}~¤ 3 ¤~{
Levi wrócił do matki. Był tam już jego ojciec, który pomagał swojej żonie. Omega podszedł do rodziców i położył przed nimi jeden z dwóch worków.
- Przepraszam Mamo... Byłem nieuważny i pozwoliłem żeby jeden ukradli... Tak mi wstyd...
- ... Nic nie mogłeś zrobić... Nie obwiniaj się.
- Widziałeś tego dupka?
- Nie tato, w zimowych ciuchach nawet nie trzeba się maskować...
- To nic... Trudno. Trzeba korzystać z tego co mamy. Zamknąłeś dom?
- Tak, na oba zamki.
- To najważniejsze... - wziął od syna klucze. Schował te do drzwi, a klucz do piwnicy oddał żonie.
*
Levi wraz z rodzicami późno wrócili do domu. Byli wyczerpani, zmarznięci i głodni. Ojciec rozpalił w piecu, a mama zaczęła przygotowywać kolację. Levi w tym czasie poszedł do swojego pokoju, czując ogromne poczucie winy. Spojrzał za okno. Niewiele było widać przez panującą śnieżycę. Dręczyły go wyrzuty sumienia i strach o tych, którzy tej nocy zmuszeni są marznąć i głodować. Miał nadzieję, że każdy doczeka rana.
Po chwili zszedł na dół, było tam o wiele cieplej, więc pewnie i tu miałby spać. Czekała na niego gorąca zupa, herbata i chleb. Usiadł przy stole i zaczął jeść, powoli się rozgrzewając.
- Nie mogę przestać myśleć o tej kradzieży...
- Nie obwiniaj się. Nie możesz już nic z tym zrobić.
- Pomyśl o tym inaczej, Levi. Być może ten złodziej dał te koce swojej rodzinie, która nie skorzystała z pomocy charytatywnej. Trzeba wierzyć, że zostały wykorzystane aby komuś było cieplej.
- Mama ma rację.
- Dobrze, ale boli mnie fakt, że tak łatwo dałem się okraść... W tak trudnej chwili zawsze znajdą się osoby, które będą kraść i wykorzystywać krzywdę innych... Pasożyty...
- Niestety tak już jest, Levi... Nie zmienimy tego.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Levi, jak zjesz to przyniesiesz materac tutaj. Na górze na pewno jest dużo chłodniej, a śpiąc przy piecu łatwiej będzie w nocy. Nie przeszkadza Ci to?
- Nie, w ogóle. Może najpierw pomogę Ci sprzątać?
- Tata pomoże, prawda?
- Oczywiście.
- No dobrze... - Po zjedzonej kolacji poszedł do pokoju, aby zabrać potrzebne rzeczy do spania. Zatrzymał się na schodach, aby podsłuchać rodziców i ich rozmowę.
- Rozmawiałem ze Stanem.
- I? Co mówił?
- Że jest jeszcze gorzej. Zima dopiero się zaczęła, a rację żywnościowe zaczęły szybciej znikać. Ludzie potrzebują więcej jedzenia, aby w ogóle przetrwać i się ogrzać.
- Mówił na ile starczy?
- Maksymalnie na dwa miesiące... Mróz dotarł do spiżarni i zmroził jedną trzecią zapasów... Nadają się co najwyżej dla zwierząt. Jeszcze zapotrzebowanie wzrosło... Zapasy się kurczą. Czeka nas okrutny głód...
- Czy jest na to jakieś rozwiązanie?
- Pewnie jest... Tylko jakie?
Levi zszedł ze schodów i dał o sobie znać. Rozmowa zmieniła tor na coś o wiele luźniejszego. Udawali, że wcale nie jest tak źle. Udawali, że są spokojni.
Omega położył się na materacu, pod grubą kołdrą. Westchnął ciężko, patrząc na ogień. Mijały godziny, a on wciąż nie mógł zasnąć. W piecu powoli zaczynało wygasać, a skoro on nie spał, to trzymał rękę na pulsie, co chwile podkładając. Przyglądał się płomieniowi i nagle go olśniło.
