Rozdział 21

1 września - sobota, 12:00

Krzychu wychodzi z sali, gdy wracam z badań. Jedzie na trening, a potem do domu, żeby przywieźć mi laptopa i telefon. Z pomocą mamy biorę szybki, choć bolesny prysznic. Ubrana w piżamę wracam do łóżka, gdzie czeka na mnie lekki posiłek. Pod czujnym okiem mamy i Aniki wmuszam w siebie jedzenie, po czym wysyłam je na obiad. Słyszę jak głośno burczy im w brzuchach. Wracają po trzydziestu minutach najedzone i jakieś spokojniejsze. 

- Przyniosłyśmy Ci coś do roboty jak będziesz się nudziła - śmieje się Anika kładąc mi na kolanach zestaw krzyżówek do rozwiązywania plus dwa długopisy. 

- Poćwiczysz pisanie lewą ręką - zauważa mama. Unoszę brew, choć od razu czuję jak napinają się szwy. 

- Ja i krzyżówki? - pytam kompletnie nieprzekonana do tego pomysłu. 

- A dlaczego nie? - odpowiada blondynka i podaje mi przenośny stoliczek. - Bierzmy się do roboty. 

- Może zostawię to na później? - kładę "prezent" na blacie. 

- A co innego chcesz robić? Nie sądzę, żebyś chciała z nami porozmawiać o tym co zaszło - kładzie ręce na biodrach, a moja rodzicielka siada u stóp łóżka. Zaciskam usta w wąską kreskę. Nie mam po co wracać do tego tematu i niepotrzebnie się denerwować. - Tak myślałam.

Wzdycham jakby cierpiętniczo, a blondynka przysuwa sobie krzesło. Otwieram krzyżówki, dziękując w duchu, że dały mi wybór. Biorę długopis do lewej ręki. Jakieś dziwne to odczucie. Próbuję chwycić go w odpowiedni sposób, ale żaden nie wydaje mi się dobry. Postanawiam wrócić do pierwszego uchwytu. 

- Dobra. Czytaj, a my będziemy Ci pomagać z rozwiązywaniem - proponuje mama, a Anika ochoczo przytakuje. 

- No to "Echosonda" - czytam pierwszy kwadracik tłumacząc na polski. 

- Sonar - odpowiada mama. Powoli wpisują podaną przez nią odpowiedź. Litery są koślawe, ale przynajmniej faktycznie mam zajęcie. Wpisuję od razu odpowiedź na kolejne hasło. 

- Odwadnianie gruntu. 

- Drenaż - tym razem odpowiada Anika. 

I tak do godziny 14:30 rozwiązujemy krzyżówki. Hasła, które sprawiają nam trudności omijamy, a na końcu sprawdzamy w Internecie. Gdy Krzychu wraca z elektroniką wysyłam ich do domu. Widzę, że są zmęczeni, a i tak nie ma sensu, żeby tutaj ze mną siedzieli. Z ociągnięciem, ale żegnają się ze mną zapewniając, że są pod telefonem. Macham im ręką na pożegnanie, po czym odpalam komórkę. Ekran zawiesza się, gdy tylko włączam internet. Muszę chwilę odczekać, aż napływ wiadomości się wyczerpie. Nie dzieje się to za szybko, ale gdy w końcu komórka się odwiesza wchodzę na Instagrama. Po  dołączeniu do drużyny przybyło mi dość sporo obserwujących, ale to co widzę teraz...

Nie jestem pewna ile konkretnie mam powiadomień, bo cyfra kończy się plusem. Tak samo wygląda powiadomienie o prywatnych wiadomościach. Wchodzę na swój profil i klikam zdjęcie z meczu, które zostało wczoraj wstawione. Stoją na nim wraz z Aishą, gdy ta strzeliła gola. Widzę, że post ma ponad 200 tysięcy polubień i z drugie tyle komentarzy. Sprawdzam je pobieżnie widząc, że są to życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Już mam wejść w wiadomości prywatne, gdy na ekranie wyświetla mi się roześmiana twarz Gaviego. Obieram, a ten od razu pojawia mi się na wyświetlaczu. 

- Cicho odebrała! - krzyczy uspokajając stojących w tle kolegów. Oprócz niego zauważam Fermina, Ferrana, Marca, Hectora, Lamina i Paula Cubarsiego. Tłoczą się jeden obok drugiego, żeby kamerka złapała całą siódemkę. 

- Wyglądasz jakbyś walczyła z niedźwiedziem - odzywa się Lamine. 

