Rozdział XVI

Biegłem po pałacu, czując, jak moje serce wali jak młot. Kroki odbijały się echem w pustych korytarzach. Ściany, pokryte ciężkimi ozdobami zdawały się mnie osaczać, jakby wiedziały, co czeka mnie na końcu tej gonitwy. Ja też wiedziałem. A raczej myślałem, że wiedziałem.

Z każdym krokiem mój oddech stawał się bardziej urywany, a dłonie ślizgały się na zimnych, mosiężnych klamkach, gdy otwierałem kolejne drzwi. Pustka, cisza.  Gdzie on jest?

Wiedziałem, że ma sypialnie gdzieś tutaj. Wszyscy mieli (no może oprócz Sola). Jednak wszystkie drzwi wyglądały całkowicie tak samo, a ja nie mogłem znaleźć tych właściwych.

Zatrzymałem się na chwilę, próbując złapać oddech. Wilgoć mieszała się z zapachem starości i kurzu, a moje dłonie lekko drżały, gdy opierałem się o ścianę. Spojrzałem na bandaż na dłoni i zacisnąłem mocno pięść. Puściłem się znów biegiem.

Ostatnie drzwi. W końcu. Przed nimi zatrzymałem się, niepewny, czy chcę je otworzyć. Mój żołądek ścisnął się w supeł, a gardło wyschło, jakby ktoś sypnął w nie popiołem.

Cholerny popiół. Nigdy nie spojrzę już na niego tak samo.

Zawahałem się tylko przez ułamek sekundy, a potem nacisnąłem klamkę.

Pomieszczenie wypełniał półmrok, rozpraszany przez mdłe światło świec. Zasłony były zasunięte. W powietrzu unosił się zapach ziół i czegoś bardziej cierpkiego, może krwi. Pokój był ślicznie urządzony, różne rośliny, obrazy, piękne meble.

A na środku ogromne łóżko. I on sam.

Jego twarz była niezwykle blada, oczy podkrążone i zamknięte, a na brodzie i ustach były krople krwi. Tak samo na jego koszuli. Oddychał ciężkim, świszczącym oddechem.

Leżał, choć pod głową miał dwie poduszki, więc miał dość wysoko i mógł patrzeć przed siebie, nie do góry. Podbiegłem do jego posłania i ponownie spojrzałem z przerażeniem na niego.

- Arion? Co tu się stało!?

Po kilku sekundach, uchylił lekko powieki i spojrzał na mnie. Jego spojrzenie było zamglone i odległe.

Nie było mnie raptem dwa miesiące, a tu takie rzeczy!?

- Wróciłeś..? - mruknął cicho.

- Wróciłem, bo liczyłem na twoją pomoc. - odpowiedziałem. - Co się stało..?

Przełknął ślinę, zanim przemówił:

- Tak jest czasami... Odpłacam za... - zaczął kaszleć, a kolejne krople krwi skapały na jego koszulę. - ...moje moce.

Zmarszczyłem brwi. Odpłacał na swoje moce?

- Jak to? Dlaczego nie ma nikogo w wiosce i mieście? To też sprawka tego?

Milczał, jakby pytanie wciąż do niego nie dotarło. Po jakimś czasie mruknął:

- Możliwe... Zazwyczaj... - starł rękawem krew z ust - To jakaś grypa, ale...

- Ale teraz jest inaczej. - zakończyłem. - Lepiej nie mów, nie wygląda to zbyt dobrze.

Zamknął oczy i skinął głową.

Położyłem dłoń na udzie i zacząłem przekładać materiał spodni. Co teraz?

- Długo to trwa? - zapytałem.

Nie odpowiedział. Może zasnął. A może...

- Żyjesz? Wszystko dobrze?

- Nie pozbędziesz się mnie... - wyszeptał i uśmiechnął się nieznacznie. - Dotyka to każdego komu kiedyś pomogłem...

Wpatrywałem się w niego, analizując te słowa w głowie. Musiał pomóc niemal wszystkim.

- A Victor? Pamiętasz, ten smok i w ogóle?

- On jest Obrońcą.. na niego to nie działa. - znów kaszlnął, a z ust wyleciały mu kolejne krople krwi.

- Dość, nie odzywaj się już. Albo jeszcze jedno. Ile to trwa? Pytałem wcześniej.

- Od miesiąca...

Skinąłem głową. Przygryzłem lekko wargę i obróciłem się na pięcie. Wyszedłem szybko z jego sypialni. Zanim przekroczyłem próg usłyszałem jeszcze:

- Bądź miły dla Sola...

Nie myślcie, że uciekam. W mojej głowie pojawiła się myśl. Idea, która napewno pomoże, w końcu Falco mówił, że to może wyleczyć wszystko...

- Płacząca Bogini - szepnąłem do siebie, jakbym musiał usłyszeć te słowa na głos, by w nie uwierzyć.

Jeśli udałoby mi się zdobyć tę roślinę, moglibyśmy uleczyć Ariona, a on pomógłby wszystkim innym. Łącznie z Terry'm.

Nie czekałem ani chwili dłużej. Przebiegłem przez puste korytarze zamku, aż dotarłem do sali tronowej, gdzie wciąż byli wszyscy Obrońcy, kończąc już swoją ucztę. Patrzyli na mnie z niedowierzaniem, gdy wyłożyłem im swój plan.

- To szaleństwo - powiedziała Rosie, wstając z miejsca. — Ta roślina może już w ogóle nie istnieć.

