ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚍𝚠𝚞𝚍𝚣𝚒𝚎𝚜𝚝𝚢 𝚍𝚛𝚞𝚐𝚒 ⌊⌋ꓛ
»»————- ★ ————-««
𝕎𝕚𝕫𝕛𝕒 𝕡𝕣𝕫𝕪𝕤𝕫ł𝕠𝕤́𝕔𝕚
꧁꧂
Miesiąc później
Scott i Allison szli przez las. Nastolatkowie uważnie rozglądali się po okolicy, spodziewając się ataku z każdej strony. Mieli trening. Z całej grupy, zostali tylko we dwójkę. Ćwiczyli z Moraną, która szlifowała swoje zdolności. Ona jedna przeciwko nim wszystkim. Mogłoby wydawać się że to oni powinni wygrać, ale tak nie było. Każdy trening kończył się zwycięstwem czarnowłosej.
Scott nerwowo rozejrzał się dookoła, gdy miał wrażenie że między drzewami przemknął jakiś cień. Allison zauważyła jego rozbiegane spojrzenie, jakby próbował dostrzec coś czego ona nie widziała.
— Pamiętaj że potrafi wpływać na nasze emocje i uczucia. — odezwała się półszeptem Argent. Trzymała przed sobą łuk. Była gotowa strzelić w każdym momencie. Morana potrafiła wzmacniać albo odbierać uczucia i emocje. W ostatnim czasie bardzo dobrze rozwinęła tę umiejętność, dlatego bardzo ważnym elementem treningu było zapanowanie nad co się czuło, aby ona nie mogła wykorzystać ich emocji przeciwko nim. Jeśli ktoś zaczął się stresować albo czuć niepokój, czarnowłosa wykorzystywała to i potęgowało negatywne uczucia. Przez co dana osoba zaczynała panikować albo się bać, a to sprowadzało do utraty czujności i popełniania błędów, które Morana z łatwością wykorzystywała.
— Wiem. — mruknął Scott. Starał się być opanowany. Był świadomy że nic nie dzieje się na prawdę, że to tylko sztuczki Morany. Jednak ciężko było zapanować nad własnymi słabościami.
Prawie za każdym razem to Allison i Scott zostawali jako ostatni. Mimo że nastolatkowie przeważnie trzymali się w grupie i próbowali wspólnymi siłami przechytrzyć Morane, to czarnowłosa bardzo szybko rozbijała ich. Po kolei pozbywała się każdego z nich. Najczęściej używała taktyki mącenia ich emocjami. Przeważnie jako pierwszy odpadał Stiles albo Kira, najłatwiej było wzmacniać ich negatywne emocje ponieważ byli najbardziej podatni na strach i stres, później była Lydia i Isaac, których Morana nabierała poprzez cieniste istoty. Malie łatwo było podpuścić, zirytowana czekaniem pierwsza rzucała się do ataku, co zwykle kończyło się jej przegraną. Scott jako alfa próbował wszystkich opanować, ale to było duże wyzwanie. Szlifował dzięki temu swoje umiejętności przywódcy, a inni ćwiczyli panowanie nad sobą i swoimi zdolnościami.
Allison obróciła głowę w bok, gdy usłyszała trzask gałązki. Nie była pewna skąd dźwięk dochodzi.
— Scott? Wyczuwasz ją?
Odpowiedziała jej cisza. Nastolatka zdała sobie sprawę że została sama. Nawet nie zwróciła uwagi gdy Scott odłączył się od niej.
McCall upadł boleśnie na plecy. Morana przeniosła go przez cień jednego z drzew i wylądował w cieniu jeep'a Stiles'a. Nastolatek jęknął krzywiąc się, gdy usiadł na ziemi. Dał się zaskoczyć czarnowłosej i nim zdążył zareagować, oberwał, a ona przeniosła go w inne miejsce oddzielając od Allison. Morana przez ostatni miesiąc szlifowała zdolność przenoszenia się, wykorzystywała do tego cienie, najlepiej jak największe, na przykład cień drzewa albo jakiegoś pojazdu.
