Rozdział 22
2 września, 11:00
- Mama zrobiła Ci pranie, posprzątała trochę i zmieniła pościel. Anika uzupełniła Ci lodówkę i wykupiła recepty, które dostałaś w szpitalu - informuje mnie Krzychu, gdy wysiadamy z windy.
- A tak właściwie to gdzie je posiałeś? - pytam, bo tylko on odebrał mnie ze szpitala.
- Sam nie wiem. Powiedziałem im, że jadę Cię odebrać, a one stwierdziły, że przygotują mieszkanie na Twój przyjazd, choć zrobiły to wczoraj wieczorem,
- Mówiłam, że mają odpocząć - podchodzę do drzwi mieszkania.
- Wiesz jakie one są.
- Co za baby...
Łapię za klamkę i otwieram drzwi. Stają otworem, a ja robię krok do przodu. Tylko tyle, że od razu zamieram na widok stojących w salonie osób. Mrugam szybko, żeby upewnić się, że ci wszyscy ludzie naprawdę tu są i mieszczą się w małym pomieszczeniu. Brat wpycha mnie lekko do przodu i zamyka drzwi. Widzę mamę, Anikę, Pedriego, jego rodziców i brata, Gaviego, Ferrana, Fermina, Marca, Hectora, Lamina, Paula Cubarsiego, Aishę, Yelenę, Tulce'a, Olka no i oczywiście Krzycha. Jako pierwsi podchodzą do mnie rodzice Pedro wraz ze swoim drugim synem. Nie miałam z nimi okazji się spotkać po piątkowej nocy. Cieszę się widząc uśmiechy na ich ustach.
- Uratowałaś moje dziecko. Żadne słowa, ani czyny nie są w stanie opisać mojej wdzięczności - w oczach kobiety dostrzegam łzy.
- Ratowałam tylko członka swojej rodziny.
Kobieta wciąga głośno powietrze słysząc moje słowa, po czym przytula mnie. W obecnych okolicznościach robi to jednak za mocno, przez co wymyka mi się z ust cichy jęk, gdy kładzie głowę na chorym ramieniu.
- Boże przepraszam. Kompletnie nie pomyślałam - odsuwa się jak poparzona.
- Nic się nie stało - zapewniam zdobywając się na lekki uśmiech. Tata Pedriego klepie mnie delikatnie po zdrowym barku, a następnie odsuwa się robiąc miejsce synowi. Fernando staje przede mną. Od razu widzę podobieństwo między nim, a Pedrim.
- Dziękuję Ci. Gdyby nie Ty... Nawet nie chcę myśleć co by się stało - posyła mi coś na kształt uśmiechu. - Jestem Twoim dłużnikiem. Gdybyś kiedyś potrzebowała pomocy to daj mi znać - mówi i nim zdążę odpowiedzieć pochyla się i cmoka mnie w policzek, żeby po sekundzie odejść na bok.
- Uważaj Fernando, bo Pedro będzie zazdrosny! - krzyczy ktoś z tłumu. Kręcę ze śmiechem głową, choć moje oczy szukają Pedro. Mężczyzna stoi obok Gaviego i Ferrana, a jego tęczówki odnajdują moje. Po wczorajszej drzemce i obejrzeniu meczu wysłałam go do domu, żeby odpoczął. Cieszę się, że mnie posłuchał, bo wygląda o wiele lepiej.
- Na cześć naszego bohatera... HIP,HIP... - zaczyna Gavi, a reszta wyrzuca ręce do góry krzycząc gromkie "HURA".
- Gdybym wiedziała, że będę miała gości to postarałabym się o jakieś ciasto - odgarniam kosmyk włosów z policzka.
- O wszystkim pomyślałam - obwieszcza mama. - Rozgośćcie się, a ja przygotuję coś do picia - już mam się zgłosić na ochotnika do pomocy, gdy rodzicielka rzuca mi szybką odpowiedź. - Ani mi się waż iść za mną do kuchni.
Unoszę rękę do góry pokazując, że ma nie strzelać. Kobieta uśmiecha się promiennie i znika w kuchni. Zaraz za nią podąża Anika i pani Gonzalez.
- Ja wiedziałem, że będą z Tobą przeboje, ale nie wiedziałem, że aż takie - Gavi podchodzi do mnie i ostrożnie obejmuje ramieniem. Prowadzi mnie do fotela, na którym sobie przysiadam. Reszta mości się na kanapie, drugim fotelu, na krześle z mojej sypialni i pięciu krzesłach z kuchni, które stały przy stole. Pablo jednak siada sobie na podłokietniku mojego fotela.
- No panowie... Muszę Wam pogratulować wczorajszej wygranej - zmieniam temat zwracając się do zawodników.
- Mieliśmy odpowiednią motywację - Ferran puszcza mi oczko, a wszyscy wtajemniczeni wybuchają śmiechem.
- I bardzo dobrze - grożę mu palcem z szerokim uśmiechem.
- Miałem nosa co do Ciebie - odzywa się trener. - Jesteś wyjątkową osobą.