- I tak się czuję - wyznaję, ale na moje usta wkrada się lekki uśmiech. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że za dwie godziny przecież grają mecz. 

- Co mówią lekarze? - dopytuje Gavi wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Powtarzam im słowa, które usłyszałam od razu po przebudzeniu. 

- I kiedy wychodzisz? - pyta Ferran. 

- Prawdopodobnie jutro jeśli nic się nie zadzieje. 

- Jesteś niesamowita - mówi Marc po chwili ciszy. Wzruszam lekko ramionami, ale ból w prawym barku sprawia, że mimowolnie się krzywię. 

- Rozmawialiście z Pedrim? Wiem, że wyszedł już ze szpitala, ale co z nim? - zagryzam wnętrze policzka. 

- Z tego co wiem był na policji, bo mieli do niego parę pytań. Jego rodzice byli w domu, żeby ocenić straty i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Zatrzymali się w hotelu niedaleko szpitala - informuje mnie Pablo. 

- Próbowałem z nim pogadać, ale spuścił mnie na drzewo - dodaje Torres. 

Kiwam delikatnie głową. Słyszę jak ktoś coś do nich mówi. Zapewne za chwilę będą zbierać się na ostatnią odprawę, żeby przedyskutować taktykę na mecz. 

- Będę trzymała za Was mocno kciuki, więc nie dajcie plamy - grożę żartobliwym tonem, żeby ich choć trochę uspokoić. Widzę, że są zmartwieni, zaniepokojeni. - Bo wiecie... Jeśli przegracie nie pomoże Wam nawet fakt, że moje ramię nie jest do końca sprawne. 

- Chcesz nam nakopać? - Ferran rozumie, że chcę tą naszą młodzież trochę rozluźnić i podejmuje moją grę. 

- Tak. I jeszcze w razie czego sami nadstawicie swoje tyłki, żebym nie musiała za Wami biegać. 

- Ale to my mamy przewagę liczebną - zauważa Cubarsi. 

- Nad kaleką się nie zlitujecie? Chwyciłabym się za serce, ale trzymam telefon - śmieję się lekko. To zdecydowanie poprawia im nastrój. 

- Pomyślimy nad tym - obiecuje Gavi. 

- No ja myślę. Lećcie na odprawę.

- Trzymaj się tam mocno - prosi Hector. Kiwam lekko głową, po czym ślę im całusa. 

- Pamiętajcie Panowie... Visca el Barca...

- Visca Catalunya - dokańczają. Rozłączam się wypuszczając przeciągle powietrze z płuc. Odkładam na później sprawdzenie wiadomości i kładę się w najwygodniejszej pozycji. Telefon i laptop leżą w zasięgu mojej ręki. Nie mam jak ich odłożyć na stolik, więc postanawiam zostawić wszystko tak jak jest. 

Z braku lepszego zajęcia i zmęczenia, które mnie ogarnia postanawiam zrobić sobie krótką drzemkę. Zamykam oczy i próbuję zasnąć. Wyciszam głowę, normuję oddech i już mam odpłynąć, gdy słyszę ciche pukanie do drzwi. Odwracam głowę w stronę wejścia. 

- Proszę. 

Klamka leci w dół. Do pomieszczenia szybko wsuwa się przybyły gość. Jego twarz zasłania wielki bukiet kwiatów, kaptur na głowie i okulary przeciwsłoneczne na nosie. Nie muszę jednak zgadywać, żeby wiedzieć kto to jest. Mężczyzna podchodzi do łóżka po drodze odkładając kwiaty na stolik. Zsuwa kaptur z głowy, a z nosa okulary. Ciemne sińce pod oczami mówią mi, że ta noc i dla niego była bardzo ciężka. 

- Hej - mówię przez zaciśnięte gardło. Nic mu się nie stało. Nie straciłam go. Jest tu ze mną. 

- Jesteś... - kręci głową siadając na skraju łóżka. Patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. Wini się za to co się stało. Widzę każdą najmniejszą emocję wypisaną na jego twarzy. 

- Cieszę się, że jesteś cały - wyciągam w jego stronę zdrową rękę. Łapię ją przykładając niepewnie do ust. Ciepło zalewa moje serce. 

- Ale Ty... - głos mu się łamie. 

- Nic mi nie jest. Żyjemy, a to jest najważniejsze - zapewniam. Przygląda mi się w skupieniu. Jego ciemne oczy skanują moje obrażenia. Zapada się w sobie, a ja nie mogę na to pozwolić. - Wyświadczysz mi przysługę?