- A jeśli istnieje? - odparłem, wbijając wzrok w Gabriela. - Czy naprawdę mamy coś do stracenia?

Cisza, która zapadła, była przytłaczająca. W końcu skinął głową, ciężkim głosem wygładzając swoje przemyślenia:

- Nie wiem czy wiesz, ale Płacząca rośnie tylko w Zachodnim Lesie. To nie jest bezpieczne miejsce.

Nie spuszczałem z niego wzroku. Wyprostowałem się.

- Jestem gotowy udać się tam i przynieść ją dla was. U nas na statku mieliśmy jeden okaz, ale został skradziony. Myślę, że to dobry dowód na to, że roślinka wciąż istnieje.

Zapadła cisza. Książę znów przeszywał mnie tym swoim spojrzeniem. Zacząłem się lekko denerwować, ale wtedy znów poczułem tą przyjemną mgłę, a Gabriel powiedział:

- Skoro tak bardzo tego pragniesz, możemy przerobić to na twoją pokutę. W przeciągu tego roku, który trwać będzie jeszcze pięć miesięcy, udasz się na pięć misji, które będą swego rodzaju karą za twoje czyny. Gdy je zakończysz, będziesz całkowicie oczyszczony z zarzutów i kto wie... Jeżeli dobrze ci pójdzie może znajdziesz sobie jakieś miejsce w mojej armii. - uniósł kącik ust i zarzucił nogę na nogę, czekając na moją odpowiedź.

- To niezwykle szlachetne... Jestem wdzięczny, naprawdę. Chcę tego. - powiedziałem, robiąc przerwy co każde słowo, zastanawiając się co moge powiedzieć.

- Damy ci mapę. Wyruszysz o świcie sam. Nie możemy ryzykować życia innych, jak mówiłem: jest tam dość... Niebezpiecznie.

Sam. Oczywiście, że sam. To była moja decyzja, moje ryzyko. Nie potrzebowałem eskorty ani towarzyszy. W tym momencie poczułem, że spoczywa na mnie coś więcej niż tylko ciężar misji - odpowiedzialność za losy całego królestwa.

- Nie Gabrielu. - usłyszałem czyjś głos. Kto w ogóle śmiał się sprzeciwić decyzji księcia?

Spojrzałem w stronę tamtego głosu i zobaczyłem Riccardo, który odchodził od stołu, by stanąć przed Gabrielem.

- Wysłanie go samemu to pewną śmierć. Wtedy na misja byłaby daremna. Ja z nim pójdę. - rzucił mi szybkie spojrzenie i wrócił wzrokiem do księcia.

- Riccardo, ufam ci najbardziej ze wszystkich, jednak to co teraz mówisz jest głupotą. To nie ma prawa...

- Byłem już tam i wiem jak tam jest. Razem z Aitorem damy radę. Powinniśmy ruszać na misję w cztery, może trzy osoby. Dla bezpieczeństwa. Jeżeli jedna osoba zginie misja się nie zakończy. Inni będą mogli ją skończyć. Wiesz jak było z Romą.

Znów zapadła cisza. Wpatrywałem się  teraz w Riccardo z coraz to większym szacunkiem. To był gość...

- Rozumiem twoje zdanie, jednak... - książę przygryzł wargę. - Dobrze. Jednak chciałbym byś ty też zrozumiał, że ja po prostu nie chce stracić ludzi. Nie chcę stracić ciebie.

Czy on rzeczywiście o kogoś się martwił?

- Całkowicie cię rozumiem i szanuję. Jednakże gdy na misji będzie nas więcej, napewno nam się uda. A ja pragnę jedynie pomóc Arionowi. - powiedział Riccardo takim tonem, że Gabriel napewno zrozumiał, że z jego sprzeciwów to tyle.

- Oczywiście. W takim razie, skoro ta misja ma być karą dla Aitora, trzecim członkiem będzie Simeon. - powiedział i spojrzał na Victora, jakby dając mu znak, by przyprowadził wspomnianego chłopaka. - Jego wcześniejszy czyn był niewybaczalny, jednak w królestwie panuję taka sytuacja, że nie warto się kłócić. - uśmiechnął się szeroko.

No to świetnie... Jeszcze jego mi brakowało.

- Jestem zmuszony przeprosić cię za niego. Moim rozkazem nie było przyniesienie twojej głowy, jak to opowiadał ten zmiennokształtny. - powiedział to chyba szczerze, jednocześnie wyrażając obrzydzenie słowem "zmiennokształtny".

- Ale naprawdę musimy go brać, Wasza Wysokość? - zapytałem.

- Kto wie, może nasz odmieniec zakoleguje się z tym drugim.

Wszystkie spojrzenia były teraz skupione na mnie, a ja bardzo chciałem zapaść się pod ziemię.

- No dobrze, możesz odejść. - powiedział do mnie, a po kilku chwilach dodał. - A i Aitor, możesz przyprowadzić tego swojego kolegę tutaj. Myślę, że będzie mieć tu lepsze warunki niż w jaskini. - na jego ustach zagościł niewielki uśmiech.

Skinąłem głową i ruszyłem do wyjścia.


















________________________________

Następny rozdział będzie dłuższy obiecuje.

Możecie tu napisać swoje przemyślenia i szczerą opinię o tym fanfiku, chętnie poczytam.

Do zobaczenia za... Kto wie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top