- Ten kto śmie twierdzić inaczej jest głupcem - oświadcza Aisha.
Anika wchodzi do salonu kładąc na stole talerze i widelczyki do ciasta. Pani Gonzalez wraca z dwoma talerzami słodkości, a mama przynosi tacę ze szklankami i lemoniadą.
- Życzę sobie największy kawałek! - obwieszczam widząc mój ulubiony placek z galaretką. Wszyscy śmieją się, ale mama i tak spełnia moje życzenie. Kładę sobie talerzyk na kolanach biorąc w lewą dłoń widelczyk. Nabijam sobie trochę ciasta i próbuję wsadzić do buzi. Niestety, jak na złość, galaretka spada mi na talerz zamiast wylądować na języku.
- Czy mam Cię nakarmić? - pyta Gavi, który z szerokim uśmiechem na ustach przygląda się moim poczynaniom.
- Dam sobie radę - zapewniam i ponawiam próbę. Tym razem mi się udaje. - Mmm... - mruczę z uznaniem.
- Nic tylko dać Ci ciasta z galaretką - śmieje się mama. Puszczam jej oczko, a goście od razu zaczynają prowadzić ożywioną rozmowę na temat deserów.
***
Po godzinie Aisha, Yelena i Tulce zbierają się na trening. Niedługo po nich wychodzą Gavi, Ferran, Marc, Lamine, Fermin, Hector i Pau. Na samym końcu ulatnia się Anika, mama i Krzychu. Zostaję sama z rodziną Pedriego.
- Na długo Państwo przyjechali? - pytam, bo wiem, że nie mieszkają z synem.
- Mieliśmy zostać na tydzień, ale w obecnej sytuacji przedłużymy pobyt o kolejny tydzień - odpowiada mi tata chłopaków. Kiwam lekko głową upijając trochę lemoniady.
- Słyszałam, że zatrzymaliście się Państwo w hotelu niedaleko szpitala. Zostaniecie tam? - odkładam szklankę na stół.
- Zdecydowanie nie - nerwowy śmiech wymyka się z kobiecych ust. - Poszukamy czegoś z kuchnią. Poza tym dziennikarze już koczują przed budynkiem.
- Aż tak? - otwieram szeroko oczy. Nawet przez chwilę te hieny nie dadzą człowiekowi odpocząć. Nie mieści mi się to w głowie. Nagle wpadam na pewnie pomysł.
- Jeśli Państwo chcecie to mam wolny pokój. Pedriego i Fernando ulokuję w swojej sypialni.
- Nie ma mowy - do rozmowy wtrąca się Pedro. - Masz odpoczywać, a nie mieć na głowie moją rodzinę.
Unoszę brew do góry. Od razu czuję jak napinają się szwy, ale na szczęście nie sprawia mi to bólu. Jeśli myśli, że może odrzucić moją ofertę to jest w wielkim błędzie. Chyba muszę go uświadomić, że w takich kwestiach nie ma ze mną dyskusji.
- Proszę posłuchać - zwracam się do wszystkich. - Pod budynkiem jest parking, także nie musielibyście się bawić w unikanie reporterów. Wjeżdżacie i wyjeżdżacie samochodem. Ponadto do budynku nie wejdą osoby nie znające kodu, a ten jest każdy dla innego mieszkańca. U mnie pokój i tak stoi pusty, więc bez sensu, żebyście płacili za hotel. Jeśli moja obecność Was krępuje to mogę przenieść się na trochę do rodziny. Tutaj jest cisza i spokój. A i do domu Pedro w razie czego nie jest daleko - zarzucam ich argumentami.
- Pedri ma rację. Powinnaś odpoczywać - stwierdza kobieta.
- To czy będę siedziała na kanapie sama czy z kimś nie zrobi mi większej różnicy. Zapewne mama i tak będzie codziennie mnie sprawdzać i zasypywać wiadomościami. Zdecydowanie byłaby spokojniejsza, gdyby wiedziała, że ktoś w razie potrzeby jest zaraz obok - używam argumentów nie do podważenia.
Widzę, że małżeństwo patrzy na siebie skonsternowane, po czym przenoszą wzrok na synów. Trwa między nimi jakby mentalna wymiana zdań. Opieram się wygodnie o oparcie wsuwając sobie lewą nogę pod pośladki. Podpieram się lewą ręką, żeby znaleźć sobie jak najlepszą pozycję do siedzenia. Gdy tak się dzieje odzywa się głowa rodziny Gonzalez.
- Zgoda, ale normalnie zapłacimy.
- Nie ma mowy - zaprzeczam kategorycznie. - Będziecie Państwo moimi gośćmi, więc nie zamierzam brać żadnych pieniędzy.
- Ale wszystko kosztuje. Woda, prąd, jedzenie... - wylicza kobieta.
- Proszę sobie nie zaprzątać tym głowy - wstaję i przechodzę na chwilę do sypialni. Podchodzę do małego biurka i z jednej z szuflad wyciągam dwa komplety kluczy. Wracam do salonu kładąc je na stole. - Proszę. Gdyby ktoś potrzebował jeszcze jednego kompletu danego dnia to udostępnię swoje. Zaraz wyślę Pedriemu kod do budynku i numery miejsc parkingowych.
