22. Przyjaciółka
Perspektywa dnia spędzonego w Mateczniku pozwoliła mi spokojnie przespać całą noc. Moje myśli nadal krążyły wokół Frilla, lecz ich natarczywość ustąpiła. Wiedziałam, co powinnam zrobić. Przeproszę go dzisiaj. Niech Leo schowa swoje rady głęboko... W krótkim czasie na księcia spadło zbyt wiele. Odnalezienie córki Antinui, przeobrażenie, sytuacja z demonami, negocjacje z morskimi elfami... O tym wiem, a z pewnością było jeszcze coś, co Frill zachował dla siebie. Stres zrobił swoje, a ja po prostu znalazłam się w złym miejscu o złej porze. I zamiast wesprzeć go, uspokoić i zadbać o niego, to dołożyłam mu zmartwień. A przyczyna tego wszystkiego była bardzo prosta: tajemnice księcia. Gdybym tylko wiedziała, co przeżywał i z czym się zmagał, zachowałabym się inaczej. Było, minęło. Za kilka godzin położę kres naszemu sporowi. Tylko od księcia będzie zależeć czy zechce jeszcze kiedyś spotkać się ze mną.
- Trochę o was myślałam i doszłam do wniosku, że nie możesz żyć w konflikcie z kimś takim jak Frill – mówiła Liliam prowadząc samochód. Zachowałyśmy wszelkie pozory wyjazdu do lekarza. – To przecież książę i przyszły władca, a ktoś taki jak ty nie może sobie na tak dużo pozwalać. Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę bohaterski czyn twojej matki. Jeśli nie chcesz godzić się z nim dzisiaj, to nie mam nic przeciwko, ale w najbliższym czasie zrób pierwszy krok.
Wysłuchałam jej uważnie. Nie mogła wczoraj mi o tym powiedzieć? Miałabym więcej czasu na przygotowanie sobie odpowiednich słów.
- Książę Frill to naprawdę bardzo uprzejmy, dobrze wychowany i taktowny elf – kontynuowała, gdy nie doczekała się komentarza z mojej strony. – Ostatnio trochę więcej zwaliło mu się na głowię. Spróbuj go zrozumieć. Słuchasz mnie?
- Tak, tak. Słucham. Może powiedz mi lepiej coś o tej przyjaciółce mojej mamy.
- Wiesz już, co powinnaś zrobić – elfka upierała się przy tym samym temacie. – Nie żałuj potem swojej decyzji. Nie mam ochoty wysłuchiwać twoich żali i rozterek odnośnie tego, że twoja znajomość z księciem skończyła się zanim tak naprawdę się zaczęła. – Głośno westchnęła. – Tomira Herbu Wznoszącego Deszczu to owa przyjaciółka Antinui. Do Wielkiej Wojny mieszkała na Równinie Trzech Wiatrów, niedaleko Antinui. Później przeprowadziła się na drugi koniec królestwa w Wyżyny Wrzoścowe. Tomira utrzymywała regularny kontakt z twoją matką, gdy ta zamieszkała już na Ziemi. Tyle o niej wiem.
- Jak się o niej dowiedziałaś?
- Popytałam elfy w okolicy, gdzie mieszkała Antinua. Większość powiedziała mi o Tomirze, ale niestety nie wiedzieli, gdzie mogę ją znaleźć. Wykorzystałam swoje stanowisko i zajrzałam do rejestru elfów. Nawiasem mówiąc, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Napisałam do niej i bardzo szybko otrzymałam odpowiedź. Wyznała, że gdy dotarła do niej informacja o twoim odnalezieniu postanowiła, że odszuka cię i poprosi o spotkanie. Ja tylko to przyspieszyłam.
- Nie bądź skromna. Jeszcze raz ci dziękuję.
- Zawszę będę cię wspierać, Gloriando. Jesteśmy.
Liliam zaparkowała przed nowoczesnym biurowcem. Jego wygląd sugerował wysoką cenę za wizytę u alergolożki. Skądś musiała brać pieniądze na wynajem gabinetu w takim miejscu. Wnętrze prezentowało się równie okazale. Poczekalnia była niewielka, ale dzięki temu przytulna. W recepcji nikogo jeszcze nie było. Liliam udała się wprost do pokoju lekarki.
- Dzień dobry, Roma! – Przywitały się serdecznie.