Usiadł i zaczął obmyślać pewien plan, pewne ryzykowne rozwiązanie... Miał na uwadze rozmowę rodziców, którą podsłuchał, nie miał innego wyboru jak podjąć się ryzyka.
Wstał i zajrzał do rodziców. Spali jak zabici, a więc mógł działać. Podszedł do komody i wyciągnął z niej pewną rzecz. Woreczek z tajemniczym przedmiotem. Schował go do kieszeni i wyszedł. Ubrał się ciepło i zabrał ze sobą trochę chleba. Wyszedł z domu, zamykając go od zewnątrz zapasowym kluczem. Śnieżyca na zewnątrz trochę ustała. Teraz wiał lekki wiatr i sypał spokojnie śnieg. Mróz wciąż się utrzymywał.
Po około dwóch godzinach wędrówki doszedł do lodowej kopuły, a raczej końca ich Plemiona. Z zabranego rodzicom woreczka wyciągnął kryształ, który był odłamkiem Serca Plemiona. Takich odłamków było kilka i mieli go jedynie najbogatsi w Plemieniu, ukrywano go w tajemnicy przed resztą. Posiadanie tego kryształu miało być pewnego rodzaju zabezpieczeniem przed zamknięciem w 'grobowcu'. W razie konieczności, wyznaczona osoba miała udać się poza barierę przy pomocy tego kryształu, aby sprawdzić czy istnieje poza kopułą coś, co może ich uratować.
Na swojej dłoni naznaczył się kropką. Jego zewnatrzna część posiadała teraz białe znamię, które pozwalało mu przejść przez barierę. Wziął głęboki oddech i schował odłamek z powrotem do sakiewki, a tę włożył do kieszeni. Wyszedł poza lodową kopułę, a za nią... Nie było wydm śniegu i ogromnego mrozu, jednak zima też tu trwała. Na trawie był widoczny przymrozek charakterystyczny dla powolnego początku zimy. Wiał zimny wiatr, który potęgował uczucie chłodu.
Levi szedł przed siebie, aby znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia, coś, co mogłoby pomóc jego plemieniu.
Nie wiedział na jakim jest terytorium i czy w ogóle na jakimkolwiek był. Czy bliżej było mu do klanu wiatru? A może do ognia? A jeśli już do jakiegoś dotrze, to jak to będzie wyglądało? Kogoś prosić o pomoc? Jak tak, to kogo?
W głowie piętrzyły mu się pytania, gdy nagle z zamyślenia wyrwało go to, że szron na trawie zaczął bardzo szybko znikać. Pod stopami poczuł nasilające się ciepło, wręcz zaczęła drżeć ziemia. W panice odskoczył do tyłu, a z miejsca, w którym stał przed chwilą, wystrzeliły promienie dwukrotnie wyższe od niego.
Przestraszył się i przez chwilę żałował, że opuścił barierę. Otoczył go płomień, przerażony rozejrzał się, gdy nagle ktoś chwycił go mocno za szyję. Nie tylko brakowało mu tlenu, ale z dłoni tej wydobywał się piekielny gorąc.
Silny odrzut pierw odepchnął go na metr dalej, a później przyszpilił go do ziemi. Czuł, jakby niewidzialna siła trzymała go swoimi szponami śmierci. Tą śmiercią okazał się być człowiek.
Mężczyzna ukazał się w pełni. Miał na sobie szerokie, luźne spodnie. Był bez koszuli, a jego tors zdobił długi naszyjnik z kluczem. Włosy miał upięte z tyłu. Skóra jego była opalona, a ciało dobrze zbudowane. Na twarzy malował się chytry i triumfalny uśmiech.
- Złapałem płatek śniegu... - podszedł do Omegi. - Chcesz umrzeć teraz, czy potem jak już trochę cie pomęczę?
- Proszę... Ja w pokojowych zamiarach... - głos mu się łamał.
- Że niby jak?
- Plemię Lodu potrzebuje pomocy... - Alfa po chwili machnął ręką nad jego ciałem, a uczucie ciężkości opuściło go. Podniósł się na kolana i zaczął płakać. - Mój lud umiera z głodu i wymarznięcia... Proszę... Potrzebujemy pomocy... Zrobię wszystko...
*********
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top