Emisja

Zbliżali się ku torom, skąd półtora kilometra od zwrotnicy mieli odbić na zachód. Gdy zmierzch począł się panoszyć nad chmurami, a zwrotnicy nie było widać, Przybysz się zaniepokoił. Poczuł stukanie w ramię.

„Kiedy zmiana trasy?"

Westchnął.

- Przy zwrotnicy.

Zmarszczyła brwi.

„Daleko?"

- Nie wiem. – przyznał, wyglądając na strapionego. – Dostałem takie a nie inne koordynaty...

„Rozumiem"

Szli więc dalej. Noga zdrowiała w szybkim tempie, więc Przybysz postanowił dnia jutrzejszego przejąć stery.

Niedaleko zamajaczyła na szarzejącym krajobrazie budka. Zgodnie stwierdzili, że się tam zatrzymają. To znaczy Przybysz rzucił pomysł, a obcy skinął.

Rzut kamieniem dzielił ich od bielonej ściany, kiedy prowadzący zachwiał się i zatrzymał.

- Stary, w porządku?

Kilka kroków w tył, parę w prawo – od upadku z torów uchronił ją uścisk Przybysza. Chyba zakręciło jej się w głowie... Dlaczego wszystko jest takie... piękne... I tak pachnie watą cukrową...

Przybysz zerknął ostrożnie na zakrytą do połowy twarz kompana. Oczy zmętniały, brwi marszczyły się bezwiednie. Nie czekał. Odciągnął towarzysza najszybciej, jak mógł. Tamten co prawda osunął się, ale już nie chybotał i wyglądał, jakby przychodził do siebie.

„Kontroler? Na tym pustkowiu? – pomyślał Przybysz. – Musi być słaby, skoro atakuje tylko ją..."

- Słuchaj, powinniśmy trochę zboczyć z trasy – stwierdził, zaciskając dłoń na ramieniu towarzysza. Tamten zgodził się kiwnięciem i już mieli ruszać, gdy na środku torów ujrzeli mutanta: karłowaty, ciemna, pomarszczona skóra. Ewidentnie był młody, ranny i zdesperowany.

Przybysza oblał zimny pot. Bez komunikacji werbalnej nie ma szans się dogadać, więc współpraca będzie utrudniona.

Nagle siedząca stalkerka zatoczyła się. Mężczyzna postanowił nie tracić czasu: wymierzył, lecz mutant czmychnął w krzaki. „Nie odpuszczę!" – wrzasnął w myślach Przybysz, słysząc, jak kobieta upada, rzężąc coś wedle rozkazów kontrolera. Ogłuszył ją i ruszył za mutantem. Twór Zony nie uciekł daleko, toteż Przybysz dorwał go ołowianym ładunkiem jeszcze przy skraju młodniaka. Biegiem wrócił na tory, lecz nieprzytomnej tam nie zastał. Wściekły począł się rozglądać. Zajrzał do budki i odskoczył: spojrzał w ślepia drugiego kontrolera! Wybił (jakimś cudem ostałą) szybę i z rykiem rzucił się na mutanta dobierającego się do otumanionej kobiety. Rozkwasiwszy go poza pomieszczeniem, odetchnął. Po oględzinach okolicy doszedł do wniosku, iż nie będzie konieczne dalsze fatygowanie broni.

Ocknęła się przed nocą. Proces powrotu do żywych rozpoczęła od sprawdzenia, czy głowa znajduje się na miejscu dla niej przeznaczonym. Po zrozumieniu, iż tak jest, odruchowo złapała się za chustkę zasłaniającą twarz. Uniosła jeszcze nieco nieprzytomne spojrzenie na drzemiącego Przybysza.

„Drzemiącego"; Spod opuszczonych powiek obserwował ją z kamienną miną. Było to trudne, gdyż miał ochotę się uśmiechnąć, kiedy tylko zauważył jej ruch.

„Co się stało?"

- Szybki jesteś, skoro od razu bierzesz się za PDA. – głos stalkera przyjemnie rezonował między starymi ścianami. – Kontroler cię dopadł. Było ich właściwie dwóch, ale ze mną nie zginiesz.

Zmarszczyła brwi. Nie podobał jej się taki obrót spraw... Przez czas nieświadomości mogła się zdemaskować...

„Ile nam zostało?"

Przybysz otwierał już usta, lecz zamilkł, słysząc przeciągły grzmot.

Oboje oblał zimny pot. Najszybciej, jak umieli, zebrali się i wylecieli na zewnątrz niczym z procy. Odbiegli nieco, chcąc sprawdzić, czy nie da się ukryć gdzieś indziej, lecz wrócili jak niepyszni, uznając budkę za największą szansę od Zony. Przybysz, zauważywszy klapę w podłodze, aż ryknął z zażenowania i złości. Trzaśnięcie krnąbrnych wrót jeszcze pieściło bębenki, a oni już stali na betonowej podłodze piwniczki.