- Witaj. Usiądź, proszę, a ty Maju podejdź do mnie. Muszę cię zbadać, żeby wiedzieć, co powinnam powiedzieć Danucie.
Obejrzała moją twarz i dłonie. Trwało to zaledwie parę sekund.
- Skóra czysta jak łza – zakomunikowała. – Żadnych objawów alergii. Za to odkryłam coś, co nie pasuje do przeciętnego człowieka.
Spojrzałam na Liliam. Jak mam z tego wybrnąć? Elfka nie przejęła się uwagą Romy. Uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
- Wiesz, że najlepiej będzie, gdy zachowasz to dla siebie.
- Jak zawsze.
- Musimy już lecieć. Dziękujemy za twoją pomoc.
- Czekam aż właściwie się za nią odwdzięczysz.
Liliam obdarzyła Romę krzywym półuśmiechem i wyszła do toalety. Podążyłam za nią. Wyszperała w swojej przepastnej torbie dwa zawiniątka. Jeden z nich wręczyła mnie. Znalazłam w nim modrą, prostą sukienkę, wyjątkowo miłą w dotyku. W komplecie była też luźna kamizelka długością dorównująca sukience oraz duża chusta z wyhaftowanymi kwiatami. Włożyłam cały komplet. Sukienka pasowała idealnie, ale kamizelka jakoś dziwnie zwisała ma moich ramionach. Rekompensowała mi to urocza chusta, która podobała mi się najbardziej.
- Jeszcze buty – usłyszałam od Liliam.
- Są zrobione z...
- Z liści. Jak najbardziej – upewniła mnie. – Elfki spoza pałacu chodzą tylko w takich. Są idealne na co dzień, a liście olchy mocnożyłkowej nadają im trwałość. Przypadną ci do gustu bardziej niż kryształowe pantofle.
Trzewiki były superwygodne i od razu je pokochałam. Łucja poprawiła kamizelkę na moich ramionach. Ubrała podobny strój do mojego: słoneczną sukienkę i jasnobrązowy szal, który luźno okalał jej szyję. Tylko bogata spinka we włosach zdradzała, że jest kimś więcej niż tylko szarą mieszkanką królestwa.
- Teraz możemy ruszać – oznajmiła w końcu.
Chwyciłyśmy koty i jedną po drugiej wciągnęło nas na międzygalaktyczną autostradę. Liliam musiało jakoś udać się mnie chwycić, bo wylądowałyśmy obok siebie w środku Doliny skąpanej w porannym słońcu.
Pierwszy raz dane mi było zobaczyć Matecznik w dziennym świetle. To, co ujrzałam przerosło moje oczekiwania. Ze wszystkich stron otaczały nas drzewa. Na korze mchy utworzyły gęsty i wilgotny dywan. Gdzieniegdzie wyrastały z niego blade grzyby z chudymi trzonkami. Wśród mchowych łodyżek w równym szeregu podążały mrówki. Słyszałam też brzęczenie pszczół. Uwijały się na dorodnym epificie zwisającym z niższej gałęzi. O dogodne miejsce walczyły z nim brodate porosty. Wyrośnięte trawy starały się ich dosięgnąć i prawie im się to udało. Kontrastowały z brzoskwiniowymi i białymi dzwonkami roztaczającymi słodko-orzeźwiającą woń. Mech również pod nimi znalazł dla siebie miejsce. Prowadził wraz z miniaturowymi paprociami do krętych schodów, by potem upiększyć każdy stopień. Zadarłam głowę do góry, żeby przekonać się dokąd wiodą. Moim oczom ukazała się błękitna rezydencja. Nie mogłam nazwać tej budowli chatką. Co prawda zbudowano ją z drewna, osadzono na drzewie, ale sprawiała iście królewskie wrażenie. Bez wątpienia mieszkała tu królewna Liliam. Dwa piętra zwężały się idąc ku górze, więc na pierwszy rzut oka dom przypominał piramidę. Duże, otwarte na oścież okna z powiewającymi niczym firanki długimi plechami porostów świadczyły o bezpieczeństwie i spokoju krainy, w której byłyśmy. Cienkie gałęzie spontanicznie stworzyły żywe okiennice. Jak to musiało pięknie wyglądać latem! Teraz drzewo wydawało się zmęczone okresem wegetacyjnym i jego liście nie kipiały zieloną radością. Ta radość pozostała w roślinach doniczkowych wyglądających z parapetów. Wtem z jednej z doniczek poderwał się pięknie ubarwiony, lecz niewielki ptaki. Rubinowe piórka na skrzydełkach ozdabiały białe perełki, a resztę ciała pokrywała lśniąca, metaliczna czerń.
