy wspięła się na palce i podciągnęła, by usiąść na parapecie, z którego zeskoczyła na podłogę w swoim pokoiku, najwidoczniej dalej pozostając niezauważoną. Jednym prostym zaklęciem oczyściła swoje ubrudzone stopy, a następnie odstawiła krzesło do biurka i opuściła pokój, jak gdyby nigdy nic, chcąc rozeznać się w sytuacji panującej w domu.
Swoich braci i rodziców zastała w małym saloniku, przytulonych do siebie. Jej matka miała na twarzy ślady po łzach, ale widać było, że zdążyła się już uspokoić; ojciec miał przymknięte oczy, jakby zastanawiając się nad czymś głęboko.
- O, Molly, choć do nas, córeczko... - poleciła jej cicho kobieta, dalej obejmując swoją rodzinę. - Grupowy uścisk.
Dziewczyna nie protestowała ani chwili, dołączając do rodzinnego uścisku, uśmiechając się szeroko. Póki co, wszystko szło po jej myśli i dziewczyna była pewna, że opłacało się zaryzykować.
- To co, świętujemy? - zaśmiał się Fabian, trącając ją łokciem.
Spojrzała na niego zdziwiona, nie do końca wiedząc, co mieliby świętować.
- Rodzice w końcu przystali na nasze błagania i zgodzili się, byśmy wstąpili do Zakonu. - wyjaśnił jej, równie uśmiechnięty Gideon.
A mimo, że Molly nie była z tego powodu ani trochę szczęśliwa, cieszyła się, że jej bracia tak bardzo się cieszą, patrząc na świat, jakby z nową nadzieją.
🌿
Trzydziestego grudnia Molly nie posiadała się z radości.
To właśnie tego dnia w jej domu miało pojawić się kilka osób, w tym sam Dumbledore, stojący na czele Zakonu Feniksa, który miał mieć tego dnia spotkanie właśnie w domu Prewettów. Molly miała ochotę zaśmiać się, przypomniawszy sobie minę swojego ojca, kiedy to bliźniacy poinformowali go, że zgodzili się, aby spotkanie odbyło się u nich w domu. Tak złego ojca dziewczyna nie widziała jeszcze nigdy. W końcu mężczyzna jednak ustąpił, stwierdziwszy, że chętnie poobserwuje owe zebranie, a zarówno Molly, jak i jej matka wiedziały już, że po tym wydarzeniu pan Prewett również zapragnie wstąpić do tej organizacji.
Kiedy rozbrzmiał pierwszy dzwonek, dziewczyna pobiegła otworzyć drzwi. Z uśmiechem obserwowała, jak jakiś czarodziej, posiadający długą brodę, rozsiada się u nich w saloniku, wymieniając grzecznościowe uśmiechy z jej matką.
- Molly, pora na ciebie. - szepnął do niej Gideon, głową wskazując jej na drzwi od jej pokoiku. - Dobrze wiesz, że nie możesz tu zostać na czas zebrania.
Rudowłosa jęknęła cicho, ale posłusznie ruszyła do pokoju, gdzie natychmiast zamknęła za sobą drzwi i wyciszyła pomieszczenie kilkoma zaklęciami. Szczerze powiedziawszy, myślała, że w salonie będzie mogła zostać trochę dłużej... Brakowało jej towarzystwa kogokolwiek innego niż domowników.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, usiadła przy swoim biurku, na którym znajdowało się pełno wycinków z Proroka, kilka niebieskich kwiatków, które zerwała po kryjomu, a także niebieska filiżanka z niedopitą czarną herbatą.
Ziewnąwszy przeciągle, zaczęła przeglądać owe wycinki, co jakiś czas bardziej wczytując się w ich zawartość. Najbardziej wartościowe były dla niej fragmenty, mówiące o tragicznych morderstwach i listy ofiar... Czytała je bardzo niechętnie, ale obecnie był to jedyny sposób, by dowiedzieć się, czy ktoś kogo znała nie został tam wymieniony.
Wtem, dziewczyna podskoczyła niczym poparzona, kiedy zobaczyła za oknem nikłe światełko, spowodowane z pewnością zaklęciem lumos. Molly często z niego korzystała i była pewna, że się nie myliła.
Szybkim krokiem podeszła do okna, do którego zbliżała się jakaś postać, lecz z tej odległości dziewczyna nie wiedziała, kto mógłby to być. Fakt, że na zewnątrz było całkowicie ciemno, nie pomagał jej wcale.
