Rozdział 20

(Z tą piosenką pisałam fragment w domu)

Gdy dzieje się dla Ciebie coś ważnego nagle czas jakby zmienia swój bieg. Dla innych zwalnia. Dla innych przyśpiesza. Dla mnie zatrzymał się w chwili, gdy dowiedziałam się o wypadku. Wiedziałam, że ziemia nie przestała się kręcić. Ludzie nie zamarli w bezruchu. Moje życie jednak stanęło w miejscu. Dzień w dzień, na nowo przeżywałam śmierć moich najbliższych. Aż do tego momentu... 

***

Wbiegam do płonącego salonu. Dym od razu dostaje się do moich płuc. Szybko zakrywam sobie twarz bluzą, choć żar sprawia, że momentalnie pot zaczyna spływać po mojej twarzy. Płomienie pożerają kanapę, stół... Dosłownie wszystko co znajduje się w pomieszczeniu. 

- Pedri! - krzyczę przez skrawek materiału. Nie słyszę odpowiedzi. Nie widzę też nigdzie mężczyzny. Płomienie powoli, ale skutecznie przesuwają się w stronę schodów. Wiedziona przeczuciem wbiegam po nich na górę. Dym uniemożliwia mi zobaczenie czegokolwiek będącego oddalonego ode mnie o 2 metry. 

Adrenalina buzuje w moich żyłach, gdy zaczynam otwierać każde mijane przeze mnie drzwi. Dochodząc do końca korytarza łapię za klamkę, ale ta ani drgnie. Napieram na drzwi ramieniem, ale te ani myślą się otworzyć.

- Pedri?! - przystawiam ucho do drzwi. Zero odpowiedzi. Jest to jednak dla mnie sygnał, że prawdopodobnie jest w środku. Jedyne światło daje okno wychodzące na ogród i ogień, który rozświetla schody. 

Uderzam barkiem w drewno, które trzeszczy i minimalnie się uchyla. Próbuję wsadzić palec w szparę i wtedy dochodzi do mnie, że coś musiało stać się z zawiasami. Robi mi się coraz goręcej, ale nie jestem pewna czy ze strachu czy ciepła wytwarzanego przez pożar. Odsuwam materiał od ust i napieram całym ciałem. Nic to nie daje. Panika powoli wlewa się w moje ciało. Dym sprawia, że zaczynam kaszleć. Zginam się w pół chcąc uspokoić oddech. Zmuszam się do oddychania przez usta, choć czuję jak cały brud dostaje się do mojego wnętrza. Unoszę wzrok na drzwi i w przypływie gniewu cofam się do tyłu, żeby sekundę później wbiec w nie prawym ramieniem. Pierwsza próba okazuje się nieskuteczna. Zagryzam zęby powstrzymując napad kaszlu i próbuję kolejny raz. Ból rozchodzi się po ciele wydobywając z moich ust krzyk. Tak nie dam rady. 

Rozpacz chce przejąć nade mną władzę. Padam na kolana, a kaszel po raz kolejny wydobywa się falą z moich ust. Płuca powoli zaczynają palić. 

Czy stracę kolejną osobę?

Łzy płyną po moich policzkach, gdy z nienawiścią patrzę na drzwi oddzielające mnie od Pedriego. Opieram dłonie na podłodze kolejny raz zanosząc się kaszlem. Mam ochotę rwać sobie włosy z głowy. Jak mam otworzyć te cholerne drzwi?

Słyszę trzask mebli pożeranych w salonie. Zrywam się z furią i wpadam na drzwi, ale wtedy ramię wydaje nieprzyjemny chrzęst. Zaciskam zęby raz za razem uderzając w drewno. Z każdym kolejnym razem ból się powiększa, łzy bardziej płyną, kaszel narasta...

Znajdź coś i je wyłam - głos taty rozbrzmiewa w mojej głowie. 

Gwałtownie odsuwam się od drzwi. 

Czy ja wariuję?

Rusz się!