- Wiosną gruszkojady czerwonoskrzydłe zadomowiły się w donicy z bluszczykiem – objaśniła Liliam. – Samiec do tej pory do niej zagląda. Niedługo odleci w cieplejsze regiony, ale nie zostawi mnie samej. Przypatrz się uważnie mojemu staruszkowi grabowi. On żyje własnym życiem.
Nie musiała tego mówić. Sama zauważyłam, że drzewo stanowi odrębny mikroświat. Gąsienice próbowały wcisnąć się pod korę szukając dogodnego miejsca do przezimowania. Motyle, ich starsi kuzyni, spijały pożywny nektar z wczesnojesiennych kwiatów. Rudawa błyskawica – wiewiórka, przemknęła między gałęziami. Ptaki nawoływały się skrzekliwie. Z dziupli wychodziły chrząszcze, a do środka wleciała właśnie włochatka. Po mchu w górę leniwie wspinała się niewielka żabka z wybałuszonymi, brązowymi oczami. A za zasłoną krzaczastych porostów i pierzastych epifitów pracowitą noc odsypiały sporych rozmiarów nietoperze.
- Liliam, brak mi słów. – Wzruszenie ścisnęło mi gardło. – Nie zabieraj mnie stąd z powrotem na Ziemię.
- A ty znowu powtarzasz to samo. – Królewna przewróciła oczami. – Do chatki zajrzymy później. Do przyjazdu Tomiry pozostało jeszcze trochę czasu, więc proponuję spacer. Idziecie z nami, kocury?
- Raczej nie – miauknął Igi.
- Znam Dolinę jak własną kieszeń, więc sobie odpuszczę – stwierdził Leo. – Zajmę się swoimi sprawami, ale jeśli pozwolisz, Gloriando, chętnie wysłucham co ma do powiedzenia Tomira.
- Zawołam cię, gdy już się pojawi.
Ruszyłyśmy ścieżką z białych kamieni. Po jej obu stronach dumnie stały przykryte mchem, paprociami, porostami i kwitnącymi epifitami drzewa. Raz po raz wyłaniały się wysokie, wielogatunkowe żywopłoty chroniące wiosenne ogrody. Wyczuwałam ich zapach. Chatki nie były umieszczone zbyt blisko siebie. Każda rodzina miała tyle miejsca wokół własnego domostwa, ile potrzebowała. I to czyniło ich szczęśliwymi. Wszystkie mijane przez nas elfy z szacunkiem kłaniały się królewnie i pozdrawiały nas z uśmiechem. Przerywali swoje prace, żeby podejść do nas na chwilę i zamienić choć kilka słów. Liliam nikomu nie odmawiała. Machali do nas z okien, częstowali owocami, a elfiątka, nie zważając na przejeżdżające powozy, podbiegały do nas i pchały się na ręce. Były rozkoszne. Młodziutkie elfki miały włosy długie do pasa, urocze, falbaniaste sukieneczki i gęste rzęsy. A małe elfy biegały umorusane jedzeniem i błotem dźwięcznie śmiejąc się przy tym. Koty przyglądały się codzienności z parapetów, konarów, donic czy płotów. Wszystko wokół do siebie pasowało: elfy, mozaikowy krajobraz, zapachy, nadrzewne chatki, życzliwość unosząca się w powietrzu i ja. To była także moje miejsce i nikt nie mógł przekonać mnie, że jest inaczej.
- Dolina to jeden z regionów geograficznych Matecznika. – Liliam tłumaczyła mi pewne sprawy, gdy akurat nikogo przy nas nie było. – Okalają ją Peridotowe Góry i Wężowe Wzgórza, do których należy Pałacowe Wzgórze. Resztę geografii poznasz wkrótce. W każdym razie te regiony, choć są dość rozległe, to są niezbyt zaludnione i funkcjonują podobnie jak ziemskie metropolie. Podzielone są na mniejsze departamenty, które jak pewnie się domyślasz odpowiadają miejskim dzielnicom. Nazwy departamentów pochodzą od nazw ptaków. Regionami zarządzają żupani, a departamentami komesowie. Teraz znajdujemy się w regionie geograficznym Dolina, w departamencie Sowy Płomykowej.
