Rozdział XV

Nie ma czasu do stracenia!

Myśli dudniły mi w głowie z każdym kolejnym krokiem, który rozbrzmiewał echem w wilgotnym wnętrzu jaskini piratów. Ściany, oblepione porostami, zdawały się szeptać za mną złowrogie opowieści, a odór gnijących wodorostów unosił się w powietrzu.

Znałem tą drogę aż za dobrze.

Biegłem, nie oglądając się za siebie. Przede mną rozciągał się las - gęsty, przesycony wilgocią i mgłą. Nie słyszałem żadnych odgłosów - ani ptaków, ani zwierząt. Cała natura wydawała się martwa, jakby przyroda zniknęła.

Biegłem szybciej, przeskakując przez powalone konary, schylając się by nie oberwać gałęzią, minąłem malutki strumień i byłem niemal pewny, że usłyszałem ptaka.

W końcu wyłoniłem się z lasu i dotarłem do wioski. Nie widziałem nikogo - żadnych dzieci, żadnych starców, żadnych śladów życia. Tylko kilka drzwi skrzypiało w podmuchu wiatru, a zapomniane narzędzia rdzewiały na progach. Czułem niepokój, jakby ktoś - lub coś - obserwowało mnie zza rozbitych okien.

Brukowane ulice miasteczka, które zwykle tętniły życiem, teraz były jak wymarłe. Stragany stały puste, a okiennice zamknięte. Nawet fontanna na rynku nie wydawała dźwięku - woda zastygła, jakby zatrzymana magią. Gdzie oni wszyscy są?

Dobiegłem do strażnicy przy głównej bramie, ale nikogo tam nie było. Ani jednego strażnika, choć brama była otwarta na oścież. To pułapka? Przełknąłem ślinę, nie zatrzymując się ani na chwilę.

Myśl o Terry'm. Myśl o Terry'm. Później i tak wrócisz na morze.

Korytarze w pałacu zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Wciąż nikogo - żadnych służek, żadnej straży, tylko echo moich kroków. I cichy głos błagania, w środku mojej duszy.

I wtedy otworzyłem drzwi do sali tronowej.

W środku... byli wszyscy Obrońcy i służba księcia. Dziesiątki par oczu zwróciły się w moją stronę. W powietrzu unosiło się napięcie, ciężkie jak burzowe chmury. A na tronie siedział on, władca, którego wyraz twarzy mówił jedno: Wiedziałem, że w końcu wrócisz.

Widziałem znajome twarze. Był tam Victor, któremu niemal zaświeciły się oczy i Riccardo, siedzący najbliżej tronu księcia. Sol uśmiechnął się na mój widok, Fei zmarszczył brwi, a Rosie skinęła głową, jakby już dawno wiedziała, że się tu zjawię.

Nie było Simeona i Ariona.

I Jade.

W centrum siedział książę, dumny i wyprostowany, otoczony złotymi ornamentami tronu, jakby sam był ich częścią. Na głowie miał nową koronę. Patrzył na mnie z udawaną pogardą, jego wargi wykrzywił nieznaczny uśmieszek, ale w jego oczach dostrzegłem coś innego - przebłysk triumfu, może satysfakcji?

Analizował moją twarz. Może chodziło o szwy? A może wpatrywał się w moją duszę?

Zatrzymałem się kilka kroków przed nim. Powietrze było ciężkie od napięcia, które między nami wisiało. Przełknąłem ślinę i spojrzałem wprost w oczy Gabriela.

Te piękne i zarazem obrzydliwe, niebieskie oczy.

Moja duma chciała krzyczeć, bym tego nie robił, ale nie mogłem jej słuchać.  Musiałem uratować Terry'ego.

Starałem się nie drżeć, patrząc na niego. On robił to z łatwością. Opierał dłoń niedbale o podłokietnik, założył nogę na nogę i wyglądał na bardzo rozluźnionego.

- Przyszedłeś ukraść kolejną koronę? - odezwał się, przerywając niezręczną ciszę.