Cofam się, żeby ruszyć biegiem do pokoju obok. Wbiegam do domowej siłowni. Strach przez zapaleniem światła sprawia, że po omacku zaczynam szukać sztangi. Nie wiem jakim szczęściem, ale odnajduję ją na podłodze. Ktoś chyba nade mną czuwa, bo gdy ją podnoszę, nie czuję obciążenia. Wychodzę z pomieszczenia najszybciej jak to jest możliwe. Jeden rzut oka na schody mówi mi, że nie zostało mi za wiele czasu. Ramię pulsuje bólem, ale odcinam się od niego. Wbijam metal pomiędzy framugę, a drzwi. Ciągnę drążek, ale ręka odmawia mi posłuszeństwa. Krzyczę upuszczając go. Przykładam dłoń do prawego ramienia. Wybite. 

Coraz trudniej mi oddychać. Kaszel powraca, gdy ustawiam się inaczej. Napieram ciałem na sztangę. 

- No dalej  - rzucam przez zaciśnięte zęby. Zapieram się nogami, ale gdy to nic nie daje robię krok w tył i z impetem wpadam na metal. Ból w biodrze jest straszny, ale drewno skrzypi. To dodaje mi sił. Napieram z całych sił. Złość wystrzeliwuje jak fajerwerki. Krzyczę rzucając się do przodu. Metal szczęka, drzwi stają otworem. Upadam na kolana, ale najszybciej jak jestem w stanie staję na równe nogi. 

W sypialni jest ciemno, ale lampa uliczna daje wystarczająco dużo światła, żebym mogła dostrzec na wpół leżącego, na wpół zwisającego z łóżka mężczyznę. Kaszlę podchodząc do niego. Błagam, żeby nie było za późno...

- Pedri! Pedri musisz wstać - błagam chwytając do za rękę. Mruczy coś niezrozumiałego pod nosem, a ulga zalewa moje ciało, bo żyje. - Pedri musisz mi pomóc. 

Chwytam go za lewe ramię. Pochylam się chcąc zarzucić ją sobie przez szyję. Żar staje się nie do zniesienia. Wiem, że teraz nie mogę pozwolić sobie na panikę. Muszę go stąd wyciągnąć. 

Nie wiem jakim cudem stawiam go na nogi. Czuję jednak, że próbuje zachować jakąkolwiek przytomność, więc zaczynam do niego mówić. 

- Musimy wyjść z domu - dyszę, gdy wychodzimy z sypialni. Przyjmuję na siebie większość jego ciężaru na co moja ręka otaczająca go w pasie chce skapitulować. - Twoja rodzina czeka na dole. 

Podchodzimy do schodów. Płomienia gnieżdżą się na ich dole. Nie ma innej drogi wyjścia. Schodzimy z pierwszego stopnia, ale przeze mnie zataczamy się na ścianę. Kaszlę, choć płuca krzyczą o tlen. Zaczyna mi się kręcić w głowie. Schody wirują. 

Musisz iść dalej - słyszę tym razem głos babci. 

Obraz się wyostrza. Pedro traci siły. 

- Jeszcze tylko kawałek - pokonujemy kolejne schody. Mam wrażenie jakby to trwało całą wieczność. Potykam się, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Z bólu i strachu chce mi się wymiotować. - Jeszcze... Jeszcze tylko kawałeczek - wykrztuszam. Nie wiem czy robię to, żeby dodać siły sobie czy jemu. 

Zostaje nam do pokonania z pięć schodów. Ogień już na nas czeka. Zatrzymuję się przerażona tym widokiem. Po raz pierwszy pozwalam sobie na spojrzenie na Pedriego. Jego głowa smętnie zwisa, a ciemne pukle opadają na spocone czoło. 

- Błagam wybacz mi, jeśli Cię skrzywdzę - sapię i przyciskam usta do skroni mężczyzny. Mocniej chwytam go w pasie i sprowadzam na dół. Specjalnie ustawiam się tak, żeby ogień szybciej dosięgnął mnie. Wstrzymuję oddech, gdy schodzimy ze schodów. Czuję palenie na skórze. 

To boli. Krzyczę ciągnąc za sobą Pedriego. Nagle dostrzegam drzwi. Najszybciej jak mogę ruszam w ich kierunku. Mężczyzna traci resztki sił, przez co muszę przejąć jeszcze większy ciężar. 

- Już... Już zaraz będzie koniec - zaciskam zęby, ale to nic nie daje i kaszel wydobywa się na zewnątrz. Pluję ciemną mazią. Nie zwracam jednak na nią uwagi. Nic się teraz dla mnie nie liczy jak wyjście. 