- Jak dużo jest w Mateczniku regionów i departamentów?
- Siedemnaście regionów i sto trzy departamenty.
- Sporo tego.
- Może i sporo, ale podział się sprawdza. Królestwo funkcjonuje bez zarzutu. KREW spotyka się z żupanami co trzy miesiące wysłuchując ich sprawozdań, a komesowie zbierają się u żupanów co miesiąc. W nadzwyczajnych sytuacjach w tych spotkaniach uczestniczą również królewscy przedstawiciele z rady.
Przechadzałyśmy się z wolna przypatrując się mijanym elfom i kotom. Co jakiś czas zauważałam zwierzę lub roślinę, której próżno szukać na Ziemi, lecz większa część gatunków była znajoma. Jak to możliwe? Vivien znajduje się w innej galaktyce, oddalone od Ziemi o setki lat świetlnych, a tymczasem mijamy kolejny dąb, kolejnego motyla, kolejny mak... W moim odczuciu flora i fauna powinny być tutaj diametralnie różne od tych, które poznałam. A może życie na każdej planecie we Wszechświecie wyglądało podobnie? Może jego rozwój i późniejsza ewolucja przebiegały według tego samego schematu, bo pochodziły z jednego źródła, a ludzkie wyobrażenia o kosmitach mijały się z prawdą?
- Skąd wzięło się życie na Vivien? – Zapytałam w końcu Liliam.
- Dlaczego nagle takie pytanie przychodzi ci do głowy? – Odpowiedziała pytaniem.
- Widzę wiele podobieństw do ziemskich organizmów i zastanawiam się czy w takim razie gatunki powstają i ewoluują na każdej planecie w taki sam sposób.
- Iście egzystencjalne rozmyślania... Sądzę, że nie o to tutaj chodzi. Swego czasu Vivien leżało w Układzie Słonecznym, bardzo blisko Ziemi. Nie było jeszcze wtedy ludzi, ale były elfy, które niezwykle często wędrowały między dwiema planetami i przenosiły pewne gatunki w obie strony. Proceder ten skończył się, gdy z niewiadomych nam przyczyn Vivien gwałtownie oddaliło się od Ziemi. Prawdopodobnie osłabło oddziaływanie największego księżyca naszej planety, ale to tylko jedna z teorii. Odległość dzieląca oba światy była na tyle duża, że transport życia stał się niemożliwy. Nawet niektóre elfy przypłaciły życiem teleportację. Dopiero nowe pokolenie posiadło siłę, dzięki której mogło znaleźć się znów na Ziemi, lecz elfy w trakcie minionych lat straciły zainteresowanie odległą planetą i skupiły się na tym, co oferowało im Vivien. Możesz sobie tylko wyobrazić, co stałoby się z nami, gdybyśmy żyli w pobliżu Ziemi. Osobiście uważam, że nasza planeta samoistnie ruszyła do nowe galaktyki, żeby chronić nas przed tym, co mogłyby nastąpić za wiele milionów lat.
- Masz na myśli to, że uchroniła nas przed ludźmi?
- Tak. – Liliam przystanęła, bo z naprzeciwka jechały dwie dorożki. – Tępienie tubylców na nowo zdobytej ziemi to dla ludzi norma. Historia przecież zna takie przypadki. Odkrywcy są zaślepieni chciwością i władzą. – Dorożki minęły nas. – Wracajmy do błękitnej chatki. Tomira niedługo się pojawi.
Dziwne, że Liliam obawiała się najazdu ludzi na Vivien, a nic nie wspominała o innych cywilizacjach. Po tym czego niedawno doświadczyłam byłam pewna, że takie istniały. Z drugiej strony odpowiedź mogła okazać się całkiem trywialna: to ludzie zyskali miano tych, których najbardziej należy się obawiać. Rzecz jasna to wielkie uogólnienie, bo miliony ludzi doceniłoby naturę Vivien i uszanowałaby jej mieszkańców, lecz ta druga część zrobiłaby wszystko, aby podbić naszą planetę i znaleźć na niej coś, z czego czerpaliby zyski. Przerażająca wizja.
