Plotka Matką Głupich

Lidwina szła szybkim krokiem ulicą, ukradkiem strącając łzy z rzęs. Nikt jej nie kochał. Nikt jej nie lubił. Nikt do niej nie mówił jak do koleżanki.

Wszyscy tylko szeptali za jej plecami.

Jeżeli już się ktoś do niej odzywał, to mówił lodowato lub prześmiewczo nazywał ją "Wina". Nie mogła już tego znieść. Nic nie zrobiła, a ją karano. Już od kilku lat.

Rodzice i rodzeństwo nie byli dla niej wsparciem, bo czuła, że tylko przysparza im problemów. Na jej siostry patrzono jako na siostry tej wyklętej. Rodzicom patrzono na ręce przy każdym ich kroku. Starali się nic jej nie pokazywać, ale Lidwina wiedziała, co w trawie piszczy.

Jedyną Osobą, trzymającą ją przy życiu, był Bóg.

Ale dzisiaj już czuła, że nie wytrzyma. Jej dusza krzyczała o pomoc. Jej serce rozszarpywało siebie samo. A wszystko przez długie języki i fantazję ludzką.

Pięć miesięcy temu Krysi zaginął portfel. Pożyczyła go wcześniej Lidwinie i twierdziła, że blondynka go sobie przywłaszczyła. Znaczy, nie wprost, tylko powiedziała to w "największym sekrecie" Marysi, ta Julce i tak dalej. Po tygodniu cała szkoła patrzyła krzywo na koleżankę. Plotki na tyle zaostrzyły atmosferę, że - dotąd ufający Lidwinie w pełni - Rafał zerwał z nią. Ona zarzekała się, że oddała portfel mamie Krysi, ale nic to nie dało.

Wszyscy myśleli o niej, jako o winowajczyni. Końcówka jej imienia tylko pogarszała sprawę. Patrzono na nią wilkiem. Nawet niektórzy nauczyciele przestali być dla niej uprzejmi. Wszystko to przez kilka słów.

Dzisiaj było szczególnie źle. Doszedł do klasy nowy uczeń. Przy takich okazjach wychowawca miał zwyczaj przedstawiać każdego swojego podopiecznego z osobna. Kiedy przyszła kolej na Lidwinę, mężczyzna poprosił ją o powstanie i powiedział tak:

- To jest Lidwina Hanna Kraszewska. Ma trzy siostry i kota. W ogóle jest podobna do tego kocura jak dwie krople wody. Jest tak samo przebiegła i dwulicowa. Ma już na koncie jedno przestępstwo, dlatego nazywamy ją naszą klasową złodziejką. Jeśli potrzebujesz zwinąć komuś dowód, to zgłoś się do niej.

Prawie cała klasa wybuchnęła śmiechem - nowy chłopak obserwował bystro reakcję "klasowej złodziejki", Adrian spał, a sama blondynka stała z głupkowatym uśmiechem, którym próbowała zabić rumieńce i łzy. Od razu po końcu lekcji wybiegła ze szkoły.

Teraz zielonooka szła, nie patrząc przed siebie, chodnikiem wzdłuż ulicy Kościuszki. Przed oczami jej się ćmiło. Zataczała się jak pijana, wpadając co chwilę pod nogi jakiegoś przechodnia. Do rzeczywistości przywołał ją znajomy głos:

- Hej! Panno Kraszewska, proszę zaczekać! Zgubiłaś coś! - zawołał ktoś z tyłu. Obróciła się na pięcie. Pierwsze, co dostrzegła, to błyszczące, głębokie, orzechowe oczy. Na chwilę się w nich zatopiła, ale szybko zlokalizowała resztę członków, które posiada nastolatek w kwiecie wieku. Na czoło chłopaka opadała brązowa grzywka, lekko ocieniając mocno wycięte brwi z lekkim zrostem. Nos miał prawie grecki, lecz niestety drogę do ideału zastawiło mu jego lekki spłaszczenie. Pudrowe usta uśmiechały się przyjacielsko. W dużych, mocnych dłoniach trzymał małą, czerwoną torebkę. - Zostawiłaś ją na ławce. Jakaś Kryśka chciała ją sobie przywłaszczyć, ale zdążyłem ją zabrać i cię wyśledzić. Oto twoja własność.

Podał jej torbę. Ta chwilę jakby się wahała, ale powoli wyciągnęła ręce i wzięła czerwony przedmiot. Przycisnęła torebkę do piersi i zagłębiła się nieśmiało w bystrych oczach szatyna.

- Dziękuję. Szczerze zapomniałam o tej torbie, a mam w niej i portfel, i telefon, i... Po prostu dzięki - wyjąkała, starając się być jak najbardziej naturalna.

- Każdemu się zdarza - zaśmiał się orzechowooki. - A tak w ogóle jestem Jędrzej Fronczewski.

Wyciągnął do niej dłoń, a ta potrząsnęła nią delikatnie.

- Lidwina Kraszewska, ale w sumie już się teoretycznie zapoznaliśmy na lekcji - zaśmiała się niezręcznie.

- O nie, wcale się nie znamy - powiedział poważnie. - Ty o mnie nie wiesz nic, ja o tobie też nie.

- Jak to, przecież pan Gorowicz ci mnie przedstawił - z nutą sarkazmu stwierdziła bardziej, niż spytała, blondynka.

- O nie, nic o tobie nie wiem. Skąd on zna twoje cechy? Może i jest twoim wychowawcą, ale nie widzi cię jak rano wstajesz, ani kiedy kładziesz się spać. Nie widzi twoich domowych wygłupów, ani twoich poważnych rozważań. Nie widzi twoich samotnych smutków, ani nieoficjalnych radości. A przede wszystkim: nie widzi twoich myśli, ani twojego serca. Może podać tylko swoją interpretację ciebie. A ja chciałbym cię poznać, a nie słuchać interpretacji obcych.

Te słowa, wypowiedziane szczerze i z żarem, jakiego zielonooka nie znała, uczyniły na niej wielkie wrażenie. Jej serce ogarnęło zapomniane od dawna ciepło. Coś w niej pękło, a coś się zrosło. Miała ochotę jednocześnie krzyczeć i siedzieć w ciszy, leżeć i skakać, śmiać się i płakać. Te słowa stały się kamieniem węgielnym odbudowy czegoś, co zburzyły dawno temu inne.

- To...? - spytała, nie wiedząc, co rzec.

- Chcesz się napić herbaty z sokiem z pigwowca? - spytał ciepło.

- Chętnie! - powiedziała z werwą, chyba trochę za głośno, ale nie przejmowała się teraz opinią innych. Nie znali jej. Nie chcieli poznać. Za to Jędrzej był inny. Miała nadzieję, że ją polubi. Bardzo tęskniła za przyjacielem. To ona zawsze zagadywała i musiała się o nich starać, a teraz w końcu ktoś inny wyszedł jej naprzeciw. Cieszyła się bardzo. Chciała się jak najszybciej "zakumplować" z nowym znajomym.

Weszli do herbaciarni i zajęli stolik w kąciku bibliotecznym z jednej strony zacienionym zakurzonym, starym kredensem, a z drugiej ogarnięty radosnym światłem słońca, które właśnie przebiło się w końcu przez szwadron fioletowych chmur. Rozmawiali, ogarnięci życzliwym nastrojem starej kawiarenki. Poznawali siebie nawzajem, zaglądając sobie w zaprawione blaskiem słońca i deszczem po suszy okna dusz, ale to był dopiero początek wielkiej przygody.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top