I to w momencie, gdy wychodzę na zewnątrz wszystko wraca na swój tor. Widzę rozciągniętą taśmę policyjną. Widzę reporterów i gapiów. Staję w połowie podjazdu. Nagle czuję jakby Pedri się trząsł. Jeden rzut oka na niego wystarcza, żeby doszło do mnie, że to ja się trzęsę. Odwracam twarz do ludzi. Policja zaalarmowana krzykami gapiów odwraca się w naszą stronę. Ich oczy rozszerzają się ze zdumienia. Chcę ich zawołać, żeby mi pomogli, ale stoję tylko niezdolna do kolejnego kroku. Wiem, że jeśli go zrobię to upadnę razem z nieprzytomnym brunetem. Przed taśmą wyrastają rodzice Pedriego, ale i mama, Krzychy, Anika, Gavi, Aurora i Ferran.

- To mój syn! - wrzeszczy matka mężczyzny zalewając się łzami. Słyszę straż i karetkę, w chwili gdy jeden z policjantów do nas podbiega. 

- Wezmę Go, dobrze? - pyta niepewny. Kiwam lekko głową czując, że świat znowu zaczyna wirować. Ostatkiem sił przekazuję zawodnika policjantowi, który odchodzi z nim do bezpiecznej strefy. 

Świadomość, że jest bezpieczny jest moim wybawieniem. 

Robię krok do przodu, żeby podejść do bliskich. Ziemia odsuwa mi się sprzed nóg. Ciało odmawia posłuszeństwa. Padam na kolana, a moje oczy od razu odnajdują moich bliskich i przyjaciół. Patrzą na mnie z przerażeniem. Słyszę krzyk mamy, gdy nie jestem w stanie utrzymać ciała w pionie. Czuję jak moja głowa zderza się z podłożem. Za dużo bólu. Za dużo...


***

Czuję się jakbym umarła. Boli mnie głowa, ręka, biodro, łydka. Unoszę powieki, a słońce wlewające się do pomieszczenia oślepia mnie na dobre kilka sekund. Próbuję się podnieść, ale czuję opór w prawej ręce. Jęczę, gdy ból rozchodzi się po ramieniu. 

- Obudziła się. Biegnij po lekarza. 

Wzrok wyostrza mi się na tyle, że dostrzegam mamę i brata, którzy zatrzymują się przy łóżku. Czuję, że głowa leci mi do przodu. Chcę ją usztywnić, ale nie jestem w stanie. Brat chwyta mnie ostrożnie za policzki i przykłada głowę do poduszki. Obrazy z nocy powracają do mnie, gdy lekarz wchodzi do sali. 

- Nazy...

- Co z Pedrim? - chrypię czując suchość w gardle. Mama patrzy na Krzycha. Wymieniają się informacjami, po czym rodzicielka patrzy na mnie z delikatnym uśmiechem, 

- Nic poważniejszego mu się nie stało. Dostał tlen, opatrzyli mu poparzenie na nodze, ale nie jest ono groźne. 

Nie jestem w stanie kiwnąć głową, ale mrugam, żeby zrozumieli, że ich słowa do mnie dotarły. Lekarz, który przedstawia się jako Alonso Sousa zabiera się do zbadania mnie. Świeci mi latarką po oczach, wypytuje o samopoczucie, po czym informuje mnie, że mam lekkie oparzenie na prawej łydce, posiniaczone biodro, wstrząśnienie mózgu, rozbitą głowę, a właściwie łuk brwiowy, który musieli zszyć, ale najbardziej ucierpiał bark, bo musieli mi go nastawić. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że cała moja ręka i bark są umieszczone w ortezie stawu barkowego. 

- Za kwadrans weźmiemy Panią na pobranie krwi. Jeśli przez najbliższą dobę nic się nie będzie działo to wypuścimy Panią do domu - mówi na odchodnym. 

- Jak mogłaś wbiec do tego budynku? - szept mamy zmusza mnie do spojrzenia na nią. Widzę, że ma podkrążone, podpuchnięte oczy jakby płakała całą noc. 

- Nie mogłam stać bezczynnie - chrypię, a wtedy Anika podaje mi kubek z wodą. Chwytam go lewą ręką, ale tak się trzęsie, że kobieta musi mi pomóc. Suche gardło przyjemnie się nawilża. Widzę, że moja rodzicielka ma odpowiedź na końcu języka, ale chyba dochodzi do wniosku, że żadna połajanka nie jest mi teraz potrzebna. Siada po mojej lewej stronie i przyciąga mnie do siebie całując w czubek głowy. 