Kim okazała się być owa postać, dziewczyna zdała sobie sprawę dopiero chwilę później, kiedy wysoki, piegowaty chłopak zapukał jej w okno, szczerząc się od ucha do ucha.
- Artur? - szepnęła, wdrapując się na parapet, po czym otworzyła okno na oścież.
- Hej, Molly. - również szepnął, patrząc na nią wręcz z uwielbieniem. - Szukałem cię. Tęskniłem, wiesz?
Jego słowa spowodowały, że młoda dziewczyna, która już od dłuższego czasu cierpiała, tęskniąc za ukochanym, prawie się rozpłakała. Nie chcąc jednak, by Weasley to zauważył, mruknęła jedynie:
- Co ty tu robisz? Należysz do Zakonu?
- Nie, ale moi rodzice tak. Nie chcieli zostawiać mnie samego w domu, bo uważają, że powinniśmy trzymać się razem. Twoi rodzice kazali mi poczekać w pokoju twoich braci, ale wymknąłem się, by cię poszukać. - wyjaśnił jej chłopak, szczerząc się od ucha do ucha. - Dasz się wyciągnąć na zewnątrz?
Molly podjęła decyzję od razu, zupełnie zapominając o tym, że miała trzymać się z daleka od Artura, by móc o nim zapomnieć. To wszystko przestało się dla niej liczyć, w momencie, gdy chłopak wystawił swoją dłoń w jej kierunku, chcąc pomóc jej zejść na pokrytą śniegiem trawę.
- Wchodzę w to. - szepnęła, po czym zachichotała nagle, a w jej oczach błysnęło coś na kształt ekscytacji.
Już po chwili znalazła się na dole, gdzie Artur zamknął ją w szczelnym uścisku i nie zapowiadało się, by chłopak zechciał ją kiedykolwiek puścić.
- Molly... - szepnął po jakimś czasie chłopak, odsuwając się od dziewczyny, po czym jakby się rozmyślił, bo po prostu chwycił jej dłoń i pociągnął ją w kierunku rzeczki i lasku.
Rudowłosa nie protestowała, choć, musiała przyznać, że zrobiło jej się nieco przykro, kiedy chłopak się od niej odsunął. Według niej mogli stać w uścisku nawet i godzinę...
W końcu, pod osłoną nocy, doszli do brzegu rzeczki. Aby przedostać się na drugą stronę trzeba było przejść przez przewalony pień, co Molly robiła już kilkukrotnie, kiedy wymykała się z domu.
- Idziemy na drugą stronę? - zapytał cicho Artur, oświetlając różdżką rzeczkę. - Chyba, że wolisz pospacerować po tej stronie lasku...
- A jeśli powiem, że ani to, ani to? - zaśmiała się dziewczyna, zadziwiając nieco chłopaka. - Bardzo lubię po prostu siadać na tym pieńku i moczyć nogi w wodzie.
- Jest zima. - przypomniał jej Artur, jednak ona machnęła jedynie ręką, po czym wyciągnęła swoją różdżkę i rzuciła jakieś zaklęcie na strumyk. - Co zrobiłaś?
- Teraz woda będzie cieplejsza. No weź, Artur, nic nam się nie stanie! - nalegała Molly, widząc sceptyczne nastawienie Weasley'a, który w końcu jej uległ i usiadł na pieńku, ściągając buty, po czym włożył nogi do wody.
- Faktycznie, jest ciepła. - mruknął cicho, kierując swój wzrok do góry, na gwiazdy, które tego dnia świeciły wyjątkowo jasno. - Molly?
- Mhm? - mruknęła dziewczyna, również zamaczając swoje stopy w rzeczce.
- Kim my teraz tak właściwie dla siebie jesteśmy? - zapytał z wahaniem, mając na uwadze list, który jeszcze w sierpniu przekazał mu Dumbledore. - No wiesz... Czy ty jeszcze chcesz ze mną być?
Te pytanie bardzo zakłopotało Molly, bo dziewczyna znała odpowiedź doskonale. Była ona twierdząca... Dalej upierała się jednak, że nie chciała niszczyć życia Arturowi i tak też mu powiedziała. Jej argumenty jednak do niego nie przemówiły, ponieważ chłopak wyjął nogi z wody i usiadł okrakiem na pieńku, co nakazał zrobić i jej, by siedzieli teraz przodem do siebie.