— Serio Scott? — Stiles wyszedł zza pojazdu. On i pozostali siedzieli przed jeep'em i czekali aż trening się skończy. Stilinski był niezadowolony ponieważ właśnie przegrał zakład. Pomógł wstać przyjacielowi.
— Wygrałam. — oznajmiła radośnie Lydia. Rudowłosa wystawiła przed siebie dłoń. Pozostali zaczęli wyciągać banknoty. Założyli się kto z nich zostanie jako ostatni. Dziś wygrała Allison.
— Mogłeś się bardziej postarać. — odezwała się Malia. Posłała Scott'owi zirytowane spojrzenie, po czym niechętnie oddała dwa banknoty Lydii.
— Założyliście się? — zapytał z zaskoczeniem Scott.
— Ta. Więcej na ciebie nie stawiam. — powiedział Stiles.
Allison nerwowo rozejrzała się. Została sama. Stabilniej naciągnęła cięciwę i ruszyła dalej. Zza drzewa w oddali zauważyła coś. Puściła strzałę, a ta w coś trafiła. Dziewczyna podbiegła do miejsca, ale gdy wyjrzała za drzewo, zobaczyła wbitą w ziemię strzałę. Spudłowała, choć wydawało jej się że trafiła w jakąś postać. Najwyraźniej była to manipulacja cieniami, którą Morana lubiła stosować aby rozkojarzyć przeciwnika.
Argent gwałtownie odskoczyła w bok gdy wyczuła czyjąś obecność za sobą. Uniknęła ciosu Morany. Dziewczyna próbowała ochronić się łukiem, ale został on jej wyrwany. Allison wyciągnęła swoje sztylety. Ruszyła do ataku. Morana nie miała przy sobie żadnej broni, ale nie potrzebowała ani sztyletu czy pistoletu aby zadać komuś rany.
Czarnowłosa unikała ciosów Allison. Starała się nie zadawać nastolatce zbyt mocnych uderzeń. Wykorzystała nieuwagę dziewczyny, gdy ta zaczęła się denerwować tym że nie potrafiła trafić Morany. Allison straciła swoją zaciekłość, gdy Morana pozbawiła ją noży, a później podcięła nogi. Argent upadła plecami na ziemię. Zamierzała sięgnąć dłonią po jeden z swoich sztyletów, który leżał niedaleko, ale Morana zauważyła to i odrzuciła butem ostrze dalej od dziewczyny.
— Przegraliście, ale przynajmniej wytrzymaliście dzisiaj znacznie dłużej. To też się liczy. — pochwaliła Morana.
Czarnowłosa uśmiechnęła się lekko i wystawiła dłoń ku Allison aby pomóc jej wstać. Dziewczyna chwyciła jej dłoń i pociągnęła ku sobie. Morana straciła równowagę i upadła na ziemię. Argent wyciągnęła dodatkowe ostrze, które miała schowane w kozaku, po czym przystawiła je do gardła czarnowłosej.
Morana spojrzała zaskoczona, na ostrze. Tego nie przewidziała. Uśmiechnęła się dumnie.
— Nie przegrywam. — powiedziała z pewnością Allison. Odsunęła ostrze od gardła Morany, po czym obie podniosły się z ziemi.
— Brawo. Jesteś coraz lepsza. — stwierdziła Morana. Allison lekko się do niej uśmiechnęła.
— Dzięki. Dobry nauczyciel to podstawa.
Morana odwzajemniła uśmiech dziewczyny.
Allison schyliła się aby podnieść z ziemi sztylety, które upuściła podczas walki.
Morana zerknęła w bok. Spojrzała w dal. Z jakiegoś powodu poczuła jakby coś ją chciało przyciągnąć.
— Wracamy? — odezwała się Allison.
Morana otrząsnęła się. Spojrzała na nastolatkę. Skinęła głową. Zerknęła jeszcze raz w bok, ale wtedy już nic nie poczuła. Potrząsnęła głową. Być może tylko jej się coś wydawało. Ruszyła razem z Allison w drogę powrotną.
