ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚍𝚠𝚞𝚗𝚊𝚜𝚝𝚢 ⌊⌋ꓛ
»»————- ★ ————-««
𝕊𝕖𝕣𝕔𝕖 𝕟𝕚𝕖 𝕤ł𝕦𝕘𝕒 𝕣𝕠𝕫𝕦𝕞𝕦
꧁꧂
Morana miała mały problem z soczewkami kontaktowymi, które nosiła. Nie mogła ich zdjąć ponieważ zdradziłaby swoją tożsamość. Dlatego była zmuszona w nich spać. Było to męczące i nieprzyjemne, ale innego wyjścia nie było. Przynajmniej na razie. Derek wydawał się być dobrą osobą. Chciał ją chronić przed łowcami, którzy uznali ją za zagrożenie ponieważ spoufala się z Hale'm. Był miły dla niej i wyglądało że mu zależy. Jednak nie były to wystarczające powody, aby mu w pełni zaufać. Już kilka razy myślała że może komuś zaufać. Byli dla niej mili i troskliwi, a później pokazali swoje prawdziwe wnętrze. Dlatego wolała pozostać ostrożna. Nawet jeśli zaczęła darzyć Derek'a czymś więcej.
Czuła się trochę niepewnie w obcym miejscu, z osobami, których tak na prawdę nie znała zbyt dobrze. Szczególnie podczas snu, była nerwowa. Najmniejszy dźwięk ją niepokoił. Co nie uszło uwadze Derek'a.
Coś stuknęło o szybę. Dźwięk był ledwo słyszalny, ale w pomieszczeniu skąpanym w mroku i ciszy, wydawał się głośniejszy niż normalnie. Morana zerknęła na okna. Nic się nie działo, ale nie potrafiła spokojnie zasnąć. Zwykle nie stresowała się tak, ale teraz była prawie bezbronna. Bez swoich mocy, czuła się niepewnie. W razie zagrożenia byłaby bezużyteczna, zwłaszcza że była ranna przez co nie mogła również walczyć w ręcz.
— Nie możesz zasnąć. — odezwał się Derek. Przez jej szybsze bicie serca i to że co chwila unosiła głowę aby sprawdzić czy w ciemnościach nie ma jakiegoś zagrożenia, sam nie potrafił zasnąć. Jej niepokój go rozpraszał. Mówił jej że budynek jest zabezpieczony. Jeśli ktoś spróbuje się włamać, włączy się alarm. Jednak to najwyraźniej nie wystarczało aby uspokoić ją.
— Przepraszam. — mruknęła cicho. Nie chciała być dla niego problemem.
Derek przekręciła się na bok i patrzył teraz na plecy czarnowłosej.
— Co pomaga ci się uspokoić? — zapytał po dłuższej chwili ciszy.
Morana wstrzymała się z odpowiedzią. Jej moc ją uspokajała. Gdy miewała trudności z zaśnięciem lub się bała, uaktywniała swoje zdolności. Zwykle używała dłoni, na której pojawiły się fioletowe świecące żyłki. Rozświetlała trochę pomieszczenie albo tworzyła wokół dłoni fioletowe fale przypominające ogień, czasami bawiła się i tworzyła motyle albo inne kształty. To pomagało jej się zrelaksować. Niestety teraz nie mogła tego zrobić.
— Nie wiem. — mruknęła cicho, ale wiedziała że brunet i tak ją usłyszy. Zapewne usłyszał również jej przyspieszone bicie serca gdy skłamała. Choć mogła to zrzucić na niepokój, który czuła w obcym miejscu.
— Więc jak ci pomóc?
Morana zerknęła przez ramie na bruneta, leżał na boku i wpatrywał się w jej plecy. Zawahała się przez moment, ale po chwili odwróciła się twarzą do niego. Światło księżyca, które wpadało przez okna do pomieszczenia, słabo oświetlało jego twarz, ale wystarczająco aby mogła zobaczyć jego niebieskozielone tęczówki przyglądające się jej z uwagą.
— A pokarzesz mi swoje oczy?
— Właśnie je widzisz.
Morana wywróciła oczami, na co kącik ust Derek'a uniósł się ku górze.
— Wiesz o czym mówię.
— Jesteś pewna?
— Gdybym nie była, to nie prosiłabym cię o to.