- Bardzo mi na tobie zależy, dygotko. - oznajmił cicho, patrząc jej w oczy. Fakt, że chłopak zwrócił się do niej w ten sposób, dodatkowo rozczulił dziewczynę, która powoli przegrywała walkę ze swoim rozumem, który stanowczo zabraniał jej umawiania się z Arturem.
- Mi na tobie też, ale...
- Molly, co ma być to będzie i... - zaczął Artur, po czym przełknął ślinę, szykując się do powiedzenia czegoś, o czym myślał już odkąd dostał ten pamiętny list od ukochanej. - Jeśli już będę musiał umrzeć podczas tej wojny to wolałbym to zrobić, będąc najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. A nigdzie nie będę tak szczęśliwy, jak przy twoim boku. Tylko mi zaufaj, proszę.
A Molly, sama nad sobą nie panując, kiwnęła głową, po czym szybko zbliżyła się do chłopaka, składając na jego ustach namiętny pocałunek.
Tak właśnie, po raz drugi, rozpoczął się związek Molly i Artura, którzy, mimo panującej wojny i wiszącej nad nimi groźby śmierci, dawno nie byli tak szczęśliwi, jak wtedy.
🌿
Kiedy Molly i Artur spotkali się po raz kolejny była już końcówka lutego, a śnieg powoli topniał, odsłaniając zieloną trawę i pierwsze kwiaty, które cieszyły rudowłosą dziewczynę swoim widokiem i zapachem.
- Puk, puk! - szepnął chłopak, pukając w uchylone okno swojej dziewczyny, która w tym czasie szydełkowała. Ostatnimi czasy bardzo polubiła te zajęcie. - Czy Molly Prewett uczyni mi ten zaszczyt i wymknie się z domu, by pójść ze mną na spacer?
Dziewczyna uśmiechnęła się, wstając z krzesła, na którym siedziała i podeszła do okna, posyłając Arturowi zdziwione spojrzenie.
- Hej... - szepnęła, wdrapując się na parapet. - Co ty tu robisz? Dziś nie ma spotkania Zakonu.
- Wymknąłem się, by cię odwiedzić. - wyjaśnił, szczerząc się od ucha do ucha. Dał dziewczynie chwilę na przetrawienie tych słów, po czym kontynuował, tym razem mówiąc o wiele ciszej, jakby bojąc się, że ktoś z rodziny rudowłosej ich usłyszy. - Dawno się nie widzieliśmy, a ja już nie mogłem się doczekać.
Molly pokręciła jedynie głową, ciesząc się niezmiernie z towarzystwa chłopaka, za którym też bardzo się stęskniła. Szczerze powiedziawszy, od dawna wyczekiwała okazji, do kolejnego spotkania i kiedy ta wreszcie się przytrafiła nie zamierzała z niej nie skorzystać.
- Daj mi tylko chwilę, zaraz będę. - szepnęła, zeskakując z parapetu, po czym pomknęła do lustra, na którego ramie zawieszona była chustka, którą dziewczyna przewiązała sobie przez głowę, by uchronić się przed słońcem.
Tuż po tym podbiegła do biurka, by przysunąć sobie krzesło, na które weszła i z łatwością opuściła pokój, po raz kolejny uciekając z domku.
- Tęskniłem. - powiedział Artur, przytulając ją mocno na powitanie i całując w czoło. Z racji, że był od niej sporo wyższy zrobił to z łatwością.
- Ja też. - odparła cicho, uśmiechając się promiennie w jego stronę, po czym wspięła się na palce i pocałowała go w usta, co spowodowało, że Artur też się rozpromienił, chwytając ją za rękę i ruszając w kierunku furtki. - To gdzie idziemy?
- Możemy iść w kierunku pola... Jest tam dużo koni. - mruknęła rudowłosa, wskazując ręką w kierunku, w którym powinni się udać, by dojść w tamte miejsce.
- Co tylko sobie zażyczysz. - zaśmiał się chłopak, po czym spojrzał na nią z nieodgadnioną miną. - Ładnie wyglądasz, dygotko.
