Mała siostra na Dużej Ziemi
Przybysz nie zamierzał odzywać się, by nikt nie usłyszał drżenia jego głosu. Ćmiąc papierosa patrzył, jak Blanka oddala się z Optymistą w kierunku Kordonu. Tak bardzo pragnął za nią pobiec, przytulić, iść z nią... Niestety kasy z chabaru starczyło na lewe papiery tylko dla jednej osoby – Optymista mógł ją przerzucić bez problemów ze względu na znajomości gdzieś wyżej. Obiecał się nią zająć, jednak Przybysz swoje wiedział i nie chciał dopuścić myśli, że ktoś zajmie się jego narzeczoną lepiej od niego. Za jakiś czas i tak się dowie, jak ją traktował. Zamierzał zrobić jeszcze jedną-dwie chodki i znaleźć ukochaną na Dużej Ziemi.
Do Kordonu doszli w milczeniu, po drodze napotkawszy tylko węszące w oddali stado ślepaków. Na granicy światów Optymista okazał się niezwykłym dyplomatą: nawrzeszczał na wojskowych, kazał się prowadzić do dowódcy. Pogadali sobie w gabinecie, wypili szklaneczkę, Optymista wyjaśnił swoją obecność i poprosił o opiekę nad zbłąkaną, medyczną duszą, która nieopatrznie odłączyła się od tajnej ekspedycji. Dowódca, cały czas mając w pamięci pokaźną sumę pieniędzy leżącą na biurku obok niemniej wartej amunicji, poklepał go po ramieniu i zapewnił, że towarzyszom Wadima, syna tak wielkiego wojskowego, się nie odmawia oraz, że „jego sikorka dotrze bez najmniejszego uszczerbku do przedmieścia". Kiedy wsiadła do opancerzonego transportera, Optymista kiwnął dowódcy i, odwróciwszy się na pięcie, obrał kierunek w głąb Strefy.
Długo stała przed drzwiami, zanim nacisnęła dzwonek. Ojciec tak się ucieszył, widząc córkę, że się rozpłakał. Otarła mu łzy, chciał wiedzieć co ją spotkało przez ostatni miesiąc.
- Zaręczyłam się – wycedziła. Oczy ojca przybrały kształt spodków.
- Z kim?
- Ze stalkerem...
Mężczyzna, zmarszczywszy nieco brwi, analizował kilka chwil.
- Jeśli uważasz, że to będzie dla ciebie dobre...
- Sama nie wiem. Doszło do tego w tak absurdalnej sytuacji, że nadal nie dociera do mnie, że mam narzeczonego.
Opowiedziała ojcu o zajściu, a on kiwał głową, niczego nie mówiąc, a potem się roześmiał.
- Przypomina mi się, jak ja poprosiłem o rękę waszą matkę...
Spojrzała pytająco.
Z wesołymi ognikami w oczach rozpoczął opowieść:
- Byliśmy wtedy w lesie na spacerze. Chciałem jej pokazać piękne jezioro... W drodze przestraszyliśmy się dzika, który potem okazał się workiem zaczepionym o gałąź. Uciekaliśmy, jak głupi, a ja wpadłem jedną nogą w dół. Twoja matka, wtedy jeszcze młodsza i bardziej emocjonalna, w panice zaczęła mnie wyciągać, a ja wrzeszczałem, żeby mnie zostawiła i się ratowała, ale przedtem zgodziła zostać moją żoną...
Blanka nie dowierzała. Znane z dzieciństwa opanowanie rodziców nie współgrało z tym obrazkiem.
- Zgodziła się...? – zapytała powoli.
- Pewnie! – ociec był z siebie wybitnie dumny.
- A... A skąd się dowiedziałeś, że to był worek?
- Wróciłem tam następnego dnia. – duma nadal biła z jego oblicza.
Blanka uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
- Masz rację, gdy mówisz, że każdy był kiedyś głupi, tylko niektórzy z tego wyrośli...
Roześmiali się razem.
- A... - zagaiła, poważniejąc. – Co z małą...?
Ojciec zgasł nieco.
- Lekarz twierdzi, że źle z nią. Ponoć zostało jej parę dni.
- Chcę do niej pojechać.
- Dzisiaj już późno.
- Jutro mogę nie mieć, po co...
Recepcjonistka, uzyskawszy szczegółowe dane na temat Blanki, skierowała ją do pokoju, gdzie leżała Aldona. Dziesięciolatka była blada, wychudzona; malutka klatka piersiowa zdawała się czynić niesamowite wysiłki, aby się unosić. Aparatura pracowała twardo, maska zasłaniała wilczą część twarzyczki.
Przy akompaniamencie pikającej w rytm bicia serca maszyny Blanka otuliła chłodne palce siostry gorącą dłonią. Ciałko drgnęło, Aldona otworzyła oczy i spojrzała na gościa ze szklącą się od łez radością.
- Cieszę się, że cię widzę. Mam pieniądze – szepnęła małej do ucha. – Jutro porozmawiam z lekarzami i zmienią ci terapię na mocniejszą.
Aldona pokręciła głową. Słabymi ruchami odjęła nieco maskę i stwierdziła cicho:
- Nie trzeba. Ważne, że jesteś. Dziękuję. Dużo znaczy dla mnie, że przyszłaś.
Blanka poczuła pieczenie pod powiekami. Oparła czoło o kościste ramię Aldony.
- Nie płacz już – poprosiła siostrzyczka. – Jak dobrze, że już jesteś... Nie idź już nigdzie więcej...
Nagle dało się słyszeć równy pisk.
Blanka z przerażeniem spojrzała na monitor rytmu serca.
Organ zatrzymał się.
- Aldona? – zagaiła. Twarz siostry zastygła w ciepłym uśmiechu ze wzrokiem złożonym na ukochanej siostrze.
Wlokła się do domu, tłumiąc płacz. Przybijała ją dodatkowo świadomość, że będzie musiała przekazać ojcu informację o śmierci Aldony. Usiadła na krawężniku przy kamienicy, gdzie mieszkali. Szlochała. Gdy usłyszała, że ktoś wyszedł, zamilkła. Ten ktoś podszedł do niej i zapytał głosem ojca:
- Po co płaczesz? Aldona by tego nie chciała...
Blanka wstała i wtuliła się w ojca. Chwilę potem płakali oboje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top