Derek przymknął powieki, a po chwili otworzył je. Jego oczy świeciły się na niebiesko. Ich blask odznaczał się w mroku.
Na twarzy Morany zagościł ledwo widoczny uśmiech gdy wpatrywała się w jego oczy. Ich blask zaczął ją uspokajać. Może to dlatego że przypominały jej oczy secorema. Różniły się kolorem, ale ich światło było kojące. Uniosła dłoń i zbliżyła ją do twarzy Derek'a. Widząc że mężczyzna nie odsuwa się, delikatnie dotknęła jego policzka. Jego zarost lekko drażnił opuszki jej palców.
— Co robisz?
— Próbuję się uspokoić.
— Dotykanie mojej twarzy ma ci w tym pomóc?
— Tak.
— Dziwna jesteś. — stwierdził żartobliwie.
— Jakiś ty miły. — zaśmiała się bez radości, choć wcale nie uraziły ją jego słowa. Zabrała dłoń.
— Nie kazałem ci przestać.
— A co podobało ci się?
— Może.
— Tyle musi ci wystarczyć. Spróbuję zasnąć. — zamknęła oczy i przekręciła się na plecy. Czuła się już trochę rozluźniona. Pomoc bruneta zdecydowanie się przydała. W odpowiedzi usłyszała niezadowolony pomruk.
Derek przypatrywał się jej jeszcze przez parę chwil. Jego oczy wróciły do naturalnego koloru. Słyszał że rytm jej serca był już spokojniejszy. Dotyk jej dłoni był bardzo przyjemny. Miał ochotę przymknąć powieki i wtulić się w jej dłoń. Jednak powstrzymał się. Zaczynał ją na prawdę lubić, choć nie powinien. Gdy tylko rozwiąże sprawę z łowcami, a ona będzie już bezpieczna, zamierzał się od niej odsunąć. Tak było bezpieczniej. Jednak jakaś jego część nie chciała aby trzymał się od niej z dala. Walczył z tym przez co zaczął zmagać się z wewnętrznym konfliktem. Serce nie chciało słuchać się rozumu, co zwykle bywało dla niego zgubne.
꧁꧂
Derek szykował się do wyjścia. Morana przyglądała się mu w milczeniu. Razem z Scott'em, który bardzo chciał mu pomóc, obmyślili plan jak rozwiązać problem z łowcami, którzy ścigali Derek'a. Oznaczało to że Morana miała zostać w lofcie, ale nie sama bo jak stwierdził brunet, to może być ryzykowne, choć wcześniej twierdził że budynek jest dobrze zabezpieczony. Jednak sprzęt bywa zawodny, dlatego Peter miał zostać z czarnowłosą. Nie cieszyło to zbytnio kobiety, szczególnie że ją trochę przerażał.
— Wrócę jak najszybciej będzie się dało. — Derek założył kurtkę. Obrócił się i spojrzał na Morane, która stała przy kanapie. — Jeśli będzie coś kombinować, zadzwoń. — zerknął na wuja, który stał przy oknach, a później na czarnowłosą.
Morana skrzywiła się gdy zerknęła na Peter'a. Starszy Hale posłał jej dziwne spojrzenie. Kobieta podeszła do Derek'a.
— Nie lubię go. — oznajmiła wprost.
— Nikt go nie lubi. I gdyby istniała inna możliwość, to bym z niej skorzystał.
— Wiecie że was słyszę, prawda? — odezwał się starszy Hale. Derek obdarzył go krótkim spojrzeniem, olewając jego pytanie.
— Niedługo wrócę. — powiedział patrząc na Morane, po czym zamierzał odwrócić się i odejść.
— Derek...
Morana złapała za kołnierz kurtki Derek'a i przyciągnęła go do siebie. Złączyła ich wargi w czułym, ale krótkim pocałunku. Gdy się odsunęła, brunet przez chwilę miał przymknięte powieki, jakby nie chciał aby pocałunek tak szybko minął.
— To na szczęście. — uśmieszek zagościł na jej twarz. Mogła pocałować go dłużej, ale wtedy nie zostałby niedosyt, który miał go zmotywować do szybszego powrotu. Był to ich dopiero drugi pocałunek. Sami nie byli pewni co ich łączy i czy coś wyjdzie z ich relacji.