- Starałam się. - odparła z uśmiechem dziewczyna, będąc bardzo zadowolona z komplementu. Prawdą było to, że odkąd ponownie zostali parą, dziewczyna każdego dnia wyczekiwała chłopaka pod swoim oknem i codziennie starała się wyglądać ładnie, by w razie niezapowiedzianej wizyty być gotową do wyjścia. Tak się złożyło, że tego dnia miała na sobie białą, sięgającą kostek sukienkę z długimi rękawkami; balerinki; a swoje włosy zostawiła rozpuszczone, dając im powiewać na wietrze. - Ty za to jesteś przystojny jak zawsze.
- Och, bo się zarumienię. - sarknął chłopak, trącając ją łokciem, po czym nagle zatrzymał się wpół kroku, zadziwiając tym dziewczynę.
- Co się stało? - spytała, rozglądając się, po czym zauważyła to, co Artur. Jej tata stał w odległości niecałych piętnastu metrów od nich i, na całe szczęście, patrzył chwilowo w drugą stronę. - Merlinie, to mój tata. Artur, musimy stąd uciekać.
Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od razu pociągnął dziewczynę w stronę lasku, który przemierzali biegnąc i śmiejąc się pod nosem, będąc niesamowicie szczęśliwi ze swojego towarzystwa. Zatrzymali się dopiero na środku lasku, przy rzeczce, dokładnie tam, gdzie ostatnio.
- To co, znów moczymy nogi? - spytał chłopak, nachylając się w jej stronę, by złożyć pocałunek na jej czole, co rozczuliło dziewczynę.
- Pamiętasz? - spytała, choć odpowiedź już znała.
- No a jak mógłbym zapomnieć? - odpowiedział pytaniem na pytanie, po czym niespodziewanie wziął ją na ręce, na co dziewczyna pisnęła, zaskoczona.
- Artur! - zaśmiała się, wymachując nogami w powietrzu. - Postaw mnie na ziemię!
- A dostanę coś w zamian? - spytał z chytrym uśmieszkiem.
Molly przewróciła oczami, po czym cmoknęła go w usta, a chłopak ostatecznie postawił ją na ziemię, śmiejąc się pod nosem.
- Jesteś niemożliwy. - oznajmiła w końcu, zdejmując buty i siadając na pieńku, po czym zamoczyła nogi w wodzie. Jej twarz automatycznie rozświetlił uśmiech. - Trochę zimna woda, ale da się przeżyć. Siadasz koło mnie?
- No pewnie, że tak. - odparł, już po chwili także zamaczając stopy w rzece. - Faktycznie, chłodna. Ale nie ma co się dziwić, w końcu jeszcze nie ma nawet marca, a ładniejsza pogoda zrobiła się dopiero tydzień temu.
Rudowłosa westchnęła, opierając głowę na ramieniu Artura.
- Czemu tak nie może być już zawsze? - spytała w końcu, wzdychając przeciągle.
Artur zastanowił się chwilę nad tym pytaniem. Czemu nie mogło tak być już zawsze? Czemu nie mógł bawić się i korzystać z lat swojej młodości, a zamiast tego musiał bać się o każdy dzień, o swoich bliskich? Czemu czas nie mógł się dla nich zatrzymać, kiedy siedzieli w cieniu, jaki dawał im las, a jedynie promienie słońca przebijały się przez korony drzew, świecąc im po oczach, co jednak wcale im nie przeszkadzało? Czemu nie mógł zatrzymać przy sobie Molly już na zawsze? Budzić się przy jej boku i obserwować, jak jej twarz rozjaśnia uśmiech, kiedy wychodzi na zewnątrz, a zewsząd otula ich ciepły, letni wiatr? Czemu nie mógł codziennie budzić ją śniadaniem do łóżka, całować i przytulać na dobranoc? Czemu nie mógł żyć, tak, jak chciał? Czemu musiał uważać na każdy swój krok? Czemu przyszło im żyć w takich czasach? Nie wiedział.
- Jeszcze będzie dobrze, zobaczysz. - mruknął jedynie, przytulając ją mocno.
- A skąd wiesz, Arturze? Skąd to wiesz? - szepnęła, jakby z pretensją. - A może nie dane nam będzie dożyć następnego roku? Nigdy nie będziemy mogli razem zamieszkać, założyć rodziny... Czasami marzy mi się stąd po prostu uciec. Wziąć cię pod ramię i pobiec w stronę zachodzącego słońca i już nigdy tu nie wracać.