W drodze powrotnej elfka nakreśliła mi nieco historię Matecznika. A raczej jego początki. Podawała zbyt wiele szczegółów, których i tak nie zapamiętałam. W pamięci pozostało mi jedynie to, że założycielem królestwa był elf mieszanej kwietno-górskiej krwi. Od tych ras wywodzimy się my, chociaż podobno mamy więcej kwietnych genów, bo Praelf Król sprowadził na nasze ziemie elfy z terenów dzisiejszego Kwiatu, czyli Kwietnego Królestwa Korony i Miodnika. Praelf prowadził doprawdy arcyciekawe życie spowite legendami o każdym jego aspekcie. Nie potrafiłabym powtórzyć żadnej z nich.
Przygotowałyśmy dla Tomiry niewielki owocowy posiłek i wzmacniającą herbatę. Czekałyśmy na nią w jednym z największych pokoi w chacie. Wszędzie unosiła się woń świeżego drewna. Dało się słyszeć odgłosy żerowania drewnojadów w ścianach. Miały w czym wybierać, bo jawor oplótł cieniutkimi gałązkami ściany i sufit chcą jakby dać znak, że chatka jest częścią niego samego. Na jednej z takich gałęzi wisiała mozaika kilku porterów sporządzonych przez królewnę. Rozpoznałam jej ojca, Fenanporę, Matikiego, Frilla i... siebie. Ja pośród koronowanych głów. A może to była Antinua? Co prawda aż tak podobne do siebie nie byłyśmy, ale to przecież tylko malunek w interpretacji Liliam. Podniosłam się z wygodnego fotela, żeby lepiej mu się przyjrzeć, lecz ktoś zapukał do drzwi. Elfka zerwała się i pobiegła przez labirynt korytarzyków i pokoi. Czekałam w skupieniu. Dochodziły do mnie przytłumione głosy i zbliżające się kroki.
- Gloriando, przedstawiam ci Tomirę Herbu Wznoszącego Deszczu.
Tomira stała jak wryta. Zakryła dłonią usta i wpatrywała się we mnie sarnimi oczami bez mrugnięcia okiem. Zbliżyłam się do niej.
- Jesteś do niej taka podobna – powiedziała i objęła mnie. – Charakter też po niej odziedziczyłaś.
- Skąd to wiesz?
- Słyszałam co nieco o twoim przeobrażeniu. Najpierw dialog z królem na granicy dobrego smaku, potem pojawienie się lwa z Klanu Skrzydlatych Felisów no i jeszcze tańce z księciem. Weszłaś z godnością do elfiej społeczności. Antinua byłaby tym zachwycona.
- Usiądźcie do stołu – zaproponowała gospodyni. – Zostawię was na jakiś czas. Czujcie się jak u siebie. – Zniknęła zanim zdążyłam zaprotestować. W jej miejsce pojawił się przywołany przeze mnie Leo.
- Dzień dobry, Tomiro – powitał ją. – Jestem Leo z Klanu Skrzydlatych Felisów.
- Dzień dobry, lwie. – Wyciągnęła do niego dłoń, a on musnął ją łapą. Usiadł na parapecie chcą jedynie przysłuchiwać się rozmowie.
Elfka od razu sięgnęła po dzban z herbatą. Lekko słomkowy kolor naczynia odpowiadał odcieniowi jej skóry. Orzechowe włosy dopełniały ciepły wizerunek. Poprawiła kremową sukienkę z koronką na kołnierzu i wzięła w ręce kubek po brzegi wypełniony herbatą.
- Antinua nigdy nie chciała, żebyś została elfką – wyznała Tomira. – Odkąd dowiedziała się, że jest w ciąży, mówiła tylko o tym, że chce zapewnić ci szczęśliwe dzieciństwo z kochającymi rodzicami i rodzeństwem. Wojna zweryfikowała jej plany. Wiesz, że bardzo długo zwlekała z podjęciem decyzji o dołączeniu do elfów? Nie chciała was zostawiać, ale elfia natura w końcu wzięła górę. Ostatni raz widziałam się z nią w Mateczniku, gdy odnalazła mnie w jednym ze szpitali wojennych i oznajmiła, że dołączyła do oddziału ochotników. Próbowałam wyperswadować jej pójście na front, ale nie słuchała. Jako argument przywoływałam ciebie i Olafa, ale Antinua była nieugięta. Wydaje mi się, że już wtedy przeczuwała, co się wydarzy. Teraz wyznam ci coś, co leży mi na sercu od tamtego spotkania z twoją matką. Poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się tobą i Olafem, gdyby sama już nie mogła. Zgodziłam się bez wahania.