— Trochę za mało.
— Tyle musi ci wystarczyć.
Derek lekko pokręcił głową na boki, rozbawiony jej złośliwością. Zdecydowanie chciał przedłużyć ich chwilę, ale nie miał na to czasu. Odwrócił się, po czym ruszył ku wyjściu z pomieszczenia.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za Derek'em, odezwał się Peter:
— Jakież to było urocze, aż mam ochotę zwrócić śniadanie.
Morana zerknęła na niego.
— Nie krępuj się, tylko posprzątaj po sobie. — powiedziała neutralnym tonem. Nie zamierzała dać mu się zirytować. Nie warto było psuć sobie nerwów na jego zaczepne teksty.
Nie miała zbytnio pomysłu co teraz ze sobą zrobić, dlatego usiadła na kanapie i wyjęła telefon. Postanowiła przejrzeć portale społecznościowe.
Peter wybrał jedną z książek z regału, po czym usiadł w fotelu, który stał przy kanapie. Otworzył książkę choć nie był szczególnie zainteresowany czytaniem jej.
Czas wydawał się dłużyć w nieskończoność.
Morana z znużeniem schowała telefon. Rozejrzała się po wnętrzu, ale nic ciekawego nie przykuło jej uwagi. Jedynym punktem zaczepienia, który mógłby zakończyć jej nudę, był psychopatyczny wujek Derek'a, który siedział niedaleko w fotelu trzymając w dłoni książkę. Derek miał okazję wspomnieć jej o Peter'ze. Była to dość zawiła historyjka. Morana wciąż się dziwiła czemu Derek nadal się z nim zadawał, ale nie oceniała go. Był jego rodziną, nie z wyboru, ale łączyła ich krew, a to była silna więź.
Peter nagle zatrzasnął książkę, przez co czarnowłosa się wzdrygnęła. Jego chłodne błękitne tęczówki spoczęły na jej osobie.
— Masz ochotę na kubek herbaty i partyjkę szachów? — zapytał z lekkością.
— Jasne. — odpowiedziała krótko. Mężczyzna wyglądał na usatysfakcjonowanego jej odpowiedzią. Wstał z fotela po czym poszedł do kuchni.
— Rozstaw plansze na stole, jest na regale. — odezwał się z kuchni.
Morana wstała z kanapy. Podeszła do regału stojącego pod ścianą. Na jednej z półek leżała złożona plansza. Wzięła przedmiot, po czym podeszła do stołu stojącego pod szeregiem okien. Rozłożyła szachy, a w tym czasie Peter zrobił herbatę. Przyniósł kubki i postawił je na stole, po czym zajął miejsce na przeciwko czarnowłosej.
— Nie słodziłem.
— Dobrze, bo nie lubię z cukrem.
— No proszę, coś nas jednak łączy. — kącik ust mężczyzny uniósł się do góry. Jednak ten gest nie wydawał się czarnowłosej być szczerze przyjazny.
Morana darowała sobie odpowiedź. Skinęła głową na planszę. Peter jako pierwszy wykonał ruch ponieważ miał białe pionki.
— Nie jesteś zbyt rozmowna. — odezwał się Peter. Morana wykonała swój ruch. Uniosła wzrok aby spojrzeć na mężczyznę przed nią.
— Nie czuję potrzeby rozmowy z tobą. — powiedziała szczerze. Nie zamierzała udawać miłej czy zainteresowanej, choć gorąca herbata przy partyjce szachów była miłym spędzeniem czasu.
Peter parsknął.
— Co cię tak bawi?
— Nic takiego. — teraz to on wykonał swój ruch. — Szach i mat. — oznajmił dumnie gdy wygrał partię.
— Gratulacje. — to była tylko gra, więc niezbyt się przejęła jego dumnym i zuchwałym uśmieszkiem.
Postanowili zagrać kolejną rundę. Tym razem Morana zaczynała białymi. Czarnowłosa uniosła jeden z pionków i postawiła go na planszy, tym samym zbijając jeden pionek Peter'a. Odłożyła pionek na bok, ale przez swoją nieuwagę zrzuciła go na podłogę. Schyliła sią aby go podnieść, a wtedy zobaczyła że wokół Peter'a, krążył cienisty obłok. Bardziej niepokojące było to, że wokół niej również. Odłożyła pionek na stół. Spojrzała na mężczyznę, który był skupiony na planowaniu swojego ruchu.