- Molly, ucieczka nie jest rozwiązaniem. - zganił ją chłopak, patrząc jej w oczy. W oczy, w których malowała się istna rozpacz. - Damy radę. Jeszcze będziemy mieli swoje i żyli długo i szczęśliwie.
- Obiecujesz? - szepnęła.
- Obiecuję.
🌿
Kolejna okazja do spotkania Molly i Artura przydarzyła się dopiero w kwietniu, kiedy to ponownie w domu dziewczyny zorganizowano spotkanie Zakonu Feniksa.
Tego dnia Molly była niezwykle podekscytowana już od samego ranka, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że Artur na pewno pojawi się dzisiaj pod jej oknem, znów zabierając ją gdzieś do lasku.
Rudowłosa nie myliła się - kiedy tylko Zakon rozpoczął spotkanie, ona odczekała kilka minut, aż usłyszała ciche pukanie w okno.
- Cześć! - mruknął chłopak, uśmiechając się do niej przez szybę, gdyż dziewczyna nie zdążyła jeszcze otworzyć okna. - Wyjdziesz do mnie?
- Jasne. - szepnęła, podsuwając sobie krzesło, a następnie, uprzednio otwierając okno na oścież, wyskoczyła z niego wprost w ramiona ukochanego.
- Fajnie znowu cię zobaczyć. - stwierdził wesoło Weasley, podając swojej dziewczynie dłoń. - Idziemy do naszego stałego miejsca?
Molly przytaknęła, a chwilę później prześcigała się już z Arturem, biegnąc między drzewami, a jej niebieska, falbaniasta sukienka podskakiwała przy tym rytmicznie, podobnie jak jej włosy, upięte w luźnego koka.
- Wygrałam, ha! - ucieszyła się dziewczyna, a Artur, nawet jeśli przegrany, poczuł się najszczęśliwszy człowiek na świecie. Dał jej wygrać, a teraz wiedział, że była to najlepsza decyzja w jego życiu. Upewnił się w tym jednak jeszcze bardziej, kiedy rozanielona dziewczyna po prostu rzuciła mu się na szyje, a cmoknąwszy go w usta, wyznała: - I tak wiem, że dałeś mi fory. Kocham cię.
- Ja też cię kocham, Molly. - wyznał, przytulając ją mocno, podnosząc i okręcając dookoła. - Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Rudowłosa zarumieniła się lekko, a kiedy Artur postawił ją na ziemię natychmiast umknęła mu, wkładając stopy do rzeczki. Pierwszy raz powiedziała mu, że go kocha. I pierwszy raz usłyszała to z jego ust.
- Molly... - zaczął po pewnym czasie rudzielec, trącając ją lekko ramieniem. - Tak sobie myślałem ostatnio i... Chciałem zapytać, jak widzisz naszą przyszłość? Ja wiem, że jest wojna, pełno zmartwień, ale... Widzisz w niej mnie? Bo ja ciebie tak.
Dziewczyna przymknęła oczy, uśmiechając się delikatnie i zaczęła wyobrażać sobie dom, w którym teoretycznie mogliby kiedyś mieszkać. Nie musiałby być piękny, zdobiony złotem... Byle był duży - Molly już teraz wiedziała, że chciała mieć dużą rodzinę. Przed oczami widziała salon, a w nim krzesło i stół, przy którym siedział rudy mężczyzna, czytając gazetę. Na jego kolanach siedziało dziecko, a Prewettówna była pewna, że osobą, która siedziała przy stole musiał być Artur.
- Widzę nasz dom, ciebie i mnie, przytulonych do siebie. - wyznała w końcu, bo nieco bała mu się przyznać, jak śmiałe były jej wizje. Mieli w końcu dopiero niecałe dwadzieścia lat i nie była pewna, czy Artur gotowy był na dzieci. - A czemu pytasz?
- Tak tylko... - mruknął, odwracając gwałtownie głowę. - Zastanawiałem się.
Nad jeziorkiem para posiedziała jeszcze trochę, stwierdzając, że zebrania Zakonu zawsze długo trwały i nikt nawet nie zauważył ich nieobecności. Z tą świadomością para nie starała się nawet zachować ciszy, więc śmiali się głośno, kiedy Molly niezdarnie wdrapywała się na parapet, a Artur tuż za nią.