Tomira zachowywała spokój. Splecione dłonie ułożyła na kolanach i wpatrywała się w nie ze spuszczoną głową. Nie udzieliła mi się jej niewzruszona postawa. Gniew, żal, rozgoryczenie i prawdziwa wściekłość buzowały we mnie jak niszczycielskie tornado. Wzięłam kilka głębszych wdechów.
- Nie wypełniłaś obietnicy – bąknęłam jedynie.
- Zanim mnie ocenisz, wysłuchaj proszę tego, co mam powiedzenia. Po wojnie pragnęłam znów normlanie żyć. Wróciłam w rodzinne strony z zamiarem przygotowania dla ciebie miejsca w moim domu. Wiedziałam, że Olaf umarł razem z Antinuą. Był zbyt mocno z nią związany, a zarazem zbyt słaby, żeby przetrwać jej nieobecność. Już wtedy po cichu mówiło się o twoim przeobrażeniu. Bez trudu przekonałabym do tego Królewską Parę i mogłybyśmy razem zamieszkać w Mateczniku, ale z mojej chatki niewiele pozostało. Wojna zmieniła też mojego męża. Zamknął się w sobie, nie rozmawia ze mną i do dziś przeżywa traumę, która go spotkała. Straciliśmy również naszego syna. Gdy wybuchł konflikt, był jak zwykle w szkole. Przez cały okres wojny myślałam, że nauczyciele zadbali o swoich uczniów, ale myliłam się. Zostali zaatakowani, gdy po kilku miesiącach ukrywania się w szkole byli zmuszeni zmienić miejsce. Brakowało im żywności, a front przesuwał się w ich kierunku bardzo szybko. Demony zabiły wtedy sto czterdzieści elfiątek i wszystkich nauczycieli. Garstkę wzięli w niewolę. Tylko nielicznym udało się uciec. Mój mąż, Silvan, dowiedział się o śmierci naszego Teodota w tym samym dniu i zdecydował, żeby nic mi nie mówić. Przekazał mi tą wiadomość dopiero po wojnie. To była najdłuższa rozmowa jaką odbyliśmy od jego powrotu. Zniszczenia powojenne w Równinie Trzech Wiatrów były ogromne. Nie mogłam czekać, aż elfy zakaszą rękawy i wezmą się za odbudowę, bo musiałam zaopiekować się tobą. Zarządziłam przeprowadzkę w Wyżyny Wrzościowe, gdzie mieszkała moja kuzynka. Przyjęła nas z otwartymi ramionami. Wszystko zaczynało się układać, a ja wbrew temu słabłam. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, co straciłam. Silvan miał swoje problemy, więc mnie nie wspierał, a kuzynka, cóż, starała się mi pomóc, ale miała swoje życie. Byłam wyczerpana fizycznie i psychicznie. Nie potrafiłam zająć się sobą, a co dopiero tobą. Ucieszyła mnie wiadomość o poszukiwaniach córki Antinui zarządzonych przez Królewską Parę. Podniosła mnie ona na duchu i trochę wydobrzałam. Postanowiłam, że upomnę się o ciebie, gdy cię odnajdą. Kiedy dowiedziałam się, że tego nie zrobili, znów podupadłam na zdrowiu. Stwierdziłam, że nie ma sensu, żebym szukała cię na własną rękę, skoro elfy wyznaczeni przez króla nic nie wskórali. Zebrałam się w sobie i pojechałam odwiedzić grób Antinui. Prosiłam ją o wybaczanie. Błagałam ją. Pamiętam, że wiał wtedy dość silny wiatr, a jej sosna pozostawała niewzruszona. Nie chciała mi przebaczyć. Nie dziwię się. Będąc na jej miejscu postąpiłabym tak samo. Łaskawy los dał mi jeszcze jedną szansę. Twoje cudowne odnalezienie tchnęło we mnie nową nadzieję. Zrozumiem jeśli po tym, co usłyszałaś będziesz kazała mi się wynosić, ale muszę wcześniej zapytać. Wybaczysz mi?