Od miesiąca w Beacon Hills był względny spokój. Nie działo się nic nadnaturalnego. Wszyscy mogli trochę odetchnąć. Nieśmiertelni nie wrócili. Morana nie miała wizji, a Lydia nie przeczuwała niczyjej śmierci. Wydawać się mogło że to dobry znak, jednak w powietrzu czuć było pewne niedopowiedzenia, jakby brakowało jakiegoś istotnego elementu do poskładania całej układani. Pewne pytania zamęczały Morane. Ci Nieśmiertelni, zastanawiała się kim na prawdę byli. Według FBI byli przestępcami, podejrzewali ich nawet o kilka zabójstw. Jednak gdyby byli mordercami, to czemu nikogo nie zabili? Twierdzili że tego nie zrobili. Więc kto był odpowiedzialny za śmierć James'a? Morana zastanawiała się czy powinna spróbować skontaktować się z swoim byłym chłopakiem. Wejrzeć do zaświatów i wypytać go o to co się tak na prawdę zdarzyło. Jednak jakaś jej część obawiała się konfrontacji z nim, dlatego zwlekała z tym, a później po prostu zrezygnowała. Skoro nic złego się nie działo, to czemu miałaby szukać dziury w całym?
꧁꧂
Morana zerknęła na Derek'a, który w ciszy prowadził auto. Czarnowłosa przygryzła wargę, zastanawiając się dokąd brunet ją wiózł. Powiedział że dowie się na miejscu.
Ostatni miesiąc był bardzo wyjątkowy. Morana czuła się szczęśliwa. Związek z Derek'em był całkowicie inny niż jej poprzednie. Była przy nim sobą, nie musiała niczego ukrywać ani udawać. Czuła się przy nim bezpiecznie, a przede wszystkim wiedziała że może mu ufać oraz była pewna że bardzo mu na niej zależy. Nie powiedział jej otwarcie tych dwóch ważnych słów, ale nadrabiał to czynami. Był opiekuńczy i troskliwy. Bardzo zaangażował się w zadbanie o to aby zdrowo jadła. Wcześniej nieszczególnie zwracała na to uwagę i jadła niewiele, bo była do tego przyzwyczajona przez ciągłe przeprowadzki i oglądanie się za siebie. Teraz było inaczej. Miała bezpieczne miejsce, którego nie zamierzała opuścić. Derek był tym miejscem. Bardzo polubiła Beacon Hills oraz jego mieszkańców, ale to dla Derek'a, w szczególności, tutaj została. Bezgranicznie mu ufała, dlatego nie drążyła tematu gdy niespodziewanie oznajmił że chce zabrać ją w tajemnicze miejsce.
Morana ponownie spojrzała na Derek'a. Kącik ust bruneta uniósł się ku górze. Wiedział że czarnowłosa się niecierpliwi, choć próbowała zachować spokój.
Jechali drogą przez las.
— Pamiętasz jak pytałaś mnie kiedyś czy mam ulubione miejsce w Beacon Hills? — odezwał się Hale.
— Tak. Powiedziałeś że to twoje mieszkanie. — odpowiedziała po chwili zastanowienia. Derek uśmiechnął się na jej słowa i zerknął na nią. Nie to miał na myśli, choć to poniekąd było odpowiedzią na pytanie, które wtedy czarnowłosa mu zadała.
— To punkt widokowy. — trochę przyhamował gdy byli już bardzo blisko celu. — Zamknij oczy. — polecił. Morana spojrzała na niego. — Ufasz mi? — zapytał gdy czarnowłosa nie zrobiła tego co chciał.
— Jedziemy w środku noc przez las. Nie wiem gdzie dokładnie jestem i nie ma tu zasięgu. Równie dobrze mógłbyś mnie tutaj zabić i zakopać moje zwłoki. Na prawdę jeszcze mnie pytasz czy ci ufam? — uniosła brew przyglądając się brunetowi. Kąciki jej ust uniosły się ku górze. Lubiła się z nim droczyć. — Tak, ufam ci bezgranicznie. — oznajmiła szczerze, po czym przymknęła powieki.
— Otwórz je gdy ci pozwolę.
Morana jedynie uśmiechnęła się lekko na jego prośbę.