- Nawet nie wiesz jaka jestem z Ciebie dumna - mamrocze w moje włosy. Zdobywam się na lekki uśmiech. 

- Powiem Ci siostra, że jesteś niezłym agentem - odzywa się brat. Opieram głowę na ramieniu mamy, bo nie mam siły trzymać jej prosto. Ból promieniuje z każdej możliwej części mojego ciała. - Twój Instagram oszalał od nadmiaru komentarzy pod zdjęciem, które wczoraj klub wstawił oznaczając Cię jako współtwórcę. Wiadomości spływają z każdej strony świata. Nawet nie chcę wiedzieć co dzieje się w Twoich wiadomościach prywatnych. 

- Telewizja też od rana co chwilę wspomina o Twojej bohaterskiej postawie - dodaje Anika. 

Blondynka podchodzi do telewizora wiszącego na ścianie. Dopiero teraz rozglądam się po sali. Mieści się tutaj jedno łóżko, na którym się znajduję, mała szafka nocna, stolik, krzesło i kanapa. Jedne z drzwi prowadzą na korytarz, a drugie zapewne do łazienki. Przenoszę wzrok na ekran, na którym właśnie pojawia się prezenterka stojąca przed posesją Pedro. 

- Cały świat ostatniej nocy wstrzymał oddech na parę przerażających minut. Po pierwszej w nocy, w domu, należącym do jednego z piłkarzy FC Barcelony wybuchł pożar. Sytuacja wydawała się dramatyczna, aż do momentu, w którym nie pojawiła się niejaka Klaudia Rosiewicz. Kobieta, która wczoraj zadebiutowała z żeńskiej drużynie FC Barcelony, wbiegła do płonącego budynku. To dopiero wtedy zaczął się prawdziwy koszmar. Z zeznań świadków wiadomo, że zrobiła to, ponieważ Pedro Gonzalez był w środku. Po pełnych napięcia 20 minutach świadkom ukazał się taki widok - prezenterka znika, a jej miejsce zajmuje ciemne nagranie. Widać na nim jak stoję przed płonącym budynkiem z Pedrim przy boku. Ledwo trzymam się na nogach. Obraz znika powracając do kobiety. - Policja bada przyczynę pożaru, a co do zawodników wiemy, że obrażenia Pedriego nie były poważne, bo rano opuścił szpital - kolejny film przedstawia wychodzącego Pedro ze szpitala. Mężczyzna jest wśród swoich bliskich, z którymi wsiada do samochodu. Nie jestem w stanie zobaczyć jego twarzy, bo ma na głowie czapkę i kaptur od bluzy. Widzę jednak jak bardzo jest zgarbiony. - Co do naszej bohaterki... Nie mamy niestety żadnych informacji. Z tego co wiemy przebywa dalej w szpitalu. Chcieliśmy prosić jej brata o informacje, ale mężczyzna odmówił komentarza. Z tego miejsca chcielibyśmy życzyć tej dwójce szybkiego powrotu do zdrowia. Będziemy państwa informować na...

Anika wyłącza telewizor. Wpatruję się w pusty ekran. Moi towarzysze zaczynają o czymś rozmawiać, ale wyłączam się. Widok zgarbionej sylwetki Pedro z jednej strony mnie uspokoił, bo przynajmniej wiem, że żyje i może dochodzić do siebie w gronie najbliższych, ale z drugiej chciałabym z nim porozmawiać, żeby samej się upewnić jak się czuje. 

- Pora na pobieranie krwi - do pomieszczenia wraz z wózkiem inwalidzkim wchodzi starsza pielęgniarka. Mama odsuwa mi pościel z nóg. Zauważam, że mam na sobie słynne szpitalne wdzianko, a moja prawa łydka jest zabandażowana. 

- Jak wrócisz to pomogę Ci się umyć i przebrać - proponuje mama, gdy z pomocą Krzycha siadam na wózku. 

- Byłabym zobowiązana. 

- To ja wszystko przygotuję - mama podbiega do torby leżącej na kanapie. Wydaje Anice polecenia, ale nie słyszę o co dokładnie chodzi, bo wyjeżdżam na korytarz.


---

Kochani w środę nie będzie rozdziału! Pojawi się w kolejną.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top