- Zebranie chyba jeszcze trwa, więc możesz tu siedzieć, dopóki nie usłyszymy, że ktoś się zbiera i... - rozemocjonowanej Molly przerwała jej matka, wchodząc do pokoju z jednocześnie rozeźloną i zmartwioną miną, na której po chwili odmalowała się ulga. - Och, mamo!
- Molly! - krzyknęła kobieta, mierząc córkę rozgniewanym wzrokiem, po czym gestem ręki wskazała na salon, gdzie dziewczyna od razu się udała. W ślad za nią poszedł Artur.
W małym saloniku siedzieli już tylko rodzice Artura, a także ojciec i bracia Molly. Każdy z nich miał zmartwioną minę, choć Gideon i Fabian co jakiś czas wymieniali między sobą sprośne uśmieszki, jakby domyślając się, co ich siostra mogła robić z młodym Weasley'em.
- Merlinie, synu! - zawołała pani Weasley, wstając natychmiast z miejsca i chwytając się za serce. - Tak żeśmy się martwili!
- Przepraszam, mamo, tato. - mruknął jedynie chłopak, spuszczając głowę.
Przyłapanie na gorącym uczynku nigdy nie było fajne, a Molly i Artur utwierdzili się w tym fakcie, podczas słuchania ponad półgodzinnego wykładu od swoich rodziców, którzy opowiadali im, jak niebezpieczne było ich wyjście, w momencie, w którym na obie rodziny polowali śmierciożercy.
- Przenieśliśmy się tu, by nikt nas nie znalazł. Wpuszczamy tu tylko ludzi z Zakonu, nie możecie urządzać sobie tajnych schadzek bez naszej wiedzy, przykro nam. - oznajmił w końcu pan Prewett.
- Czyli zabraniacie się nam widywać? - zapytała Molly, pierwszy raz w życiu podnosząc głos na kogoś z rodziców.
Jej ojciec pokręcił jednak głową, wymieniając szybkie spojrzenie z ojcem Artura.
- Nie zabraniamy się wam widywać. - stwierdził łagodniej. - Po prostu nie możecie w tych czasach znikać bez słowa.
- Śmierciożercy polują na nas wszystkich. Na zdrajców krwi. Nie możecie się tak narażać. To nie są bezpieczne czasy, nie jesteśmy w stanie przewidzieć nawet, czy jutro się jeszcze obudzimy. - stwierdziła pani Weasley, a Artur pokiwał głową w milczeniu.
Podjął decyzję, nad którą zastanawiał się już od bardzo dawna.
🌿
Dokładnie osiemnastego lipca Artur Weasley zapukał do drzwi domów państwa Prewett. Starsze małżeństwo niesamowicie zdziwiła pora jego wizyty, gdyż było już po dwudziestej drugiej, ale otworzyli mu drzwi, a starsza kobieta od razu wstawiła wodę na herbatę.
- Przykro mi, ale Molly już usnęła. - stwierdził mężczyzna, ale Artur zupełnie się tym nie przejął.
- Ja nie do niej. - odparł jedynie, ocierając spocone dłonie o swoje spodnie, po czym zajął proponowane mu miejsce przy stole.
- Och, w takim razie... Stało się coś? - spytała kobieta, odwracając się w ich stronę. - Wyglądasz na zdenerwowanego.
- Bo trochę się denerwuję, pani Beatrice. - przyznał nieśmiało Artur.
Było to prawdą. Do tego, co chciał zrobić zbierał się długo, chociaż nadarzyło się już dużo okazji. Z Molly i jej rodzicami od pamiętnego dnia kwietnia, kiedy to zostali przyłapani na ucieczce, widział się już kilka razy, ale nigdy nie odważył się na tyle, by to wreszcie zrobić. Aż do teraz.
- Nie denerwuj nas, Arturze. - wyszeptała kobieta, która zdążyła już polubić chłopaka córki. - Przejdź do rzeczy, bo naprawdę nabawisz nas ataku serca.
Chłopak odchrząknął, po czym sięgnął do kieszeni po różdżkę, a machnąwszy nią kilka razy powiększył coś, co trzymał w drugiej dłoni. Tym czymś okazał się być ogromny bukiet kwiatów i butelka dobrego alkoholu. Pierwszy z prezentów chłopak wręczył Beatrice, drugi zaś ojcu swojej wybranki, który już zaczynał domyślać się, o co się rozchodzi.
- Ja... Chciałbym poprosić państwa o rękę waszej córki. - wypalił w końcu, ze stresu zapominając, jak się oddycha.
