}~¤ 2 ¤~{

Życie w krysztale wydawało się być cudowne i majestatyczne. Ludziom nie brakowało niczego, nie cierpieli z głodu, choroby czy mrozu. Pory roku obowiązywały nawet pod kopułą. Co prawda ciepło było mniej odczuwalne, a mróz był spotęgowany, jednak były to różnice zaledwie kilku stopni.

Jednak cyklicznie co dziesięć lat sytuacja się pogarszała. Każde dziesięciolecie przynosiło gorsze plony, mroźniejsze zimy i chłodniejsze lato. Wszystko zaczynało obracać się przeciwko ludziom. Nikt nie znał powodu, przez który tak mogłoby się stać...

***

- Dzień dobry Panie Stan, czy spis już został sporządzony?

- Dzień dobry, dzień dobry... Tak, ale jest gorzej niż przypuszczaliśmy.

- To znaczy?

- Ziemniaków o trzy tony mniej niż w zeszłym roku... A już wtedy musieliśmy zacisnąć pasa.

- A co z resztą zbiorów?

- Podobnie, spadają w oczach...

- Niedobrze...

- Najgorszego jeszcze nie powiedziałem. Połowa ludności już otrzymała swoje racje na te pół roku, a już zaczyna brakować dla reszty.

- Wykorzystajcie zapas na drugą połowę... Będziemy się martwić za sześć miesięcy... Może akurat zrobi się cieplej i będzie można już coś zasiać. O głodzie, ale doczekamy się pierwszych zbiorów.

- To nie będzie takie proste... Z moich obliczeń wynika, że nawet dokładnie planując każdy dzień i gram, jedzenia nie starczy do następnej wiosny...

- To niemożliwe...

- Połowa zbiorów nie nadawała się do zjedzenia...

- A co z zimą? Zapowiada się gorsza?

- Jeszcze jak. Pierwsze mrozy mają być już za miesiąc, tak wynika z moich obliczeń, ale nic nie wiadomo. Obawiam się mrozów przekraczających -20 stopni.

- Ludzie nie są na to przygotowani... Nie wszyscy. Tym szczególnie biednym trzeba pomóc.

- Jak?

- Oddamy to, co mamy w nadmiarze. Trzeba to przetrwać i liczyć na lepsze czasy...

- Trzeba się modlić do naszej zbawczyni.

- Jeśli to w ogóle coś da...

*

Zima zaczęła się nie po miesiącu, lecz po trzech tygodniach. Mróz i wiatr nie ustępował. Nawet ludzie władający lodem nie posiadali aż takiej odporności na chłód. Spełniło się najgorsze. Biedniejszy zaczynali umierać na ulicy. Ci, co mieli choć trochę więcej pieniędzy i możliwości starali się pomagać, choć nie wszystkim przychodziło to z łatwością. 

Dziś w kilku miejscach rozdawano ciepłe posiłki, koce i ubrania, aby móc przetrwać ten czas. Jedną z rodzin pomagających byli Ackermannowie.

- Proszę, do zupy jest jeszcze chleb i gorący kompot. Nie jedzcie na zewnątrz

- Dziękuję Ci chłopcze... - matka z dwójką dzieci odeszła od nich i usiadła kawałek dalej. - Mamo, koce się kończą...

- Wiem... - Myślała, nakładając kolejne rację żywności. - Biegnij do domu - dała mu klucz. - W piwnicy mam jeszcze sporo. Postaraj się je oczyścić z ewentualnych zabrudzeń i kurzu. Jeśli spotkasz po drodze ojca, koniecznie powiedz mu, żeby jak najszybciej przyszedł pomóc.

- Tak zrobię - zabrał klucz i zarzuciwszy na siebie skórzany, długi i puszysty płaszcz, wybiegł z budynku.

Wiatr wiał mocno, a śnieg sypał po oczach, był rozrzucany we wszystkie strony, a każde jego zetknięcie ze skórą było jak kłucie igieł. W ciągu kilku sekund jego twarz zrobiła się czerwona od mrozu. Starał się iść jak najszybciej w stronę domu.

- Levi! Hej! Levi!

- Han? - odwrócił się i dostrzegł kogoś kawałek dalej. Przez zawieruchę trudno było od razu kogoś rozpoznać. - Han!?

- Tak! Poczekaj! - Podbiegła do niego i złapała łapczywie oddech. - Słuchaj tego... To poważna sprawa.

- Mów szybko...

- Byłam obok Serca Lodu, słyszałam głos wyroczni!

- Jesteś pewna? Nie był to ktoś inny?

- Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie dziś nigdzie spacerować! Słuchaj! Podeszłam bliżej i usłyszałam to 'Plemiona wkrótce znikną'!

- Brzmi... Jak zapowiedź końca świata...

- No właśnie!

- Ale jesteś pewna że to słyszałaś? Może coś Ci się pomyliło?

- Nie, na pewno nie... Boję się, że jeśli znowu zignorujemy przepowiednie, to wszystkie nasze nadzieję znikną wraz z naszym życiem...

- Nie pora na to... Jestem pewien, że ta zima zabije nas szybciej niż jakakolwiek przepowiednia. Teraz musimy pomóc biedniejszym! Wracaj do swojego domu, na pewno im się przydasz.

- Uważaj na siebie...

- Wzajemnie, Hanji... - przytulił ją na pożegnanie i pobiegł w stronę swojego domu.

Po kilku minutach już tam był. Ku jego zaskoczeniu w środku świeciło się światło. Wszedł przez otwarte drzwi, przed którymi stał przygotowujący się do wyjścia ojciec.

- Dlaczego wróciłeś, Levi?

- Mama kazała mi przynieść więcej kocy z piwnicy. Prosiła też żebyś przyszedł szybko jej pomóc.

- Już idę.

- A powiedz, byłeś już u Pana Stana?

- Tak. Nie jest dobrze... Porozmawiamy później. Na razie róbcie to, co robiliście do tej pory. Ja jeszcze wstąpię w jedno miejsce i od razu idę do mamy. Nie zapomnij zamknąć domu... Złodziei nie brakuje.

- Wiem, uważaj na siebie.

- I wzajemnie - pogłaskał go po głowie i wyszedł. Levi zamknął się od środka w domu i od razu poszedł do zamkniętej na klucz piwnicy.

W środku znalazł dwa worki, w których były stare koce, przygotowane na ewentualne problemy. Teraz był odpowiedni czas, aby je wykorzystać. Sprawdził dokładnie każdy koc, a ich stan ocenił na wręcz bardzo dobry. Zabrał oba, ciężkie worki i wyszedł na zewnątrz. 

Położył je na śniegu i zaczął zamykać dom na dwa zamki. Usłyszał zgrzyt śniegu pod naciskiem czyiś stóp. Gdy się odwrócił, zobaczył jak ktoś chwyta jeden worek i zaczyna uciekać.

- Ej! Oddawaj to! To dla potrzebujących!

Chciał gonić tego złodzieja, jednak w porę się opamiętał i zabrał drugi worek, zanim ktoś ukradnie jeszcze ten. Łzy wezbrały mu do oczu, przez co te piekły jeszcze mocniej. Czuł się winny przez to, że ktoś ukradł połowę z jedynej rzeczy, jaką mogli komuś podarować...

*****

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top