Czułem, że moja broda zaczyna się lekko trząść. Nie odrywając spojrzenia od księcia, upadłem na kolana, zaciskając pięść u jednej ręki.

- Wasza Wysokość - wyszeptałem, czując, jak głos mi się łamie. — Błagam... Wiem, że zawiodłem. Wiem, że zostałem skazany na śmierć, wiem, że uciekłem, że nie jestem godzien nawet spojrzeć na ciebie, ale...

- Wiesz ile złota musieliśmy przetopić, by...?

- Tu już nie chodzi o pieniądze! - podniosłem się na nogi, czując, że pozycja, w której byłem, była upokarzająca. - On tam umiera, zaatakowany przez morskie bestie! Bestie, które pożerają takich jak on!

Książę zmrużył oczy, spoglądając na mnie z odrazą. Jego milczenie było gorsze od każdego krzyku. Czułem na sobie spojrzenie wszystkich tu obecnych, ale nie dodało mi to otuchy. Byłem pewny, że wszystkie spojrzenia były pełne pogardy.

- Potrzebuję Ariona... Potrzebuję kogoś, kto potrafi leczyć. On... - Wciągnąłem drżąco powietrze. - On nie ma czasu.

Nie mogłem się rozkleić.

Wdech nosem, wydech ustami. Wdech nosem, wydech...

Chwila ciszy trwała wieczność. Gabriel spojrzał na Riccardo, wymieniając z nim bezgłośną rozmowę, a potem znów zwrócił się do mnie.

- Dlaczego miałbym ci pomóc? - spytał chłodno, a jego głos odbił się echem w sali.

- Bo już wszystko straciłem - odparłem, patrząc mu prosto w oczy, choć moje własne były już pełne łez. - Straciłem szacunek wszystkich. Obiecuję, odejdę stąd, tylko niech Arion mu pomoże.

Gabriel milczał, wpatrując się we mnie podejrzliwym wzrokiem. Widziałem, że się wahał, ale mocno trzymał na swoim. Spojrzałem na Riccardo, a ten rzucił znaczące spojrzenie na miecz, który miałem przy pasie. Potem spojrzał na swoją rękę, moją rękę i poruszył brwiami.

Nie rozumiałem o co mu chodziło, a potem usłyszałem szept, tak jakby chłopak był tuż obok mnie. Słyszałem dokładnie jego słowa, ale książę wydawał się nie słyszeć.

"Przysięgnij na własną krew, swoją szczerość. To zadziała, uwierz."

Słowa dwukrotnie rozbrzmiały w mojej głowie. Spojrzałem na Riccardo, a ten uśmiechnął się szczerze.

Oblizałem wargi i wyjąłem miecz z pochwy. Wszyscy w sali drgnęli, jakby już byli gotowi sięgnąć po swoją broń i rozpocząć walkę. Ja jednak uniosłem rękę i przejechałem ostrzem po skórze dłoni. Nie wiem czemu nie wybrałem przedramienia.

Nie odczuwałem bólu, ani obrzydzenia. Łzy przestały być w moich oczach, spojrzałem na Gabriela z chamskim uśmiechem i powiedziałem:

- Na własną krew, przysięgam, że moje słowa są szczere. Przysięgam odpokutować moją wcześniejszą winę. Zrobię wszystko by odzyskać wasze zaufanie, dlatego właśnie...

Zatrzymałem się. Usłyszałem grupowy oddech i gdy spojrzałem w stronę wielkiego stołu, zobaczyłem coś, czego napewno się nie spodziewałem.

Wszyscy klęczeli na podłodze, z pochyloną głową. Gdy obejrzałem się za siebie, zobaczyłem, że strażnicy robili to samo; klęczeli, podtrzymując się dłonią podłogi. Spojrzałem w stronę księcia, zastanawiając się co zrobił, że wszyscy nagle oddali mu pokłon. Sam chciałem to zrobić, ale wtedy zobaczyłem jego...

Klęczał z najniżej spuszczoną głową, trzymając koronę w ręce.

