ROZDZIAŁ 14
Connor
Nancy zniknęła za drzwiami swojego pokoju, a ja przez długi czas stałem w miejscu, ponieważ nie mogłem ruszyć się z hotelowego korytarza. Zupełnie jakby mnie zamurowało z wrażenia, lecz przecież nie było konieczności, bym zapuścił tam korzenie!
Wcale tego nie chciałem - to znaczy troszczyć się o Nancy i jej samopoczucie, zwłaszcza, że podeptała moje serce i wyrzuciła je do śmietnika. Skoro podjęła decyzję, że do nas dołącza, to chyba wiedziała na co się pisała, nieprawdaż?
Było jak było i nie potrzebowałem się nad tym rozwodzić. W końcu uznałem, że nie będę dłużej wystawał na korytarzu i ruszyłem tyłek z miejsca. Nie miałem pojęcia, czy lepiej zadekować się w swoim pokoju i znosić współczucie ze strony syna, czy lepszym wyjściem okazałoby się ...
– Czy mogę panu w czymś pomóc? – Prawie krzyknąłem ze strachu, gdy zza załomu ściany wychynęła puszysta sylwetka pani McDonald, a kobieta rzeczywiście zdawała się szczerze zainteresowana moim zagubieniem.
– Nic się nie stało. – Próbowałem się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego godny politowania uśmieszek, bardziej grymas niż prawdziwy uśmiech.
Pani McDonald nie dawała jednak za wygraną, co więcej nawet wydawało się, że to nie z ciekawości, a z troski, by jej goście dobrze się czuli pod jej dachem. Nie znałem na tyle dobrze walijskiego, więc gdy pani McDonald zorientowała się, że gapię się na nią jak cielę na malowane wrota, przeszła na angielski.
– Będzie dobrze – powiedziała do mnie kojącym głosem. – Pańska żona pogniewa się i jej przejdzie, kobiety zmienne są.
– Żona? – Dopiero później zorientowałem się, że właścicielka hotelu miała na myśli Nancy i nawet nie dostrzegła swej pomyłki po mojej reakcji.
Widocznie uznała, że nie chciałem roztrząsać przyczyny (rzekomego) konfliktu, ale i tak zaproponowała mi kubek ciepłej herbaty. Jej mąż, gdy żył, był szczęściarzem, mając taką uważną i troskliwą małżonkę. Można było pozazdrościć.
Ja nie miałem tyle szczęścia. Pani McDonald szybko uwinęła się z zaparzeniem herbaty, więc niedługo potem mogliśmy przysiąść na krzesłach w recepcji i cieszyć się parującym napojem. Chwilowo nie było żadnych innych problemów i gości, którzy chcieli się wymeldować bądź zameldować, a pracownica recepcji zrobiła sobie przerwę na polecenie szefowej, więc mogliśmy cieszyć ciszą i spokojem.
– Pomyśleć, że ciągle pada – westchnęła jakby stwierdzała coś oczywistego, a nie oczekiwała odpowiedzi.
Przytaknąłem, bo nie było czego komentować i czekałem na ciąg dalszy rozmowy.
Pani McDonald opowiadała trochę o miejscowych zwyczajach i tutejszych ludziach, a ja mogle mogłem tylko snuć domysły skąd brała tę imponującą wiedzę.
Jednak zaskoczył mnie fakt, że zaczęła snuć opowieść o Surrey' ach.
– Wiedział pan, że tutejsi wierzą, że sir William Surrey nadal dogląda swych włości? – zapytała mnie.
– Skąd ten pomysł? – zdziwiłem się.
– Podobno wraca z każdym ulewnym deszczem, bo wieść niesie, że gdy umierał też lało jak z cebra – odparła kobieta.
– Podobno w każdej historii jest ziarenko prawdy – stwierdziłem.
– To nie był dobry człowiek. – Pani McDonald mówiła dalej, domyśliłem się, że miała na myśli starego Willa, ojca sir Edvarda. – Co innego jego potomek z nieprawego łoża, Edvard. Został hrabią po śmierci swego ojca, a po nim nastał Eduardo, wychowanek sir Edvarda i jednocześnie jego zięć.
– Ciężko sobie wyobrazić, jak bardzo niegdyś kłuło ludzi w oczy coś, co dziś nikogo nie razi – zauważyłem, a pani McDonald przytaknęła.
– Obyczaje się zmieniają – dodała krótko.
– Gdyby Eduardo albo Edvard żyli współcześnie ... – powiedziałem i zamyśliłem się.
– Prochy Eduardo Surrey'a spoczywają w rodzinnym grobowcu Surrey'ów, który jeszcze za swego życia polecił wybudować dla siebie, żony i potomnych – powiedziała kobieta, czekając na moją reakcję.
Czyżby William Adam Surrey nam nie ufał i polecił jej nas pilnować?
– Choćbym mógł wejść na teren cmentarza, to i tak bym tego nie zrobił. Zmarli powinni spoczywać w spokoju, nie niepokojeni przez żywych – powiedziałem cicho.
Pani McDonald nie odpowiedziała, dopijając swoją herbatę, ja swoją już dawno wypiłem. Wiedziałem, że niecodzienna rozmowa powoli dobiegła końca.
– Obecny hrabia Surrey nie jest znowu taki najgorszy, proszę o tym pamiętać – powiedziała i zebrała kubki na małą tacę i odeszła.
Zastanawiałem się, czy będzie nam dane pomóc hrabiemu Williamowi Surrey' owi. Czy Nancy nie zmieni zdania? Nie wycofa się, gdy będzie pod górkę?
Co tu dużo gadać? Hrabia William Adam może i odziedziczył po przodkach bezprawnie nabyty tytuł oraz majątek, ale sprawiał wrażenie dobrego i uczciwego człowieka i nic mi było do tego, co zrobił albo czego nie zrobił sir Edvard.
Ja, będąc na jego miejscu, postąpiłbym dokładnie tak samo, zresztą czasy w których przyszło mu żyć, diametralnie różniły się od współczesnych, podobnie jak towarzyszące im prawa i zasady.
Było trudniej. Inaczej. Bez "socjalu" i podobnych udogodnień. Ale pewne kwestie nie uległy zmianie - trzeba być uczciwym względem siebie i bliźnich.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top