***
Zaraz po przekazaniu rodzinie Gonzalez wszystkich niezbędnych informacji zostaję sama. Jeden rzut oka na zegarek mówi mi, że jest już po trzynastej. Wchodzę do sypialni od razu zatrzymując się przed szafą, która zajmuje całą ścianę. Oprócz niej jest jeszcze wielkie łóżko, biurko, fotel, krzesło do biurka, szafka nocna, a na jednej ze ścian znajduje się półka z książkami. Co jednak skusiło mnie do wynajęcia tego mieszkania to wielkie okno nad łóżkiem. Daje ono tak wiele światła, że człowiek ma ochotę położyć się na posłaniu i nic tylko wylegiwać się w promieniach słońca.
Rozsuwam drzwi szafy. Przesuwam wieszaki z sukienkami w głąb mebla robiąc miejsce dla Pedriego i Fernando. Teraz połowa dość długiego drążka należy do nich. Przekładam ubrania ze środkowych półek na te niższe. Idzie mi dość mozolnie, ale jakoś daje sobie radę. Udaje mi się wygospodarować dla nich trzy dość głębokie półki. Usatysfakcjonowana swoim rezultatem opróżniam dla Panów jeszcze jedną z wysuwanych szuflad, po czym przechodzę do kuchni.
Otwieram lodówkę, a na widok ryżu z kurczakiem i warzywami burczy mi w brzuchu. Wyciągam potrawę, nakładam trochę na talerz i porcję wkładam do mikrofalówki. Zamykam lodówkę, choć wyciągam z niej jeszcze lemoniadę. Odgrzane jedzenie kładę na stole i zabieram się do jedzenia. Jestem gdzieś w połowie posiłku, gdy drzwi do mieszkania stają otworem, a terkot kółek od walizek informuje mnie, że przybyli moi tymczasowi współlokatorzy. Wkładam sobie kawałek mięsa do ust, gdy do pomieszczenia zagląda Pedro.
- Smacznego - uśmiecha się promiennie.
- Dzięki.
- Co tak ładnie pachnie? - pyta Fernando stając obok brata.
- Ryż z warzywami. Jeśli jesteście głodni to zapraszam do stołu. Mama zrobiła porcję jak dla wojska - śmieję się. Podchodzę do szafli wyciągając talerze.
- Z chęcią - odpowiada starszy z braci zasiadając do blatu. Pedri podchodzi do mnie zabierając naczynia z mojej dłoni. Chcę mu powiedzieć, że dam sobie radę, ale zauważam zaciętość w ciemnych oczach. Kiwam więc tylko głową i wracam na swoje miejsce. Rodzice tej dwójki siadają na pozostałych miejscach.
Po szybkim posiłku prowadzę małżeństwo do ich sypialni, po czym po szybkiej kłótni o oddanie chłopakom mojego pokoju wprowadzam ich do środka.
- Jesteście moimi gośćmi i nie będziecie spać na kanapie. Koniec kropka. Temat zakończony - rozkazuję i otwieram szafę pokazując im wolne miejsca. - Tutaj macie półki, szufladę i wieszaki do dyspozycji. Tu w razie czego jest żelazko do prasowania, a tu koce jakbyście potrzebowali. Pościel jest świeżo zmieniona. Pralka i suszarka są w łazience, a ręczniki do kąpieli pod umywalką - informuję ich. - Jakbyście potrzebowali więcej półek to śmiało przerzucajcie moje rzeczy na te niższe, żebym sięgnęła. Nie ruszajcie jednak tylko tych dwóch wysuwanych szuflad.
- Dlaczego? Masz tam pamiętniki? - Fernando porusza zabawnie brwiami. Prycham pod nosem przewracając oczami.
- Mam tam bieliznę. Nie sądzę, że chcecie przekładać moje koronki.
- Zrozumiałem - mówi szybko starszy z mężczyzn.
- W takim razie zostawię Was, żebyście na spokojnie mogli się rozpakować - ruszam do wyjścia, ale przed wejściem do salonu zatrzymuje mnie głos Pedriego.
- Dlaczego nam pomagasz?
Przesuwam palcem po futrynie przypatrując się jej w wielkim skupieniu. Jak mam odpowiedzieć na to pytanie? Jak miałabym im nie pomóc mając taką możliwość? Czy zrobiłam to po to, żeby mieć go na oku? Upewnić się, że wszystko z nim w porządku?
Mam chwilę zawahania, której nie udaje mi się ukryć.
- Zapytam Cię o to samo, gdy ruszysz mi z pomocą - udaje mi się wykrztusić.
Wychodzę czując, że atmosfera niepotrzebnie zaczyna gęstnieć. Zamykam za sobą cicho drzwi, choć nim zamknę je na dobre łowię spojrzenie Pedro. Dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Odwracam wzrok zostawiając ich samych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top