- Co tylko zapragniesz. Uratowałaś mi życie...

- Pomogłeś mi - przerywam mu. Widzę szok malujący się na jego twarzy. - Trzymałeś się na nogach ostatkiem sił. Gdyby nie to, to nie dałabym rady sprowadzić Cię na dół.

- Ale gdyby nie ja nie wbiegłabyś do środka. 

Cisza jaka zapada jest przytłaczająca. Wiem, że nieważne co powiem i tak go nie przekonam. Teraz gdy na niego patrzę widzę samą siebie po informacji o wypadku. Załamany, pokonany... Nie mogę mu pozwolić obarczyć się winą. Nie mojemu Pedriemu. Nie zasługuje na to. On nic nie zrobił. Nie może brać na barki konsekwencji mojego wyboru. 

- Pomożesz mi nagrać podziękowania? - pytam, żeby zmusić jego myśli do czegoś innego. - Dostałam wiele wiadomości z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia i chciałabym wszystkim podziękować. 

Zastanawia się nad czymś, ale finalnie kiwa głową. Odblokowuję telefon i przesuwam się trochę na łóżku. Jakoś udaje mi się odpalić Instagrama i ułożyć się wygodnie na poduszce. Pedri poprawia mi jednak pierzynę pod plecami, po czym zabiera ode mnie telefon. 

- Ale siadaj obok mnie - proszę klepiąc miejsce po mojej lewej stronie. 

- Nie. Nie powinienem. Już słyszałem, że to wszystko moja wina - opuszcza wzrok obracając komórkę w rękach. Marszczę brwi przetwarzając jego słowa. Jak ktoś mógł mu coś takiego powiedzieć? Kto wpadł na tak głupi pomysł?

- Kto? - pytam wbijając w niego wyczekujące spojrzenie. 

- Może lepiej zróbmy zdjęcie...

- Kto Ci to powiedział? - powtarzam przez zaciśnięte zęby. Nie wygra ze mną. Może mnie zbywać, ale mu nie odpuszczę. 

- Razem z rodzicami pojechałem po rzeczy. Po wyjściu z samochodu zaczepił mnie jakiś przechodzień. To nic takiego. 

- Zdajesz sobie sprawę, że nikt, ani nic nie zmieniłoby mojej decyzji? Wbiegłabym do tego budynku jeszcze z tysiąc razy, jeśli zaszłaby taka potrzeba - oświadczam twardym, zdecydowanym tonem. 

- Dlaczego? Mogłaś zginąć ratując mnie. Zobacz co Ci z tego wyszło - kręci zrezygnowany głową. 

- Miałam stać i patrzyć jak znajdujesz się w płonącym budynku? - marszczę brwi kompletnie nie rozumiejąc. Czy oni sami nie weszliby w ogień, żeby uratować rodzinę?

Ta myśl sprawia, że poruszam się niespokojnie na łóżku. Kiedy ten mężczyzna zdołał, aż tak wrosnąć w moją rodzinę? To prawda, że ostatnio spędzaliśmy ze sobą wiele czasu, pomógł mi po śmierci... Drapię się po czole. 

Wiem, że gdyby na jego miejscu znalazłaby się moja mama, brat czy Anika zrobiłabym to samo. Poszłabym ratować moich bliskich. Jeśli byłby w środku Gavi też zareagowałabym tak samo. Ale co jeśli w środku znalazłby się ktoś inny, ktoś obcy?

Wbijam wzrok w opatrunek usztywniający moją rękę. Uczucia kotłują się w moim sercu. Czuję, że ta noc w jakimś stopniu obudziła mnie z letargu, w którym znajdowałam się od dwóch miesięcy. Nie zbudziło mnie dołączenie do drużyny, debiut, przeprowadzka do Barcelony, sprzedaż domu... Zrobił to pożar i myśl, że mogłabym go stracić. Boję się jednak, że wczorajsze wydarzenie złamało część mnie. 

- To Ty byłeś ze mną tamtej nocy - mówię nie podnosząc głowy. - Stałeś się częścią mojej rodziny. To rozmowa z Tobą, wtedy, w Twoim azylu przyczyniła się do tego, że podpisałam kontrakt. W pewnym stopniu czuję jakbyś przez ostatni miesiąc trzymał mnie w kawałku. Nie mogłam pozwolić, żeby osoba, która mnie uratowała sama straciła życie. 

Zaciskam prawą dłoń. Czuję mięśnie pracujące pod skórą. Ból ćmi gdzieś wewnątrz ramienia, ale nie przestaję zginać i prostować palców. 