Rozejrzałem się z zaskoczeniem po sali ponownie, krew kapała na podłogę, a Gabriel przemówił, wziąż pochylony:

- Przyrzeczenie na krew złożone, na zawsze docenione tu będzie. Twój czyn, choć często zdradliwy, ukazuję twoją ogromną desperację i utwierdza mnie w przekonaniu, że warto ci wierzyć. - powiedział to jak zwykłą formułkę, jakby mówił to już wiele razy, ale w jego głosie słyszałem coś innego niż wcześniej.

Potem założył na głowę koronę, klasnął w dłonie i wszyscy znów powstali. Opadł na tron i oparł się o oparcie. Byłem zbyt zaskoczony, by mówić, więc on znów się odezwał:

- Słuchaj, to nie znaczy, że twoje winy są wybaczone. Chociaż trochę mi zaimponowałeś. - uśmiechnąłem się. - Mimo to jesteś złodziejem i wygnańcem, który nie powinien tu być. - uśmiech zszedł z mojej twarzy.

- Wiem, jednak mi chodzi o...

- Zacznijmy od nowa. Po tym gdy uniknąłeś kary śmierci uciekłeś na morze razem z piratami, którzy pomogli w kradzieży, tak?

Skinąłem lekko głową.

- I dlaczego nagle wróciłeś? Źle ci tam było?

Westchnąłem głośno. Schowałem miech do pochwy i przemówiłem:

- Nie wróciłbym, gdyby nie to, że mój przyjaciel został ciężko ranny. Wszystko zaczęło się od momentu, gdy spotkałem Simeona. - imię chłopaka z trudem przeszło mi przez gardło. - To on tak potraktował moją twarz.

Usłyszałem cichy szept ze strony stołu, ale wciąż wpatrywałem się w Gabriela. Kontynuowałem:

- Wtedy uciekliśmy z miejsca, w którym nocowaliśmy. Gdy pływaliśmy zostaliśmy zaatakowani. To była noc, wszyscy spaliśmy, tylko Terry...

Nie dokończyłem, bo Gabriel przerwał.

- Zaatakowali was Mroczarze? Ilu ich było?

- Dwóch. Kapitan mówił, że to drugi raz od kiedy pływa z tą załogą. - głos już mi nie drżał. Ani trochę. Wpatrywałem się w Gabriela.

Ciche skinięcie głową. Nie wiedziałem czy to dobry znak.

- Walczył sam? - zapytał.

- Tak. Potwory przybyły pod osłoną nocy, było bardzo cicho, okropnie żałuję, że nie usłyszałem ich wcześniej...

Znów mi przerwał.

- Jak poważne są obrażenia? Nie macie własnych leków? To nie odpowiedzialne.

- Ma wiele zadrapań, na brzuchu ma głębszą ranę. Gdy bronił się na końcu zerwali mu skórę z łopatek, wygląda jakby wyrwali mu skrzydła, których nie ma. Wdało się jakieś zakażenie, nie wiem, kompletnie się na tym nie znam, ale on bardzo cierpi. Widziałem to wszystko, to tak jakby... W miejscu skóry było mięso mielone....

Oczy Gabriela rozszerzyły się lekko. Może widział już coś takiego.

- I chłopak nazywa się Terry, tak? Czy to nie ten, który pomógł ci w kradzieży? Ten którego tak wołałeś, uciekając z moją koroną?

- Wasza Wysokość, ja naprawdę...

- Odpowiedz.

- Tak. To on...

Znów zapadła cisza. Spojrzenie niebieskich oczu Gabriela niemal przeszywało mnie na wylot. Po kolejnych, długich sekundach odpowiedział:

- Rozumiem powagę sytuacji i niezwykle współczuję twojej... Załodze. Jednak nie mam jak pomóc, przykro mi.  - i były to jedyne słowa, które wypowiedział, i które były całkowicie szczere.

Spojrzałem na niego i otworzyłem lekko usta, jednak on znów się odezwał:

- Arion nie jest w stanie nikomu pomóc. Nawet sobie samemu...












_________________________________

Siemano guys ogólnie to mam wolną lekcje wiec macie teraz

Nie wiem kiedy next aleeee

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top