— Budynek ma alarm. Ale co by się stało gdyby ktoś odłączył zasilanie w budynku? — zapytała Morana. Był dzień, dlatego w pomieszczeniu nie paliło się światło, więc nie można było stwierdzić czy prąd nadal był włączony.
— Alarm by się nie włączył. — wzrok Peter'a był skupiony na planszy gdy wykonywał swój ruch. — Nie wiedzielibyśmy czy ktoś dostał się do środka, do momentu aż stanęli by za tymi drzwiami. — skinął głową na wejście do loftu. Mężczyzna nagle uniósł wzrok i spojrzał na czarnowłosą. Jej tętno zdradzało, że jest mocno zaniepokojona, co również wzbudziło w nim niepokój. — Dlaczego o to pytasz?
— Znudziła mi się ta gra. — wstała nagle od stołu i szybkim krokiem ruszyła ku kuchni.
Peter również wstał i w kilku krokach dogonił czarnowłosą. Złapał ją za ramię, tym samym zatrzymując w miejscu. Zamierzał się odezwać i zapytać ją co się dzieje, ale wtedy usłyszał przeładowywanie broni zza drzwi wejścia do loftu. Pchnął Morane w kierunku wysepki kuchennej, a sam skoczył za kanapę. Nagle drzwi zostały otwarte, a seria wystrzałów rozniosła głośnym echem po pomieszczeniu. Kule latały w powietrzu, a miejsce gdzie jeszcze chwilę temu siedzieli, rozstało rozstrzelane. Właśnie uniknęli śmierci. Peter zerknął na Morane, która chowała się za murkiem. Ich spojrzenia się skrzyżowały, ale kobieta szybko odwróciła wzrok. Z jakiegoś powodu wiedziała że coś im zagraża. Był pewny że coś ukrywa.
Morana przesunęła się bardziej w bok aby ukryć za wysepką kuchenną. Pchnięcie Peter'a, trochę zabolało, ale było to lepsze niż rozstrzelanie. Serce waliło jej jak szalone. Szybko wyjęła telefon i napisała do Derek'a o tym że łowcy są w lofcie.
Wystrzały ustały, a wtedy czarnowłosa usłyszała ryknięcie. Wyjrzała zza murku. Peter ruszył na łowców, którzy wtargnęli do loftu. Złapał pierwszego, który był najbliżej i rozszarpał mu gardło pazurami. Użył jego ciała jako tarczy gdy inni łowcy zaczęli do niego strzelać. Morana odwróciła wzrok. Nie chciała na to patrzeć. Słyszała kilka wystrzałów z broni, później krzyki, a następnie nastąpiła cisza. Wtedy wstała z podłogi i wyszła zza murku. Widziała jak Peter trzymał ostatniego z mężczyzn za gardło, a czterech innych leżało zabitych na podłodze w kałużach własnej krwi.
— Poczekaj! Nie musisz go zabijać. — ruszyła szybkim krokiem ku Peter'owi, ale gdy mężczyzna na nią spojrzał, zastygła w miejscu, zatrzymując się w dwumetrowej odległości. Jego twarz przypominała teraz bardziej zwierzęcą, a oczy świeciły się na niebiesko. Miał krew na koszulce oraz na pazurach. — Puść go. Proszę. — dodała łagodnie.
Peter przekrzywił głowę lekko w bok przyglądając się jej.
— Dobra.
Morana lekko się uśmiechnęła z wdzięcznością że postanowił jej posłuchać. Może i byli łowcami, ale to nie oznaczało że wszyscy muszą zginąć. Jednak jej uśmiech szybko zniknął gdy Peter jednym płynnym ruchem przeciął pazurami gardło mężczyzny. Krew bryznęła dookoła. Kilka kropli spadło na twarz Morany, przez co wzdrygnęła się. Peter puścił łowcę, a ten upadł martwy na podłogę.
— Miałeś go puścić! — powiedziała zbulwersowana. Poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku gdy czuła na twarzy ciepłą krew łowcy.