- Kiedy się obudziłem w karetce przez kilka sekund wydawało mi się, że śnię. Dopiero, gdy próbowałem wstać z noszy ratownik wytłumaczył mi co się stało. Nie rozumiałem jak jakaś kobieta mogła wyciągnąć mnie z domu, gdy byłem nieprzytomny. Po badaniach, gdy przyszli do mnie rodzice i opowiedzieli co się stało do mojej głowy wdarł się krzyk, a potem słowa mówiące, że mam wybaczyć komuś, jeśli mnie skrzywdzi - mężczyzna zajmuje miejsce przy moim boku. Wplata palce we włosy opierając łokcie na kolanach. - Gavi, który przyjechał do szpitala pokazał mi filmik jak tracisz przytomność i uderzasz głową o podjazd. Myślałem, że zwariuję ze strachu Nikt nic nie wiedział, a lekarze nie chcieli nic powiedzieć. Dopiero nad ranem moja mama znalazła Twoją, gdy ta wracała z pokoju pielęgniarek. Przyszedłem do Ciebie rano, ale spałaś. Nie chciałem Cię budzić, a Krzychu powiedział, że dostałaś mocne środki przeciwbólowe i tak przez co najmniej godzinę nie wstaniesz - ciągnie się za kosmyki. Ten widok łamie mi serce. 

Klękam za nim i zdrowym ramieniem obejmuję kładąc podbródek na jego ramieniu. Mięśnie jego ramion są napięte do granic możliwości. Odsuwa dłonie od głowy odwracając ją lekko w moją stronę. Mój nos muska jego policzek, przez co zamyka oczy przeciągle wypuszczając powietrze. Nie wiem jakie słowa przyniosłyby mu ukojenie, więc nie mówię nic. Trwam przyczepiona do jego pleców, jakby to mogło sprawić, że utrzymam go w jednym kawałku. 

Niestety ciało dość szybko odmawia mi posłuszeństwa pulsując ostrym bólem. Puszczam go niechętnie wracając na swoje miejsce. Prostuję nogi, a wtedy ramię odzywa się nieprzyjemnie pulsując. 

- Jesteś zmęczony. Powinieneś odpocząć - radzę, ale kręci lekko głową. 

- Dotrzymam Ci towarzystwa. Tylko tyle mogę dla Ciebie zrobić. 

Wzdycham odsuwając się na bok, żeby zrobić mu miejsce. Odsuwam kołdrę lewą ręką głową wskazując, że ma się położyć. 

- Zrobimy sobie krótką drzemkę, a potem obejrzymy mecz - proponuję, gdy widzę zawahanie w jego oczach. Działa, bo zgarnia z pościeli laptop i telefon, po czym odkłada wszystko na stolik nocny. Zsuwa z nóg buty i przejmując ode mnie kołdrę wsuwa się pod nią. Udostępniam mu kawałek poduszki, ale w tym czasie ciemnooki wsuwa mi ramię pod głowę. Kładzie się na boku przykładając czoło do boku mojej głowy. Upewnia się czy jestem przykryta, a następnie kładzie sobie rękę na udzie. Niepewnie chwytam go za nadgarstek i oplatam się jego ramieniem w pasie. Czekam, aż się odsunie, ale tego nie robi. Opieram głowę o jego i zamykam oczy. Próbuję się wyciszyć, choć moje serce bije jak szalone. Czuję ciepło jego ciała, oddech na policzku. To dziwne mnie rozbudza. 

- Nie wiem czym sobie na Ciebie zasłużyłem - cichy szept Pedriego sprawia, że dzieje się ze mną coś czego nie chcę. Uświadamiam sobie, że przepadłam z kretesem. Zakochałam się, choć nie powinnam. Nie w nim. Nie teraz. Nie zasługuję na niego. 

Moje uczucia mnie przerażają, choć jak inaczej wyjaśnić to, że wbiegłam w ogień, żeby go ratować?

Spokojny oddech piłkarza mówi mi, że zasnął. Nie wiem co mam teraz zrobić. Jak ochronić szczątki swojego serca? Co jeśli to uczucie będzie destrukcyjne?

Wypuszczam przeciągle powietrze. Ból daje o sobie znać. Nie jestem pewna jak długo leżę, ale oddech Pedro skutecznie mnie wycisza. Mnie i moje myśli. Zasypiam, choć ostatnie co rejestruję to to, że ktoś wchodzi do pokoju. Nie jestem jednak w stanie utrzymać otwartych powiek. Poddaję się ciemności. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top