Derek zatrzymał auto. Wysiadł po czym obszedł pojazd i pomógł czarnowłosej wysiąść. Poprowadził ją kawałek, po czym kazał aby tutaj poczekała. Wrócił do auta po koc oraz koszyk. Wrócił z przedmiotami. Szybko rozłożył koc, na który postawił koszyk. Stanął przy czarnowłosej.
— Możesz otworzyć oczy.
Morana otworzyła oczy. Ukazał jej się widok z góry na całą panoramę miasta. Beacon Hills mieniło się w blasku świetlistych punkcików, które przypominały rozgwieżdżone niebo. Księżyc wyglądał zza chmur. Czarnowłosa uśmiechnęła się, zaskoczona pięknym widokiem. Zbliżyła się trochę do krawędzi urwiska. Zerknęła na Derek'a, a później spojrzała na rozłożony koc. Brunet skinął głową na koc, po czym oboje usiedli.
— Podoba ci się? — odezwał się gdy cisza między nimi zaczęła być trochę uciążliwa. Morana uśmiechnęła się na jego pytanie.
— Tak i to bardzo.
Derek odwzajemnił jej uśmiech, ucieszony jej odpowiedzią. W blasku księżyca jej oczy błyszczały. Dopiero od niedawna Morana zdecydowała nie nosić już soczewek kontaktowych. To oznaczało, że na prawdę czuła się bezpiecznie. Cieszyło to Derek'a. Miała piękne oczy, nie powinna była ich ukrywać.
Hale wyjął z koszyka butelkę wina oraz dwa kieliszki. Otworzył butelkę, po czym nalał bursztynowej cieczy do kieliszków. Jeden podał czarnowłosej.
— Za piękną noc... — czarnowłosa uniosła kieliszek aby wznieść toast. — i ludzi, których kochamy. — dodała gdy stuknęli się kieliszkami. Morana zauważyła jak cień zdenerwowania mignął na twarzy Derek'a. Wyczuła że mężczyzna trochę się zestresował. W ciszy upili łyk wina.
Morana odwróciła wzrok od bruneta, na co mu ulżyło. Derek odetchnął. Nie bez powodu ją tu zabrał.
Czarnowłosa przyglądała się miastu, które przypominało rozgwieżdżone niebo. Upiła łyk wina. Zerknęła kątem oka na Derek'a, którego stres zwiększył się. Zastanawiała się czemu brunet tak się denerwował. Zaskoczył ją tą randką. To był romantyczny gest z jego strony, którego się po nim nie spodziewała.
Siedzieli w przyjemnej ciszy. Jedli przekąski, które Derek przygotował i popijali wino. Nie potrzebowali rozmów aby miło spędzić ze sobą czas. Spokój i bliskość drugiej osoby było wszystkim czego w tym momencie potrzebowali. Jednak Derek przygotował coś jeszcze. Chciał aby ta noc była wyjątkowa. Wstał po czym podszedł do auta i włączył odtwarzacz muzyki. Po okolicy rozniosły się pierwsze noty utworu Stephen'a Sanchez'a "Until i foudn you".
Georgia, Wrap me up in all your...
I want ya', In my arms
Oh, let me hold ya'
I'll never let you go again, like I did
Oh I used to say
Derek wrócił do Morany. Wystawił dłoń ku czarnowłosej. Morana chwyciła jego dłoń, a on pomógł jej wstać. Oboje odsunęli się trochę od koca.
Czarnowłosa położyła dłonie na ramionach Derek'a, a jego dłonie spoczęły na jej biodrach. Zaczęli powoli kołysać się w rytm piosenki. Morana uśmiechnęła się. Oczy Derek'a zabłyszczały radośnie, a uśmiech mimowolnie wpłynął na jego twarzy gdy patrzył na kobietę przed nim.
— Kim jesteś i co zrobiłeś z Derek'em? — odezwała się żartobliwym tonem. Na jej zaczepkę Hale wywrócił oczami. — Nie odpowiadaj. Taki Derek mi się podoba.
Nagle Hale zakręcił czarnowłosą wokół jej osi. Morana zachichotała zaskoczona, po czym wpadła w jego objęcia. Niebieskozielone tęczówki skrzyżowały się z fiołkowymi tęczówkami.