Płakała, lecz nie zważała na łzy. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, co przeszła w życiu. Już gdzieś w środku jej monologu wątpiłam czy byłoby mi z nią dobrze. Miałabym mamę i tatę, i dorastałabym jako elfka wśród elfów, ale czy czułabym się dobrze w tej rodzinie? Wytrzymałabym ciągłe wspominanie okrutnych, wojennych wydarzeń, milczenie przybranego ojca, atmosferę przygnębienia i życie z Tomirą, która nie znalazła w sobie na tyle siły, aby uporać się z przeszłością i teraźniejszością? Próbowałam ją usprawiedliwić i zrazić samą siebie do scenariusza, który nigdy nie został zrealizowany. Odsuwałam od siebie myśl o dorastaniu w Mateczniku, o nauce w elfiej szkole, o byciu częścią tego, co w tej chwili mnie otaczało. Przecież o niczym innym nie marzyłam. Przed oczami stanął mi obraz życia z rodziną Herbu Wznoszącego Deszczu. Gdy zniknął poderwałam się z miejsca i zwróciłam się do okna, w którym siedział Leo. Otarł się o rękaw sukienki zostawiając kilka płowych włosów z grzywy.
- Wiem, że to dla ciebie trudne – usłyszałam za sobą Tomirę. Również wstała. – Nie spodziewałam się, że od razu odpowiesz. Dam ci czas. Lepiej już sobie pójdę.
- Zostań – szepnęłam wyglądając przez okienko. – Chciałabym, żebyś opowiedziała mi coś o mojej mamie. – Leo z uznaniem kiwnął głową. Wróciłam do Tomiry. – Nie wiem czy powinnam czy wybaczyć, czy nie, ale wiem, że zbyt długo czekałam na spotkanie z kimś, kto znał Antinuę. Powiedz, jakie przedmioty lubiła w szkole, ile elfów się o nią starało, jacy byli moi dziadkowie, co najczęściej razem robiłyście, gdzie spotykałyście się...
Pytania piętrzyły się, a odpowiedzi były intrygujące, zaskakujące i dające do myślenia. Tomira rozchmurzyła się i z wielkim zaangażowaniem wypełniła moją prośbę. Jakby właśnie od tego miało zależeć moje wybaczenie. Podobały mi się jej barwne historie z dzieciństwa. To jak wchodziły do cudzych ogrodów wiosennych i to jak przenosiły żaby z jednej strony drogi na drugą. Wzruszałam się, gdy rozwodziła się nad pierwszą sympatią Antinui i gdy mówiła jak to pewnej wiosny zakochały się w tym samym elfie, a on nie zainteresował się żadną z nich. Wspominała też o konflikcie mojej mamy z rodziną, choć miałam wrażenie, że zainteresowanie ludźmi było tylko częścią problemu. Dużo czasu poświęciła Kurufie. Przedstawiła ją jako czarną owcę. To ona podjudzała wszystkich dookoła do wybijania z głowy Antinule kontaktów z ludźmi. Wyrzucała jej, że woli obracać się wśród gorszych istot albo bezmyślnie obserwować z dachu domu Równinę Trzech Wiatrów zamiast rozwijać w sobie magię, która tkwiła w naszej rodzinie od pokoleń. Brakowało jej zapału do stania się kimś potężniejszym, kimś z kim inni musieliby się liczyć. Kurufa chciała właśnie taka być i udało się jej to osiągnąć. Jako że nie miała własnych dzieci, musiała przekazać swoją wiedzę siostrzenicy, która jednak nie chciała stać się taka jak ciotka. Tomira zdradziła, że Antinua bała się jej i czasem ze strachu ulegała jej namowom, a Kurufa potrafiła tylko narzekać, że nie ma w sobie za grosz potencjału magicznego, że odpycha od siebie magię przez zbyt częste wędrówki do świata, gdzie większość istot nie wierzy w siły sprawcze. Wreszcie Kurufa przez jeden niewłaściwy czyn straciła wszystko na co zapracowała. Jej tajemniczy występek wygnał Antinuę na Ziemię.
- Po procedurze odebrania mocy twoja rodzina odsunęła się od społeczności – relacjonowała Tomira. – Niedługo potem wybuchła wojna. Równina przyjęła na siebie pierwsze uderzenie. Demony dokonały tam największych zniszczeń i zabiły najwięcej cywili. Nie wiem jaką rolę odegrali twoi dziadkowie i Kurufa podczas wojny, czy w ogóle zdążyli się zaangażować. Wiem, że tej wojny nie przeżyli.