- Mamy więcej szczęścia, niż rozumu... - odetchnął Przybysz.

Na ten temat wygłosiłaby inną opinię, lecz się powstrzymała. Siadła pod ścianą, zapaliła polową kuchenkę, wyjęła jedzenie.

- Będziesz teraz szamał? – Przybysz wytrzeszczył oczy.

Kiwnęła. Była głodna, a skoro mieli tu spędzić kolejne parę godzin, postanowiła skrócić cierpienia żołądkowi. Zdążyła przełknąć dwa kęsy, po czym zakręciło jej się w głowie tak mocno, iż zatoczyła się na siedząco.

- Wszystko gra? – Przybysz czuł się znacznie lepiej. To nie jego dopadł kontroler...

Spojrzała na niego. W miarę wzmagania się emisji obraz stawał się bardziej niestabilny.

Przybysz, upewniwszy się, iż zemdlała, zgasił płomień i ułożył ją sobie na kolanach. Pod czaszką pulsowało, chciało mu się wymiotować. Niedługo koniec, powtarzał w myślach pętanych anomalnym gniewem reaktora. Stalkerka poczęła rzęzić.

- Błagam, nie kuś – jęknął, czując, jak dźwięki zachęcają go do zwrócenia treści pokarmowej. Nagle dziewczyną wstrząsnęła konwulsja, odsunęła się nieco i dokonała tego, do czego organizm Przybysza przekonywała przez ostatnie kilka sekund. Mężczyzna aż sapnął. Spocił się cały, tracił czucie w kończynach. Przyciągnął towarzyszkę, aby nie zrobiła sobie krzywdy, po czym zamknął oczy z postanowieniem wytrwałego przeczekania.

Złe przeczucie uderzyło jej umysł, kiedy do głosu doszło więcej świadomości, niż to, co uparcie rejestrowało obrzydliwy posmak. Z pękającą głową sprawdziła skrzynkę. Pusto. Młoda nie ma przecież siły pisać codziennie.

Podniosła się. Kuchenka była zgaszona, więc świecąc PDA odnalazła ją i zapaliła. Przybysz leżał skulony na drugim końcu piwniczki, niedaleko niego plama... Poszukała wzrokiem drugiej, lecz doszła do wniosku, że tak zareagowała tylko ona. Robiło się coraz niebezpieczniej dla jej tożsamości...

Poczuła przemożną chęć zrzucenia kombinezonu choć na chwilę. Przybysz spał, więc wyszła najciszej, jak pozwalała na to klapa (czyli okolica w promieniu dwóch kilometrów wiedziała o otwarciu). Wiatr hulał, deszczyk uderzał o dach i brudną szybkę. Lubiła taką pogodę. Wprowadzała ją w melancholijny, acz zrelaksowany nastrój. Kojarzyła się jej ze spokojnymi wieczorami w domu, gdy wszyscy przyszli już z pracy czy szkoły i siedzieli razem, nawet zajęci każdy swoimi sprawami.

Uśmiechnęła się. Mimo takiego obrotu spraw w życiu cieszyła się z niego. Robiła, co mogła dla ukochanej siostry... Nadzieja, że młoda wyzdrowieje, dodawała odwagi w chwilach, kiedy patrzyła mutantowi czy wprost śmierci w oczy.

Usłyszała skrzypienie klapy. W panice poczęła zakładać kombinezon. Jak jednak bywa w przypadku działania dyktowanego pośpiechem, nie zdążyła. Stalker spojrzał na do połowy odsłonięte ciało pokryte czarnym, obcisłym, przeciwpromiennym body. Rozczochrane włosy opadały na szczupłe, drżące ramiona. Nawet w tak słabym świetle, jakiego skąpiło okno, dostrzegał takie rzeczy.

Nagle poczuł silne kopnięcie w okolicy płuc. Poleciał na plecy do piwniczki. Kobieta wpełzła za stalkerem z zamiarem wykończenia go, jeśli będzie to konieczne. Nie widząc innego wyjścia, wrzasnął rozpaczliwie:

- Błagam, niczego nie powiem!

Zatrzymała się. Nie było sensu używać przemocy: jeśli dojdzie do rękoczynu, mężczyzna i tak okaże się silniejszy. Chwilowo brakowało jej jednak pomysłu, co zrobić. Postanowiła zdobyć się na rozmowę.

- Jeśli zrobisz mi krzywdę... - zaczęła drżącym głosem. Nigdy nie umiała grozić; nie chciała tego umieć.

- Nie zrobię – zapewnił pospiesznie Przybysz. – Proszę, nie denerwuj się... Wyjdźmy, pomówmy...

Zagryzłszy wargę, kiwnęła głową.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top