"I would never fall in love again until I found her"
I said, "I would never fall unless it's you I fall into"
I was lost within the darkness, but then I found her
I found you
Morana objęła ramionami szyję Derek'a aby być jeszcze bliżej niego. Była szczęśliwa. Miała wszystko czego potrzebowała. Cały jej świat stał tuż przed nią.
— Chciałem o czym porozmawiać. — odezwał się Derek. Morana skinęła głową aby kontynuował. Hale odwrócił wzrok w bok, jakby to co zamierzał powiedzieć przychodziło mu z trudem. — Gdy miałaś jedną z wizji, powiedziałem ci coś. Nie słyszałaś tego. Uprzedniego wieczora uprawialiśmy seks, a ty... powiedziałaś że mnie kochasz.
Morana przygryzła wargę. W ciszy przyglądała się brunetowi czekając aby kontynuował.
— Chciałem wiedzieć czy powiedziałaś to szczerze. — spojrzał jej w oczy. Czuł jak szybko serce mu wali w klatce piersiowej, gdy oczekiwał jej odpowiedzi. Ostatni raz gdy czuł coś podobnego, gdy był nastolatkiem. Teraz uczucia były intensywniejsze. Trochę go to przerażało, ale nie zamierzał być tchórzem. Chciał być szczery. Zamierzał wyznać jej miłość. Przyszłość była wielką niewiadomą, a nie chciał później żałować że tego nie zrobił.
— Tak. — dobrze pamiętała to co powiedziała. Byli wtedy po wzniosłych chwilach, ale jej uczucia były prawdziwe. Zakochała się na zabój w wilkołaku. — Kocham cię.
Derek nerwowo wciągnął powietrze. Jeżeli było to możliwe, jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Poczuł nawet jak trochę miękną mu kolan. W ogóle nie było to do niego podobne, ale Morana sprawiała że stawał się wrażliwszy, opuszczał gardę.
— Ja... — odchrząknął. — też cię kocham. — wyznał ściszonym tonem, ponieważ czuł jak głos mu się lekko załamał. Na chwilę odwrócił wzrok w bok. Miał wrażenie że twarz mu się nagrzewa.
Morana uśmiechnęła się, rozczulona jego zająkaniem się. Widok wrażliwego Derek'a, był niesamowicie wyjątkowy i uroczy. Przeważnie był chłodny i gburowaty, nie okazywał zbytnio emocji, ale skoro postanowił pokazać jej swoją miększą stronę, to oznaczało że na prawdę jej ufał.
— Nie wasz się. — powiedział poważnym tonem Derek, przeczuwając że czarnowłosa zamierzała rzucić zabawny komentarz na temat jego zająkania się.
— W porządku zły wilku. Twoja tajemnica jest bezpieczna.
Oboje pochylili się w tym samym czasie, a ich wargi złączyły się. Zastygli w miejscu skupiając się na pocałunku pełnym głębokiego uczucia.
Morana dostała nagle wizji.
Czarnowłosa widziała kuchnię. W pomieszczeniu była kobieta z około trzyletnim chłopcem na rękach. Na dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych, kobieta z dzieckiem odwróciła się. Do kuchni wszedł mężczyzna. Pocałował kobietę w usta, a chłopca w czoło. Zaczęli rozmawiać o czymś. Morana nie widziała twarzy tych osób. Obrazy były spowite w mgle oraz w bardzo jasnym blasku światła. Przyjemny spokój i radość biła od tych osób. Czarnowłosa czuła jak coś ściska jej serce, a ciepło rozlewa się po klatce piersiowej.
Wizja skończyła się.
Derek i Morana oderwali się od siebie, ale nadal byli blisko siebie. Hale trzymał czarnowłosą w swoich objęciach, nie chcąc pozwolić jej oddalić się za bardzo.
— Coś się stało? — zapytał gdy zauważył jak Morana marszczy dziwnie brwi. Czarnowłosa uśmiechnęła się delikatnie.
— Nie... Cieszę się że cię mam.
Derek uśmiechnął się na jej słowa.
— Również cieszę się że cię mam.
***************************
Jak wrażenia po rozdziale?
:D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top