Tomira ciągle toczyła tę wojnę. Widziałam to w jej gestach i słyszałam w tonie wypowiedzi. Nie potrafiła cieszyć się radosnymi wspomnieniami sprzed tragicznych wydarzeń. Pomimo swojej słabej kondycji przyjechała z odległej części królestwa, żeby spotkać się ze mną i rozdrapać stare rany, lecz jej męczeńska postawa i cała ta przygnębiająca, cierpiętnicza otoczka nie ułatwiły mi wybaczenia jej rezygnacji ze mnie. Trochę mnie zmiękczyła, to fakt. Musiałam to przerwać, zanim moje serce weźmie przewagę nad rozumem i niespodziewanie przemówi.
- Dziękuję, że znalazłaś w sobie odwagę, aby zobaczyć się ze mną – oświadczyłam. – Jesteś prawdziwą skarbnicą wiedzy o mojej rodzinie i z wielką ochotą posiedziałabym z tobą kolejne kilka godzin, ale muszę spotkać się jeszcze z kimś zanim wrócę na Ziemię.
- Przepraszam – wymamrotała przez łzy. – To przeze mnie musisz...
- Nie obwiniaj się. – Podałam jej serwetkę. – Powoli godzę się z własną sytuacją. Mam dla ciebie propozycję. Idę do pałacu, więc mogłabyś pójść ze mną. Cmentarz Dostojników jest w pobliżu. Mogłabyś odwiedzić Antinuę.
- Nie byłam u niej odkąd prosiłam ją o wybaczenie.
- Najwyższy czas do niej zajrzeć.
Przystała na mój pomysł. Na zewnątrz Liliam przycinała żywopłot odgraniczający wiosenny ogród. Przerwała, gdy nas zauważyła.
- Daleko stąd do Pałacowego Wzgórza? – Wolałam upewnić się, że spacer nie zajmie nam zbyt wiele czasu.
- Chcesz pomówić z...
- Tak, chcę – szybko jej przerwałam. Nie chciałam, żeby Tomira dowiedziała się, że ciągnę znajomość z księciem. – To daleko czy nie?
- Niezbyt, ale lepiej będzie, gdy weźmiecie dorożkę. Za zakrętem jest ich postój.
Spojrzałyśmy w tamtą stronę. Naszą uwagę przykuła dziwna, niepasująca do otoczenia postać na srokatym koniu. Nie można było dostrzec jej twarzy, bo na głowę miała zarzucony ogromny kaptur szarego płaszcza. Liliam lekko mnie szturchnęła i gestem wskazała na zakapturzonego. Zbliżał się do nas coraz szybciej, a ja pozbyłam się wszelkich wątpliwości, że nas minie. Coś mnie w nim niepokoiło. Czekałam z zapartym tchem aż do nad dotrze. Zsiadł z konia i bez słowa ustawił się naprzeciwko mnie.
- Zostawimy was w takim razie – zdecydowała królewna. – Nie martw się o Tomirę. Zaopiekuję się nią.
- Chcecie mnie zostawić samą? – Wydukałam drżącym głosem.
- Zdejmij ten kaptur – Liliam zwróciła się do nieznajomego. – Jeszcze cię nie poznała.
- Ale ktoś inny może mnie rozpoznać.
Ten głos. Już orientowałam się z kim mam do czynienia.
- Możemy porozmawiać, Gloriando?
W międzyczasie Liliam i Tomira dyskretnie zostawiły nas samych. Leo obserwował nas ze schodków chaty.
- Możemy, ale z całym szacunkiem dla Waszej Książęcej Mości, nie będę rozmawiała z cieniem.
- Nie mogę pozwolić sobie na odsłonięcie twarzy. Wywołałoby to zbyt duże zamieszanie – tłumaczył się. – Wejdźmy do chatki Liliam.
Uważniej przypatrzyłam się czarnej przestrzeni zastępującej jego idealne oblicze. Bursztynowe oczy błysnęły w ciemności. Nie chcąc trzymać go dłużej w niepewności wróciłam się do domu Liliam. Nie pokonaliśmy nawet połowy schodów, gdy rozległy się ogłuszające krzyki.
- Demony! Demony atakują od strony Wężowych Wzgórz!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top