— I tak zrobiłem. — wzruszył zuchwale ramionami. — Nie powiedziałem, że puszczę go żywego. — Peter wyminął czarnowłosą i udał się do kuchni aby zmyć krew z rąk.
Morana zerknęła na niego. Cisnęło jej się na usta aby nazwać go mordercą, ale później pomyślała o tych wszystkich osobach, których ci łowcy zabili. Nie byli bez winy, a przynajmniej można było uznać że do świętych nie należeli. To była samoobrona, dość brutalna, ale nadal samoobrona. Czarnowłosa poczuła w kieszeni spodni wibracje telefonu. Odebrała połączenie. Derek od razu zaczął ją wypytywać co się stało. Krótko oznajmiła że problem został już rozwiązany.
Derek wpadł do loftu niczym burza. Zatrzymał się widząc na podłodze zabitych łowców. Ruszył dalej, a wtedy przy wysepce kuchennej zobaczył Morane w towarzystwie Peter'a.
— Jesteś cała? — zapytał z zmartwieniem Derek, zwracając się do Morany.
— Tak. — powiedziała czarnowłosa, ale mimo jej zapewnień, Derek podszedł do niej i obejrzał z wszystkich stron, jakby chciał upewnić się że nie ma choćby zadrapania. Czarnowłosa zdążyła zmyć krople krwi z twarzy zanim brunet przyjechał.
— Gdyby kogoś to interesowało, to też nic mi nie jest. — odezwał się Peter, zwracając na siebie uwagę tamtej dwójki.
Młodszy Hale spojrzał na wuja.
— Co się stało?
— Odłączyli zasilanie. — wzruszył ramionami Peter. — Dobrze że usłyszałem ich w porę. Inaczej przypominalibyśmy teraz sitko.
Derek skinął głową w niemym geście podziękowania.
— Zadzwonię do Scott'a. — oznajmił Derek, po czym oddalił się.
Morana zerknęła na Peter'a krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Nie powiedział Derek'owi prawdy. Przemilczał istotny fakt o tym że to ona wyczuła zagrożenie.
— Nie powiedziałeś mu.
— A powinienem coś powiedzieć? — uniósł brew przyglądając się jej. Zrobił krok ku niej, a kącik jego ust drgnął do góry w chytrym uśmieszku. — Czymkolwiek jesteś... To będzie nasz mały brudny sekrecik. — zuchwałość w jego głosie była mocno wyczuwalna.
— Nie. — oznajmiła stanowczo Morana, przez co pewność siebie mężczyzny lekko się zachwiała. Odważnie spojrzała mu w twarz, nie przejmując się że dzieliło ich niecałe pół metra odległości. — Nie pozwolę ci mieć na mnie haka, czy do czegokolwiek wykorzystałbyś zachowanie tej informacji. Możesz powiedzieć każdemu co tylko chcesz. To będą jedynie twoje słowa. I nie myśl że będę ci wdzięczna za cokolwiek. Lepiej uważaj, bo następnym razem nie dam ci ostrzeżenia gdy będziesz bliski śmierci.
Peter prychnął cicho, ale bez krzty rozbawienia.
— Jesteś znacznie interesująca niż mogło się na początku wydawać. — powiedział beznamiętnym tonem. Jego chłodne spojrzenie sprawiło, że Morana poczuła się nieswojo, ale nie urwała kontaktu wzrokowego. Nie zamierzała dać mu się zastraszyć.
— Wszystko w porządku?
Derek wrócił do kuchni gdy Morana i Peter mierzyli się na spojrzenia. Zauważył jak blisko siebie stali, co mu się nie spodobało.
Peter odsunął się od Morany.
— Tylko sobie gawędzimy. — powiedział swobodnie starszy Hale. Ruszył by wyjść z kuchni, ale Derek stanął mu na drodze. Mężczyźni wymienili się spojrzeniami. Derek w niemy sposób posłał wujowi ostrzegawcze spojrzenie. — Na twoim miejscu nie mną bym się przejmował. — szepnął mu na ucho, po czym wyminął siostrzeńca.
Derek spojrzał na Morane. Zastanawiał się co wuj miał na myśli. Jednak patrząc na nią, nie widział żadnego zagrożenia. Może znowu uczucia utrudniały mu dostrzeżenie prawdy?
**************************
Jak podobał wam się rozdział?
Do poniedziałku :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top