Pani Prewett rozryczała się w moment, przytulając Artura do swojej piersi, jakby bezgłośnie dając mu swoją aprobatę. Tuż po tym Weasley skierował swój wzrok na męża kobiety, który westchnąwszy głośno, stwierdził jedynie:
- Nie skrzywdź jej tylko, dobrze ci radzę.
- Obiecuję, proszę pana. Będę o nią dbał. - zapewnił, wymieniając z mężczyzną uścisk dłoni, a w tym czasie Beatrice próbowała się uspokoić.
Zanim to jednak zrobiła do salonu weszła rozbudzona głośnymi odgłosami Molly, a kiedy zauważyła zapłakaną matkę i Artura stojącego obok niej, przestraszyła się nie na żarty.
- Mamo, co się stało? - spytała cicho, po czym zerknęła na ojca, jakby w poszukiwaniu wyjaśnienia. - I co ty tu robisz, kiedy jest tak późno?
Artur jedynie zerknął na jej rodziców, jakby ponownie prosząc o pozwolenie, po czym spojrzał na Molly z czułością, jakiej dziewczyna wcześniej u niego nie widziała.
- Chodź na chwilę na podwórko, wszystko ci wyjaśnię.
Zestresowana dziewczyna nie pomyślała nawet o tym, że wciąż jest w piżamie i od razu wybiegła przed dom, czekając na Artura, który wziął ostatni wdech i wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi.
- No, to dowiem się teraz, co się stało? - spytała, chwytając go za rękę, kiedy chłopak zaczął prowadzić ją w stronę małej fontanny, przy której się zatrzymał.
- Ja... Przyszedłem zapytać o coś twoich rodziców. I ciebie. - wyjaśnił, a dziewczyna spojrzała na niego bez zrozumienia. Zmieniło się to jednak, kiedy Artur uklęknął, wyciągając z kieszeni czarne pudełeczko z pierścionkiem. - Molly Prewett, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Rudowłosa dziewczyna zakryła usta dłonią, będąc bliska płaczu ze szczęścia.
- Ja... Tak, Merlinie! Tak! - pisnęła w końcu, a Artur delikatnie wsunął pierścionek na jej serdeczny palec, po czym pocałował ją mocno, jakby nie chcąc jej nigdy więcej wypuścić. - Kocham cię, Arturze Weasley.
- A ja ciebie, Molly prawie-Weasley.
🌿
Ślub Molly i Artura był bardzo kameralny.
Nie było wielu gości, stołów obładowanych jedzeniem, a dziewczyna była w bardzo skromnej, białej bufiastej sukience.
Zakochanym nie przeszkadzało to jednak w ogóle. Wydawali się być najszczęśliwsi, wirując na prowizorycznym parkiecie w domu Artura, gdzie całe wesele się odbywało. Kilku gości klaskało, gratulując im. Inni jedynie patrzyli na nich z uśmiechem, ciesząc się, że w tym czasie, gdzie wszystko malowało się w ciemnych barwach, oni umieli jeszcze prawdziwie kochać.
- Nie mogłabym wymarzyć sobie tego lepiej. - przyznała z uśmiechem dziewczyna, zadzierając nieco swoją sukienkę, kiedy wchodziła po schodkach do sypialni, którą oficjalnie mogła już dzielić ze swoim mężem.
Cała ceremonia dobiegła końca, a młodzi marzyli jedynie o tym, by zostać już sami i odpocząć w swoich ramionach.
Był już listopad, toteż na zewnątrz szybko robiło się ciemno, więc w ich pokoju panował półmrok rozświetlany jedynie nikłym światłem świeczek, zapalonych uprzednio przez Molly. Dawało to klimat sprzyjający flirtom i niewinnym przekomarzaniom, co wykorzystało świeżo upieczone małżeństwo.
- Kocham cię, Molly Weasley. - powiedział setny raz tego dnia Artur, całując ją czule, na co dziewczyna odpowiedziała kolejnym pocałunkiem.
- Ja ciebie też. I tak się cieszę, że ciebie mam. - wyznała, patrząc mu w oczy. - Nie opuszczaj mnie nigdy, proszę.
- Nie mam zamiaru. - oznajmił mężczyzna, ponownie ją całując.
Świeczki w pokoju zgasły, a Molly Weasley do końca swojego życia wspominała tamtą noc i tamte wyznania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top